Klub Pickwicka tom II.pdf

(1259 KB) Pobierz
CHARLES DICKENS
KLUB PICKWICKA
Tom II
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jak pickwickczycy zaznajomili się z dwoma młodymi ludźmi należącymi do
profesji wyzwolonej, jak swawolili na lodzie i jak skończyła się ich pierwsza
wizyta
- No cóż, Samie, czy wciąż jest tak zimno? - zapytał pan Pickwick
swego ulubionego służącego, gdy ten w dzień Bożego Narodzenia przyniósł
mu rano potrzebną do toalety gorącą wodę.
- Woda w kadzi przybrała prawdziwą maskę lodową.
- Mroźno, Samie - zauważył pan Pickwick.
Piękny czas dla tych, co mają ciepłe ubranie, jak mówił biały
niedźwiedź ślizgając się na łyżwach.
- Za kwadrans zejdę - rzekł pan Pickwick, zdejmując szlafmycę.
- Bardzo dobrze, panie. Na dole znajdzie pan dwóch rzezignatów.
- Dwóch - co? - zawołał pan Pickwick, podnosząc się na łóżku.
- Dwóch rzezignatów - rzekł Sam.
- Co to znaczy „rzezignatów”? - zapytał pan Pickwick, niezupełnie
pewny, czy to jest jakaś żywa istota, czy też coś do jedzenia.
- Co? Pan nie wie, co to są rzezignaty? - zapytał Weller. - Myślałem, że
wszyscy wiedzą, iż każdy chirurg jest rzezignatem.
- Ach, tak! A więc dwóch chirurgów - rzekł z uśmiechem pan Pickwick.
- Tak, panie - odparł Sam. - Ale ci na dole to jeszcze niezupełnie
skończone rzezignaty, ale dopiero w chirurgi zarodku.
-
Chcesz
zapewne
powiedzieć:
studenci
medycyny?
Sam
potwierdzająco kiwnął głową.
- Bardzo mnie to cieszy - rzekł pan Pickwick. - Tacy młodzi ludzie mają
zdanie wyrobione dzięki obserwacjom i rozważaniom, a smak dzięki studiom;
bardzo będę rad, gdy ich poznam.
- Palą cygara przed kominkiem w kuchni - rzekł Sam.
- A! - zawołał pan Pickwick, zacierając ręce - to właśnie lubię; nadmiar
żywotności i towarzyskości.
- Jeden z nich - mówił dalej Sam, nie zwracając uwagi na słowa
filozofa - położył nogi na stole i ostro popija wódkę; drugi, ten w okularach,
jak się zdaje amator mięczaków, postawił sobie między nogami baryłkę
ostryg, które otwiera z szybkością parowej maszyny, połyka równie prędko, a
skorupami ciska na naszego hipopotama śpiącego w kącie.
- Ekscentryczność geniusza! Samie... możesz odejść.
Sam odszedł; po kwadransie pan Pickwick zszedł na śniadanie.
- Otóż i on! - zawołał stary Wardle. - Pickwick! Przedstawiam ci brata
panny Allen, pana Beniamina Allen. My nazywamy go po prostu Ben i ty
możesz go tak nazywać, jeżeli chcesz. Ten gentleman to jego przyjaciel, pan...
- Pan Bob Sawyer - odrzekł Beniamin Allen, po czym panowie Bob
Sawyer i Beniamin Allen wybuchnęli śmiechem.
Pan Pickwick ukłonił się panu Bobowi Sawyerowi, pan Bob Sawyer
ukłonił się panu Pickwickowi, następnie Ben i jego przyjaciel zajęli się
gorliwie jedzeniem, co dało filozofowi możność przypatrzenia się im bliżej.
Pan Beniamin Allen był to młodzieniec silnie zbudowany, krępy, o
gęstych,
czarnych
i
krótko
ostrzyżonych
włosach,
twarzy
białej
i
nieproporcjonalnie długiej. Prócz tego zdobiła go para okularów i biała
chustka na szyi. Poniżej czarnego fraka, zapiętego na wszystkie guziki,
posiadał zwykłą ilość nóg w spodniach popielatego koloru, zakończonych
parą butów niezbyt starannie wyczyszczonych. Chociaż rękawy fraka były
bardzo krótkie, nie było jednak widać ani śladu mankietów, a chociaż szyję
miał dość długą, nie pozwolił na skrócenie jej za pomocą kołnierzyka,
wskutek czego niepodobna było dojrzeć najmniejszego śladu tej części
garderoby. W całości ubiór jego był mocno zużyty i rozsiewał dokoła zapach
tanich cygar. Pan Bob Sawyer, okryty niebieskim ubraniem, coś jakby
surdutem i jakby paltotem, szerokimi szkockimi spodniami i kamizelą z
wyłogami, miał minę mieszczańsko - pretensjonalną i ruchy fanfarońskie,
właściwe młodym gentlemanom, we dnie palącym cygara na ulicy, a w nocy
wyśpiewującym i hałasującym tamże, nazywającym po imieniu garsonów
hotelowych i wykonywającym rozmaite inne tym podobne żartobliwe
czynności. Miał grubą laskę z wielką gałką, wystrzegał się rękawiczek, i w
ogóle podobny był do Robinsona Cruzoe.
Takie to dwie znakomitości przedstawiono panu Pickwickowi w dzień
Bożego Narodzenia przy śniadaniu.
- Śliczny poranek, panowie - zawołał filozof.
Pan Bob Sawyer lekko kiwnął głową i zażądał od Allena musztardy.
- Panowie przybyli z daleka? - zapytał znów pan Pickwick.
- Z oberży „Pod Błękitnym Lwem” - odrzekł krótko pan Allen. -
Bylibyśmy tu jeszcze wczoraj wieczorem, ale wódka „Pod Błękitnym Lwem”
jest zanadto dobra, by móc się z nią tak prędko rozstać; prawda, Bob?
- O tak - odrzekł zapytany - cygara i wieprzowe kotlety także.
I dwaj przyjaciele energicznie zaatakowali śniadanie, jak gdyby
przypomnienie wczorajszej wieczerzy dodało im nowego apetytu.
- Pałaszuj, Bob - rzekł Allen w sposób zachęcający.
- Chętnie - odparł Bob Sawyer i uczynił to natychmiast, by zaspokoić
życzenie przyjaciela.
- Nie ma to jak sekcja, strasznie zaostrza apetyt! - wykrzyknął Bob
Sawyer, rozglądając się po stole. Pan Pickwick drgnął lekko.
-
A propos,
Bob - zapytał Ben Allen, biorąc na talerz pół kapłona - czyś
już skończył tę nogę?
- Prawie skończyłem, ale bardzo żylasta jak na nogę dziecka.
- Tak? - rzekł obojętnie Allen.
- Tak - odpowiedział Bob z pełną gębą.
- Ja zapisałem się na łopatkę - zaczął znowu Allen. - Rozdzieliliśmy
całego trupa pomiędzy siebie, tylko na głowę nie ma amatora. Może ty ją
weźmiesz?
- Dziękuję - odrzekł Bob - za wiele kłopotu.
- Ba!
- Co nie, to nie; mózg to jeszcze... Ale cała głowa!
- Tss, panowie - rzekł pan Pickwick - słyszę, że damy nadchodzą.
I rzeczywiście, w tej chwili damy powróciły z rannej przechadzki w
towarzystwie panów Snodgrassa, Winkle'a i Tupmana.
- Ben? Jesteś tu? - zawołała Arabella tonem, w którym było więcej
zdziwienia niż radości.
- Jutro zabieram cię do domu, Arabello - rzekł brat.
Pan Winkle zbladł.
- Czy nie zechcesz się przywitać z Bobem Sawyerem? - z wyraźną
wymówką zwrócił się student do siostry.
Arabella uprzejmie podała rękę, a gdy pan Sawyer ściskał ją w sposób
bardzo widoczny, pan Winkle uczuł w sercu spazm nienawiści.
- Kochany Ben - zaczęła Arabella, rumieniąc się - czy... czy
przedstawiono cię panu Winkle'owi?
- Nie, ale bardzo się będę cieszył, gdy się to stanie - odpowiedział Ben z
powagą, po czym ozięble ukłonił się panu Winkle'owi.
Przybycie dwóch nowych osób oraz wynikłe stąd przykre położenie
Arabelli i pana Winkle'a wywarłoby pewno niemiły wpływ na towarzystwo,
gdyby uprzejmość pana Pickwicka i dobry humor gospodarza nie rozwinęły
były jednocześnie wszystkich swych czarów. Pan Winkle powoli wkradł się w
łaski pana Beniamina Allena i nawet nawiązał przyjacielską rozmowę z
panem Bobem Sawyerem, który dzięki wódce, śniadaniu i pogawędce
znajdował się w nadzwyczaj żartobliwym usposobieniu. Z wielką werwą
opowiadał, jak pewnemu staremu gentlemanowi wyciął narośl na głowie,
ilustrując tę miłą anegdotę za pomocą noża do ostryg i bochenka chleba, ku
wielkiemu zbudowaniu całego towarzystwa. Potem wszyscy udali się do
kościoła, gdzie pan Ben Allen natychmiast usnął, pan Bob zaś usiłował
oderwać myśli od rzeczy ziemskich, wycinając na ławce swoje nazwisko
wielkimi na cztery cale literami.
- No - powiedział pan Wardle po treściwym śniadaniu, w którym
mocne piwo i wiśniówka odegrały najważniejszą rolę - co powiedzielibyście o
godzince ślizgawki? Mamy dość wolnego czasu!
- Bajecznie! - zawołał Beniamin Allen.
- Pysznie! - dodał Bob Sawyer.
- Oczywiście, pan się ślizga, panie Winkle? - zapytał pan Wardle.
- Tak, o tak! - powiedział pan Winkle. - Ale wyszedłem z wprawy.
- Och, proszę, niech się pan ślizga! - prosiła panna Arabella. - Tak
lubię patrzeć na łyżwiarzy!
- To takie ładne! - dodała druga panna.
Trzecia powiedziała, że to eleganckie, a czwarta, że jest w tym coś
łabędziego...
- Ślizgałbym się z przyjemnością - powiedział pan Winkle, czerwieniąc
Zgłoś jeśli naruszono regulamin