Quignard Pascal - Taras w Rzymie.rtf

(306 KB) Pobierz

Pascal Quingard

Taras w Rzymie

Przełożył i posłowiem opatrzył

Krzysztof Rutkowski

GTW

 

 

Tytuł oryginału: Terrace à Rome

Copyright © 2000 by Editions Gallimard

Copyright for the Polish edition © Vesper 2006

 

Tłumaczenie: Krzysztof Rutkowski

Redakcja: Dagmara Gorczyńska

Projekt okładki: Tomasz P. Wrzesiński

Skład i łamanie: Paweł Orłowski

 

Dystrybucja:

In Rock

ul. Wieruszowska 16

60-166 Poznań

tel./fax. (061) 8686795

e-mail:

tomek@inrock.pl

milosnik@inrock.pl

www.inrock.pl

 

Vesper

www.vesper.pl

Wydanie I

Poznań, październik 2006

 

ISBN 83-60159-20-3

ISBN 978-83-60159-20-0

Druk i oprawa: Abedik, Poznań

ROZDZIAŁ I

Meaume im powiedział: „Urodziłem się w roku 1617 w Paryżu. Uczyłem się u Follina w Paryżu. U Rhuysa Protestanta w mieście Tuluzie. U Heemkersa w Brugii. Po Brugii zostałem sam. W Brugii kochałem pewną kobietę i zostałem poparzony na całej twarzy. Przez dwa lata kryłem tę ohydną twarz w nadmorskim urwisku pod Ravello we Włoszech. Ludzie zrozpaczeni kryją się w rozpadlinach. Wszyscy zakochani kryją się w rozpadlinach. Wszyscy czytelnicy książek kryją się w rozpadlinach. Ludzie zrozpaczeni wiszą w powietrzu, niczym postacie malowane na murach, nie oddychają, nie mówią, nikogo nie słuchają. Urwisko nad zatoką Salerno jest ścianą spadającą do morza.

Po niej nigdy więcej nie doznałem rozkoszy z innymi kobietami. Nie rozkoszy mi braknie. Jej mi braknie. Przez całe me życie rysowałem tylko to ciało w pozycjach miłosnych, o których zawsze marzyłem. Grawerzy kart z Tuluzy nazywali kartami romansowymi talie, w których figury przedstawiały bohaterów romansów. Kartami antycznymi talie, w których pojawiali się prorocy biblijni lub rzymscy generałowie. Kartami erotycznymi talie ukazujące sceny, z których się poczynamy. Teraz mieszkam w Rzymie i graweruję sceny religijne i szokujące. Można je kupić u handlarza rycin w oficynie pod Czarnym Krzyżem przy via Giulia”.

ROZDZIAŁ II

W 1639 Jacob Veet Jakobsz, złotnik z miasta Brugii, został wybrany obieralnym sędzią na rok. Miał córkę dziwną i piękną. Była blondynką, bardzo jasną, lekko pochylała kark. Talia wiotka, dłonie delikatne, piersi bujne. Bardzo cicha. Młody grawer Meaume zobaczył ją w święto złotników podczas parady. Miał dwadzieścia jeden lat. Zakończył terminowanie u Rhuysa Protestanta w Tuluzie. Meaume przybył z Luneville w towarzystwie Errarda le Neveu, który go zostawił i pojechał do Moguncji.

Jej uroda go wydrążyła.

Jej smukła sylwetka pochłonęła.

Więc podążał za nią wszędzie, bezwiednie.

Ona o tym wiedziała. Meaume'a zaskoczyło zawieszone na nim spojrzenie. To spojrzenie zapadło weń na całe życie, żyło w nim. Natychmiast spytał mistrza, u którego pracował, czy nie zechciałby go jej przedstawić. Mistrz, człowiek sławny (był to sam Johann Heemkers), zgodził się, o nic nie pytając. Poszli do niej razem. Uniosła powieki. Lekko pochyliwszy głowę, oddała ukłon. Ale nie padło ani jedno słowo. Tylko imiona. Od tej chwili szukał jej bez przerwy w wolnym mieście Brugii. Chodził na wszystkie nabożeństwa, na które ona chodziła. Wkręcał się na ratuszowe ceremonie pod byle pretekstem. Zaglądał na wszystkie targowiska. Brał udział we wszystkich tańcach i we wszystkich igrach organizowanych w Brugii.

Ona szukała jego sylwetki. Widziała go skradającego się przy balustradach mostów nad kanałami. Przy kamiennych cembrowinach fontann na placach. Widziała jego cień wtapiający się w czarny mrok przedsionków i w cienie węższe i żółtawe rzucane przez kościelne kolumny. Postrzegana obecność wypełniała ją za każdym razem radością. Kiedy tylko napotykała jego wzrok, natychmiast przymykała powieki. Nieraz wyglądała dziwnie, cała skulona, blada, zagubiona, odległa, nawet w świetle dnia.

Dotarł do służącej albo służąca dotarła do niego. To ważny szczegół, ale nie wiadomo, jak było. Wiadomo tylko, że w końcu spotkali się twarzą w twarz.

W małej bocznej kaplicy. W lodowatym kącie. We wnętrzu wielkiego szpitala w Brugii. Bardzo zimno. Skrywa ich brunatny cień przypory. Służąca stoi na czatach. Czeladnik grawerski nie wie, co powiedzieć jedynej córce obieralnego sędziego. Nieśmiało dotyka palcami jej ramienia. Ona wślizguje dłoń w jego dłonie. Powierza chłodną dłoń jego dłoniom. To wszystko. On ściska jej dłoń. Ich dłonie stają się gorące, potem palące. Nie rozmawiają. Ona pochyla głowę. Potem zagląda mu prosto w oczy. Otwiera ogromne oczy i wpatruje się w niego. Dotykają się tym spojrzeniem. Ona się uśmiecha. Rozstają się.

Dziewczyna ciągle milczy. Wiosna 1639. Ma lat osiemnaście. Wydaje się tak nieśmiała, że sprawia wrażenie nieco przygarbionej. Ma długą szyję. Zawsze ubrana skromnie i szaro. Meaume wie, że ona jest narzeczoną asesora zatrudnionego u jej ojca, który jest zresztą synem przyjaciela Johanna Heemkersa. Od czasu spotkania w szpitalu ona przestaje się do asesora odzywać. Nie chce nawet jeść w obecności mężczyzny, którego musi poślubić. Bardzo lubi jeść, ale sama, w łóżku za baldachimem, ze służącą stojącą za drzwiami, by nikt jej nie zaskoczył, gdy wkłada jadło pomiędzy wargi. Czeka na Meaume'a nieustannie, we dnie i w nocy. Marzy, by jeść z Meaume'em, w łóżku. Sama z Meaume'em, w cieniu zaciągniętego baldachimu.

ROZDZIAŁ III

Meaume powiedział: „Na drugie spotkanie szedłem korytarzem za małą świeczką nabitą na miedziany szpikulec”.

I Meaume powiedział jeszcze: „Każdy podąża za częścią nocy, która go pochłonie.

Winne grono puchnie i pęka.

Z początkiem lata wszystkie renklody pękają.

Który mężczyzna nie lubi, gdy dzieciństwo zdycha?”

Ona powiedziała: „Nie wiem”.

Meaume, czeladnik Johanna Heemkersa, podąża za płomieniem, podąża za świecznikiem trzymanym w różowiejących palcach, podąża za służącą, podąża za oświetlonymi ramionami, podąża wzdłuż obitego skórą korytarza. Po raz pierwszy rozebrał córkę obieralnego sędziego miasta Brugii w domu Veet Jakobsza. To zwykły dom mieszczański położony nad kanałem. Świecę odstawiają od siebie, jak tylko mogą najdalej. W płomyku świecy oboje zakłopotani, potem oboje zuchwali, najzupełniej nadzy, nagle szczęśliwi, prawie bezustannie siebie spragnieni. Po jego odejściu apetyt młodej kobiety rośnie coraz bardziej. Podczas kolejnych spotkań z grawerem pozwala sobie na wszystko, czego jej dusza zapragnęła w snach. Kiedy go nie widzi, kiedy jest sama, płonie z pożądania. Powiada, że bolą ją piersi. Mówi mu, że jej szpara, odtąd zawsze otwarta, odtąd zawsze pachnąca, jest ciągle wilgotna. Spotykają się często, ale nie mogą wnikać w siebie za każdym razem. Dziwne, że kiedy ona odczuwa rozkosz, o czym świadczy wyraźnie jej ciało, jej twarz nie zdradza szczęścia. To zastanawiało Meaume'a Grawera. Pewnego dnia powiedziała: „Wstyd wyznać, ale mój brzuch jest jak palenisko”. On odrzekł: „Nie wstydź się. Mój członek staje za każdym razem, gdy myślę o twoim spojrzeniu, nawet na ulicy, nawet w pracowni”. Wkrótce zaczyna go przyjmować o każdej godzinie. Nie zważa na porę. Choćby na chwilę. Żądza i zapalczywość wstydzą ją samą, ale nie potrafi się bez niego obyć. Meaume'a jej wezwania kłopoczą, bo musi pracować dla Heemkersa i najmniejsza nawet zwłoka psuje rozczyn kwasu, ale to nieważne, rzuca wszystko i stawia się natychmiast w miejscu wskazanym przez sługę.

W ogrodzie (lipiec 1639).

W sypialni dwa razy.

W piwnicy oświetlanej żelazną ślepą latarką.

W starej cegielni.

Na mansardzie sześć razy.

U piekarza.

Raz na barce, którą wynajęła na cały dzień.

ROZDZIAŁ IV

U piekarza. Odmyka się okiennica z łomotem nagłym jak piorun. Spiętych ze sobą kochanków pokrywają odłamki szkła. Asesor Jakobsza, który zwie się Vanlacre, zranił się, wybijając szybę. Zatacza się. Z wargi cieknie mu krew. Wyciąga korek z trzymanego w dłoni małego kamionkowego flakonu. Zamierza się, by chlusnąć kwasem z flakonu na Meaume'a, który wydobył się z nagiego i jakże białego ciała córki Jakobsza. Meaume usiłuje wstać, jego członek jest nadal oślizły i siny. Meaume chce się bić z Vanlacre'em, odchyla się, zapiera, cofa. Chwila cudaczna, daremna. Narzeczony córki Jakobsza chlusta kwasem. Podbródek, wargi, czoło, włosy, szyję Meaume'a pali kwas. Kwas parzy również dłoń córki obieralnego sędziego. Wyje. Wszyscy wyją, bo tak bardzo każdego boli. Meaume'a odniesiono do jego mistrza. Heemkers sprowadza medyka, który opatruje ucznia. Oczy ocalały. Cała twarz nabrzmiała.

Później rany podchodzą ropą. Cierpienie sięga szczytu.

Kiedy gorączka opada, Meaume chce zobaczyć córkę obieralnego sędziego. Odnajduje służącą.

Służąca mówi, że jej pani nie chce go widzieć; dodaje, że jej pani nie dowiadywała się o niego, kiedy cierpiał.

- A więc? - Pyta Meaume.

- A więc podług jej woli - odpowiada służąca, nieswojo. Meaume pisze list do córki Jacoba Veet Jakobsza.

Wielki Heemkers, związany z Jacobem Veet Jakobszem i pod jego naciskiem (nie ukrywa przed Meaume'em, że podlega władzy tego urzędnika, który w wolnym mieście Brugii robi prawie wszystko, co zechce), prosi Meaume'a, by zostawił w spokoju córkę przyjaciela. Młodego Vanlacre'a ukarano grzywną. Heemkers nakłania ucznia do uprawiania akwaforty i zgadza się na sumę wyznaczoną przez sędziego. Meaume otrzymuje odszkodowanie. Młody grawer, choć cierpi z powodu córki obieralnego sędziego i jej milczenia, wydaje się prawie spokojny. Wraca do pracy w atelier Heemkersa. Werniksuje miedziane płyty. Rylce ostrzy na kamieniu najczęściej dwukrotnie.

Wtedy właśnie dziewczyna przysłała mu list.

ROZDZIAŁ V

List córki Jacoba Veet Jakobsza do Meaume'a: „Rada przyjęłam pański list z wyrazami troski o stan mojej dłoni. Świadczy on o pańskim przywiązaniu, za które dziękuję. Dłoń moja jest w bliznach, lecz sprawna. Wszystkie palce, którymi Bóg zechciał mnie obdarzyć, ruszają się. A nawet bez trudu zginają. To z ich pomocą właśnie piszę, a skurcz ich już nie chwyta i nie przeszkadza w ruchach. Dołączyłeś pan piękny upominek, który sprawił mi przyjemność. Wyobrażenie mej twarzy i biustu pochlebia mi i świadczy o pańskim kunszcie. Rama z czerwonego szylkretu jest ładna. Biust odcięłam nożyczkami, bo pana grawiura przedstawia go nagim, co uznałam za nieprzyzwoite. Łzy napłynęły mi do powiek, gdy spojrzałam po śniadaniu na pański list i tę moją małą podobiznę, którą zechciał pan sporządzić swym rylcem, bo mówię panu adieu. Patrzyłam przedwczoraj na pana w kościele. Wczoraj widziałam pana w zaułku: wchodziłeś pan do pracowni swego mistrza. Pan stałeś się przerażający. A ponadto myślę, pamiętając w duchu o pańskim starciu z Ennemondem, że pan się bije bardzo źle. Nie można bić się gorzej. Ponad wszystko wyrzucam sobie, że oddałam się panu nieskromnie. Zastanowiłam się i prawdziwie tego żałuję. Przed godziną poszłam również do mojego ojca prosić, by przyspieszył mój ślub z tym, który, chlustając z flakonu, poparzył mi dłoń, a on oświadczył, że po złośliwych plotkach wywołanych w naszym mieście ową utarczką, zapowiedzi dobrze będą widziane, skoro zaręczyny już się odbyły. Drzwi moje na zawsze dla pana zamknięte. Nigdy się nie zobaczymy. Nanni”.

ROZDZIAŁ VI

Kilka dni później, w sierpniowy ranek 1639, dzień bardzo piękny, Nanni budzi go. Meaume nie wierzy własnym oczom. Ona jest tu, na mansardzie. Dziewczyna, którą kocha, wróciła. Jest nad nim. Potrząsa jego ramieniem. On jest nagi. Nagość jej nie pociąga. Zarzuca mu koszulę na brzuch. Mówi do niego cicho, pospiesznie: „Słuchaj mnie! Słuchaj!”

Odwraca się, jakby ktoś ją śledził. Strach ściąga jej rysy. Przerażenie w oczach. Jej twarz jest różowawa, łagodna, pociągła, wychudła, poważna. Pod oczami sińce. Długie włosy związane w prosty węzeł pod szarym czepkiem. W szarej sukni, w białej kryzie. Piękniejsza niż kiedykolwiek. Pochylona nad nim.

- Musisz wyjechać, natychmiast.

On, zaspany, siada na posłaniu. Przeciera powieki dłońmi. Przygładza niezręcznie włosy.

- Musisz wyjechać z miasta jeszcze dzisiaj.

- Dlaczego?

- Natychmiast.

- Dlaczego natychmiast?

- On tu przyjdzie. Chce cię zabić.

Dotyka przerażona jego twarzy i mówi: „Lubiłam tamtą twarz. Szkoda, że ją straciłeś”.

- Co się dzieje? Dlaczego muszę natychmiast wyjechać? - Pyta Meaume, gwałtownie cofając głowę przed rękoma Nanni Veet Jakobsz.

Ona milknie. Powoli zbliża rękę do koszuli, którą zasłoniła nagość artysty. Powoli gładzi i potem obejmuje przez materiał twardniejący pod koszulą członek. Gwałtownie puszcza sterczącego penisa. Spogląda na Meaume'a. Posyła mu piękny uśmiech. I mówi, przestawszy się uśmiechać: „Bo mu powiedziałam, że cię kochałam”.

Nagle wybucha płaczem. Smarcze w chustkę.

- Stałeś się naprawdę ohydny.

- Co na to poradzę?

- Zaiste, nie widzisz sam siebie!

Wkłada chustkę do rękawa i mówi: „Chciałam, żeby cię zabił. Teraz nie chcę, żeby cię zabił”.

Wyrwał się jej, zaledwie skończyła mówić. Wstał, ubrał się, zszedł dwa piętra do prywatnych pokoi swego mistrza, rozmawiał z nim i z jego żoną. Wyjechał bez zwłoki.

Meaume powiedział: „Poniosłem mą ubogą kantyczkę gdzie indziej. Tak jak straceńcza muzyka, istnieje też malarstwo straceńca”.

Kwas jest bardziej tajemniczy od farby.

Jego twarz była tak poparzona, że nawet ci, co go znali, nie mogli go już rozpoznać.

Nieszczęście przemienił w szansę. Szlajał się po Brugii, w przebraniu. Udał się do Antwerpii, gdzie nikt nie wiedział, kim jest, i tam również się szlajał. Szlajał się, ale ją kochał. Kiedy zrozumiał, że kocha tylko ją, przestał się szlajać i szukać rozkoszy u dziwek, których nie odstraszał widokiem swej twarzy lub dla których liczyły się tylko pieniądze. Wylądował w Moguncji. Tu Meaume Grawer odnalazł Errarda le Neveu, z którym dzielił pokój z kominkiem. Pokój był wystarczająco duży, by zmieściły się ich płyty, werniksy, skrzynki, sztalugi, gołębie pióra, roztwory. Zobaczył ją rok później, w 1640. Wczesne popołudnie. Samotna, w sukni niebiesko-żółtej, przed bogato złoconą dzwonnicą w Zaułku Złotników w Moguncji, stoi i czeka na niego.

I on znowu nie może oderwać oczu od tej kobiety. Zatrzymuje się. Pragnie jej silniej niż kiedykolwiek. Ona zbliża się ku niemu, lekko pochyliwszy głowę. W odpowiedzi na jedno z jego pytań potwierdza, że jest mężatką od dziesięciu miesięcy. Na kolejne pytanie odpowiada, że tak, ma dziecko. Z kim? Milczy. Unosi powieki. Śmieje się. Bierze go za rękę.

- Chodź - mówi ona.

- Nie - mówi on.

Spogląda na nią. Przecząco kręci głową. Biegnie.

ROZDZIAŁ VII

Biegnie. Wybiegł. Wyjechał z Moguncji. Przez dwadzieścia dni był sam, nie wytykając nosa z oberży na drugim brzegu Renu, w której spał z sześciu innymi mężczyznami w czymś w rodzaju obory. Dwadzieścia dni szlochu bez łez, zakopany w sianie, w ciężkim cuchu. Później rzucił świat, ruszył przez Wirtembergię, kantony, Alpy, księstwa, Rzym, Neapol. Ukrywał swą twarz przez dwa lata w Ravello, ponad wioską, w skalnym urwisku wznoszącym się nad zatoką Salerno. W końcu znalazł się w Rzymie, w 1643: Awentyn, taras kryty okapem, nocne ryciny, gorszący ich zbiór z roku 1650, grafiki erotyczne, które zdradzają marzenie o miłości. Na sztychach figurował czarny krzyż maltański oficyny przy via Giulia. Sklep handlarza rycin znajdował się obok Palazzo Farnese. Grawer musiał tylko przejść wzdłuż Tybru jakieś sto metrów, minąć synagogę i przeciąć getto, żeby znaleźć się w sklepie. Podpisywał się w lewym dolnym rogu: Meaumus sculpsit. Jego ojciec był woskarzem. Rzadko synowie woskarzy zostają rytownikami. Ojcowie Lasne'a, Callota, Poillye'go byli złotnikami. Dziecko, które ujawniało niezwykłe talenty do rysowania ciał w pozycjach naturalnych i wymownych, do wydobywania z ciemności rąk i twarzy, do przedstawiania scen bezecnych, skromnych lub intymnych, których jeszcze nikt nie pokazywał, bardzo wcześnie oddawano do terminu.

ROZDZIAŁ VIII

Meaume w wieku lat czterdziestu mówił, że doznał ośmiu ekstaz. Pewnemu rzymskiemu czeladnikowi, który o nie spytał, rzekł: „Jeden sen, jedno wspomnienie, obraz Claude'a Gellee podarowany w roku 1651, przedstawiający świętą Paulę w porcie w Ostii, dziewczyna przed okrętami w porcie w Brugii”. Potem przestał mówić i rozmyślał, milcząc. Wymienił tylko cztery ekstazy.

Po kilku dniach, w Niedzielę Palmową, w pracowni Meaume'a na Awentynie, czeladnik spytał grawera, dlaczego zamilkł, wyliczając swe wizje. „Bo kiedy pewne obrazy stają przede mną, cierpię” - odpowiedział. Z jeszcze chłodnego zaułka dochodził śpiew: Pueri Hebraeorum vestimenta prosternebant in via. Dzieci wyruszyły spod Ust Prawdy w stronę Świętej Sabiny. Procesję kończyły nieszpory przy grobie apostoła, u Świętego Pawła za Murami, gdzie składano resztę gałązek.

Po dłuższej chwili procesja opuściła zaułek i znalazła się na nabrzeżu Tybru. Śpiew się oddalał.

W końcu ucichł.

Grawer i jego czeladnik pracowali w milczeniu.

Tego samego wieczoru twórca akwafort zdjął czarną zasłonę z obrazu podarowanego mu przez Lorraina.

To był pierwszy skarb, który Meaume pokazał swemu czeladnikowi.

Potem wyjął z kufra flakon. We flakonie pływało ludzkie ucho. Ucho bardzo blade. Tak przezroczyste, jak pazurki żab kończące ich łapy.

Po raz trzeci Meaume sięgnął do kufra, wydobył z niego kobierzec i rozwinął go na kamiennej podłodze. To był kobierzec utkany przez flamandzkich Gobelinów i podczas wojen religijnych zrabowany z walońskiego konwoju, który winien odwieźć go do Luwru. Lewa część przedstawiała Ulissesa płynącego po wzburzonym morzu i tonący okręt. Część główna tkaniny wyobrażała nagiego Ulissesa na feackim brzegu, ociekającego wodą i zasłaniającego przyrodzenie przed spojrzeniem Nauzykai trzymającej błękitną piłkę w ręku.

Po czwarte, rysunek - powiedział - cudo”. Najpierw odsunął dwie ścięte głowy św. Jana Chrzciciela znajdujące się w tece i złożył egzemplarz Roma Sotterranea Bosia, którą wypełniają liczne sceny nocne. I w końcu pokazał grawiurę bardzo jasną: młoda dziewczyna o pociągłej twarzy, w mieszczańskim czepku, z białą kryzą, siedzi na posłaniu pośród pomiętych prześcieradeł, przy otwartym oknie. Widać maszty i dalej na prawo wieżę strażniczą, jasną, jeszcze w powijakach mgły bladego świtu.

Spojrzenie dziewczyny wypełnia przerażenie.

Po piąte, mezzotinta, wyobrażająca ruiny miasta w górach, a nad nimi, na granicy chmur, kręta ścieżka i osioł nad przepaścią. Na lewo wygrawerowana legenda: Sedens super asinam Lucius. Meaum. Sculps. August. 1656. Obok krzyż maltański.

Sen, po szóste, mruczy Meaume, to była Nanni z Brugii, w cieniu...”

Ale umilkł, bo zabrakło mu głosu w gardle.

To byłoby tylko sześć ekstaz.

Meaume Grawer podarował czeladnikowi mezzotintę przedstawiającą górę i pirenejską ścieżkę nad przepaścią. Powiedział: „Uczułem w sobie dziwną lekkość, zobaczywszy dawne forum zamienione w pastwisko. Patrzyłem na wąską aleję wiązów, na zwierzęta pasące się pośród winnic i zarośli, na kamieniarzy przy paleniskach, na poszukiwaczy srebrnych i złotych monet z rydlami na ramionach. Inaczej myślałem o Rzymie”. To od pana Gellee nauczył się pan Meaume rytować pejzaże, kiedy przybył do Rzymu w roku 1643. Pan Gellee powiadał o panu Meaume'em, że jego talent nie reaguje na barwy. Wizja tak mocno prowadzi jego rękę, że on nie troszczy się już o nic więcej. Nigdy podczas trzydziestu pięciu lat pracy nie postrzegał swej ręki. Wydobywał to, co tkwiło na dnie czaszki, za oczami. Wizja wydobywała się z cienia, wyrywała z głębi, zwierała z nocą nieznającą światła. Gdyby Meaume malował z natury, wydobyłby z niej tylko błyskawice albo księżyc, albo spienione fale oceanu podczas burzy, rozbijające się o czarne skały wybrzeża. Albo malowałby nagość odsłoniętą przypadkiem spod bielizny. Albo kość zwierzęcą, albo łupek krzemienia wydalony z ziemi. O pejzażach z pagórkami lub o widoku gór mówił: „Myślę, że zjawiska przyrody to takie same zwierzęta jak my. Spadający wodogrzmot lub kręty brzeg podobne są do ptaka zawieszonego w powietrzu lub do wspinającego się trwożliwie osła. Sklepienia ciemnych jaskiń wypełniają całe konstelacje figur. Niedźwiedzie z Pirenejów stające na tylnych łapach są wielkimi karawelami wywracanymi przez tajfuny”.

U Grünehagena znajduje się nieco inna wersja: „Pewnego dnia, kiedy Meaume grawerował na tarasie w Rzymie obrazy raju, jego czeladnik Poilly, pochodzący z Abbeville, uznawszy, że zamarła w bezruchu postać i twarz świadczą o nadzwyczajnej koncentracji, powiedział dla śmiechu: „Czy w raju dozna pan podobnych ekstaz?” Na co pan Meaume, zachowawszy powagę, zapewnił, że nawet w raju takim pozostanie. „Czy od Boga one pochodzą?” - Zapytał Poilly. Pan Meaume odpowiedział najzupełniej serio: „To materia stwarza niebo. Potem niebo stwarza życie. Potem życie stwarza naturę. Potem natura rozwija się i przejawia w rozmaitych formach, nad którymi panuje znacznie trudniej, niż je wymyśla, zapełniając przestrzeń. Nasze ciała są jednym z tych obrazów, w których natura próbowała mierzyć się ze światłem”. Dopisek Grünehagena: „Pan Gellee mawiał o panu Meaume'em dla żartu: „Grawerzy są groźni”. To właśnie Włosi zwą niemieckim poczuciem humoru”.

ROZDZIAŁ IX

Sen Meaume'a był taki: zasypia na mansardzie w Brugii (w kwaterze danej mu przez Johanna Heemkersa nad jego własnym mieszkaniem, na trzecim piętrze domu nad kanałem). Nagle jego członek staje i sterczy nad brzuchem. Białe, gęste, gorące światło słoneczne promieniuje z nagiego biustu młodej blondynki o smukłej szyi. Światło otacza kontury jej ciała, wypełnia policzki i piersi. To Nanni Veet Jakobsz. Pochyla głowę. Siada na nim. Wchłania w siebie. Rozkosz.

ROZDZIAŁ X

Cztery uwagi Meaume'a Grawera przekazane przez Grünehagena.

O Nanni Veet Jakobsz: „Miłość polega na obrazach dręczących duszę. Do owych obsesyjnych wizji dochodzi niekończąca się rozmowa z jedyną osobą, której oddałeś całe życie. Ta osoba żyje lub nie żyje. Jej rysy pojawiają się w snach, bo snami nie kieruje ani wola, ani wyrachowanie. Przeto sny są obrazami. Ściślej: sny płodzą obrazy i panują nad nimi. Jestem człowiekiem dręczonym przez obrazy. Tworzę obrazy wydane przez noc. Jestem powołany do miłości pradawnej, której cielesna postać nie przestała istnieć, ale której obecność już nie jest możliwa, bo zaznałem jej w stopniu najwyższym. Niczego więcej nie powiem”.

O swojej sztuce: „Rozczyn żrący musi być zawiesisty jak miód w zimie. Nie trzeba mówić, że jego nakładanie jest przykre dla ręki, bo takie być musi, aż do bólu. Wyżłobienia idą podług cieni. Cienie idą za mocą światła. Wszystko ciecze w jednym i tym samym kierunku”.

O pejzażach: „Prawdę mówiąc, a nie kłamię, bo nie chcę kłamać, nic, co wyrobione ręcznie, nie podoba mi się w porównaniu z pejzażami szorstko danymi przez Boga. Nawet obraz wykonany w Rzymie przez Claude'a Lorraina. Nawet litografia Morina. Nawet port w Brugii. Nawet pałac Tyberiusza w zatoce Salerno. Ponad Złoty Dom, ponad skarbiec Aleksandra przedkładam Atlantyk. Koloseum u stóp Mons Oppius mniej znajduję pięknym niż burzę”.

Gdy tylko rozpętywała się burza, grawer opuszczał kwaterę i szedł w góry.

Pewnego dnia Claude zwany Lorrainem powiedział do Meaume'a Grawera: „Jakże może pan odgadnąć, co znajduje się pod powierzchnią wszystkich rzeczy? Ja nie potrafię. Przez całe życie nigdy nie potrafiłem odgadnąć ciała pożądanej kobiety pod dzielącą mnie od niego materią. Widziałem tylko, jak się mienią barwy. Za każdym razem zaskakiwały mnie własne pomyłki”. Meaume odrzekł: „Jesteś ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin