Lauren_Rowe -_Pojednanie.pdf

(1187 KB) Pobierz
Rozdział 1
Jonas
N
ie chcę jej puścić, ale odrywają mnie od niej. Odchodzę chwiejnym krokiem, patrząc wokół szeroko
otwartymi oczami. Spoglądam na koszulę. Jest cała we krwi. Krew jest wszędzie.
– Nie ma pulsu – mówi jeden z mężczyzn, trzymając ją za nadgarstek. Przystawia palce do jej szyi. –
Nic. – Marszczy brwi. – Cholera, jej tętnica szyjna jest przecięta na wylot. Ktoś chciał mieć pewność…
Chryste. – Potrząsa głową.
– Jaką trzeba być bestią…? – mówi drugi mężczyzna, ale ścisza głos. Spogląda na mnie. – Zabierzcie
go stąd. Nie powinien tego oglądać.
Mężczyźni ubrani są jak strażacy, ale raczej nie są strażakami, bo nie ma żadnego ognia.
– Ciało jest już zimne. Według mnie minęło przynajmniej piętnaście albo dwadzieścia minut.
– Kocham cię, mamusiu – powiedziałem do niej, ale nie odpowiedziała. To był pierwszy raz, gdy mi
nie odpowiedziała. Gdy mówię tak do niej, to zawsze odpowiada. „Kocham cię, mój najdroższy
skarbie”. – To właśnie zawsze mówi, tak po prostu. „Kocham cię, mój najdroższy skarbie”. – Dlaczego
nie odpowiedziała tym razem? I dlaczego nie spojrzała na mnie? Wpatruje się w okno. Ja też wyglądam
przez okno. Przed naszym domem stoi karetka. Mruga światło syreny. Nie wydaje jednak żadnego
dźwięku.
Słyszę syreny z daleka. Zbliżają się. Zazwyczaj lubię dźwięk syren – szczególnie tych nadjeżdżających.
Lubię, gdy samochód policyjny ściga złego typa albo gdy duży wóz strażacki przejeżdża obok naszego
auta. Mamusia mówi, że gdy słyszy się syrenę, to trzeba zjechać na pobocze.
– I oto jadą na ratunek. – Zawsze wzdycha, gdy przejeżdżają. Zawsze, ale nie dzisiaj.
Dzisiaj nie podoba mi się dźwięk syren.
Idę w róg pokoju. Siadam na podłodze, kołysząc się w tył i w przód. Powiedziałem jej, że ją kocham,
ale nie odpowiedziała mi. A teraz nawet na mnie nie spojrzy. Wpatruje się tylko w okno bez mrugnięcia.
Jest na mnie wściekła za to, że jej nie ocaliłem.
– Czy to twoja mama, koleżko? – pyta pierwszy mężczyzna. Pochyla się do mnie.
Tracę głos.
To moja mamusia.
– Czy ktoś jeszcze był z wami w domu?
Chciałem zostać z nią sam. Chciałem ją tylko dla siebie. Chciałem zabrać od niej ból. Byłem złym
chłopcem.
– Jesteśmy tutaj, żeby ci pomóc, synu. Nie zrobimy ci krzywdy. Jesteśmy sanitariuszami. Policja już
jedzie.
Przełykam ciężko ślinę.
Schowałem się w szafie, bo myślałem, że będę mógł użyć magicznych sztuczek, gdy ten duży mężczyzna
już wyszedł, ale wtedy magia nie zadziałała. Nie wiem dlaczego. Byłem niedobrym chłopcem.
– Jak masz na imię, synu? – pyta drugi mężczyzna.
– Zabierz go stąd – odzywa się znowu pierwszy. – Nie powinien tego oglądać.
Mężczyzna pochyla się nade mną i machając dłonią, każe tamtemu odejść. – Masz na sobie krew,
koleżko – mówi łagodnie. – Muszę się upewnić, że nie jest twoja. Czy ktoś cię skrzywdził?
Chwyta mnie za rękę, ale wyrywam się odruchowo i biegnę do niej. Rzucam się na nią, nie zwracając
uwagi na krew. Przywieram do niej z całej siły. Nie mogą mnie zmusić, żebym ją zostawił. Może moje
magiczne dłonie zadziałają, jeśli bardzo się postaram. Może nie próbowałem wystarczająco mocno.
Może przestanie wpatrywać się w okno, jeśli moja magia zacznie znowu działać. Może, jeśli powiem
odpowiednio dużo razy: „Kocham cię, mamusiu”, to w końcu zamruga oczami i odpowie „Ja też cię
kocham, skarbie, mój najdroższy”.
Leżę w łóżku na pościeli z motywem baseballa. Josh leży obok mnie w swoim łóżku na pościeli z
motywem piłki nożnej. Zazwyczaj się wścieka, gdy nie może leżeć na tej w baseball, ale tym razem
odstąpił mi ją bez awantury.
– Możesz spać w pościeli z baseballem zawsze, kiedy będziesz chciał – powiedział Josh. – Od tej
pory możesz wybierać pierwszy.
Jeszcze tydzień temu cieszyłbym się, że tak mówi, ale teraz mnie to nie obchodzi. Nic mnie nie
obchodzi – nawet to, żebym znowu zacząć mówić. Minął tydzień, odkąd mama odeszła na zawsze, a ja nie
wypowiedziałem przez ten czas ani jednego słowa. Ostatnie słowa, jakie wydobyły się z moich ust, to
„Kocham cię, mamusiu”, gdy przytulałem ją i całowałem, i dotykałem czarodziejskimi dłońmi, które nie
są już magiczne. I wtedy postanowiłem, że to będą moje ostatnie słowa.
Nawet, gdy policjant zapytał mnie, jak wyglądał ten mężczyzna, nie wypowiedziałem ani słowa. Nawet
gdy słyszałem, jak tata płacze w swoim gabinecie, nie odezwałem się ani słowem. Nawet gdy śniło mi
się, jak mężczyzna dźga mamę nożem, a potem idzie po mnie, też nic nie powiedziałem. Nawet gdy
zeszłego wieczora tata powiedział nam, jak policja odkryła, że to przez chłopaka siostry Marieli mamusia
odeszła na zawsze i gdy słyszałem, jak tata mówi przez telefon do wujka Williama, że zabije tego
skurwysyna, to też nie powiedziałem ani słowa.
Usiadłem w łóżku.
Usłyszałem głos Marieli z dołu, w foyer. Wiem, że jest w foyer, bo jej głos odbija się naprawdę
głośno, a to jedyne miejsce w domu, gdzie dźwięki są donośne i odbijają się w ten sposób, szczególnie
głos tak delikatny jak Marieli.
Patrzę na Josha. Śpi jak kamień. Może powinienem go obudzić, żeby przywitał się z Marielą? Ale nie,
Mariela jest moja. To ja siedzę w kuchni i rozmawiam z nią, gdy przygotowuje nam wenezuelskie
jedzenie. Ja pomagam jej umyć naczynia i słucham, jak pięknie śpiewa po hiszpańsku. Lubię, gdy zanurza
ręce w zmywarce i wyciąga je, a jej skóra, wilgotna i błyszcząca, wygląda jak karmelowy sos na deserze
lodowym. Skóra Marieli jest taka miękka, gładka i piękna. Czasami, gdy śpiewa, dotykam jej ramienia
opuszkami palców, zamykam oczy i pocieram dłonią w górę i w dół. I jej oczy też są piękne – w kolorze
czekoladowych cukierków. Lubię błysk w ciemnych oczach Marieli, gdy podaje mi garnek do wytarcia
albo gdy śpiewa jedną ze swoich piosenek.
– Seńor, por favor! – krzyczy Mariela na dole.
Wyskakuję z łóżka i wybiegam z hukiem z pokoju. Po raz pierwszy wstaję z łóżka, odkąd mama
odeszła na zawsze. Moje nogi są sztywne i obolałe. Boli mnie głowa. Przyrzekłem sobie, że nigdy już nie
wstanę z łóżka, ale chcę zobaczyć swoją Marielę. Nawet jeśli przyrzekłem sobie nie wstawać nigdy z
łóżka, to może mógłbym dodać nową zasadę, według której mogę to zrobić, jeśli mam zobaczyć się z
Marielą. Zbiegam po schodach, najszybciej jak mogę. Nie mogę się doczekać, aż Mariela nazwie mnie
Jonasito albo zaśpiewa mi jedną z tych pięknych piosenek swoim wspaniałym głosem.
Ale głos taty sprawia, że zatrzymuję się połowie drogi.
– Wynoś się stąd – słyszę tatę. Mówi surowo. – Albo wzywam policję.
– No, seńor! Por favor – płacze Mariela. – Dios bendiga a la seńora! Lo juro por Dios. – Mariela
zaczyna mówić trochę po angielsku. – Proszę seńor, kocham moje skarby – son como mis hijos. Są dla
mnie jak synowie. Seńor, por favor. Est es mi familia. To jest moja rodzina.
– Wynoś się! – krzyczy tata. – Wypieprzaj stąd.
Gdy tata mówi takim głosem, szczególnie kiedy krzyczy na mamę albo Marielę, to wiem, że
powinienem zejść mu z drogi. Ale teraz mnie to nie obchodzi. Chcę zobaczyć swoją Marielę.
Zbiegam po schodach, biegnę przez foyer i skaczę prosto w jej ramiona.
Krzyczy w chwili, gdy mnie widzi i przytula do siebie. Ściska mnie tak mocno, że nie mogę oddychać.
Mówię po raz pierwszy, odkąd odeszła mama.
– Te quiero, Mariela. – Mój głos brzmi szorstko.
– Ay, mi hijo – mówi. – Pobrecito, Jonasito. Te quiero.
Chciałem, żeby ostatnie słowa w moim życiu brzmiały „Kocham cię, mamusiu”, ale mówienie po
hiszpańsku do Marieli nie liczy się, nawet jeśli mówię jej, że ją kocham, bo hiszpański nie jest
prawdziwy. To po prostu mój i Marieli sekretny język, jakby był zmyślony. Nawet tata go nie rozumie,
mimo że jest najmądrzejszy. Więc rozmowa z Marielą, nawet wyznawanie jej miłości, nie jest złamaniem
mojej zasady, dopóki mówię po hiszpańsku.
Tata krzyczy na Marielę i każe jej wyjść.
Chwytam spódnicę Marieli.
– No, me dejes , Mariela. Nie zostawiaj mnie.
– Te quiero, Jonasito. – Mariela płacze naprawdę głośno. Te quiero siempre, pobrecito bebe. Zawsze
będę cię kochać.
– No me dejes, Mariela.
– Mariela? – pyta Josh. Musiał słyszeć jej głos i obudził się. Podbiega do niej i przytula ją.
Mariela klęka i przytula go, a ja cały czas przywieram do jej ramion.
– Te quiero – mówi do Josha. – Te quiero, bebe.
Josh rozumie nasz tajemny język, ale nie umie go za dobrze.
– Też cię kocham – płacze.
– Najwyższa pora, żebyś wyszła. – Tata krzyczy na Marielę i podnosi słuchawkę. – Dzwonię na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin