Sławomir Rawicz - Długi marsz.pdf

(1592 KB) Pobierz
Sławomir Rawicz
Długi
marsz
Tytuł oryginału:
The Long Walk
Słowo wstępne........................................................................................................................... 3
Przedmowa ................................................................................................................................ 5
I.
II.
III.
IV.
V.
VI.
VII.
VIII.
IX.
X.
XI.
XII.
XIII.
XIV.
XV.
XVI.
XVII.
XIX.
XX.
XXI.
XXII.
Charków i Łubianka.................................................................................................... 7
Proces i wyrok........................................................................................................... 13
Bydlęcy wagon.......................................................................................................... 19
Pięć tysięcy kilometrów w pociągu .......................................................................... 26
W kajdanach.............................................................................................................. 31
Miejsce przeznaczenia .............................................................................................. 37
Zycie w obozie 303 ................................................................................................... 41
Zona komendanta ...................................................................................................... 48
Plany ucieczki ........................................................................................................... 55
„Siódemka" przekracza Lenę .................................................................................... 62
Bajkał i ścigana dziewczyna ..................................................................................... 68
Krystyna przyłącza się do nas................................................................................... 74
Przekraczamy tory kolei transsyberyjskiej ............................................................... 80
„Ósemka" wkracza do Mongolii ............................................................................... 87
Zycie wśród przyjaznych Mongołów........................................................................ 94
Pustynia Gobi: głód, pragnienie i śmierć ................................................................ 100
Mięso węży i muł .................................................................................................... 107
„Szóstka" wkracza do Tybetu ................................................................................. 120
„Piątka" omija Lhasę............................................................................................... 127
Podnóża Himalajów ................................................................................................ 134
Śnieżne potwory Himalajów................................................................................... 140
XVIII. Na drugim brzegu pustyni Gobi.............................................................................. 114
XXIII. „Czwórka" osiąga Indie .......................................................................................... 146
2
Słowo wstępne
Miałem trzydzieści trzy lata, kiedy dostałem od ojca na Gwiazdkę
Długi marsz.
Była
zima 1996 roku, a w Nowym Jorku, gdzie mieszkałem, mniej więcej co tydzień szalały
śnieżne zadymki. Wieczorami wsuwałem książkę do kieszeni płaszcza i brnąłem
zaśnieżonymi ulicami do baru na rogu, aby czytać i przyglądać się płatkom, snującym się za
oknem w świetle latarni. Spodziewałem się kolejnej opowieści ze Starego Świata o harcie
ducha i niezłomności, okazało się jednak, że czytam opis jednej z najbardziej epickich
wędrówek w dziejach ludzkości. Shackleton, Franklin, Amundsen... Znamy wielu
podróżników, którzy pokonali olbrzymie odległości i przeżyli, pomimo straszliwych
przeciwności losu. Jednak żaden z nich nie dokonał tego, co Rawicz, który ze swoimi
towarzyszami przeszedł cały kontynent - arktyczną Syberię, pustynię Gobi i Himalaje,
dysponując jedynie siekierą, nożem i tygodniową racją żywności. W dodatku ci ludzie nie
byli poszukiwaczami przygód, lecz zdanymi wyłącznie na siebie zbiegami.
Jak w przypadku innych bohaterskich wyczynów, gehennę Rawicza rozpoczął
nieszczęśliwy traf. Rawicz, oficer w polskiej kawalerii, pod koniec 1939 roku został wzięty
do niewoli radzieckiej. Torturowano go, nieomal zamęczając na śmierć, po czym zesłano do
obozu pracy, leżącego sześćset mil na północ od jeziora Bajkał. Podczas straszliwego marszu
do obozu Rawicz spotyka mężczyznę z ludu Ostiaków (Chamów), wynajętego przez Rosjan
do pomocy w dźwiganiu zapasów dla kolumny wlokących się z trudem więźniów. Rawicz
mimo woli pyta go, czy więźniowie próbują czasem uciekać.
- Ludzie silni i młodzi, którzy nienawidzą niewoli, zawsze próbują uciekać -
odpowiada Ostiak. - Widzi mi się, że i ty spróbujesz.
Od tej chwili Rawicz myślał niemal wyłącznie o ucieczce. Był
dwudziestopięcioletnim mężczyzną, skazanym na dwadzieścia pięć lat pracy przymusowej, i
miał niewiele do stracenia. Przybywszy do obozu, tygodniami układa staranny plan - w końcu
pewnej nocy wraz z sześcioma skazańcami przeczołguje się pod zasiekami z drutu
kolczastego i ucieka. Więźniowie znikają w rozszalałej zadymce, kierując się na południe, w
stronę pozostających pod brytyjskim panowaniem Indii, odległych o ponad trzy tysiące mil.
Zaczyna się wędrówka, którą można określić tylko w jeden sposób: wędrówka epoki
kamienia łupanego. Okrycie dają uciekinierom Futra, ziemia - pożywienie, a choć nie mają
map, Rawicz i jego towarzysze pokonują ogromne odległości, niczym syberyjscy myśliwi
przed tysiącami lat.
„Wczesnym popołudniem las zrzedł i ujrzeliśmy Lenę, skutą lodem i na kilometr
szeroką, bo w tym miejscu była to już potężna rzeka, choć do Oceanu Arktycznego
pozostawało jej jeszcze tysiąc pięćset mil" - pisze Rawicz o pierwszej poważnej
przeszkodzie. „Schowani pod osłoną drzew, staliśmy rozrzuceni w jednej linii, nasłuchując i
wytężając wzrok".
Scena przedstawiająca grupkę myśliwych przystających na granicy lasu, by zbadać
okolicę, którą będą musieli pokonywać, powtarzała się w dziejach ludzkości niezliczoną ilość
razy, choć dzisiaj myśliwych zastępują pstrokato przyodziani łowcy przygód, dokonujący
cudów techniki i wytrzymałości w terenie, w którym Rawicz i jego słabo wyekwipowani
koledzy z pewnością by zginęli. Dzisiejsza fascynacja sportami ekstremalnymi wydaje mi się
zdrowa, byłoby jednak lepiej, gdybyśmy wyraźnie rozróżniali ludzi, którzy poddają się próbie
dobrowolnie - od tych, którym takiego wyboru nie dano.
W połowie swej wielkiej wędrówki Rawicz i jego towarzysze maszerowali przez
pustynię Gobi. Po kilku dniach bez wody zaczęli padać z nóg. „Po południu, ku swemu
3
lekkiemu zdziwieniu i irytacji stwierdziłem, że załamały się pode mną kolana" - pisze
Rawicz, opisując pierwszy ze swoich upadków. Te dziwne zasłabnięcia to pierwsze sygnały
koszmarnej śmierci, która zabierze dwóch uciekinierów. Opis mozolnej, trwającej miesiąc
wędrówki przez pustynię Gobi jest pełen takiej rozpaczy i cierpienia, że prawie nie można go
czytać.
Przeczytać go jednak trzeba, i to nie jeden raz, i trzeba o tym opowiedzieć innym. Za
pustynią Gobi leży Tybet, Himalaje, a w końcu bezpieczne Indie. Nieczęsto w historii
ofiarom totalitarnego reżimu udało się zadrwić z oprawców tak dosłownie, jak tym czterem
ludziom.
„Panowie, jesteśmy bezpieczni" - oświadcza jeden z nich, zdawszy sobie sprawę, że
ucieczka skończyła się powodzeniem. „Będziemy mogli znów żyć".
Trudno nie żywić nadziei, że gdzieś w olbrzymim, szarym monolicie sowieckiego
państwa ktoś wziął tę książkę do ręki i dostał ataku furii, pojąwszy, co sugerują cztery słowa
ostatniego z cytowanych zdań.
Sebastian Junger Nowy Jork, 1999
4
Przedmowa
Kiedy doszło do naszego pierwszego spotkania, Sławomir Rawicz mieszkał już w
Wielkiej Brytanii od niemal dziewięciu lat. Był Polakiem na wychodźstwie, osiadłym w
jednym z uprzemysłowionych hrabstw środkowej Anglii, gdzie prowadził skromne i ciche
życie. Gazeta, w której pracowałem, wychodzący w Londynie dziennik „Daily Mail",
organizowała wtedy wyprawę do Nepalu w poszukiwaniu yeti, czyli Ohydnego Człowieka
Śniegu, zamieszkującego rzekomo Himalaje. Poleciałem służbowo do Zurychu - gdzie na
kuracji medycznej bawił nieżyjący już dziś król Nepalu - by porozmawiać z jednym ze
starszych nepalskich mężów stanu, generałem Kaiserem. Był to intelektualista i uczony, który
osobiście wierzył w istnienie yeti, nie widział jednak tego legendarnego stworzenia na własne
oczy. Przeprowadziłem też rozmowy z najznamienitszymi uczestnikami kilku wcześniejszych
brytyjskich wypraw w Himalaje. Ludzie ci w wysokogórskich śniegach widywali podobno
dziwne ślady stóp, choć nie natknęli się nigdy na istotę, która mogłaby je pozostawić.
Tymczasem do redakcji „Daily Mail" dotarła wiadomość, że pewien Polak,
mieszkający w Anglii, napotkał kiedyś w Himalajach dziwne zwierzęta, których wygląd pod
wieloma względami przypominał odnotowane dotąd opisy yeti. Domyślałem się, że trudno
będzie mi opublikować wywiad z tym człowiekiem, ponieważ pozostawił rodzinę za Żelazną
Kurtyną. Żywiłem więc obawy, że nie pozwoli mi ujawnić swojego nazwiska, i wyjeżdżałem
na północ na spotkanie z nim bez większych nadziei, że uda mi się zdobyć interesujący
materiał dziennikarski.
W pierwszej kolejności poznałem panią Rawicz, Angielkę o imieniu Marjorie. Oboje
pracowali niemal ponad siły na utrzymanie swojej młodej rodziny, a kiedy Marjorie podjęła
ze mną rozmowę o panu Rawiczu, od razu zrozumiałem, że mąż jest całym życiem dla tej
kobiety. Czasem zwierzał się jej z tego, co przeżył, choć byty i takie fakty, o których jego
żona mogłaby się dowiedzieć tylko wtedy, gdyby władała polskim i rosyjskim, jako że w tych
językach Rawicz często mówił i przeraźliwie krzyczał coś w udręce, kiedy nocami
nawiedzały go koszmarne sny.
A potem poznałem Rawicza. Okazało się, że jest średniego wzrostu, choć ze względu
na szczupłą budowę ciała sprawiał wrażenie wyższego. Przywitał się ze mną chłodno, ale
uprzejmie. Wydał mi się rozmówcą bardzo skrytym i spiętym, o nerwach naprężonych niby
cięciwy łuków, choć zachowywał się jak ktoś, kto z powściągliwości uczynił prawdziwą
cnotę. Mój czas właściwie nie był ograniczony i na szczęście mogłem go wiele poświęcić,
czekając, aż pan Rawicz wreszcie się rozluźni. Wiedziałem, że najpierw musi wyrobić sobie o
mnie zdanie, a dopiero potem zdecyduje, czy może opowiedzieć mi o swoich przygodach, czy
nie.
Po kilku godzinach zaczął jednak opowiadać - od początku, wszystko po kolei. Pan
Rawicz jest człowiekiem skrupulatnym i precyzyjnym z natury, dlatego nalegał, by jego
spotkanie z dziwnymi stworzeniami z Himalajów potraktować wyłącznie jako incydent,
będący częścią znacznie ważniejszej historii, która jawiła mi się opowieścią przemożną i
ponurą nawet w formie skrótowej. Głębokie wrażenie zrobiła też na mnie siła przekonywania
i szczerość Rawicza. O tym, co widział i przeżył, mówił ze spokojną pewnością siebie.
Rozmawialiśmy do wczesnych godzin rannych, kiedy ogień w kominku zaczął wreszcie
przygasać.
Po pewnym czasie złożyłem panu Rawiczowi powtórną wizytę. Chciałem go
namówić, żeby napisał książkę. Zgodził się, ale pod warunkiem, że to ja ubiorę jego
opowiadanie w słowa. W ten sposób dobiliśmy targu.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin