Piers Anthony - 14 - W poszukiwaniu Odpowiedzi.docx

(399 KB) Pobierz
W poszukiwaniu Odpowiedzi

Piers Anthony

 

 

 

W poszukiwaniu Odpowiedzi

 

Tytuł oryginału Question Quest

Przełożył Przemysław Bandel


1. Lacuna

 

Lacuna próbowała przebić się przez ogarniający ją paniczny strach. Coś przyczepiło się do niej, zmieniając ją, zdecydowanie przedwcześnie, w osobę w średnim wieku. To coś okazało się nie mieć dobrego gustu także w kwestii ubrania. Zmarszczki na twarzy zaczęły właśnie myśleć o ujawnieniu się. Włosy były matowe i miały kolor pomyj. Po prostu całe jej życie przesiąknęło czymś, co zamieniło ją w trzydziestoczterolatkę.

Lacuna była kiedyś młoda, co do tego miała pewność. Ona i Hiatus, jej brat bliźniak, jako dzieci stanowili parę doskonałych figlarzy. Z rozrzewnieniem wspominała, jak mając trzy lata zepsuli przyjęcie weselne Dobrego Maga Humfreya i Gorgony. Wtedy ich rodzice, Mistrz Zombi i duszyca Millie, zamieszkiwali w Zamku Dobrego Maga, który liczył już osiemset lat, a pochodził z czasów, gdy rodzice Lacuny żyli swym pierwszym życiem. Nie było więc nic dziwnego w tym, że rezolutne biźnięta poniosą tren sukni panny młodej. Jednak oni zrobili znacznie więcej. Hiatus, wykorzystując swój talent, spowodował, że z ubrań wyrastały oczy, uszy i nosy, a Lacuna zmieniła tekst w księdze w taki sposób, że zamiast mówić „aż nas śmierć nie rozłączy” powiedziano „na kilka nędznych lat, zanim wykitujesz”. Nie wiadomo dlaczego matka Lacuny nie uznała tego za zbyt zabawne. Tak, teraz Lacuna była starsza i mogła zrozumieć punkt widzenia matki. To przypomniało jej, że sama nie wyszła za mąż. Gotowa byłaby uczestniczyć w najgorszych zaślubinach, byleby tylko wyjść dobrze za mąż. Albo chociaż nie najgorzej. Lepsze bowiem jest przeciętne małżeństwo od przeciętnego staropanieństwa.

Później przenieśli się do ładnego Nowego Zamku Zombi w południowym Xanth. Dzieci otrzymały oddzielne pokoje, dzięki czemu mogły bezlitośnie dokuczać biednym zombi. Wyglądało na to, że najlepsza część życia Lacuny minęła wraz z dzieciństwem. Oto pewnego razu urosła i dołączyła do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Jej życie stało się czasem nudy, po którym następował okres monotonii, zastąpiony wiekiem przeciętności przeradzającym się w lata zwyczajnego, w prawdziwym tego słowa znaczeniu, wszechogarniającego marazmu. Koniec końców ogarnął ją strach tak silny, że miała go powyżej uszu. Postanowiła coś z tym zrobić. Zdecydowała się udać do Dobrego Maga z Pytaniem.

Gdy dotarła w okolice Zamku Dobrego Maga, zauważyła, jak wiele się tutaj zmieniło od czasów jej dzieciństwa. Rozumiała to doskonale i nie dała się zwieść pozorom. Wiedziała, że będzie musiała stawić czoło trzem wyzwaniom, zanim zdoła wejść do zamku i zobaczyć się z Dobrym Magiem. Miała nadzieję, że próby te okażą się co najmniej interesujące.

Niska dżungla otaczała zamek. Magiczna ścieżka, na której się znalazła, prowadziła prosto do celu, lecz nagle ginęła w gąszczu dłoni i stóp. Lacuna znała ten rodzaj zarośli: palmy karłowate. Korony osadzone były na pniach, palce u rąk rozczapierzały się, podczas gdy palce stóp wiły, pokrywając ziemię.

Generalnie rzecz biorąc, ten rodzaj roślinności był nieszkodliwy. Palmy mogły się ożywić, gdy przedzierała się między nimi jakaś hoża dziewczyna, lecz Lacunę prawdopodobnie zignorowałyby. Najlepiej było znaleźć jakąś ścieżkę prowadzącą przez zarośla, ponieważ w gąszczy mogły się ukrywać potwory atakujące stopy beztrosko zmierzającego przed siebie wędrowca. Lacuna, posuwając się ostrożnie, szukała przejścia między roślinami.

Nagle droga ponownie została zablokowana przez gęsto rosnące palmy. Górnymi palcami złapały Lacunę za jej niewyszukaną spódniczkę, dolnymi zaś oplotły nędznie obute stopy. Umknęła zagrożeniu, zmieniając kierunek marszu. Jednak teraz zamiast zbliżać się do celu, oddalała się od niego.

Zawróciła więc i zaczęła badać ścieżki z innej strony lasu. Na pozór obiecująco wyglądająca aleja okazała się kolejną pułapką, nie pozwalając zbliżyć się ani o krok do zamku. Ależ to dziwne! Jakże magiczna ścieżka może być do tego stopnia zarośnięta? Wszystko wydawało się zaczarowane…

Nagle Lacuna uświadomiła sobie, że stoi przed pierwszym zadaniem. Musiała znaleźć drogę przez gęstwinę rąk i stóp, nie popadając w kłopoty. Mogło być gorzej. Nie zniosłaby przechadzki po kartoflisku ze świadomością, że oczy ziemniaków zaglądają jej pod spódniczkę i aż się mrużą na widok ohydnego koloru jej majtek. Mężczyźni nigdy do końca nie zdawali sobie sprawy, dlaczego kobiety przede wszystkim wycinają ziemniakom oczy. A może zdawali, bo gdy tylko brali ziemniaki w swoje ręce, natychmiast sadzili wspomniane oczy do ziemi, by mogły wyrosnąć w rośliny dające więcej ziemniaków, ale i więcej oczu.

Dość tego. Zawsze istniało jakieś rozwiązanie, jeśli tylko miało się wystarczająco dużo oleju w głowie, by je znaleźć. To samo rozwiązanie istniało w czasach Maga Humfreya i to samo obowiązywało w dniach Maga Greya Murphy’ego. Murphy próbował początkowo uciec z zamku bez podjęcia walki, ale gdy został zasypany przez ludzi Pytaniami, przyjął taktykę Humfreya. Żądał teraz za swoje Odpowiedzi zapłaty w postaci różnorakich posług, włącznie z całorocznym zmywaniem podłóg w zamku. Miało to zniechęcić do zadawania nieprzyzwoitych Pytań.

No cóż, Lacuna była przygotowana na sprzątanie. Ale prawdę powiedziawszy, wątpiła, czy będzie musiała chwytać za szczotkę. Miała bowiem coś, czego Grey Murphy bardzo pragnął. Był to sposób na uwolnienie Murphy’ego od Kom–Plutera. Kom–Pluter usiłował kierować Xanth. Był diabelską maszyną zrobioną ze stopu cyny i ołowiu, szkła, porcelany, sznurków i wielu innych rzeczy. Miał dwie i pół cennej możliwości. Po pierwsze, mógł zmieniać rzeczywistość w swoim najbliższym otoczeniu przez zwykłe wydrukowanie pożądanej sytuacji na ekranie. Po drugie, Grey Murphy był zobowiązany służyć Kom–Pluterowi od momentu, gdy przestanie usługiwać Dobremu Magowi Humfreyowi, chwilowo nieobecnemu. Po drugie i pół, Kom–Pluter miał niewyczerpaną cierpliwość. Mógł więc czekać całe życie, jeśli byłoby to konieczne. Ponadto po powrocie Humfreya Pluter miałby na usługach pełnowartościowego Maga, co pozwoliłoby mu energiczniej zabrać się za rządzenie Xanth. Lacuna mogła coś z tym zrobić i pomyślała, że Grey Mag przejawi odrobinę zainteresowania. Niezawodnie zainteresowanie okaże jego narzeczona, księżniczka Ivy. Nie miała bowiem śmiałości poślubić Greya do czasu, aż ta drobna sprawa nie zostanie rozwiązana. Jeśli nie, cóż — trzeba będzie sprzątać.

Jeżeli w ogóle dostanie się do zamku! Im bardziej próbowała się do niego zbliżyć, tym bardziej się oddalała. Palmy, choć wydawały się nieruchome, zawsze w jakiś tajemniczy sposób wyrastały na jej drodze. Gdzie znajdowała się ścieżka wiodąca do celu?

Jak się uwolnić od tych zarośli? Może wyrąbać dróżkę przez las? Lecz nie miała odpowiedniego noża, a jej talent do drukowania nie nadałby się do tego za bardzo. Musiał być jakiś inny sposób.

Przystanęła i zastanowiła się. Była całkiem dobrze wykształcona, gdyż nie miałoby sensu uczyć kogoś zmiany napisów, gdyby jednocześnie ten ktoś nie wiedział, co one znaczą. Powinna więc być w stanie pomyśleć samodzielnie.

Nagle otrząsnęła się. Stała zagubiona na kolejnej ślepej ścieżce wśród palm.

— Sądzę, że wydostanę się poza to głupie poletko rąk i stóp — powiedziała głośno. — Mam już dosyć wskazujących palców nad głową, paluchów wijących się pod nogami, nie kończących się bezdroży.

Bez dalszego zastanawiania Lacuna odwróciła się na pięcie i pomaszerowała dziarsko w stronę, z której przyszła. Niemal natychmiast gęstniejące palmy zastąpiły jej drogę. Zmieniła kierunek, starając się przedzierać prosto przed siebie, mając zamek za plecami. Bez rezultatu. Prychnęła ze zniecierpliwieniem. Zaczęła krążyć, szukając jakiejś drożyny prowadzącej na zewnątrz.

— Wiem, że ona gdzieś tu jest. Ostatecznie jakoś tu wlazłam. Droga jednak cały czas igrała z nią. Lacuna próbowała poruszać się szybciej, by palmy nie nadążyły zastawić sobą kolejnego przejścia. To także nie pomagało. Zorientowała się, że gęstwina wciąga ją coraz głębiej. Im bardziej się wysilała, tym mniej ścieżki chciały z nią współpracować.

W końcu stanęła przed zwartym kołem palm oddzielających ją od dróżki wiodącej z zamku Dobrego Maga. A więc przeszła przez gąszcz, tyle że niewłaściwą drogą.

— W porządku, jeśli to jest droga, której szukałam — powiedziała do siebie z irytacją, ale i z radością. Zwróciła się teraz twarzą do zamku. Pierwszą próbę miała za sobą. Palmy za Lacuną zaszumiały, a palce ich stóp taplały się z hałasem w błocie. Sprawiały wrażenie zasmuconych. Zostały przecież przechytrzone. Ciężko pracowały, by uniemożliwić znalezienie właściwej drogi, nie były jednak dość sprytne, aby przewidzieć wszystkie sztuczki wędrowca. Czy mogło być inaczej, skoro miały tylko tyle rozumu, ile przypada na palce u rąk i nóg? Taka była jednak natura zadań: należało znaleźć ich słabą stronę, a następnie wykorzystać ją, zwycięsko przechodząc próbę.

Lacuna stała teraz przed fosą. Pływał w niej mniej więcej dziesięcioletni chłopiec. Wyglądał zwyczajnie, może z wyjątkiem włosów, które byłe niebieskie. Zachowanie chłopca wskazywało na to, że w fosie nie ma potworów czy innych groźnych niespodzianek. Most zwodzony był opuszczony. Jeśli to wszystko nie było zwykłą iluzją albo jakąś sztuczką, mogła przejść bez kolejnej próby. To byłoby wspaniale! O moczeniu się wolała teraz nie myśleć.

Ostrożnie postawiła stopę na końcu mostu. Solidny. Jednakże jakaś jego część mogła być iluzją, nie można było wykluczyć istnienia zapadni czy czegoś podobnego. Lacuna była ostrożna aż do bólu. Najgorsze próby to te, których człowiek się nie spodziewa.

Nagle coś przeleciało tuż przed jej nosem. Wyglądało jak kula wody. Wylądowała z pluskiem na brzegu. To BYŁA woda.

Lacuna spojrzała w stronę, skąd kula przyleciała. Zobaczyła, jak chłopiec zaczerpnął pełną garść wody i zaczął lepić z niej kolejny wodny pocisk.

— Czy masz zamiar rzucić tym we mnie?

— Jasne. Jeżeli rzeczywiście zamierzasz przekroczyć fosę. Moim zadaniem jest zatrzymać ciebie. Kapujesz?

— Ach, więc to jest następne zadanie?

— Ehe. To nic osobistego, oczywiście. Wyglądasz na całkiem sympatyczną niewiastę.

Minęło już tyle czasu, odkąd ktokolwiek powiedział równie miły komplement pod jej adresem, że omal nie spłonęła rumieńcem. Czuła jednak, że to nie było bezinteresowne.

— Mała kulka wody nie zdoła mnie zatrzymać.

— A co powiesz o dużej?

Chłopak nabrał podwójną ilość wody i zrobił z niej pocisk wielki jak piłka plażowa.

— Nie zdołasz tym rzucić.

W odpowiedzi przerzucił kulę nad mostem. Nie wyglądało, by kosztowało go to wiele wysiłku. Taka bryła rzeczywiście mogła zwalić ją z mostu.

— W porządku. Przejdę w takim razie w bród albo przepłynę. Chłopiec przesunął ręce nad powierzchnią wody. Nagle pojawiły się fale. Burząc spokojną wodę fosy, rozbijały się o brzeg. Kolejny ruch ręką sprawił, że fale gwałtownie urosły. To wystarczyło, aby Lacuna zaczęła się wahać.

— Widzę, że twoją specjalnością są sztuki magiczne z wodą. Muszę przyznać, że robisz na mnie wrażenie. Jak się nazywasz?

— Ryver. — Chłopiec zaczął przebierać palcami stóp. Wydawał się nieśmiały, więc postanowiła z nim porozmawiać.

— A więc odbywasz roczną posługę za Odpowiedź.

— Tak.

— Jeśli mogę spytać, po co przybyłeś do Dobrego Maga?

— Ach, oczywiście, możesz spytać! Zapytałem go, jak mam znaleźć prawdziwą rodzinę, która zechciałaby mnie adoptować, gdyż chcę być prawdziwym chłopcem, a do tego potrzebna jest prawdziwa rodzina.

— To ty nie jesteś prawdziwy? — zapytała zdumiona Lacuna.

— Niestety nie. To znaczy nie z krwi i kości. Jestem z wody.

— Z wody? — Teraz dopiero była naprawdę zaciekawiona. — To, że potrafisz wyczyniać te wszystkie sztuczki z wodą, nie znaczy, że nie jesteś człowiekiem.

— Potrafię bawić się wodą, gdyż jestem wodą. Spójrz. — W jednej chwili rozpłynął się, odpłynęły jego stopy, jego nogi i reszta ciała aż do głowy. — Wyglądam jak chłopiec, ale to woda. Chciałbym być chłopcem, który posiada jedynie umiejętność panowania nad wodą. I kiedyś tak będzie. Gdy znajdzie się rodzina, która mnie zechce. Tak mówi Dobry Mag.

Skinęła ze zrozumieniem głową.

— Po zakończeniu służby wyruszysz na poszukiwania dobrej rodziny, która zechce chłopca w twoim wieku?

— Właśnie. Jak sądzisz, znajdę to, czego szukam?

Był bardzo ożywiony pragnieniem i nadzieją, nie chciała więc gasić jego entuzjazmu. Jednak z drugiej strony wątpiła w szczęśliwe zakończenie. Rodziny przeważnie wolą wychowywać własnych dziesięcioletnich chłopców.

— Czy Dobry Mag powiedział, że mógłbyś znaleźć taką rodzinę?

— Jego Księga Odpowiedzi powiedziała że tak, jeśli wykonam swoją pracę sumiennie i będę uprzejmy dla starszych. Tak też postępuję.

Rzeczywiście tak postępował. Skutecznie powstrzymał Lacunę od przekroczenia fosy, ale był przy tym pełen kurtuazji. Raczej ostrzegał ją pociskami z wody, a nie próbował trafić. I grzecznie odpowiadał na pytania. Był naprawdę miłym chłopcem.

— Myślę, że to prawda. Ale, ale, wiesz, że muszę znaleźć sposób na przejście pomimo twoich wysiłków?

— Oczywiście. Życzę ci dużo szczęścia, lecz muszę uczynić wszystko, co w mojej mocy, by cię zatrzymać. Jeśli w czasie przeprawy zaczniesz tonąć pod moimi falami, uratuję cię. Nie chciałbym kogoś skrzywdzić.

— Doceniam to. — W jej głosie nie było ani odrobiny ironii. Rzecz jasna nie był to pojedynek na śmierć i życie, lecz zwykłe zadanie, a Ryver robił to, co do niego należało.

Zaczęła się zastanawiać, potem trochę podumała, w końcu przez chwilę pomyślała, a chłopiec w tym czasie najpierw rozpuścił głowę, by po chwili ponownie przyjąć postać chłopca, i do tego w ubraniu. Wyglądał bardzo realnie i Lacuna była pewna, że jest prawdziwy, choć nie miał ciała. Gdyby adopcja mogła dać mu ciało, byłoby wspaniale. Wiedziała, że zwykli ludzie i tak składają się przede wszystkim z wody, Ryver miał jej w sobie jedynie trochę więcej.

Błysnęła jej pewna myśl.

— Ryver, czy ty umiesz czytać?

— No pewnie. Czarodziejka Ivy nauczyła mnie czytać. Pokazała, jak zacząć, a następnie tak wzmocniła tę umiejętność, że zrobiła ze mnie fachowca. Wiesz, jej talent polega właśnie na wzmacnianiu. Ale w zamku mają, przepraszam za określenie, książki do kitu, niezbyt zabawne, jeśli nie jest się specjalnie wtajemniczonym.

Lacuna to właśnie spodziewała się usłyszeć.

— Moją specjalnością jest zmiana napisów. Mogę również zapisać te miejsca, które dotychczas nie były zapisane, i potrafię panować nad treścią. Pozwól, że dam ci coś interesującego do przeczytania.

— O nie! — wykrzyknął chłopiec. — Nie zawrzemy żadnej umowy, która pozwoli ci przejść. To nie jest w porządku.

— Mój drogi, nie próbuję cię przekupić. Chcę jedynie zrobić sztuczkę, sądzę, że dość uczciwą. Zamierzam pokazać ci pewien tekst, jeśli nie będzie ciekawy, po prostu go nie przeczytasz.

— To nie zadziała — odpowiedział.

Spojrzała na gładką powierzchnię wody. Nagle zaczęły się na niej pojawiać słowa, ślizgały się od prawej do lewej, tworząc płynące zdania. Znikały, gdy dopływały do lewego marginesu, tak że tylko część fosy była pokryta tekstem.

DAWNO, DAWNO TEMU ŻYŁ CHŁOPIEC IMIENIEM RYVER, STWORZONY Z WODY. PRAGNĄŁ OTRZYMAĆ PRAWDZIWE CIAŁO — mówiły płynące słowa.

— Ależ to o mnie! — zawołał Ryver.

— Właściwie to jest standardowa opowieść. Użyłam twego imienia, by uczynić ją nieco ciekawszą.

— W porządku. — Czytał dalej, by nie uronić żadnego słowa. Tak jak się spodziewała, był zafascynowany faktem, że może czytać o sobie. Wielu ludzi zachowuje się tak samo, szczególnie gdy wzmianki są pochlebne. To działało jeszcze lepiej, gdy aluzje były obraźliwe, lecz Lacuna nie miała dość oleju w głowie, by wypisywać kalumnie.

Opowieść popłynęła dalej.

PEWNEGO DNIA RYVER SIEDZIAŁ NA BRZEGU FOSY i OBSERWOWAŁ RYBY, GDY NAGLE OBOK PRZESZŁA JAKAŚ DZIWNA POSTAĆ. TO SMOK ROZGLĄDAŁ SIĘ ZA SMACZNYM KĄSKIEM NADAJĄCYM SIE NA RUSZT. „HA” POWIEDZIAŁ SMOK. „SĄDZĘ, ŻE JESTEŚ OSOBĄ, KTÓREJ WŁAŚNIE SZUKAM. CHODŹ ZE MNĄ, A DOSTARCZĘ CI WRAŻEŃ, JAKICH NIKT NIGDY CI NIE DA”.

— Ufff — sapnął pełen życia (a może wody?) Ryver. — Chcesz mnie upiec, zjadliwy potworze.

Opowieść najwyraźniej go wciągnęła. A Lacuna podgrzewała nastrój.

„OCH, CZYŻBY?” SMOK PARSKNĄŁ, A JEGO ODDECH SPIEKŁ ROŚLINY NA BRZEGU. „BĘDĘ ZIAĆ, BĘDĘ DMUCHAĆ I UPIEKĘ TWOJĄ GŁOWĘ”.

— Taak, pieczony móżdżek? Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz! — powiedział coraz bardziej podniecony Ryver.

I SMOK ZIONĄŁ, I DMUCHNĄŁ, I WYDOBYŁ Z SIEBIE TAKI STRUMIEŃ OGNIA, ŻE ZIEMIA POCZERNIAŁA, Z KAMIENI POSYPAŁY SIĘ ISKRY, A FOSA ZACZĘŁA PAROWAĆ. LECZ NIE MÓGŁ UPIEC RYVERA, GDYŻ CHŁOPIEC ZROBIONY BYŁ Z WODY. W ODPOWIEDZI CHŁOPAK UNIÓSŁ WODNY BICZ I TRZASNĄŁ NIM W PYSK SMOKA.

— Zgaduję, że to ugasi twoje palenisko, nadęty pyszałku. ROZGNIEWAŁO TO SMOKA OKRUTNIE. OTWORZYŁ

WIĘC PASZCZĘ I ZASZARŻOWAŁ. SRÓBOWAŁ WBIĆ ZĘBI — SKA W RYVERA, ALE BEZ SKUTKU. SMOCZE ZĘBY NIE POTRAFIŁY GRYŹĆ WODY. CHŁOPIEC NIE CZEKAŁ, STRZYKNĄŁ STRUMIENIEM WODY W OCZY I USZY POTWORA. SMOCZYDŁO NIENAWIDZIŁO TAKICH ZABAW, NO BO KTO LUBI MYĆ USZY?

Tekst płynął, a chłopiec pochłaniał go chciwie. Nawet nie zauważył, gdy Lacuna przeszła po moście. Wszystko grało. Zostawiła dość tekstu, by zająć Ryvera na co najmniej pół godziny. Nie była pewna, na jak długo zdoła rozproszyć jego uwagę, dlatego dołożyła więcej tekstu. Poza tym sprawiało jej prawdziwą przyjemność, że ktoś czytał jej opowiadanie z zainteresowaniem. Nauczyła się pisać opowiadania dla dzieci, kiedy pełniła funkcję opiekunki, i trzeba przyznać, że naprawdę to lubiła. Ryver stanowił idealną publiczność.

Przeszła już przez fosę, ale ciągle jeszcze była na zewnątrz murów. Na wprost niej znajdowały się drzwi. Podeszła i nacisnęła klamkę. Nic. Drzwi były nadal zamknięte, a Lacuna nie miała do nich klucza. Oto stanęło przed nią trzecie zadanie.

Rozejrzała się dookoła. Między fosą a murami biegła wąska ścieżka okalająca zamek. Wytyczona była krzewami przypominającymi regały. Ich pnie wyrastały idealnie pionowo, a gałęzie rosły dokładnie poziomo. Przestrzenie wypełniały liście, tworząc charakterystyczny deseń. Owoce miały prostokątne kształty i wyglądały zupełnie jak książki na półkach.

Jakiś chłopiec siedział na brzegu, zrywał jagody i ze smakiem zajadał. Bardzo przypominał Ryvera.

— Kim jesteś? — zapytała, nie bardzo spodziewając się odpowiedzi.

— Nazywam się Torrent i jestem bliźniakiem Ryvera. Czyż można było w to uwierzyć? Może na razie.

— Cóż to za dziwne rośliny? — spytała.

— To krzewy biblioteczne — odrzekł. — Mają w sobie nieskończoną wiedzę, którą zdobywam, zjadając owoce.

Zbyt piękne, by było prawdziwe, pomyślała Lacuna i wiedziała, że przeczucie jej nie myli. Postanowiła sprawdzić chłopca.

— Skoro jest, jak mówisz, wiesz na pewno, gdzie znajduje się klucz do tej bramy.

— Oczywiście. Oto on — odpowiedział, wręczając Lacunie duży drewniany klucz.

Spróbowała włożyć go do zamka, lecz nie pasował. Wróciła do chłopca i poinformowała go o swoim odkryciu.

— Ten nie pasuje. Gdzie jest właściwy?

— Z drugiej strony zamku.

Wątpiła w prawdziwość tych słów, ale udała się na spacer wokół murów. Na ścieżce znalazła mały metalowy kluczyk. Podniosła go i zawróciła do drzwi. Ten również nie pasował.

Spojrzała na chłopca, który cały czas jadł jagody. Dwukrotnie już ją oszukał. Stało się oczywiste, że mówienie prawdy nie jest jego najmocniejszą stroną. Jakim sposobem wyciągnąć od niego potrzebną informację?

Zdecydowała się na eksperyment.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin