Dominik W. Rettinger - Elita.pdf

(1362 KB) Pobierz
DOMINIK W.
RETTINGER
*
Mojej Żonie Barbarze,
która opowiedziała mi
tę niezwykłą historię.
*
Krzywda często sprowadza lepszy Los. Wiele rzeczy runęło,
aby wznieść się wyżej.
Seneka Młodszy
I
Ciemne, podbite czerwienią zachodu chmury gęstniały nad linią lasu. Wydłużyłam wodze i
mocniej ścisnęłam boki Grafa. Zrozumiał od razu, parsknął i puścił się galopem. Pochyliłam się
lekko w siodle i pozwoliłam mu na swobodny bieg. Pędziliśmy piaszczystą drogą wzdłuż pól.
Strumień powietrza rozwiewał mi włosy, chłodził twarz. Czułam pod sobą grę potężnych
mięśni, rytmiczny oddech. Był wspaniałym rumakiem, hanowerczykiem, odkupiłam go od
mojego klubu, gdy zakończyłam karierę zawodniczą. Przez pięć lat oddawałam pożyczone
pieniądze, odmawiając sobie wakacji, samochodu i innych przyjemności. Nie żałowałam ani
sekundy.
Graf mieszkał w klubie jeździeckim pod Warszawą. Opłacałam jego utrzymanie lekcjami
jazdy i układaniem koni. Kryty maneż klubu był imponującą budowlą z drewna, z elegancką
restauracją. Spotykali się tu wszyscy, którzy chcieli coś znaczyć w tak zwanej warszawce.
Zapominając o rozsądku można było w tym towarzystwie nieźle się bawić. Ale można też było
wpaść w kłopoty - takie, które rodzą się z pychy i chciwości, rodziców chrzestnych ludzkich
nieszczęść. Jeszcze dziś miałam to odczuć na własnej skórze.
Zmierzch zapadał szybko. Graf galopem pokonał ostatni kawałek piaszczystej drogi i zwolnił
przed skrętem do lasu. Pokryty potem i kurzem prychał i rzucał głową uradowany, że zbliżamy
się do stajni, gdzie czekała miarka owsa i pachnące siano. Ściągnęłam wodze i lekkim uciskiem
popchnęłam go do wydłużonego stępa. W takich chwilach, po wysiłku, myśli wydawały się jasne
i klarowne.
Od rana towarzyszyło mi przeczucie nadchodzącej zmiany, po raz pierwszy od siedmiu lat.
Dość samotnego życia, dość poświęcania się wychowaniu siedemnastoletniej córki, dla której w
żadnej dziedzinie nie byłam już autorytetem - bezradna trzydziestosiedmiolatka, nieumiejąca
nawiązać stałej relacji z nikim poza swoim koniem.
- Mężczyzn się nie ujeżdża, mamo - mówiła moja Marysia, z westchnieniem przewracając
oczami, kiedy informowałam ją, że pan A, B czy C nie będzie nas więcej odwiedzać; nie ten
chód, nie ta krew i za słaby na przeszkodach.
Koniec ze starymi lękami, od dziś zaczynam nowe życie. Przestanę malować portrety na
zamówienie, zacznę żyć jak wolna artystka. Znajdę prawdziwego mężczyznę. I przeniosę się do
starej chałupy na Mazury.
Z tymi postanowieniami ścisnęłam znów boki konia. Kłusem pokonaliśmy ostatnie metry
drogi przez las. W półmroku zamajaczyła uchylona brama drewnianego ogrodzenia. Było pusto i
cicho, latarnie nad drzwiami trzech stajni słabo oświetlały dziedziniec, w głębi ciemniał wielki
dach maneżu. Na parkingu stały dwa samochody, moja wysłużona toyota i terenowe bmw. Graf
popchnął szeroką piersią bramę, wyciągnął mi wodze z dłoni, opuścił łeb i wolno stąpając,
skierował się do stajni. W smudze światła padającej na dziedziniec poruszały się cienie kilku
osób.
Zeskoczyłam z siodła. Podkowy zastukały na betonie, cicho zgrzytnęły odsuwane drzwi, Graf
wszedł do boksu. Zdjęłam siodło i uprząż, we wnętrzu dłoni poczułam grube wargi, delikatnie
wyjadające kostki cukru; wyszeptałam miłosne deklaracje do włochatego ucha. Po kilku
minutach wyszczotkowany, błyszczący koń chrzęścił w zębach owsem. Odwrócił głowę i
popatrzył na mnie dużymi myślącymi oczami, które mówiły: zostań ze mną. Idąc w stronę wyj-
ścia, już tęskniłam za nim.
Kiedy odkładałam siodło i uprząż w siodłami, dotarły do mnie głosy kilku mężczyzn. Ich
sylwetki rysowały się w świetle słabej lampy, na końcu stajni. Głosy były gniewnie uniesione,
potem trochę ucichły, być może na mój widok. Kłócą się, pewnie jak zwykle o pieniądze,
pomyślałam.
Wyszłam ze stajni, wsiadłam do toyoty i po czwartej próbie odpaliłam silnik. Co za głupi
wynalazek, samochód - nie lepiej nam było w towarzystwie wspaniałych koni, przez tysiące lat?
Nacisnęłam pedał gazu i ruszyłam w stronę lasu.
Wypadki następnych kilkunastu minut wymazały z mej pamięci szok i amnezja. Kiedy
przypomniałam je sobie dużo później, nadal wydawały się złym snem.
Przesuwające się w świetle reflektorów drzewa niechętnie ustępowały na boki, powolna jazda
przez ciemny las i przyjemne zmęczenie powodowały senność. Ocknęłam się nagle z myślą, że o
czymś zapomniałam. Nadepnęłam na pedał hamulca i sięgnęłam dłonią w bok. Oczywiście nie
było torebki! Idiotka, zostawiłam ją na gwoździu, w boksie Grafa! Z dokumentami, kartami
bankowymi i telefonem. Musiałam być naprawdę rozkojarzona.
Wrzuciłam wsteczny i otrzeźwiona złością na siebie ruszyłam krętą drogą między drzewami.
Zahamowałam przed zamkniętą bramą. Światło w stajni nadal się paliło, ale stróżówka obok
bramy była ciemna. Stróż o tej porze robił obchód terenu - miałam nadzieję, że nie z dwoma
brytanami, które uwielbiały mnie straszyć.
Przecisnęłam się między żerdziami bramy, ruszyłam w stronę stajni. Parę koni zatupało
niespokojnie i parsknęło na mój widok. Mruknęłam do nich uspokajająco, podeszłam do boksu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin