HUNT PRZEMYTNIK
I INNE OPOWIADANIA
PONAD dwieście lat temu, a prawie dwa lata po śmierci królowej Marii, kiedy od ośmiu lat panował Wilhelm 1X1,*) którego brutalność, nie hamowana przez łagodną małżonkę, coraz bardziej przeważała szale sympatii poddanych na rzecz Stuartów — rozeszła się nagle wiadomość o odkryciu spisku jakobi- tów**) przeciwko niemu. Ten wypadek przywrócił władcy lojalność obywateli, która przetrwała aż do jego śmierci.
Król miał zwyczaj wyjeżdżać powozem w każdą sobotę do Richmond Park, skąd do Kensington wracał wieczorem. Zamachu dokonano na wąskiej i błotnistej alei, wiodącej od Tamizy do Tomham Green, gdzie konie musiały z konieczności zwalniać kroku.
Winnych, skazanych na szafot, było dziewięciu. Należeli do różnych warstw społecznych, począwszy od pułkownika gwardii królewskiej, lorda Johna Fen- wicka, a skończywszy na szeregowcu Keyesie. Opinia całej Anglii została poruszona. Zdrajców spisku, Por- tera i Goodmana, traktowano z większą pogardą aniżeli samych spiskowców. Pogarda ta spadła również — aczkolwiek w mniejszym stopniu —- na człowieka,
§j Wilhelm m Orańęki fi630—■ 1702^ nanqraaJ_w^o*tw v>ew
który nie będąc w zmowie, czy to ze strachu przed więzieniem, czy też w obawie śmierci, złożył pewne obciążające zeznania.
Nazywał się James Hunt. Nazwisko, które dzisiaj mówi niewiele, było wówczas powszechnie znane. Od wielu lat jego dom, stojący samotnie w najdzikszej części Romney Marsh, był ulubionym miejscem spotkań jakobitów, zdążających do Francji lub powracających stamtąd. W regularnych odstępach czasu, jeżeli nie przeszkadzały burze lub przypływ, kursowała łódź między owym domem a francuskim brzegiem. Stary budynek, pełen tajemnych schowków, przygotować nych na baryłki wina z Nancy lub bele jedwabiu z Lyonu, gościł ludzi dobrze'znanych w Mail i St. James. Skończyło się to wszystko, kiedy odkryto spisek. Tajemnice domu wydobyto na światło dzienne, a samego Hunta odstawiono do Londynu pod silną strażą. Przebywał w więzieniu tak długo, aż okupił swe życie podaniem nazwisk tych ludzi, którzy korzystali z jego kryjówek.
Kiedy powiedział wszystko, zwolniono go. W pewien piękny wrześniowy ranek opuścił więzienie jako samotny, posępny człowiek. Z natury pełen życia
i brawury, wychowany na otwartych przestrzeniach wybrzeża, załamał się w ciszy pojedynczych cel. Te-» raz — chociaż był wolny — czuł, że się ugnie pod cię^ żarem wstydu i pogardy. Nogi niosły go same do gospody, która była miejscem spotkań jakobitów, dokąd kazał przysłać swego konia. Po wejściu do gospody poczuł, że wszystko się tu zmieniło. Stajenny spojrzał nań wrogo, a karczmarz, który niegdyś służył u niego, obrócił się doń tyłem. Nie był już panem Huntem z Romney, był Huntem-świadkiem. Hun- tem-judaszem. Rzuciwszy wraz z ponurą klątwą pieniądze opuścił gospodę, starając się jak najszybciej zostawić Londyn poza sobą.
Lecz gdzie indziej nie było lepiej. W karczmach przy drodze do Dover, gdzie za dawnych dni uważa-* no go za bohatera, nie mniejszego od Birkenheada, którego nawet w Tower nie zdołano utrzymać, przy-! jęto go zimno i obojętnie. Wtedy sercem i myślą wybiegł daleko do tego, co mu jeszcze pozostało na tym zmienionym świecie — do domu na bagnach i do swojej córki. Wierzył, że w jej sercu znajdzie zawsze miłość i że ona powita go gorąco.
Nie należał do ludzi wzruszających się łatwo. Cień szubienicy, straszący go przez całe tygodnie w więzieniu, nie zdołał go przerazić. Teraz jednak, gdy zbliżając się do ostatniej karczmy niedaleko Romney zobaczył Trota Eubanka, aptekarza z Romney, stojącego bezczynnie przed domem, zaczął szeptać przez zaciśnięte zęby zaklęcia.
Aptekarz był zbyt daleko, by słyszeć szept Hunta; Na jego twarzy rozlał się obleśny uśmiech, dziwnie nie pasujący do tych czerwonych policzków, wynun rzających się tłustymi fałdami z loków czarnej peruki. Była to na pozór twarz człowieka poczciwego, lecz zaprzeczały temu małe rybie oczy, zezujące niespokojnie na wszystkie strony. Na widok Hunta podszedJ do jego strzemienia, witając go głośno i serdecznie.
— Zastaniesz dom w porządku — wykrzykiwał —• wszyscy zdrowi i szczęśliwi.
Hunt podziękował mu zimno i pojąc konie sam na* pił się piwa z gospodarzem, który patrzył na niego pełen żalu, jak człowiek, który stracił to, co kiedyś kochał. Przemytnik podciągnąwszy popręgi skoczył na siodło i ruszył szybko. Nie ujechał jeszcze stu jardów* kiedy dogonił go Eubank na starej siwej klaczy.
— Jedziemy jedną drogą — powiedział aptekarz.
Hunt zamruczał coś pod nosem, lecz nic nie odrzekł.
Wiedział, że droga do domu Eubanka wiodła w prawo, podczas gdy On miał jechać prosto.
— Zakwaterowali u ciebie trzech żołnierzy — dodał aptekarz patrząc na niego kątem oka, by dojrzeć, jakie wrażenie zrobią na Huncie te słowa — ... i jednego oficera.
Przemytnik ściągnął gwałtownie konia.
— Czyż jeszcze za mało dla nich zrobiłem? — zapytał-z goryczą.
— Tak — odrzekł aptekarz znacząco — zeznał pan całą prawdę... niemal całą prawdę, panie Hunt, co?
. Mówił to szeptem, lecz Hunt usłyszał wszystko
I zwrócił ku niemu twarz bladą z wściekłości.
..— Ty brudny pigularzu! — krzyknął. — Co ty. sobie myślisz? W jakim celu czatowałeś tu na mnie? Jeżeli masz co do powiedzenia, to mów.
— Spokojnie, spokojnie, panie Hunt — mówił aptekarz siniejąc na twarzy — pan chyba wie, o czym myślę. Jest jeszcze jedno nazwisko, które pozostało w pańskiej pamięci i którego brak...
— Nazwisko?
— Tak, nazwisko pana Fayle’a. A pan Fayle przepadł. Nie przypuszczam — ciągnął dalej aptekarz rozglądając się chytrze -— by pan Fayle był we Francji, myślę, że on jest gdzieś w pobliżu Romney. Z tego to właśnie powodu zakwaterowano u pana żołnierzy.
— Ty łajdaku! —- krzyczał Hunt z wściekłością — to jest twoja robota. — Podniósł ciężki bat chcąc uderzyć aptekarza. Byli sami na rozległym bagnie.
Eubank błyskawicznie wyciągnął pistolet.
— Spokojnie, spokojnie, panie Hunt. Ostrzegam pana, iż cokolwiek się ze mną stanie, to odpowiedni ludzie wiedzą, z kim i gdzie jestem. Poza tym nie mam zamiaru skrzywdzić pana.
— Więc czegóż pan ostatecznie chce?
— Tego, czego zawsze chciałem — odrzekł* aptekarz zmienionym głosem. — Czy krzywdą jest, jeżeli ktoś prosi dla siebie, o żonę?
— A jeżeli ona tego nie chce?
— Ona się zgodzi, kiedy ten drugi zejdzie z drogi — odpowiedział aptekarz.
Zejdzie z drogi?
— Tak, może wyjechać do Francji lub gdziekolj wiek — rzekł ponuro Eubank, dodając, że szubienica w Dymehurch Fiat, dokąd się właśnie zbliżali, czeka. — Ona wybierze...
— W jaki sposób?
Jeżeli wybierze mnie, Fayle może wisieć, ale może również przekroczyć kanał lub odjechać gdzieś daleko. Lecz jeżeli ona zechce jego...
To co...? — przerwał mu Hunt.
Aptekarz dyszał ciężko.
To wtedy ona połączy się z nim tutaj — powiedział w końcu wskazując palcem szubienicę.
— Jak to?'
— Ja wiem, że on jest tutaj i że nie może mi uciec. Wiem, że ona zwiodła żołnierzy, gdyż oni go nie znają. Wiem również, że chodzi po farmie, jak po domu,
i nikt nie może na to wpaść. Ta gra mogłaby trwać całe lata, lecz od dzisiaj ja tutaj będę.
— Ty? WM
— Tak, ja — powiedział Eubank ze źle ukrytym tryumfem. — Będę na farmie stale, gdyż ja jestem tym zakwaterowanym oficerem. Stać, panie Hunt! Ani kroku! Stać, bo strzelam!
Przemytnik chciał go pod wpływem pierwszego odruchu uderzyć, ale teraz, kiedy zobaczył przed sobą lufę pistoletu, zapanował nad sobą i opuścił rękę. W bezładnych słowach, pełnych klątw* i złorzeczeń, kazał aptekarzowi trzymać się z dala. Jechali więc rozdzieleni szerokością gościńca jak dwa rozjuszone psy —- Eubank obserwujący spod oka każdy ruch Hunta i Hunt z kamienną twarzą i trwogą w oczach.
Wkrótce przemytnik dojrzał córkę, która wypatry-*
wała go z wysokiej grobli biegnącej obok domu. Z odległości pół mili poznał jej smukłą postać w bia-? lej sukience, z rozwianymi na wietrze włosami. Przez mgnienie oka pożałował, że nie skończył z Euban- kiem, kiedy byli sami wśród trzęsawisk. Teraz już było za późno.
Chwila, na którą tak długo czekali oboje, nadeszła wreszcie. Dziewczyna, przytulona do jego piersi, odwróciła twarz mokrą od łez i uwolniwszy się z ramion ojca powiedziała ostro do aptekarza:
— Może pan zawrócić. Nikt pana tutaj nie potrzebuje, skoro ojciec wrócił do domu.
Aptekarz, pokrywając zmieszanie i niepewność bladym uśmiechem, wyjąkał, że przecież on równica wraca do siebie. Pod surowym wejrzeniem dziewczyny słowa zamierały na jego wargach. Bał się. < Dziewczyna wciąż nie mogła go zrozumieć.
— Do siebie? do naszego domu?
— Tak — odrzekł i próbował wyjaśnić sytuację, ale zająknął się unikając wzroku dziewczyny. ,5
Wreszcie ojciec, na którego spojrzała pytająco, odpowiedział zgnębionym głosem i
— Pan Eubank jest u nas zakwaterowany.
I znowu pomyślał Hunt o straconej okazji, w której wszystko zależało od celności jego strzału. Widział, jak z opalonych słońcem i wiatrem policzków córki ucieka rumieniec, a w szarych oczach migocze strach. Czuł, że te wyraźne oznaki lęku poczynają i w nim wywoływać niepokój. Wiedział bez jej wyznań, że Fayle z Fawlport ukrywa się na farmie i że — co gorsza — aptekarz wie o tym również.
Odetchnęli wszyscy troje, kiedy tok ich myśli przer-* wał żołnierz zataczający się lekko na jasnej od słonecznego blasku ścieżce. Wyszedł, by powitać wraca* jącego właściciela; z okazji jego powrotu zdążył już wypić coś niecoś. Aż do progu domu nikt nie wymó
wił słowa. Szli nie patrząc na siebie. Dziewczyna stanąwszy w drzwiach spojrzała na aptekarza z taką odrazą i pasją, że zatrzymał się na chwilę; później opuścił głowę i wyjąkawszy parę niedosłyszalnych słów usprawiedliwienia, przekroczył próg.
Hunt rozważał w myśli szanse użycia siły. Nie mial jednak żadnych. Był zwolnionym więźniem, dozorowanym przez władze; stracił ponadto zaufanie sąsiad dów. Mimo wszystko był jednak w swym domu, który wyglądał tak cicho i spokojnie, że wydawało mu si^ przez chwilę, iż wszelkie obawy są nieuzasadnione. Ale mimo że nie zamienił z córką ani jednego słowa, czuł wiszące w powietrzu niebezpieczeństwo, które lada chwila mogło im zagrozić.
Nastąpiło to w czasie kolacji. Eubank, chory i przybity, siedział rzucając podejrzliwe spojrzenia na wszystkie strony — od drzwi wejściowych do stopni schodów wiodących na górę. Nagle zerwała się dziew-* czyna. Nie mogła milczeć. Dusiła się niemal własnymi słowami.
— Panie Eubank! — krzyczała — pan chce pon chwycić Fayle‘a. Pan przypuszcza, że on ukrywa się w moim pokoju. W moim pokoju? Ty psie! Ty tchórzu!
— Milcz || syknął ostrzegawczo Hunt. Przeraziła go nienawiść bijąca z twarzy Eubanka; zrozumiał, że z tym człowiekiem nie można walczyć w sposób ot-* warty. To był nikczemnik.
Nie będę milczała — krzyczała dziewczyna wpa-* dając w coraz większą pasję. — On tak myśli. On chce przeszukać moją sypialnię. Zostaw więc tutaj swoich ludzi, idź sam i przekonaj się, czy Fayle tam jest. Lecz skoro go nie znajdziesz, opuścisz ten dom.
Eubank nie miał zamiaru szukać Fayle’a w jej sypialni, lecz chociaż wypraszał się i usprawiedliwiał,
zmusiła go do wejścia na górę. Przez cały czas rewizji stała w otwartych drzwiach z płonącymi oczami. Kie- dy zszedł na dół, wezwała go, by opuścił dom:
— Proszę odejść, proszę natychmiast opuścić ten dom.
— Nigdy nie podejrzewałem, aby pan Fayle ukrywał się w pani sypialni — mówił z obleśnym uśmiechem aptekarz, stojąc obok schodów i puszczając mimo uszu jej obelgi i rozkazy opuszczenia domu. Nie chciał odejść, a ona nie mogła go do tego zmusić. Cały jej atak spełznął na niczym, tak jak od początku przypuszczał i przed czym ostrzegał Hunt.
Nastała chwila ciszy, pełnej wrogości i oczekiwania. W rogu ciepłej kuchni tykał wysoki zegar, migotliwy płomień odbijał się w miedzianych naczyniach, lśnił w porcelanowych talerzach i w fajansowych chińskich figurkach, przywiezionych do zabawy dla córki Hunta przez szyprów z dalekich mórz. Przez otwarte okno słychać było brzęczenie pszczół wracających ciężko i wolno z okwieconych krzewów; swarliwe wróble goniły za komarami przelatując gromadnie z jednego końca podwórza na drugi. Wieczorny zmierzch kładł cienie na farmę i na całe otoczenie, a wraz z nim spływał na ziemię spokój.
Lecz nie było go w ludzkich sercach. Żołnierze,
o których zapomniano, stali przy oknach, niechętnie patrząc na Eubanka; jego rozkazy wykonywali tylko z konieczności. Ci, którzy siedzieli w kuchni, gotowi byli uderzyć lub wycofać się w każdej chwili. Spośród wszystkich obecnych może tylko jeden Hunt był najbardziej opanowany. Wiedział dobrze, że po jego aresztowaniu cały dom przeszukano od piwnicy do strychu, że każdy schowek otwarto,, że aptekarz poznał wszystkie skrytki. Toteż nie mógł pojąć, gdzie jest Fayle.
Dowiedział się o tym nazbyt szybko. W pewnym 10
momencie jeden z żołnierzy zwrócił się do dziewczy« ny z zapytaniem:
— Wasza kobieta jest już w domu?
— Kobieta? — zdziwił się Eubank. — Nie widziałem tutaj żadnej kobiety.
— Była tutaj w południe — dodał żołnierz bez żadnej ukrytej intencji.
Prawdopodobnie dziewczyna była przygotowana n* tego rodzaju pytanie, gdyż nie drgnęła nawet, wytrzymując spokojnie badawczy wzrok aptekarza.
— Wyszła tylną bramą — odrzekła dodając z naganą: — Jeżeli dziewczyna ma kochanka, nie należ}
o tym trąbić na całą okolicę.
Mówiąc to podniosła się i poszła na górę. Hunt, zmęczony i zaskoczony, nie zrozumiał nic. Pełen najgorszych myśli skierował się do swej izdebki i pogrążył się w posępnej zadumie. Eubank i dwaj szeregowcy położyli się w pokoju obok kuchni i zaryglowali drzwi od sieni. Przemytnik podejrzewał, iż nie zechcą spać, lecz będą czuwać do rana. Zapadła cisza. Leżąc przeżywał Hunt ponownie wszystko to, co zaszło. Nie mógł zasnąć. Nasłuchiwał mimo woli, ale nie słyszał żadnych głosów ani szmerów. Ściskało mu się serce na myśl o córce i jej chłopcu, to znów ogarniał go gniew, kiedy wspomniał jej prześladowcę. Lecz prawa natury są niezłomne, zmęczenie wzięło górę i Hunt zapadał już w sen, kiedy przeraźliwy krzyk przeszył powietrze, a zaraz potem dały się słyszeć inne krzyki. Odgłosy bójki i wrzawa postawiły Hunta na nogi. Nie miał wątpliwości, że Eubank i jego ludzie ujęli Fay- le’a w chwili, gdy próbował dostać się do domu. Doprowadzony do wściekłości swoją bezsilnością i niemocą, zarzucił na siebie ubranie i wyskoczył błyskawicznie z izdebki. W kuchni, której drzwi były na rozścież otwarte, stał tylko Eubank. Stał z nagą głową, bez peruki, z pistoletem w trzęsącej się dłoni,
wtulony w róg między ławką a kominkiem. Przemytnik. nie widząc prócz aptekarza nikogo, wyładował na nim całą swą pasję.
— Ty psie! — krzyczał. — Dlaczego budzisz uczciwych ludzi? Mów, co to wszystko znaczy.
— To znaczy, że złapaliśmy twego drogiego zięcia — odezwał się zjadliwie Eubank. — Mamy go w rękach. Do tyłu, stary łotrze, znam cię nie od dzisiaj. Do tyłu! Jeżeli zrobisz krok, wpakuję ci kulę. Rozumiesz?
...
A-n-i-t-a