Nocny Orszak - Scott Ciencin.doc

(1238 KB) Pobierz

              Sen był zawsze taki sam. Myrmeen spoglądała w górę i widziała siebie jako dorosłą kobietę odzianą w srebrną zbroję ozdobioną pióropuszem przypominającym czub feniksa. W ręku trzymała miecz, który wykuł dla niej drugi mąż.

              - Ja ściekam – powtarzał ojciec. – To obrzydliwe.

              Tym razem zobaczyła, co miał na myśli. Ciało spływało mu z kości, a gałki oczne opadały na szczękę.

              - Kochanie – mówił z naciskiem, chociaż język zawijał mu się teraz na tym zrobić?

 

Dla Michele Nicholas z wyrazami sympatii i z podziękowaniem za łączącą nas przyjaźń oraz za wsparcie, jakie otrzymałem w pracy nad tą i innymi książkami. Dla Laury Ciencin-Guild z nadzieją na wspaniałą przyszłość. A także, szczególnie, dla Erica Seversona, Mary Kirchoff i Jima Lowdera, najlepszych z TSR.

 

Rozdział pierwszy

 

Nienawidziła burz.

              Wyglądając przez wielkie okno prywatnej komnaty na otoczone murami miasto Arabel, Myrmeen Lhal zamknęła oczy i wsłuchała się w monotonny rytm uderzającego o grube szkło deszczu. Dźwięk ten powinien się jej dobrze kojarzyć. Przywodził na myśl denerwujący zwyczaj ojca, stukającego palcami w drewno lutni, na której grał na ulicach Calimportu. Miała jeszcze w pamięci jego obraz, jak siedzi na chodniku, od świtu do zmroku zabawiając bogatych przechodniów, a złote monety wpadają mu do leżącego u stóp kapelusza z piórkiem. Odrywając myśli od tego wizerunku, Myrmeen uśmiechnęła się z trudem. Dziś wieczorem nie chciała myśleć o czasach dzieciństwa. Miała teraz trzydzieści cztery lata i była władcą drugiego co do wielkości miasta Cormyru. Nie było powodu, by wracać myślami do smutnej przeszłości.

              To wszystko oczywiście przez tę burzę. Niespokojnie wycie wichru przywoływało wspomnienia, które powinny pozostać zapomniane. Lepkej było skupić myśli na czymś przyjemniejszym, takim jak na przykład dotyk młodego rzeźbiarza, który ze znawstwem pracował nad jej delikatnym ciałem przez ostatnie dziesięć nocy, jakby próbował uczynić z niej jedno ze swoich wysoko cenionych dzieł. W drugim końcu pokoju leżał prezent, który dla niej zostawił: popiersie władczyni o uwodzicielskim uśmiechu. Za plecami miała ogromne, okrągłe łoże, które dzielili. Okryte było jedwabnymi, zielononiebieskimi i czarnymi prześcieradłami, które leżały porozrzucane w nieładzie. Pozostałość po ostatnim wieczorze. Na podłodze piętrzyła się sterta czarnych i złotych poduszek, które strącili w miłosnym szale, na wspomnienie którego na twarzy Myrmeen pojawiał się uśmiech. Komnatę zdobiło kilka rzeźb i obrazów. Wiele z nich miało wyraziste lecz abstrakcyjne kształty i wzory, wszystkie zaś stanowiły radosny hołd dla życia i miłości.

              Owinęła się szczelniej cienką, czarną koszulą, którą miała na sobie, objęła ramionami i westchnęła. Los okazał się dla niej hojniejszy, niż wcześniej przypuszczała. Nie mogła pozwolić sobie na bezsensownie żale. Dlatego wszystkimi siłami odepchnęła od siebie coraz bardziej natrętną myśl, że pomimo bogactw, pomimo marzeń, które udało się zrealizować, jej życie jest puste i pozbawione sensu.

              - Myrmeen?

              Wysoka, piękna, ciemnowłosa kobieta odwróciła się zaskoczona od okna. Jeszcze dziesięć lat temu, kiedy była tropicielem pracującym dla Harfiarzy, Myrmeen od razu poczułaby obecność chudego, bladego mężczyzny, który stanął za jej plecami. Burza rozproszyła  jej uwagę, powiedziała sobie w duchu.

              - Czy coś się stało? – zapytał.

              - Głupie myśli – powiedziała, na próżno usiłując je od siebie odgonić. – Jest późno, Evonie. O co chodzi?

              Evon Stralana , minister obrony Arabel, poruszył się niespokojnie. Myrmeen nagle zdała sobie sprawę, że jest prawie naga. Nie chcąc urazić mężczyzny, odwróciła się tyłem i sięgnęła po szlafrok, leżący obok podgrzewanej wanny wykonanej z kości słoniowej. Narzuciła go na siebie i zawiązała starannie wokół wąskiej talii. Obcisły, jedwabny strój jeszcze bardziej podkreślał jej kobiece kształty. Stralana zerknął na jej długie, piękne nogi, widoczne w rozcięciu na boku szlafroka, po czym zmusił się, by spojrzeć władczyni w oczy. Mężczyzna pilnował się, by nie patrzeć niżej. Myrmeen nie miałaby zresztą nic przeciwko temu, gdyby zdarzyło mu się zerkać też gdzie indziej. Kobieta z trudem powstrzymała uśmiech.

              - Mamy więźnia, który twierdzi, że musi porozmawiać z tobą w bardzo pilnej sprawie. Zamordował człowieka w tawernie Pod Czarną Maską. Podejrzewam, że chce błagać i darowanie życia.

              - To nic niezwykłego, Evonie. Zazwyczaj jednak nie przychodzisz do mnie z takimi prośbami. Dlaczego ten człowiek stanowi wyjątek?

              Stralana pokręcił nieznacznie głową.

              - On wygląda straszliwie. Brudny, odziany w szmaty i cały zarośnięty. – Nieskazitelnie ubrany i czesany minister obrony skrzywił się z obrzydzenia. – Sądząc po zapachu, od kilku miesięcy również się nie kąpał. Przekazał jednak wiadomość, którą pomyślałem, że powinnaś usłyszeć.

              - Co mówił ten włóczęga?

              - Powiedział, żeby ci przekazać, że Nocny Orszak istnieje naprawdę.

              Myrmeen podskoczyła, jakby ktoś ją uderzył.

              - Mówi, że nazywa się…

              - Dak – przerwała.

              - Tak. Mówi, że go znasz.

              - Znałam – powiedziała, poprawiając chudego mężczyznę. – Kiedyś, dawno temu. Z tego, jak go opisałeś, wynika, że sporo się zmienił.

              Z tyłu dobiegało wycie burzy.

              Krzyżując ręce na piersiach, Myrmeen popatrzyła ponuro spod zmrużonych powiek.

              - Doprowadźcie go do porządku i przyprowadźcie do mnie.

              Dlaczego nagle zrobiło się tak zimno? – pomyślała.

              - Tutaj? – powiedział zdumiony Stralana. Blady, ciemnowłosy mężczyzna zmierzył wzrokiem wykwintnie urządzoną sypialnię.

              - Jasne że nie – odparła głosem tak zimnym i ostrym jak wyraz jej oczy. W ciemnoniebieskich oczach pojawiły się jasnożółte błyski niczym złote statki na morzu w bezgwiezdną noc. – Przyprowadźcie go do sali audiencyjnej. Będę tam za godzinę.

              - Oczywiście, Myrmeen – powiedział z zakłopotaniem Stralana. – Wybacz.

              Stralana wyszedł bez słowa z komnaty. Myrmeen spojrzała z powrotem w okno i popatrzyła na ociekające wodą dachy Arabel, po czym przyjrzała się swojemu odbiciu w szybie. Jeśli pominąć delikatne linie rysujące się wokół oczu i ust, jej ciało nie straciło jeszcze swojego delikatnego, młodzieńczego wyglądu. Ostro zarysowane kości policzkowe, bystre oczy, pełne, karminowe usta i gęste, ciemnobrązowe włosy dodatkowo podkreślające jej piękno. Sylwetkę miała zgrabną i dzięki codziennym ćwiczeniom udawało jej się ją utrzymać.

              Myrmeen odwróciła się od okna i ciężko opadła na łóżko.

              - Dak, minęło już przecież dziesięć lat – wyszeptała schrypniętym głosem. – Po co znów przychodzisz?

              Gdzieś z daleka, jakby w odpowiedzi, dobiegł dźwięk grzmotu. Ale była to tylko burza.

              Albo przynajmniej tak to tylko wyglądało.

              Godzinę później Myrmeen czekała w sali audiencyjnej, ubrana w reprezentacyjną zbroję. U boku zawiesiła wysadzany drogimi kamieniami miecz. Włosy miała gładko przyczesane i związane pod błyszczącym, srebrnym pióropuszem, przypominającym czub legendarnego feniksa. Osłaniająca jej szczupłe ciało stalowa kolczuga ozdobiona była mnóstwem czerwonych kamieni. Odsłonięta pozostała jedynie twarz.

              Stralana wprowadził Daka do sali. Nadgarstki i kostki więźnia skute były łańcuchem, poruszał się więc powoli. Mężczyzna nawet pochylony wyglądał imponująco – był wysoki na jakieś sześć i pół stopy. Był wychudły, oczy miał nabiegłe krwią. Wilgotne włosy przycięto mu na kształt miski. Na twarzy widocznych było kilkanaście skaleczeń i Myrmeen zaczęła się zastanawiać, czy Dak próbował stawiać opór temu, kto próbował doprowadzić go do porządku. Mężczyzna był przystojny. Miał zielone oczy w odcieniu nefrytów, miękkie czarne włosy i ostre, wyraźne rysy. Ubrany był w prostą, białą tunikę.

              Dak roześmiał się, gdy zobaczył Myrmeen siedzącą na tronie. Szczerząc się, uniósł nieco rękę, wskazując na jej pełne uzbrojenie.

              - Nie wydaje ci się, że trochę przesadziłaś, kwiatuszku?

              Twarz Myrmeen była nieprzenikniona, gdy władczyni wydała rozkaz Stralanie, by zostawił ich samych. Minister natychmiast zniknął.

              - Dak – powiedziała sztywno. – Od naszego ostatniego spotkania minęło wiele lat.

              - Czas był dla ciebie łagodniejszy, Myrmeen.

              Podeszła do niego.

              - Wiedziałeś, że Arabel jest moje. Musiałeś wiedzieć.

              - Owszem. Bywałem tu wcześniej. Widziałem cię podczas uroczystości. Ty mnie nie zauważyłaś.

              - Ty łajdaku – powiedziała w końcu. – Jak śmiałeś wspominać o Nocnym Orszaku?

              - Musiałem zwrócić twoją uwagę – powiedział głębokim, zachrypniętym głosem. – A poza tym, to prawda. Te potwory istnieją.

              Natychmiast stanęły jej przed oczami wydarzenia z przeszłości, chociaż wcale nie chciała ich przywoływać. Pomyślała o chwili, gdy po raz pierwszy usłyszała o Nocnym Orszaku. Miała wtedy zaledwie sześć lat. Matka próbowała ją uspokoić, tłumacząc jej, gdzie powędrowała dusza jej zmarłej zaraz po urodzeniu siostry. Matka powiedziała, że tamtego wieczoru przyszedł Nocny Orszak ze śpiewakami, tancerzami, klownami i akrobatami i wezwał siostrę głosem, który był zbyt kuszący i zbyt słodki, by mogła mu się oprzeć. Myrmeen usłyszała w myślach głos matki:

              - Teraz twoja siostra jest częścią wspaniałej procesji, ciesząc się razem z tymi wszystkimi, którym nie dane było stać się częścią naszego świata.

              Opowieść miała uspokoić Myrmeen, ale zamiast tego ją przeraziła. Wyobraziła sobie Nocny Orszak jako stado demonów, które przychodzi, by kraść dusza niewinnych. Dak próbował wytrącić ją z równowagi, przypominając jej koszmary z dzieciństwa, o których opowiedziała mu w lepszych czasach. Nie mogła pozwolić, by mu się to udało.

              - Powiedziano mi, że zabiłeś człowieka – odezwała się Myrmeen.

              - Tak. Byłem pijany. Przyznaję się. To był błąd.

              - Zadałeś mu cios z tyłu po tym, jak cię upokorzył. Zawsze ci powtarzałam, że twój temperament wpędzi cię kiedyś w kłopoty.

              - Nigdy nie przestaniesz mnie osądzać. Nie mam racji, kwiatuszku?

              - Nie nazywaj mnie w ten sposób – powiedziała Myrmeen, wyjmując z pochwy miecz i przytykając jego koniec do gardła mężczyzny. Zimna stal zakłuła go, ale nie cofnął się.

              Dak uśmiechnął się.

              - Wiesz, że nigdy nie przestałem cię kochać.

              - Ja ciebie już nie kocham – odparła. Głos jej drżał, a ręka zatrzęsła się, obniżając śmiercionośne ostrze miecza prawie o cal. Była pewna, że kłamie. Nigdy nie potrafił jej oszukiwać. Myrmeen zastanawiała się tylko, czy on także rozumiał, że ona nie mówi prawdy. Chociaż nienawidziła siebie za to, nadal go kochała.

              - Myrmeen – odezwał się. Głos mu sposępniał. W oczach widać było rozpacz. – Popełniłem błąd. Potrzebuję twojej pomocy.

              - Nic nie mogę dla ciebie zrobić, Dak. Złamałeś prawo. Musisz odpowiedzieć za to tak jak inni. Człowiek, którego zabiłeś, ma rodzinę i przyjaciół.

              - Mam informację, która jest warta moje życie – powiedział z wahaniem.

              - Jaką?

              - Nie tak szybko, Myrmeen. Musisz mi obiecać, że wydostanę się z tego miasta. Chcę, żeby zabrano mnie stąd dzisiejszej nocy. Na jutro planują moją śmierć.

              - Co mógłbyś mi powiedzieć? Czy zamierzasz mnie straszyć, że koszmary z mojego dzieciństwa są istotami z krwi i kości.

              - Są – powiedział poważnie. – Myrmeen, przypomnij sobie. Czternaście lat temu, noc podczas której szalała burza, w Calimporcie.

              Nie chcę, by mi o tym przypominano, pomyślała, nie chcąc poddawać się jego manipulacjom. Odgłosy burzy stały się głośniejsze. Okno rozbłysło jaskrawym światłem, gdy piorun uderzył w drzewo na dziedzińcu.

              - Czy pamiętasz? – zapytał.

              - Tak. – Gdy wypowiadała to słowo, w jej głosie słychać było potępienie. Czuła, że kolana się pod nią ugięły. Na dworze zagrzmiało, wprawiając w drżenie szyby w oknach komnaty.

              - Nosiłaś pod sercem nasze dziecko. Urodziłaś je tamtej nocy podczas burzy.

              Nie chcę o tym słyszeć, pomyślała, ale nie ulegnę mu. Nigdy więcej mu już nie ulegnę.

              Deszcz uderzał w szybę jak tysiące małych rączek, błagających, by je wpuściła do środka, by przestałą zaprzeczać temu, co prawdziwe. Znów uderzył piorun; tym razem dalej.

              - Dziecko umarło – powiedział.

              Przestań, pomyślała. Przestań, do jasnej cholery.

              - Przynajmniej tak sądziłaś.

              Nagle odgłosy burzy ucichły. Grzmoty dobiegały teraz z bardzo daleka.

              - Co… co chcesz powiedzieć?

              - Myrmeen, nasza córka nie umarła tamtej nocy. Nie urodziła się martwa. Była zdrowa i silna. Ja ją sprzedałem.

              - Nie.

              - Sprzedałem ją Nocnemu Orszakowi. Człowiekowi o imieniu Kracauer. On nadal mieszka w Calimporcie.

              - Kłamiesz, łajdaku! Kłamiesz! – Gdzieś jednak w głębi serca wiedziała, że mówi prawdę. Usłyszała znów krzyk dziecka, ów krzyk, który wcześniej wzięła za towarzyszące gorączce majaki. Poród był ciężki i Myrmeen była nieprzytomna z bólu. Tamtej nocy nie powiedział, że dziecko umarło. Wszystko, co usłyszała to:

              - Odeszła, Myrmeen. Nasza córeczka odeszła. – I to była prawda.

              Od tamtej nocy rzadko rozmawiali o dziecku. Myrmeen nie umiała już wytrzymać jego dotyku, rozmawiać z nim. Nie potrafiła znieść myśli o tym, co stracili. Po roku ich małżeństwo rozpadło się.

              - Co zrobiłeś z pieniędzmi? – zapytała. Nie potrafiła jeszcze uwierzyć w to, co usłyszała.

              - Nie było żadnych pieniędzy. Miałem dług. Kracauer zabrał nasze dziecko jako zapłatę. – Dak pochylił głowę w doskonale odegranym geście wstydu. – Myrmeen , przepraszam. Myślałem, że będziemy w stanie mieć więcej dzieci. Nie wiedziałem, że lekarz okaże się rzeźnikiem. Nie wiedziałem, co ci zrobi…

              - Ani słowa więcej! – krzyknęła. Dak umilkł. Myrmeen z trudem opanowała łzy i szloch, który nią targnął. – Czy ona żyje?

              - Nie wiem – powiedział – ale możesz to sprawdzić. Z twoimi umiejętnościami i zasobami możesz wrócić do Calimportu i odnaleźć ślad. Możesz zrobić to, czego ja nigdy nie odważyłem się uczynić. Możesz ją odnaleźć.

              W sali zapadła cisza, zakłócana tylko szumem deszczu. Burza oddalała się na południe. W kierunku Calimportu, pomyślała Myrmeen.

              Dak podniósł głowę i popatrzył na Myrmeen z wyrazem pokory i smutku, który, jak była pewna, musiał od dawna mieć przećwiczony.

              - Teraz powiedz mi, jak zamierzasz przemycić mnie poza granice tego miasta.

              - W wozie grabarza – powiedziała, odwróciwszy się do niego tyłem i zwiesiwszy nisko głowę.

              - Będzie śmierdziało i nie będzie zbyt przyjemnie, kwiatuszku – powiedział ze śmiechem – ale zgadzam się.

              - Nie masz wyjścia – powiedziała i nagle odwróciła się gwałtownie. Miecz rozbłysnął odbitym światłem kolejnej błyskawicy. Ostra jak brzytwa klinga zamigotała, tnąc powietrze i pozbawiając Daka głowy. Z bezwładnego tułowia mężczyzny trysnęła krew, bryzgając na ściany i lśniącą zbroję Myrmeen. Ciało upadło na ziemię kilka sekund po tym, jak głowa uderzyła o podłogę i potoczyła się w róg komnaty. Na twarzy więźnia malował się jeszcze wyraz zdziwienia.

              - Pytałeś, czy ta informacja jest warta twoje życie, ty zadowolony z siebie łajdaku – powiedziała, patrząc, jak kałuża wypływającej z ciała krwi zbliża się powoli w jej stronę. – Odpowiedź chyba brzmi: tak.

              Podeszła do drzwi i wezwała Evona Stralanę. Gdy chudy, blady mężczyzna nadszedł, powiedziała:

              - Zabierzcie go. Chcę, żeby wywieziono go niepostrzeżenie z miasta jeszcze tej nocy. Spalcie szczątki na Polu Żebraków.

              W okrytej rękawiczką dłoni trzymała ciągle jeszcze zakrwawiony miecz. Stralana nie spojrzał na broń.

              - Czy życzysz sobie pani coś jeszcze?

              - Tak – powiedziała miękko. – Chcę, żebyś zorganizował dla mnie spotkanie. Dam ci listę nazwisk. Niektóre z tych osób będą może trudne do odnalezienia, ale dołóż wszelkich starań.

              - Oczywiście – odparł. Chciała już wyjść, gdy zatrzymał ją i wskazał na poplamiony posoką miecz. – Czy nie chciałabyś, pani, abym to wyczyścił?

              - Nie – powiedziała sztywno. – Jego krew jest jedyną rzeczą, którą chciałabym zachować. Jako przestrogę.

              To mówiąc, wyszła z zakrwawionej sali, zostawiając ministra samego.

***

              Trzy dni później Myrmeen siedziała sama w prywatnym pokoju na tyłach gospody Pod Głodnym Gościem. Myrmeen często pojawiała się publicznie bez towarzystwa królewskich strażników. Ludzie wiedzieli, że pod jej rządami handel rozwija się, a miasto kwitnie, nie żywiono więc poważnych obaw, że ktoś mógłby myśleć o morderstwie.

              - Nic nie zjadłaś – powiedziała Zehla.

              Myrmeen podniosła wzrok znad talerza i popatrzyła na pomarszczoną twarz staruszki. Często rozmawiała z Zehlą o swoich powiązaniach z Kelemvorem Lyonsbane’em w czasach, gdy po świecie chodzili bogowie i ku zdumieniu wszystkich bardzo się z nią zaprzyjaźniła.

              - Czekam na kogoś – powiedziała zmieszana. – A konkretnie na kilka osób.

              - Wiem. Dlatego musisz coś zjeść, by mieć siłę.

              Myrmeen potrząsnęła głową i odsunęła talerz.

              - Nie mogę. Nie widziałam tych ludzi od wielu lat. Ze zdenerwowania nie mogę nic tknąć.

              - Lepiej więc szybko odzyskaj spokój. Posadziłem Harfiarzy przy najlepszym stoliku. Zastanawiają się, kiedy do nich dołączysz.

              Zaskoczona Myrmeen rozejrzała się i przy stole obok drzwi zobaczyła grupę pięciu osób, na które czekała. Brodaty mężczyzna o jasnoniebieskich oczach, ubrany w czerwony płaszcz uniósł w jej stronę kufel.

              - Burke – wyszeptała. Nagle całe zdenerwowanie ją opuściło i zastąpił je młodzieńczy entuzjazm. Nie sądziła, że jest jeszcze w stanie go odczuwać.

              Zehla uśmiechnęła się i zabrała nietknięte jedzenie. Myrmeen wstała i przeszła przez salę, kierując się w stronę stołu, przy którym siedzieli jej starzy przyjaciele. Serce zamarło jej, gdy stwierdziła, że rozpoznaje tylko czworo z czekających osób. Tuż obok Burke’a siedziała jego żona, Varina, gibka, jasnowłosa kobieta ubrana, podobnie jak jej mąż, w czarną zbroję z czerwonym zdobieniem. Naprzeciw tej pary zobaczyła mężczyznę w wieku nieco ponad czterdziestu lat. Miał starannie zaczesane, przyprószone siwizną włosy, ciemne oczy i cerę noszącą liczne ślady po chorobie, którą przebył w dzieciństwie. Pomimo tych wad można go było uznać za atrakcyjnego mężczyznę, chociaż nie był tak oszałamiająco przystojny ani tak pewny siebie i towarzyski jak Burke. Nazywał się Reisz Roudabush. Kiedy był zakochany w Myrmeen. Chociaż bardzo go lubiła, nie odwzajemniła jego uczucia. Teraz Reisz skinął na przywitanie i odwrócił wzrok, jakby nawet jej widok, pomimo dziesięciu lat rozłąki, był dla niego bolesny. Obok krzesła, które pozostawiono dla Myrmeen, siedziała wysoka, piękna kobieta, podobna do władczyni Arabel jak siostra. Ze wszystkich osób, które przybyły na spotkanie, ta kobieta, Elyn, miała odegrać w planach Myrmeen najważniejszą rolę. Na rogu usadowił się chudy mężczyzna o brązowych włosach, którego Myrmeen nigdy wcześniej nie widziała.

              - Było nas dziesięcioro – powiedziała Myrmeen, siadając na pustym krześle.

              - Zostaliśmy tylko my – odparła Elyn. – Z naszego grona nie znasz jego młodego Orda.

              Ciemnowłosy mężczyzna skinął głową. Wyglądało na to, że nie jest zadowolony z faktu, że musiał przyjść do gospody.

              - Co stało się z innymi? – zapytała Myrmeen.

              - Wszyscy, za wyjątkiem Morlana, żyją i mają się doskonale. Wycofali się z pracy i żyją w dostatku – powiedział Burke wesoło.

              Morlan był czarodziejem, magiem, który miał na podorędziu liczne zaklęcia, które nie raz ratowały drużynę z tarapatów. Równie bogatą posiadał kolekcję sprośnych dowcipów, które Myrmeen wykorzystywała do dzisiaj.

              - Jak to się stało, że umarł?

              - Zginął w walce z innym czarodziejem – powiedziała Varina. – Jego śmierć została pomszczona.

              - Trzeba było mnie powiadomić – powiedziała Myrmeen. – Powinnam też wziąć w tym udział.

              - Nie było potrzeby specjalnie się z tobą kontaktować. Gdybyś z nami byłą – powiedział gorzko Reisz – wtedy, może…

              - To niczego by nie zmieniło – odezwał się stanowczym głosem Burke.

              Reisz spuścił wzrok i popatrzył na nietknięty kufel.

              - Może i nie – przyznał. – Oczywiście nigdy się już tego nie dowiemy.

              - Nie zwracaj na niego uwagi – powiedziała Elyn, kładąc dłoń na nadgarstku Myrmeen. – On musiał się już taki posępny urodzić.

              Na te słowa Myrmeen natychmiast sposępniała.

              - Co się stało? – zapytała Elyn, zaniepokojona zmianą, jaka nastąpiła w przyjaciółce.

              Myrmeen opowiedziała o wszystkim. Poruszeni historią przyjaciele wyrażali nie tylko współczucie, ale także głębokie oburzenie i gniew. Domagali się zemsty, przeklinając zły los, który tak srodze dotknął Myrmeen. Reisz stuknął kuflem o stół i gwar natychmiast ucichł.

              - Nie przyszła do nas po litość – powiedział. – Ona czegoś od nas potrzebuje. Wysłuchajmy do końca.

              Skinąwszy powoli głową, Myrmeen powiedziała:

- Masz rację. Potrzebuję waszej pomocy w odnalezieniu córki.

- Powiedz, co mamy robić – powiedziała łagodnie Elyn.

- Będę musiała opuści Arabel na jakiś czas. To nie takie proste, jakby się wydawało. Zanim objęłam władzę, w mieście panowała anarchia. Gdybym wyjechała jutro, wszystko wróciłoby szybko do poprzedniego stanu. Nie wiem, ile mnie nie będzie, ale wiem, że nie chcę stracić tego, co osiągnęłam przez ostatnie osiem lat. Potrzebuję kogoś, by strzegł miasta podczas mojej nieobecności. – Myrmeen zwróciła się w stronę siedzącej obok ciemnowłosej kobiety. – Elyn, mam do ciebie prośbę, byś przez jakiś czas udawała, że jesteś mną.

Elyn wzdrygnęła się.

- Myrmeen, jestem wojowniczką. Nie jestem stworzona do siedzenia na tronie i wydawania rozkazów. A poza tym nikt nie uwierzy, że ja to ty bez…

- Magii – powiedziała Myrmeen, wyjmując z sakiewki amulet i kładąc go na stole. – To świecidełko wykonał dla mnie stary znajomy. Wyposażył je w czar, który nadal działa. Ktokolwiek zawiesi to na piersi, będzie wyglądał tak jak ja. Musieliśmy na pewien czas się oddalić, postawiliśmy więc na moim miejscu jedną z pokojówek.

- Chciałbym to zobaczyć – powiedział młody Harfiarz, sięgając przez stóp po amulet, po czym zawiesił go sobie na szyi. Dał się słyszeć delikatny trzask, gdy zapinał zameczek naszyjnika i nagle przy stole pojawiła się druga Myrmeen Lhal. Kobieta różniła się jedyne ubiorem. Chłopak popatrzył na swoje dłonie, po czym zacisnął palce na zapince amuletu  i znów ją otworzył. Iluzja natychmiast znikła. Drżącymi rękoma położył naszyjnik przed Myrmeen. Pozostali Harfiarze wybuchnęli śmiechem.

- Myrmeen, dlaczego ja? – zapytała Elyn.

- Ponieważ potrzebuję kogoś, kto będzie władał tak jak ja. Kogoś, kto zrozumie ciążącą na nim odpowiedzialność i zachowa Arabel w takim stanie, jaki mu pozostawię.

- A co z resztą? – odezwał się Burke.

- Potrzebuję tylko Elyn. Nikogo więcej.

- Tak ci się tylko wydaje – sprzeciwiła się Varina. – Po co w taki razie wzywałabyś nas wszystkich?

Myrmeen zawahała się. Nie potrafiła znaleźć właściwej odpowiedzi.

- Zrobię to, o co prosisz pod jednym warunkiem: reszta pojedzie z tobą do Calimportu. Jeśli Nocny Orszak istnieje naprawdę, to zadaniem Harfiarzy, jako strażników tego świata, jest go zniszczyć.

- Nie wiem – powiedziała Myrmeen.

- Lepiej podejmij decyzję szybko – powiedziała z uśmiechem Elyn. – Taka okazja może się nie powtórzyć.

- Ona ma rację – odezwał się Reisz. – Zbyt wiele znaczysz dla Cormyru, byś mogła ryzykować w tej paskudnej dziurze, jaka jest Calimport. Musisz pozwolić nam jechać ze sobą.

Ord rozsiadł się wygodniej na krześle, krzyżując ręce na pier...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin