Jadowska Aneta Dora Wilk 04 Wszystko zostaje w rodzinie.pdf

(828 KB) Pobierz
Aneta Jadowska
Wszystko
zostaje
w
rodzinie
Rozlew krwi w rytmie Bad moon rising
Dora Wilk udowadnia, że męska skleroza jest początkiem wszelkich kłopotów. I tak - wampiry
zapominają, że słońce im szkodzi; wilki zapominają, kto jest ich Alfą; Gajusz zapomina o dobrym
wychowaniu; Miron zapomina o tym, co ważne; Baal zapomina, że nie może wpadać bez
zaproszenia i robić jej śniadania; a nowy koleś zapomina, gdzie jest jego miejsce w szeregu.
Wiedźma Dora, z właściwym sobie wdziękiem, musi posprzątać cały ten bajzel, zanim ktoś
przeprowadzi naprawdę morderczy test białej rękawiczki. A że od mopa woli glocka i miecz... nie
obejdzie się bez przelania krwi, ale wszystko zostaje w rodzinie.
Rozdział 1
Ł
opata opornie wchodziła w ziemię, co chwilę natra­
fiałam na kamienie, o które nieprzyjemnie zgrzy­
tała stalowa krawędź. Całkiem spory stosik otoczaków
piętrzył się z boku.
Absurdalność sytuacji docierała do mnie, podobnie
jak zdumione i rozbawione spojrzenia chłopaków, ale nie
mogłam przestać. Zostałam doprowadzona do ostatecz­
ności, a tą - w moim przypadku - zwykle jest głupota.
Czy jadąc do Trójprzymierza, spodziewałam się, że
skończę ze szpadlem w ręce, produkując podejrzanie
wiele dołów tuż za Trumną, oficjalną siedzibą wampi-
rzego gniazda? Jakbym kopała groby. Cóż, właściwie...
Popołudnie powoli stawało się wczesnym zmierz­
chem, niebo zasnuwała łososiowa poświata zachodzą­
cego słońca. Niedługo dowiem się, czy mój plan był ge­
nialny, czy też narobiłam sobie odcisków na dłoniach
całkiem na próżno.
Łopata znów zaprotestowała. Wyciągnęłam z dołu
ważący ze trzy kilogramy otoczak i odrzuciłam na bok.
- Świetnie, kochanie, te kamienie doskonale nadają
się na skalniak - rzucił Miron z wyraźną kpiną w głosie.
Obaj z Joshuą odmówili pomocy, twierdząc, że skoro
uważam rycie w ziemi za dobry pomysł - w przeciwień­
stwie do nich - to mogę poradzić sobie sama. Skrzywi­
łam się tylko i posłałam mu ostre spojrzenie.
Nadal nie mogłam uwierzyć, że Gajusz mógł zacho­
wać się tak... jak Gajusz. Do cholery, bywał już bubkiem
w przeszłości, stawiał się, doprowadzał do konfronta­
cji, ale myślałam, że mamy to za sobą. Do cholery, miał
u mnie dług, naprawdę spory... A ja nie zażyczyłam sobie
gwiazdki z nieba, tylko szczerej odpowiedzi na kilka py­
tań! Ale to widać przerosło tutejszego Księcia Wampirów.
Czemu Eleonora akurat teraz musiała wyjechać? Według
Joachima jest w Paryżu, w swoim rodzinnym gnieździe.
Wróci nieprędko, a nikt tak jak ona nie potrafi przywo­
ływać Gajusza do porządku.
Syknęłam, trzonek był chropowaty i w miękką podu-
szeczkę kciuka wbiła się drzazga. Wyciągnęłam ją, nim
weszła głębiej, i wróciłam do kopania. Byłam w połowie
pracy: trzy doły gotowe, trzy przede mną.
Oczywiście Gajusz nie zrobił nic, co by mogło mnie
obrazić i skłonić do oficjalnych kroków. Och nie, na to
był zbyt sprytny. Ale jest ostatnio taki zajęty, przykro mu,
ale nie może poświęcić czasu na nasze miłe pogawędki.
Nie, nie sądzi, by na jego terenie działo się coś niepokoją­
cego. Nie ma powodu, bym sobie zawracała śliczną głów­
kę. Oczywiście mogę zostać w jego włościach, spotkać się
z synami, ale powinnam pamiętać, że to jego terytorium
i to on decyduje o wszystkim.
Złość buzowała mi w żyłach. Miał w dupie to, co się
stało, miał w dupie wszystko. Patrzył na mnie jak na głu­
piutką panienkę i spanikowaną matkę w jednym... Jak­
bym zareagowała przesadnie na histerię pięcioletniego
dziecka, bełkoczącego, że widziało potwory wychodzą­
ce spod łóżka.
Pryzma ziemi sięgała już do połowy uda, dół miał nie
mniej niż osiemdziesiąt centymetrów głębokości, prawie
tyle, ile trzeba. Kopałam dalej, zaciskając zęby.
Problem polegał na tym, że nie byłam głupią panien­
ką, a mojego syna trudno nazwać niestabilnym emocjo­
nalnie pięciolatkiem, skoro jest ponadczterystuletnim
wampirem. Tacy rzadko ulegają emocjom, mało co wpę­
dza ich w histerię. Ufałam Joachimowi. To, co go przera­
ziło, nie było wyimaginowanym potworem spod łóżka.
Choć tych ostatnich też bym nie lekceważyła. Doświad­
czenie mówiło mi, że w powtarzanych uporczywie baj­
kach, legendach i mitach jest podejrzanie wiele prawdy,
choć ludzie oczywiście o tym nie wiedzą lub nie chcą
przyjąć tego do wiadomości. Ale ja - skoro nie jestem
człowiekiem, a może nawet nigdy tak naprawdę nim nie
byłam - nie zaprzeczałam temu, co istnieje. Teoretycznie
ja też nie powinnam istnieć - wiedźma sprzecznych ma­
gicznych linii, nieco przeanielona i związana w triumwi-
rat z diabłem i aniołem... Takie rzeczy się nie zdarzają,
a jednak. Teoretycznie nie powinnam mieć wampirzego
syna starszego ode mnie o cztery wieki, a jednak. Mam
nawet dwóch. Nie stworzyłam ich, więc nie jestem, że tak
powiem, biologiczną wampirzą matką, ale adoptowałam
i są moimi synami. Na dobre i na złe. Zwykle raczej na
dobre. Ale niepokój Joachima i jego bezradna frustracja
wciąż gniotły mnie z tyłu czaszki. Strach, niepokój, jakie
odczuwa - nawet nie o siebie czy Wawrzyńca, ale o Te­
resę, swoją narzeczoną - smakował cierpko na moim ję­
zyku, mieszając się z żelazistym posmakiem krwi, którą
wypił na kolację. Cóż, są rzeczy w bliskiej więzi emo­
cjonalnej z wampirem, do których trzeba przywyknąć,
a odkąd nawiązaliśmy kilka miesięcy temu komunika­
cję telepatyczną, sprawy nieco się skomplikowały. Miało
to swoje plusy - dzięki temu uratował mnie przed ugry­
zieniem przyjaciela, ale czasem, gdy był wzburzony, nie
bardzo mógł kontrolować to, jak wiele emocji przesyła
mi naszym łączem.
Gotowe, kolejny dół czas zacząć. Omijałam spojrze­
niem wiernych widzów, którzy dowcipkowali z mojego
zasapania i odcisków. Humorki im dopisywały, mnie ja­
koś nie. Martwiłam się. Gajusz odmówił mi informacji
i zabronił działać. Byłam na jego terytorium, jeśli nie
spełnię tej „uprzejmej prośby", wypowiem nasz mały
pakt o nieagresji. I nie byłoby problemu, wróciłabym
do Thornu i zapomniała o Gajuszu, ograniczając się do
użerania z Romanem, lokalnym Księciem Wampirów,
ale... Ale wtedy musiałabym zabrać ze sobą moje dwa
wampiry. A ich partnerzy życiowi byli z gniazda Gajusza.
Rozbijanie związku, który trwa niemal dwieście lat, to
naprawdę sukinsyństwo... a tyle Joachim i Teresa są ra­
zem. Wawrzyniec i Miłosz znacznie krócej, ale przecież
to nie oznacza, że przyjęliby lekko moje polecenie: „Ko­
chani, pomachajcie Gajuszowi, zamieszkacie z mamusią".
Zresztą gdzie? W szafie? Nie miałam w mieszkaniu miej­
sca odpowiedniego dla dwóch wampirów...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin