Carola Dunn - Kryminalne przypadki Daisy D. 10 - Strzały w hotelu Chelsea.pdf

(1260 KB) Pobierz
Carola Dunn
KRYMINALNE PRZYPADKI DAISY D.
TOM 10
Strzały w hotelu Chelsea
Dziękuję Sue Stone, Keithowi Kahla i Teresie Theophano
za pomoc w zbieraniu materiałów na temat Nowego Jorku; jak
również panu Stanleyowi Bardowi i jego pracownikom za to,
że chętnie odpowiadali na pytania o hotel Chelsea.
Wszelkie błędy, pominięcia, nieścisłości czy zmiany
faktów, dokonane w celach artystycznych, są wyłącznie moim
dziełem.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Uniesione w gniewie głosy: w ciszy, która zapanowała,
kiedy ustał stukot maszyny do pisania, gdy Daisy dotarła do
końca strony, za ścianą sąsiedniego pokoju rozległy się
przytłumione dźwięki.
To nie był pierwszy raz. Najwyraźniej jej sąsiad nie miał
ugodowej natury. Daisy była niemal pewna, że tym razem to
było dwóch mężczyzn i kobieta, ale choć wytężała słuch, nie
mogła rozróżnić poszczególnych słów. To nie była jej sprawa,
upomniała siebie stanowczo, i wróciła do pracy.
Maszyna Remington z jękiem uwolniła dwie kartki
papieru i kalkę. Daisy wykorzystała je, by się powachlować.
Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do temperatury pokojowej
preferowanej przez nowojorczyków. Została wychowana w
wielowiekowej tradycji huczących kominków i lodowatych
przeciągów, i pokój hotelowy wydawał jej się za duszny. A
walka z potężnym kaloryferem okazała się jeszcze trudniejsza
niż z maszyną do pisania, użyczoną przez dyrekcję hotelu.
Daisy rzuciła tęskne spojrzenie na okno balkonowe,
ozdobione misternymi palisandrowymi rzeźbieniami, i
krzywiąc się, zerknęła na maszynę. Hotel Chelsea był znanym
azylem dla pisarzy i spełniał wszelkie ich zachcianki, ale
remington miał już swoje lata. Daisy podejrzewała, że
maszyna stała na tym samym biurku od co najmniej
czterdziestu lat, odkąd budynek został zbudowany w 1883
roku, poddawana uderzeniom mniej lub bardziej wprawnych
palców. Skrzypiała i jęczała przy każdym dotknięciu i
ignorowała wszelkie prośby o wielkie litery. Na samą myśl, że
miałaby ponownie podjąć walkę z tym okropnym
ustrojstwem, Daisy zlała się gorącym potem.
Obok maszyny piętrzył się stale rosnący stos papierów.
Pan Thorwald nie zażądał zbyt wielu zmian w jej artykule o
podróży przez Atlantyk. Wszystko było już przepisane i
gotowe do dostarczenia na jutro. Artykuł na temat pierwszych
wrażeń z pobytu w Ameryce szedł jak po maśle. Miała więc
trochę czasu.
Wyszła na balkon i zadrżała z zimna, gdy poczuła
lodowaty wiatr. Żółtoszare niebo zapowiadało deszcz, a nawet
śnieg, choć to nie był jeszcze listopad. Opary benzyny
przemieszane z kurzem unosiły się w górę zachodniej
Dwudziestej Trzeciej Ulicy, jednak ostry swąd czarnego od
sadzy dymu nie był tak wyraźny jak w odległym Londynie.
Daisy oparła się o kwiecistą barierkę z kutego żelaza, by
popatrzeć na terkoczący siedem pięter niżej tramwaj, choć
Amerykanie nazywali go inaczej. Zastanawiała się, czemu
upierali się, że mówią po angielsku, skoro mogli po prostu
nazwać swój język amerykańskim. Najdziwniejsze było to, że
wszyscy powtarzali jej, kobiecie mówiącej królewską
angielszczyzną, że ma dziwny akcent!
Jej rozmyślania przerwał zdecydowanie amerykański głos.
Okno sąsiedniego pokoju było uchylone.
Kobiecy głos, który wcześniej ledwo słyszała, był teraz
głośny jak dzwon - nie przypominał jednak łagodnych
kościelnych dzwonów ani brzęczących dzwoneczków z
końskiej uprzęży, a przenikliwy dzwonek elektryczny.
- Ty draniu! - kobieta krzyknęła jadowicie. - Nie
wróciłabym do ciebie nawet za milion dolarów.
- Gdybym miał milion dolarów - odparł kąśliwy męski
głos, raczej z sarkazmem niż z gniewem - nie wyciągnęłabyś
ode mnie złamanego grosza.
Inny mężczyzna powiedział coś niezrozumiałego
uspokajającym, choć nerwowym głosem. Chwilę później
trzasnęły drzwi.
Daisy poczuła wyrzuty sumienia. Wiedziała, że nie tylko
zaduch, ale i ciekawość, sprowadziły ją na zewnątrz, i czym
prędzej schowała się w pokoju. Miała tylko nadzieję, że nikt
nie zauważył, jak podsłuchiwała na balkonie. Nie miała
jednak zamiaru siedzieć i czekać na oburzone pukanie do
drzwi. Postanowiła wyruszyć na poszukiwanie herbaty.
W końcu było już po czwartej. Prohibicja sprawiła, że
niektórzy Amerykanie przypomnieli sobie historię z Herbatką
Bostońską (Herbatka Bostońską (The Boston Tea Party) -
protest polityczny mieszkańców Bostonu w ówczesnej kolonii
przeciwko polityce fiskalnej metropolii. Protekcyjna polityka
brytyjska, polegająca m.in. na opodatkowaniu kolonii bez
dopuszczenia ich reprezentacji do parlamentu brytyjskiego,
wywołała wielkie niezadowolenie wśród amerykańskich
Brytyjczyków, które doprowadziło do bojkotu herbaty i
niedopuszczania statków Kompanii do amerykańskich portów
[przyp. tłum.].) i doszli do wniosku, że brytyjski zwyczaj picia
popołudniowej herbaty był godny naśladowania. Choć prawdą
było też to, że zdobywanie alkoholu nie sprawiało
Amerykanom większych trudności. Jednak hotel Chelsea,
mimo artystycznej klienteli, był szanowanym miejscem, a nie
nielegalną speluną. Przy odrobinie szczęścia może uda jej się
dostać na dole dzbanek herbaty, a może nawet kilka
herbatników, to znaczy ciasteczek.
Dlaczego do diaska mówili na to speluna? Daisy
zastanawiała się nad tym w drodze do windy. Nikt, kogo o to
pytała, nie miał bladego pojęcia.
Gdy podeszła do najbliższej windy, usłyszała, jak
zewnętrzne drzwi od sąsiedniej windy zamykają się z hukiem.
Daisy ruszyła w tamtą stronę, ale zanim dotarła na miejsce,
zamknęły się również wewnętrzne drzwi i winda ruszyła w
dół, robiąc przy tym dużo hałasu, jak przystało na wysłużoną
maszynerię. Pozostał jedynie zapach rumu, drogich cygar i
jeszcze droższych perfum. Daisy zdążyła zauważyć czubek
czapki windziarza, za nim łysiejącą głowę mężczyzny i
szkarłatny, kloszowy kapelusz z białymi czaplimi piórami.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin