Harry Harrison -2- Planeta Śmierci 2.pdf

(1730 KB) Pobierz
Deathworld 2
Tłumacz:
Niepokólczycki Wacław
Tom
2
z cyklu Planeta Śmierci
redakcja:
Wujo Przem
(2013)
1
Rozdział
1
– Chwileczkę – powiedział Jason do mikrofonu, odwrócił się na chwilę i zastrzelił
szarżującego diabłoroga. – Nie, nie robię nic ważnego. Zaraz przyjdę i może będę mógł ci
pomóc.
Wyłączył mikrofon i obraz radiooperatora zniknął z ekranu. Kiedy mijał nadwęglonego
diabłoroga, bestia w ostatnich przebłyskach swego wrednego życia zgrzytnęła rogami po jego
metalo-plastykowym bucie. Jason kopniakiem zrzucił cielsko z muru w leżącą poniżej
dżunglę. Meta zerknęła na niego, uśmiechnęła się i znów zaczęła wpatrywać się w tablicę
kontrolną.
– Idę na wieżę radiową kosmoportu – oznajmił Jason. – Na orbicie jest jakiś statek, który
stara się nawiązać łączność, ale używa jakiegoś nieznanego języka. Może będę mógł pomóc.
– Pośpiesz się – odparła Meta i sprawdziwszy szybko, że wszystkie lampki świecą
zielenią, odwróciła się na krześle i objęła go. Jej ramiona były muskularne i silne jak u
mężczyzny, ale wargi miała gorące, kobiece. Oddał jej pocałunek, ona jednak wyswobodziła
się równie szybko, znowu całą uwagę poświęcając systemowi alarmowo-obronnemu.
– W tym cały problem z Pyrrusanami – powiedział Jason. Zbyt duży współczynnik
wydajności. – Pochylił się i ugryzł ją delikatnie w kark, ona zaś roześmiała się i klepnęła go
żartobliwie, nie odrywając wzroku od indykatorów. Odsunął się, ale nie dość szybko i
wyszedł, rozcierając stłuczone ucho. – Damski ciężarowiec! – mruknął pod nosem.
Radiooperator dyżurował w wieży kosmoportu sam. Był to nastolatek, który nigdy dotąd
nie opuszczał planety i w związku z tym znał jedynie język pyrrusański, podczas gdy Jason,
dzięki swej karierze zawodowego
gracza.,
władał wieloma językami, a niektóre tylko
rozumiał.
– Jest teraz poza zasięgiem – powiedział operator. – Zaraz znowu się pojawi. Mówi jakoś
inaczej. – Włączył głośnik i przez trzask zakłóceń atmosferycznych zaczął przebijać się obcy
głos.
…jeg kań ikkeforsta… Pyrrus, kań dig hor mig…?
Nie ma sprawy – stwierdził Jason, sięgając po mikrofon. – To nytdansk, mówią nim na
większości planet regionu Polaris. – Przycisnął włącznik.
Pyrrus til rumfartskib,
odbiór – powiedział. Natychmiast w tym samym języku nadeszła
odpowiedź: – Proszę o zezwolenie na lądowanie. Jakie są wasze koordynaty?
– Nie zezwalam lądować i stanowczo zalecam poszukać sobie zdrowszej planety.
– To niemożliwe. Mam wiadomość dla Jasona dinAlta i poinformowano mnie, że znajduje
się tutaj.
Jason spojrzał na potrzaskujący głośnik z nowym zainteresowaniem. – Informacja
prawdziwa, tu dinAlt.
Co to za wiadomość?
2
– Nie mogę przekazać otwartym kanałem łączności. Schodzę po waszym sygnale
kierunkowym. Czy dostanę instrukcje?
– Czy zdaje sobie pan sprawę, że zapewne popełnia pan samobójstwo? To najbardziej
śmiercionośna planeta w całej galaktyce i wszystko co żyje, od bakterii po pazurosokoły,
które są rozmiarów pańskiego statku, jest wrogie człowiekowi. Mamy teraz coś w rodzaju
zawieszenia broni, ale dla kogoś z zewnątrz, takiego jak pan, to pewna śmierć. Czy mnie pan
słyszy?
Odpowiedzi nie było. Jason wzruszył ramionami i spojrzał na ekran radaru podejścia.
– Cóż, to pańska głowa nie moja. Proszę jednak nie mówić wydając swe przedśmiertne
tchnienie, że pana nie ostrzegaliśmy. Sprowadzę pana do lądowania, ale tylko pod
warunkiem, że pozostanie pan na statku. Przyjdę sam, w ten sposób będzie pan miał
pięćdziesiąt procent szansy, że system odkażania śluzy pańskiego statku zdoła zniszczyć
miejscową mikrofaunę i mikroflorę.
– Zgoda – nadeszła odpowiedź – wcale nie mam ochoty umierać, tylko chciałbym
przekazać wiadomość.
Jason sprowadzał statek, obserwował jak wyłania się z niskiej warstwy chmur, zawisa i
rufą w dół opada wreszcie ze zgrzytliwym łoskotem. Amortyzatory wygasiły większą część
siły uderzenia, ale mimo to statek miał wygięty wspornik i stał wyraźnie przechylony na bok.
– Koszmarne lądowanie – mruknął radiooperator i odwrócił się w stronę swej aparatury,
zupełnie nie interesując się przybyszem. Pyrrusanie nie odznaczali się czczą ciekawością.
W przeciwieństwie do Jasona. Ciekawość sprowadziła go na Pyrrusa, wplątała w
planetarną wojnę i prawie zabiła. Teraz zaś ciągnęła do statku. Kiedy zdał sobie sprawę, że
radiooperator nie zrozumiał jego rozmowy z obcym pilotem i nie wie, że Jason ma zamiar
wejść na pokład, zawahał się przez moment. Jeżeli grożą mu jakieś kłopoty, nie może liczyć
na żadną pomoc.
– Sam dam sobie radę – powiedział do siebie ze śmiechem i gdy uniósł rękę, pistolet
wyskoczył z automatycznej kabury umocowanej do wewnętrznej strony jego przegubu i
wpadł prosto do dłoni. Palec wskazujący był już przygięty i gdy pozbawiony osłony język
spustowy trafił weń, huknął pojedynczy strzał spopielając odległego lianooszczepnika.
Był dobry i wiedział o tym. Nie miał najmniejszych szans, by osiągnąć poziom rodzimego
Pyrrusanina, który urodził się i wychował na tej planecie śmierci o podwójnej sile ciążenia,
ale był szybszym i bardziej śmiercionośnym przeciwnikiem niż jakikolwiek człowiek spoza
Pyrrusa. Podołałby każdemu problemowi, który by wyniknął – a mógł się tego spodziewać.
W przeszłości bywało już, iż wywiązywały się różnice zdań pomiędzy nim a policją, czy też
innymi władzami planetarnymi. Z drugiej jednak strony nie mógł sobie wyobrazić, że
komukolwiek zechciałoby się wysłać policję w przestrzeń międzygwiezdną tylko po to, aby
go aresztować.
Po co przyleciał ten statek?
3
Na rufie kosmolotu widniał numer rejestracyjny i skądś mu znany znak rozpoznawczy.
Gdzie go już widział?
Jego uwagę odwróciło otwarcie zewnętrznego włazu śluzy. Wszedł do środka i gdy tylko
luk zatrzasnął się za nim, zamknął oczy, podczas gdy ultradźwięki i promieniowanie
nadfioletowe cyklu odkażającego robiły co w ich mocy, by zniszczyć rozmaite formy życia,
które mogły się znajdować na powierzchni jego ubrania. Proces ten wreszcie się zakończył i
gdy wewnętrzny luk zaczął się otwierać, przywarł mocno do niego, gotowy przeskoczyć
przez właz natychmiast, gdy tylko zdoła się przezeń przecisnąć. Jeżeli miała tu być jakaś
niespodzianka, to sam chciał być jej autorem.
Gdy znalazł się za drzwiami, poczuł nagle, że pada. Pistolet wskoczył do jego dłoni i
Jason zdołał unieść go, kierując lufę w stronę człowieka w skafandrze siedzącego w fotelu
pilota.
– Gaz… – zdołał tylko powiedzieć, zanim stracił przytomność i runął na metalowy
pokład.
Świadomość powróciła przy akompaniamencie koszmarnego bólu głowy. Jason poruszył
się, skrzywił z bólu, a kiedy otworzył oczy, przeraźliwie rażące światło sprawiło, że szybko
znowu zacisnął powieki. Czymkolwiek go załatwiono, musiał to być jakiś szybko działający i
szybko utleniający się preparat. Ból głowy przekształcił się w delikatne ćmienie i wreszcie
mógł otworzyć oczy nie odnosząc przy tym wrażenia, że ktoś wbija w nie rozpalone igły.
Tkwił w standardowym fotelu pilota wyposażonym dodatkowo w uchwyty krepujące ręce
i kostki nóg. W sąsiednim fotelu siedział mężczyzna, pochylony w skupieniu nad przyrządami
sterowniczymi. Statek leciał i znajdował się dość daleko od Pyrrusa. Nieznajomy pracował
przy komputerze programując przejście do lotu w podprzestrzeni.
Jason wykorzystał tę okazję, by poobserwować tego człowieka. Wydawało mu się, że jest
on zbyt stary na policjanta, ale na dobrą sprawę trudno było określić jego wiek. Siwe włosy
miał tak krótko ostrzyżone, że przypominały myckę, natomiast zmarszczki na wygarbowanej
na rzemień skórze wyglądały raczej na rezultat działania słońca i wiatru niż świadectwo
podeszłego wieku. Wysoki, trzymający się prosto, sprawiał wrażenie nieco niedożywionego,
ale Jason wkrótce zorientował się, że na człowieku tym nie było zbędnego grama. Wyglądało
to tak, jakby słońce paliło go, a deszcz chłostał dopóty, dopóki nie pozostały jedynie kości,
ścięgna i mięśnie. Gdy poruszył głową, muskuły napięły się pod skórą jego szyi jak liny, a
ręce na przyrządach sterowniczych przypominały szpony jakiegoś ptaka. Przycisnął włącznik
uruchamiający sterowanie lotem w podprzestrzeni, potem zaś odwrócił się do tablicy
kontrolnej i spojrzał na Jasona.
– Widzę, że się obudziłeś. To był łagodny gaz. Użyłem go niechętnie, ale tak było
najbezpieczniej.
Gdy mówił, jego usta otwierały się z bezapelacyjną powagą bankowego sejfu. Głęboko
osadzone, lodowato niebieskie oczy spoglądały niewzruszenie spod gęstych, ciemnych brwi.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin