Makuszyński Kornel_Jedno słowo kochającej kobiety ( opowiadanie ).rtf

(31 KB) Pobierz
Makuszy?ski Kornel Jedno s?owo kochaj?cej kobiety ( opowiadanie )

Kornel Makuszyński              

             

             

              JEDNO SŁOWO

              KOCHAJĄCEJ

              KOBIETY

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

             

              JEDNO SŁOWO KOCHAJĄCEJ KOBIETY

             

             

             

             

             

             

              - Czy ci przeszkadzam?

              - Nie bardzo. Potrzebujesz czego?

              - Drobnostki… Ja tylko na jedno słowo… Chciałam przy tym zobaczyć, czy jeszcze żyjesz?

              - Jak widzisz, moja droga, żyję… Mój bohater za to umrze w następnym rozdziale.

              - Jeszcze dziś?

              - Zapewne jeszcze dziś… Żal ci go?

              - Kogo?

              - Jego… Myślałem, że cię mój bohater interesuje…

              - Nie tak bardzo, jak ciebie.

              - Spodziewam się!

              - A jeśli się spytałam, czy skręci kark, czy też się zastrzeli jeszcze dzisiaj to bynajmniej nie z jego

              powodu.

              - Przykro mi, że tak mało obchodzi cię ten biedny człowiek!

              - Wcale mnie nie obchodzi! Jedna literacka figura mniej, jedna więcej…

              - Ależ moja najdroższa… Mój bohater…

              - Co twój bohater? Zadymia mi cały dom…

              - Na Boga! On?!

              - On czy nie on, wszystko jedno. Ty za niego albo wy razem… Od ośmiu godzin piszesz i palisz,

              a właściwie więcej palisz, niż piszesz…

              - Od tego jestem…

              - Od tego, ale i od czego innego. Czy ty nic innego prócz pisania nie potrafisz?

              - Właściwie to nie…

              - Ale za to ja nie umiem pisać książek i nie wiem, co z sobą począć… Jutro święto, jutro Bóg się

              rodzi, a ty wciąż piszesz… A ja?!…

              - Aj, moje biedactwo, doprawdy, nie przyszło mi to na myśl… Serdecznie cię przepraszam…

              Moja bardzo wielka wina… Tylko widzisz, Heluniu, książka, którą się pisze, jest jak opium; kiedy

              się ją z siebie dobywa, ulega się równocześnie jej czarowi, upaja się nią i zapada się w nią z całą

              świadomością. To nie ja jestem winien, doprawdy, że nie ja! To ta nieszczęsna książka. Niech więc

              moja najdroższa pozwoli się przeprosić w imieniu i moim, i mojej książki. Dobrze?

              - Daj pokój, ach, dajże mi pokój… Bardzo cię kocham, ale tak przesiąkłeś dymem papierosów, że

              lepiej będzie, jeśli ten wybłagany pocałunek zostawisz na inny raz, najlepiej na wakacje.

              - Trudno… Jestem do twojej dyspozycji.

              - Cóż tak uroczyście? Pachniesz nieładnie i ja ci to szczerze mówię! Czy już nie mam prawa

              powiedzenia ci jednego słowa?

              - Ależ, Heluniu, masz prawo, obowiązek, powinność, co chcesz…

              - Bo jeśli i tego mi odmówisz, to najlepiej będzie, jeśli ja się zupełnie usunę z twego życia.

              - Na Boga? Co ci przyszło do głowy?!

              - Nic mi nie przyszło do głowy, tylko tak rozumiem twoje słowa.

              - Moje słowa?! Kiedyż ja to powiedziałem?

              - Możeś nie powiedział tego wyraźnie i wprost, ale to się doskonale wyczuwa, mój drogi. O tak!

              Kobieta jest istotą zbyt czułą, aby w lot nie zrozumiała właściwego znaczenia słów.

              - Bardzo dobrze, że kobieta jest tak czuła, ale przysięgam tobie i sobie, że nigdy nie

              wypowiedziałem jednego słowa, które by miało inne znaczenie niż to, które mieć powinno. Co ja

              powiedziałem?

              - Co powiedziałeś? Czy ja wiem? Może nic…

              - No widzisz! Nic nie powiedziałem!

              - Tak, ale to nie dowód, że mówiąc co innego, nie myślałeś tego właśnie… Zbyt dobrze, jako

              kobieta, znam barwę słów mężczyzny.

              - Barwę? słów? Heluniu, czy jesteś w złym humorze?

              - Nie jestem w złym humorze…

              - Głowa cię boli?

              - Gdyby mnie co bolało, to chyba serce.

              - Serce? Z jakiego powodu?

              - Ach, czy do wszystkiego trzeba zaraz powodu? Czasem człowieka zaboli coś, czego nie można

              ani nazwać, ani określić… Tak bardzo zaboli, że…

              - Że co?

              - Czy w twoim zapytaniu nie ma ironii? Czy to pytanie nie jest smagnięciem bicza po sercu

              kobiety?

              - Jezus, Maria! Ja… biczem?… Co ty mówisz?

              - Alboż ja już wiem, co ja mówię? To nie ja mówię, to mówi we mnie ktoś inny, ktoś, kogo życie

              postawiło nad brzegiem przepaści i za chwilę strąci go w nią jednym pchnięciem dłoni…

              - Ależ za co?

              - Za co? Dziwnie podstępne są twoje pytania. To już drugie takie w przeciągu kilku minut. Długo

              o tym myślałam i widzę, że się nie mylę!

              - Jakże, moja droga, mogłaś o tym długo myśleć, kiedy nigdy o tym nie było mowy?

              - Ach! to ty, znakomity pisarz, nie wiesz o tym, że nie wszystko się człowiekowi wkłada łopatą

              do głowy, bo są takie stany duchowe, kiedy się wszystko staje jasnym jak błyskawica.

              - Może być, może być! Więc na ciebie przyszło w tej chwili takie rozelśnienie?

              - Któż ci to powiedział?

              - Przecież ty w tej chwili!

              - Ja? w tej chwili? Mój drogi, mój kochany! Możesz bałamucić ludzi w swoich dramatach,

              możesz ich ołgiwać w swoich powieściach, ale dlaczego grasz komedię ze mną? Kiedy ja ci to

              powiedziałam?

              - Pan Bóg słyszał!

              - Pana Boga do tego nie wtrącaj! Nadajesz złośliwie inne znaczenie moim słowom. Pewnie!

              pewnie! wiesz przecie o tym dobrze, że ja ciebie nie przegadam i że w każdej rozmowie będziesz

              zwycięzcą… Ależ oczywiście! Jesteś władcą słowa, więc się możesz znęcać… Znęcaj się, proszę,

              znęcaj się ile wlezie!

              - Nie chcę się znęcać, nie pragnę być zwycięzcą…

              - Czy to nowy policzek?

              - Heluniu, zastanów się…

              - Nowe upokorzenie? Czy ja cię proszę o litość, czy ja cię proszę o łaskę? O nie, mój drogi!

              Kobieta jest zbyt dumną, aby - nawet zwyciężona - prosić mężczyznę, aby jej wspaniałomyślnie

              darował życie. Nie chcę tego, gardzę tym!

              - Bardzo to mądrze z twojej strony…

              - Mądrze? Tak! niepokoi cię to, że i kobieta znalazła swoją mądrość i że nie pozwoli sobą

              poniewierać. To was wszystkich niepokoi, to was dręczy! Wy byście chcieli…

              - Kto to “wy”?

              - Ty i wszyscy!

              - Niech będzie! czegóż to byśmy chcieli?

              - Chcesz wiedzieć? Chcielibyście oszołomić kobietę i zabrać jej nawet cierpienie, bo w cierpieniu

              nabiera się przenikliwej mądrości… Ale kobieta będzie cierpiała!

              - Jeśli jej to sprawia przyjemność, niech cierpi!

              - Może byś chciał, żeby umarła?

              - Nie chciałbym, ale jeśli i to jej sprawia przyjemność…

              - Więc chciałbyś tego?

              - Ależ…

              - Oto jest gentleman bez pozy, oto jest mężczyzna! Jak pierwej kat wtrącał niewinnego w

              ciemnicę, tak sobie dziś taki pan jeden z drugim wtrąciłby kobietę w śmierć!

              - Na Boga! co za przypuszczenie, jakie porównania!

              - I to tak sobie, dla igraszki… Najpierw się jej zabiera serce, spala się je na popiół, duszę odziera

              się z marzeń, wyłamuje się jej skrzydła, a potem - niech umiera! Murzyn spełnił swoją powinność…

              - Moja droga! Pozwól, że ci przerwę…

              - Proszę, proszę, masz przecie prawo… Czy nam co wolno?

              - Wolno, wszystko wolno, ale pozwól, że przerwę. Mówmy serio…

              - Więc się tobie zdaje, że ja żartuję?

              - Nic mi się nie zdaje… Pozwól mi mówić, na Boga!

              - Albo mężczyzna pyta o pozwolenie? Pan świata!...

              - Słuchaj! Mam wrażenie, że jesteś chora… Nie przerywaj, proszę cię, nie przerywaj! Widzisz, że

              mam pilną robotę, jutro muszę oddać rękopis… Jeśli jesteś chora, zatelefonuję po lekarza, jeśli nie

              jesteś chora, odłóżmy tę rozmowę na później…

              - Nie jestem chora, tylko mnie boli… tu… tu!…

              - Chwała Bogu, żeś zdrowa… To jedno mnie niepokoiło!

              - A o resztę już jesteś spokojny?

              - O jaką resztę?

              - O tę, która się nie da zmierzyć termometrem ani uleczyć pigułką? O tę małą resztę, która z nas

              czyni męczennice…

              - Czekaj, niech odetchnę. Dobrze, rozmawiajmy, ale spokojnie. Wprowadźmy metodę do

              obłędu…

              - Czy to obelga?

              - Nie, to przezorność… Rozmawiajmy… Co ciebie boli i co z ciebie czyni męczennicę?

              - Więc to ma być śledztwo?

              - Jakie śledztwo? Kobieto!

              - A cóż innego ma znaczyć to nagłe zainteresowanie się i ta nagła ochota wdarcia się do cudzej

              duszy? Czy dusza kobiety, dlatego tylko, że należy do kobiety, ma być publicznym gościńcem, po

              którym może się wałęsać każdy, komu się to podoba? Więc śledztwo? Pan pyta, a niewolnica niech

              odpowiada!… A może dobrowolna spowiedź?

              - Co ty wygadujesz?

              - Więc spowiedź! Dobrze, ale przed kim? Kto tu zgrzeszył, a kto ma być sędzią, kto jest winny, a

              kto ma dawać przebaczenie? Dlaczego to ja mam być tą, która się spowiada! Przede wszystkim z

              jakich grzechów? No z jakich? Oskarżasz mnie, więc mów!

              - Mnie na myśl nie przyszło…

              - Tym gorzej! Więc rzucasz oskarżenia na wiatr; masz pod ręką całe książki słów, więc ci łatwo

              wybrać najcięższe i ciskać je jak kamienie w moją pierś.

              - Moja kochana, moja złota, moja jedyna! Ja wcale nie ciskam kamieniami w twoją pierś…

              - Ach, to ty myślisz, że ja to mówię dosłownie? Doskonale, coraz lepiej! Więc według ciebie

              jestem taka głupia, że nie potrafię skleić przenośni! Doczekałam się, doczekałam! Za moją miłość

              do szaleństwa, za moją duszę, za moje ciało…

              - Śmiem zauważyć, że ci ciała nawet przybyło…

              - Tak, to zauważyć potrafisz, tegoś tylko nie zauważył, że mi ubyło to, czym człowiek żyje!

              - A czym to człowiek żyje?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin