Jeffery Deaver 02 - Krwawa rzeka.rtf

(2206 KB) Pobierz



 

 

 

JEFERY
DEAVER

 

 

 

 

Nakładem C&T
St

powieści Jeffery'ego Deavera:

 

KOLEKCJONER KOŚCI

ŁZY DIABŁA LEKCJA JEJ ŚMIERCI

MODLITWA O SEN
PŁYTKIE GROBY


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przekład:

ALEKSANDRA
WOLNICKA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

C&T

TORUŃ


 

 

 

Tytuł oryginału: BLOODY RIVER BLUES

Copyright © 1993 by Jeffery Wilds Deaver Copyright © for the Polish edition by „C&T, Toruń 2009

Copyright © for the Polish translation by Aleksandra Wolnicka

 

Opracowanie graficzne: EWELINA BARCICKA

Redaktor wydania: PAWEŁ MARSZALEK Korekta:

MAGDALENA MARSZAŁEK Skład i łamanie:
KUP „BORGIS" Toruń, teł. (056) 654-82-04

 

 

 

 

 

 

 

ISBN 978-83-7470-146-4


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wydawnictwo
„C&T" ul. Św.
Józefa 79, 87-
100 Toruń,
tel./fax (056)
652-90-17
Toruń 2009.
Wydanie I. Druk
i oprawa:

Wąbrzeskie Zakłady

Graficzne Sp. z

o.o., ul.

Mickiewicza 15, 87-200

Wąbrzeźno.


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Moniki Derham




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jean-Luc Godard


 

 

 

 

 

 

 

 

 

Chodziło mu tylko o karton piwa.

A wyglądało na to, że sam będzie musiał go sobie przywieźć.

Stile wyjaśnił to w ten sposób: — Cholernie trudno jest upchnąć karton Labattsów na bagażniku yamahy.

—    Nie ma sprawy — mruknął Pellam do telefonu komórkowego.

—    Gdybyś chciał sześciopak, proszę

bardzo. Ale bagażnik trochę się chwieje. Co chyba tobie zawdzięczam. Mam na myśli bagażnik. Przykro mi, stary.

Motor należał do wytwórni, ale udostępniono go Pellamowi, który z kolei pożyczył go
Stile'owi. Stile był kaskaderem. Pellam wolał nie zastanawiać się nad tym, co robił, kiedy popsuł ten bagażnik.

—    Nie ma sprawy — powtórzył do
słuchawki. — Załatwię cały karton.

Rozłączył się. Z szafki w przyczepie wyciągnął
brązową kurtkę lotniczą i spróbował
przypomnieć sobie, gdzie widział jakiś tani


 

 

 

 

 

 

 

 

 

sklep monopolowy. Delikatesy Riverfront miał niemal w zasięgu ręki, w przeciwieństwie do
kolejnego czeku z wypłatą, a Pellam nie miał
ochoty bulić dwadzieścia sześć i pół dolara za karton piwa, nawet jeśli importowano je z
samej Kanady.

Przeszedł do niedużej kuchenki, zamieszał w
garnku chili i włożył chleb kukurydziany do
piekarnika, żeby się podgrzał. Myślał o tym,
żeby choć raz dla odmiany ugotować coś
innego. Ale jakoś nikt nie zwracał uwagi na to,
że na ich pokerowe spotkania Pellam zawsze
przygotowuje chili. Czasami podawał je z hot
dogami, czasami z ryżem, ale tak czy owak
zawsze jedli chili. I słone krakersy. Było to
mniej więcej wszystko, co potrafił przyrządzić.
Przyszło mu do głowy, że może obędą się bez
piwa; już chciał zadzwonić do Stile'a i
powiedzieć mu, żeby jednak przywiózł tego
sześcio-paka, ale dokonał w myślach szybkich
obliczeń i doszedł do wniosku,


 

 

 

że potrzebny jest cały karton. Będą grać w

pięciu, przez sześć godzin a to oznaczało, że
nawet cały karton może im nie wystarczyć. I w
te; sytuacji będzie musiał wyciągnąć mezcal i
whisky.

Wyszedł na zewnątrz, zamknął drzwi

przyczepy i ruszył przed siebie drogą biegnącą
wzdłuż szeroko rozlanej, szarej Missouri.
Właśnie zapadł jesienny zmierzch i biorąc pod
uwagę fakt, że był to zwykły dzień tygodnia,
akurat powinna się była zacząć godzina
szczytu. Jednak wznosząca się i opadająca
przed nim droga była zupełnie pusta. Pełłam
zaciągnął suwak kurtki. Był wysoki i szczupły.
Tego wieczoru miał na sobie dżinsy i roboczą
koszulę, która dawniej była czarna, a ostatnio
zrobiła się szara w ciemniejsze cętki.
Podeszwy jego kowbojskich butów głośno
stukały o mokry asfalt. Żałował, że nie założył
czapki z daszkiem z logo Lakersów albo
kapelusza; od rzeki wiał zimny wiatr o słonym,
rybim zapachu. A jego piekły oczy i bolały
uszy.

Szedł szybkim krokiem. Głównie w obawie, że
Danny — scenarzysta filmu, który właśnie
kręcili — przyjedzie wcześniej. Pellam pod-
rzucił mu niedawno do hotelowej wanny
czteroipółkilogramowego suma, a teraz Danny

 

9


 

 

 

odgrażał się, że w odwecie zaspawa mu drzwi do przyczepy.

Ich czwartym partnerem do gry był ich główny
oświetleniowiec z San Francisco, wyglądający
dokładnie jak marynarz floty handlowej, którym
kiedyś był, pokryty od stóp do głów tatuażami.
Piątym graczem był prawnik z St. Louis,
mężczyzna o jastrzębim profilu i obwisłych
policzkach. Wytwórnia zatrudniła go przez
swoje biuro w Los Angeles do negocjowania
umów z lokalnymi statystami oraz właściciela-
mi nieruchomości. Gość bez przerwy mówił o
polityce Waszyngtonu w taki sposób, jakby
sam ubiegał się o prezydenturę i przegrał tylko
dlatego, że spośród wszystkich kandydatów
był tym jedynym uczciwym. Jego gadulstwo
bywało męczące, ale pioruńsko dobrze grało
się z nim w pokera. Obstawiał wysoko i potrafił
przegrywać z klasą.

Z rękoma w kieszeniach Pellam skręcił w Adams Street i zostawiając rzekę za sobą, przyjrzał się uważnie ponuremu,

opuszczonemu budynkowi z czerwonej cegły
należącemu dawniej do huty żelaza w Mad-
dox.

Myślał o tym, że powietrze przesycone jest wilgocią i może się rozpadać.

Zastanawiał się, czy przekroczą termin

 

10


 

 

 

wyznaczony na realizację zdjęć w tym cholernym mieście.

Zastanawiał się, czy chili się nie przypali i czy pamiętał, żeby zgasić gaz.

I myślał o kartonie piwa.

No więc tak: Gaudia będzie szedł Trzecią,
zgadza się? Zazwyczaj pracuje do szóstej
albo szóstej trzydzieści, ale dziś wieczorem
umówił się na drinka z jakąś lalą. Nie wiem, co to za jedna.

Philip Lombro zapytał Ralpha Balesa: — A co go sprowadza do Maddox?

—    Właśnie mówię. Wybiera się na drinka do Wesołego Łajdaka. Kojarzy pan? A potem do Callaghana na stek.

Philip Lombro, zasłuchany, przechylił głowę i
podparł policzek dwoma palcami ułożonymi w
kształt litery „V". Miał pociągłą, opaloną twarz.
Od pozostałych członków swojej rodziny różnił
się tym, że jego cera nie zbrązowiała, lecz
miała srebrzysty, prawie platynowy odcień
pasujący do gęstych, siwych włosów,
starannie ułożonych przy pomocy lakieru.
Odezwał się: — A co z ochroniarzem Gaudii?
—    Nie będzie go. Gaudia uważa, że w
Maddox nic mu nie grozi. No, a tę rezerwację
ma na siódmą trzydzieści. Czeka ich

 

11


 

 

 

pięciominutowy spacer — zmierzyłem czas — więc wyjdą kwadrans po.

Ralph Bales siedział na przednim siedzeniu granatowego lincolna i nachylał się do
Lombro. Miał trzydzieści dziewięć lat, był muskularny i owłosiony w każdym miejscu ciała poza głową. Jego twarz była

nieproporcjonalnie nalana, jakby miał na sobie
lateksową maskę przygotowaną przez speca
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin