Piers Anthony - 13 - Wyspa Widoków.docx

(380 KB) Pobierz
Wyspa widokow

Anthony Piers

 

 

 

 

Wyspa widoków

 

Przekład Katarzyna Dorożała–van Daalen

Tytuł oryginału Isle of View


1. Wyzwanie Chex

 

Chex była zdesperowana. Jej ukochany źrebaczek, Che, zgubił się i obawiała się najgorszego. Miał tylko pięć lat i mimo iż posiadał, tak jak i ona, talent lekkości, jego skrzydła nie były jeszcze na tyle rozwinięte, aby mógł latać. Tak więc zadowalał się najdziwniejszymi podskokami i był szczęśliwym małym centaurem — a teraz w niezrozumiały sposób zaginął.

Jak mogło do tego dojść? Była akurat w ich zagrodzie, gdzie zatykała sitowiem szpary w ścianach, aby zapobiec przeciągom. Mieszkali w pobliżu terytorium Żywiołu Powietrza, gdzie często występowały przecieki wiatru. W ciepłe dni było to bardzo przyjemne, natomiast w nocy bywało zimno. Dlatego też używała sitowia, jednakże musiała pracować szybko i z uwagą, ponieważ sitowie, jak to sitowie, łatwo przecieka*. Każdy otwór musiała zatykać kilkakrotnie, zanim miała pewność, że będzie on szczelny. Tak więc skoncentrowała się, by zakończyć robotę, nie bacząc w tym czasie, co dzieje się z Che.

A teraz nie mogła go nigdzie znaleźć. Wołała go i latała ponad polaną, szukając go ze stale wzrastającym niepokojem. Nie miała wątpliwości: Che tutaj nie było.

Cheiron wyjechał na zebranie skrzydlatych potworów i nie wróci do domu przez kolejnych kilka dni. Odetchnęła: jak mogłaby spojrzeć swemu mężowi w twarz i poinformować go, że zgubiła ich źrebię? Oczywiście nie mogła tego zrobić, po prostu musiała jak najprędzej odnaleźć Che.

Kilkakrotnie obleciała obszar wokół polany, bacznie patrząc w dół, jednakże widziała jedynie las. Lubiła to miejsce, dające im poczucie prywatności, z drzewami skrywającymi większość tego, co działo się w jego obrębie, a teraz ukrywającymi przed nią jej źrebię. Musiała wejść pod baldachim listowia.

Poszybowała w dół i wylądowała w pobliżu zagrody. W poszukiwaniu śladów kłusem zatoczyła pełne koło wokół polany. Na środku, tam gdzie Che harcował, ziemia była rozkopana, jednak trawa na skraju miała nadal zielony kolor. Musiał pójść do lasu, chociaż wiedział, iż miał pozostać w pobliżu zagrody.

Zrobiła następne koło, tym razem bliżej drzew. Nagle zauważyła niewielki odcisk kopytka skierowany w stronę lasu. Więc Che szedł tą drogą!

Ale dlaczego? Che znał zasady i zawsze był posłusznym małym centaurem. Wiedział, że w głębokim lesie Xanth czaiły się przeróżne niebezpieczeństwa, takie jak smoki, wikłacze i hipnotykwy. Nie powinien był iść tą drogą.

Niestety, poszedł. Szukała śladów. Na początku wyglądało, jakby się wahał, jak gdyby czegoś szukał. Następnie ślady stały się bardziej konkretne i prowadziły prosto w największą gęstwinę lasu.

Chex szła za nimi ze wzrastającym niepokojem. Dotąd miała nadzieję, że Che po prostu wybrał się na spacer i był gdzieś w pobliżu, że zaplątał się w jeżyny, z których nie mógł się sam wydostać. Lecz teraz zaczęła obawiać się czegoś gorszego: oddalił się dlatego, że został przez coś zwabiony. Było mało prawdopodobne, aby to coś miało jakiekolwiek dobre zamiary.

Po chwili jej najgorsze podejrzenie potwierdziło się: spostrzegła oznaki zasadzki. Coś się tutaj przyczaiło, czekając na Che, i schwytało go. Wokół leżało nieco pociętej winorośli, której z pewnością użyto do związania źrebaka, a ziemia była rozkopana. Jednak coś zamiotło ją zmiotką z rosnącego nie opodal krzewu zmiotkowego i wymazało wszystkie ślady. Nie mogła stwierdzić, kto lub co porwało jej źrebię. Była jedynie pewna, że dokonano tego szybko i po cichu.

Rozglądała się wszędzie wokół, ale od miejsca zasadzki nie prowadziły jakiekolwiek ślady. Jednak nie było to miejsce, z którego mogłaby odfrunąć jakakolwiek istota na tyle duża, aby unieść z sobą małego centaura. Winorośle były splecione z listowiem drzew, a kilka pętli szubienicznych czyhało tylko na jakiegoś nieostrożnego smoka czy gryfa, aby zrobić sobie ucztę. Wyglądało na to, że porywacz i źrebię rozpłynęli się w powietrzu.

Chex wzdrygnęła się. To oznaczało magię! Che został magicznie przeniesiony do innej części Xanth.

Ale dlaczego? Zrozumiałaby drapieżcę pożerającego swoją zdobycz, jakkolwiek obraz ten był przerażający. Ale żeby zwabić Che w zasadzkę i uprowadzić go za pomocą czarów? Na co mógł się komuś przydać skrzydlaty źrebak centaura, który jeszcze nawet nie potrafi latać?

Ale przynajmniej oznaczało to, że żył. Zdusiła w sobie obawę przed najgorszym, ponieważ nie mogłaby jej znieść. Ale jak długo jej źrebię pozostanie jeszcze przy życiu? Może jego pogromca nie zdawał sobie sprawy, że Che nie umie jeszcze latać i w momencie gdy to odkrył…

Musiała znaleźć pomoc. Che musi zostać odnaleziony, zanim coś gorszego mu się przytrafi.

Pobiegła z powrotem na polanę, rozłożyła skrzydła, trzepnęła się mocno ogonem i wzleciała w powietrze. Uderzając ogonem, mogła sprawić, że wszystko stawało się lekkie. Tak pozbywała się na przykład kąsających much; w momencie gdy dotknęła ich ogonem, stawały się zbyt lekkie, aby na niej siedzieć, i wzlatywały jak wystrzelone w powietrze, gdzie musiały jakiś czas brzęczeć, zanim znowu były w stanie opaść. Jeśli chciała sama siebie uczynić na tyle lekką, aby móc latać, uderzała ogonem własne ciało — jej skrzydłom było dużo łatwiej nieść zmniejszoną wagę. Gdy efekt lekkości zanikał i znowu stawała się ciężka, po prostu uderzała się raz jeszcze. Próbowała jednak nie robić tego przy końcu lotu, ponieważ mogłoby jej to utrudnić pozostanie na ziemi w razie nagłego powiewu wiatru.

Leciała wysoko ponad lasem, kierując się na południe. Po chwili przelatywała ponad Wielką Rozpadliną, gdzie przyjaciel księżniczki Ivy, Stanley Steamer, miał patrol. Wiedziała, że porywacz nie zabrałby tu Che, ponieważ Stanley znał go i rozprawiłby się z każdym, kto chciałby go skrzywdzić. Ale dokąd zabrano Che? To była straszna tajemnica.

Leciała nadal na południe, w kierunku Zamku Roogna. Tam znajdował się król Dor i jeśli ktokolwiek był w stanie jej pomóc, to na pewno on. Potrafił rozmawiać z nieożywionymi przedmiotami, dzięki czemu nic nie miało przed nim tajemnic.

Odnalazła zamek, z jego piękną architekturą i malowniczymi wieżyczkami, i poszybowała w dół, aby wylądować w sadzie. Zbierała tam owoce młoda kobieta. Chex wiedziała, kto to mógł być.

— Chex! — zawołała dziewczyna, gwałtownie kiwając do niej ręką. Miała piegi, jasnobrązowe włosy splecione w dwa warkocze, a jej sposób bycia sprawiał, że wyglądała na młodszą, niż w rzeczywistości była. Wyglądała na piętnaście lat.

— Elektra! — odpowiedziała Chex, gdy jej stopy dotknęły podłoża. Próbowała teraz stanąć mocno na nogach.

Z pewnością Elektra chciała ją uścisnąć. Zderzyły się ze sobą, a kolizja ta odrzuciła lekką centaurzycę w tył. Niezbyt zręcznie to wypadło, jednakże wylewność była drugą naturą Elektry, a może nawet pierwszą. Ta wspaniała dziewczyna była narzeczoną księcia Dolpha.

— A gdzie jest Che? — zapytała Elektra z wyrazem zainteresowania na piegowatej twarzy.

Na moment Chex prawie zapomniała o swym nieszczęściu. Teraz powróciło ono ze zdwojoną siłą.

— Zniknął! — jęknęła. — Coś go porwało! Muszę znaleźć pomoc, żeby go odnaleźć zanim… — nie była w stanie mówić dalej.

— To straszne! — wykrzyknęła Elektra. — Musisz natychmiast powiedzieć królowi!

Jakby nie dlatego Chex tu przyleciała!

— Tak, muszę — oznajmiła Chex. Poszły w stronę zamku.

— Och, zapomniałam! — zawołała Elektra, a warkocze frunęły wokół jej głowy, gdy odwróciła się w stronę Chex. — Król Dor wyjechał!

— Wyjechał? — zapytała Chex zaniepokojona. — Dokąd?

— Z uroczystą wizytą do króla Naboba z ludu Naga.

— Och? A co to za uroczystość?

— No, oni są sprzymierzeńcami i może wkrótce będą mieli powód do kolejnej uroczystości. No wiesz, Nada.

Nagle Chex zrozumiała nieśmiałość dziewczyny. Nada z Naga była drugą narzeczoną księcia Dolpha i w swej ludzkiej postaci całkiem uroczą młodą damą. Związek ten miał charakter polityczny, jednak wszyscy wiedzieli, że Dolph wolał księżniczkę Nadę od Elektry. Zbliżał się moment, w którym Dolph będzie musiał dokonać wyboru między nimi dwiema i, niestety, dla Elektry przyszłość nie zapowiadała się zbyt różowo. Była wspaniałą dziewczyną, jednak Nada była piękną księżniczką.

Niestety, Elektra znajdowała się pod działaniem zaklęcia. Nie tylko kochała Dolpha, który uratował ją z bardzo długiego snu, ale umarłaby, gdyby nie wyszła za niego za mąż. A nikt przecież nie chciał jej śmierci! Jeszcze większą ironią było jednak to, że Nada nie kochała Dolpha. Pięć lat od niego starsza, traktowała go jak niedorostka. Jednak dała słowo i zamierzała dotrzymać go w sposób, jakiego wymaga się od księżniczek. Dla wszystkich było jasne, że Dolph mógł uszczęśliwić obydwie dziewczyny, poślubiając Elektrę — jednak to nie uszczęśliwiłoby Dolpha, on zaś nie był na tyle dojrzały, aby zrobić coś, na co nie miał ochoty. Była to trudna sytuacja.

Jednakże Chex miała w tej chwili swój własny poważny problem.

— A królowa Iren…

— Jest z Greyem Murphym w Zamku Dobrego Maga.

— Przecież musi być ktoś, kto przejął rządy! — wykrzyknęła Chex rozdrażniona.

— Tak, oczywiście. Mag Murphy.

— To może lepiej zobaczę się z nim. — Chex nie była specjalnie zadowolona z takiego obrotu rzeczy, jako że nigdy nie ufała Murphy’emu w pełni, nie mogła jednak czekać na powrót do pałacu kogoś z rodziny królewskiej.

Mag Murphy był siwiejącym, raczej zwykłym, starszym mężczyzną.

— Tak, mogę ci pomóc, centaurzyco — powiedział. — Najpierw zorganizuję poszukiwania twojego zaginionego źrebaka. A następnie rzucę przekleństwo na tego, kto jest odpowiedzialny za uprowadzenie, aby w ten sposób utrudnić jego wysiłki. To powinno zapewnić poszukiwaczom czas na ukończenie ich misji.

Było to więcej, aniżeli Chex mogła się od niego spodziewać. Przypomniała sobie jednak, że czasami źli magowie zmieniali się w dobrych. Król Emeritus Trent był najlepszym tego przykładem. Murphy przysiągł utrzymać obecny porządek i jeśli król Dor mu ufał, to ona nie mogła tego nie robić.

— Dziękuję ci, Magu Murphy — powiedziała. Murphy przemówił do magicznego zwierciadła:

— Słuchajcie — rzekł. — Oto mówi tymczasowy król Murphy. Źrebak centaurzycy Chex został uprowadzony przez nieznanych sprawców i musi jak najprędzej zostać odnaleziony i uratowany. Cały wolny od zajęć personel ma jak najprędzej zebrać tyłki w troki i przybyć do zamku w celu zorganizowania grup poszukiwawczych. To wszystko.

Chex słuchała nieco zaskoczona. Prawdopodobnie podczas swego wygnania Murphy przyswoił sobie trochę mundańskich powiedzeń. Mimo wszystko jego główna intencja została zrozumiana.

Przeszli przed zamek. Ze wszystkich stron nadchodzili poddani: hodowcy drzew trzewikowych, panny mleczowe, hodowcy orzeszków ziemnych i podniebnych, a nawet młody ogr, który najwidoczniej zmęczył się przerabianiem drzew na precelki. Od strony zamku zbliżało się również parę osób: książę Dolph, Nada z Naga, golem Grundy i jeden czy dwa duchy. Nawet od strony Wielkiej Rozpadliny widać było obłoczek pary: nadchodził Stanley Steamer. Wyglądało na to, że wszyscy chcieli pomóc.

— Bardzo dobrze — powiedział Murphy, gdy zebrała się odpowiednia grupa. — Nie mamy pojęcia, dokąd Che mógł zostać zabrany, jednak mamy powód sądzić, że przez najbliższy czas nie stanie mu się nic złego. Najlepiej będzie, jeśli postaramy się w ciągu najbliższych kilku godzin przeczesać jak największy obszar Xanth. Jako że nie jest bezpiecznie w pojedynkę chodzić po puszczy… — Przerwał, ponieważ ogr wyglądał na zakłopotanego. — Oczywiście dotyczy to wszystkich za wyjątkiem ogrów — powiedział i zmieszanie ogra ustąpiło. — Większość grup będzie składała się z dwóch lub więcej osób, z których przynajmniej jedna musi być w stanie bronić drugiej do momentu nadejścia pomocy. Tutaj macie magiczne gwizdki z arsenału zamkowego; są one słyszalne na bardzo dużą odległość. Każdy z poszukiwaczy będzie miał jeden i posłuży się nim w razie niebezpieczeństwa.

Rozdał gwizdki. Ogr, jako typowo nierozgarnięte stworzenie, od razu dmuchnął w swój. Jednak nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Zaskoczony ogr spojrzał w górę.

— Ja dmuchać i nic nie słuchać.

— To dlatego, że nie jesteś jeszcze dość daleko — wyjaśnił Murphy. — Teraz wszyscy jesteśmy blisko siebie, a więc nie znajdujemy się w zasięgu działania gwizdka. Spróbuj zagwizdać z daleka.

Ogr pognał w stronę horyzontu, przypadkowo tratując włóczące się po drodze drzewo. Ponownie dmuchnął. Tym razem dźwięk był przeszywający.

Wkrótce grupy poszukiwawcze były już zorganizowane i skierowały się każda w inną stronę.

— Grundy pojedzie z tobą, Chex — powiedział Murphy. — Możesz działać jako łącznik miedzy grupami poszukiwawczymi, dzięki czemu pierwsza będziesz wiedzieć, czy twój źrebak się odnalazł. Grundy pomoże ci, pytając wszystkie rośliny czy stworzenia, w, zależności od potrzeby. Wydaje mi się, że najpierw powinniście wypytać rośliny w pobliżu miejsca uprowadzenia; coś musiały przecież widzieć.

— Tak! — zawołała Chex, czując się trochę głupio, że sama na to nie wpadła. Murphy wykonywał dobrą robotę!

Grundy wgramolił się na jej grzbiet. Był niewielkim człowieczkiem, którego łatwo można było nieść, nawet bez magii lekkości. Z pochodzenia był prawdziwym golemem, zrobionym z gałganka, sznurka i drewna, teraz jednak był człowiekiem, przy czym nadal pierwotnych rozmiarów. Jeszcze jedno nie uległo w nim zmianie: wciąż posiadał cięty język i przysparzał sobie wrogów z łatwością, która innych wprawiała w przerażenie. Chex trzepnęła się ogonem, rozłożyła skrzydła i wystartowała. Cieszyła się, że poszukiwania są tak dobrze zorganizowane; to był najlepszy możliwy sposób na odnalezienie Che.

— A gdzie jest Rapunzel? — zapytała, gdy lecieli na pomoc. W Rapunzel Grundy znalazł kobietę w swoim typie; a może było odwrotnie. Jako że Rapunzel pochodziła zarówno od gatunku ludzkiego, jak i od elfów, mogła przyjmować dowolną wielkość; preferowała jednak niski wzrost. Była uroczą damą z magicznie długimi włosami. Chex nie zazdrościła jej przyjemności ich szczotkowania! Zazwyczaj Grundy i Rapunzel byli nierozłączni.

— Szuka nowego domu — odpowiedział.

— Sądziłam, że byliście zadowoleni z tego domku dla ptaków, który zaadaptowałeś na mieszkanie?

— Ja tak. Ale według niej jest za mały.

— Za mały? Przecież ty się nie zmieniłeś, a ona może przyjąć dowolną wielkość.

Grundy wzruszył ramionami.

— Nie rozumiem kobiet. A ty?

Chex roześmiała się.

— Nie! — Nagle coś jej zaświtało i zaczęła pojmować. Ich dwoje może pozostać niewielkich rozmiarów, ale gdyby rodzina się powiększyła…

Poszybowała w dół w kierunku polany. Od kilku lat polana była jej domem, ponieważ nie chciała ryzykować, że Che mógłby spaść z krawędzi góry, zanim nauczy się latać. Teraz wszystko wydało się tutaj obce, ponieważ okazało się w inny sposób niebezpieczne. Ktokolwiek lub cokolwiek porwało jej źrebię — czy przydarzyłoby się to także, jeśli żyliby w jaskini górskiej? Czy była aż tak rozsądna, unikając gór?

Pokłusowała do lasu w miejsce, gdzie Che zaginął.

— Tutaj — powiedziała, zatrzymując się.

Grundy rozmawiał z okoliczną roślinnością. Chex słyszała tylko niewyraźny szelest, a po chwili Grundy miał już sprawozdanie.

— Unosił się tu straszny zapach, jakby pieczonego ciasta i…

— To nie jest straszny zapach! — zaoponowała. — Che uwielbiał świeże ciasto!

— A z czego się je robi? — zapytał golem.

— Z czego?… Ze świeżej mąki z owsa morskiego i… Och… Oczywiście, takie rośliny jak owies nie lubiły zapachu pieczenia swych braci. Drzewa chlebowe i szarlotkowe bez problemu oddawały swe wyroby, natomiast zbieranie ziaren to zupełnie inna historia.

— Straszny zapach — zgodziła się.

— Źrebak poczuł go i poszedł za nim aż w to miejsce — powiedział Grundy. — Ale tutaj znajdował się tylko kłąb chmury, złowieszcza mgła. Z niej właśnie wydobywał się zapach. Źrebak wszedł w nią, słychać było odgłosy walki, mgła się uniosła i nie pozostało nic. Rośliny nie widziały, co się stało, tylko tyle, że Che wszedł do środka i już nie wyszedł.

— Magia! — wykrzyknęła Chex. Inne centaury zwykle nie lubiły magii. Ona uważała te obawy za staromodne i niepraktyczne, teraz jednak zaczęła rozumieć ich punkt widzenia. Magia zabrała jej źrebię!

— Z pewnością. A ta mgła przywodzi na myśl Fracto. On zawsze lubi zrobić coś paskudnego.

— Fracto! — krzyknęła, przypominając sobie najgorszą z chmur. To prawda: jeśli gdziekolwiek można było wyrządzić szkodę, tam był Fracto. — Musimy go odnaleźć i zmusić do mówienia!

— Możemy go znaleźć, ale nawet jeśli mówilibyśmy jego językiem, to i tak prawdopodobnie nic by nie powiedział — zauważył Grundy.

Miał rację. Nie było sensu dawać Fracto satysfakcji. Musieli znaleźć inny sposób na przeprowadzenie dochodzenia.

Było to z pewnością bardzo wyrafinowane uprowadzenie. Zostało zorganizowane tak, aby nie można było niczego wyśledzić. Po co taki wysiłek — dla jednego nie umiejącego latać małego centaura? Nie było w tym wiele sensu.

Wyszli z lasu i wystartowali z polany. Chex była przygnębiona i pogrążyła się w myślach. Początkowy szok mijał, a jego miejsce zajmowała ponura pewność, że znalezienie rozwiązania nie będzie łatwe. Nadal nie miała pojęcia, dokąd Che został zabrany.

— Lepiej zobaczmy, jak wiedzie się reszcie — odezwał się Grundy, również przygnębiony. — Che musi przecież gdzieś być.

Próbował ją rozweselić, nie osiągając jednak zamierzonego skutku. Mimo wszystko była to dobra rada. Chex miała przecież być łącznikiem między grupami.

— Najbliżej nas jest ogr — oznajmił Grundy. Wyglądało na to, że znał cały plan działania. — Sprawdza Goblinat Złotej Ordy.

— Złota Orda! — wykrzyknęła Chex przerażona. — Te potworne gobliny!

— Są twoimi najbliższymi złymi sąsiadami — zauważył Grundy.

Z pewnością gobliny lubowały się w łapaniu stworzeń i torturowaniu ich, zanim w końcu je ugotowały. Żyły wokół Źródła Nienawiści, który pewnie był odpowiedzialny za ich niesłychaną nikczemność. Jeśli Che wpadł w ich brudne łapy…

Dobrze, że szedł tam ogr. Ogry wiedziały, jak radzić sobie z goblinami. Mówiło się, że gobliny, walcząc z ogrem, ryzykowały wylądowanie na orbicie księżyca, a nawet wtedy zaliczały się do szczęśliwców. Jednak jeśli gobliny miały Che, to źrebak mógł zostać pobity razem z nimi, ponieważ ogry były niezaprzeczalnie dumne ze swojej głupoty.

Skierowała się na zachód. Wkrótce dojrzała ścieżkę powstałą z powalonych drzew. Ogr podróżował w jedyny znany sobie sposób — prosto przed siebie — niszcząc wszystkie pojawiające się na drodze przeszkody. Naturalnie drzewa nie przepadały za ogrami, jednak nie miały możliwości uniknięcia kontaktu, jeśli pojawił się przy nich ogr. Niektóre drzewa, jak na przykład wikłacze, walczyły z nimi. Mówiono, że walka ogra z wikłaczem jest warta obejrzenia — z pewnej odległości.

Wyprzedzając ogra, Chex leciała dalej aż do obozu goblinów. Gobliny dostrzegły ją i wygrażały jej swoimi małymi piąstkami. Nie było tu jednak śladu Che. To było uspokajające…

— Chyba że już go ugotowali — zauważył Grundy.

Chex nieomal spadła na ziemię. Jakim ten golem był geniuszem w podsuwaniu niewłaściwych myśli!

— Ale kocioł nie jest zastawiony — kontynuował Grundy. — W tym czasie nie mogliby tego zrobić.

Może była to w końcu dobra myśl! Miał rację: nie było ani dymu, ani ognia. Tak więc albo Che nie został jeszcze ugotowany, albo wcale go tu nie było. Nie była pewna, co byłoby lepsze.

Poleciała z powrotem do ogra.

— Są dokładnie przed tobą! — zawołała. — Szukaj źrebaka!

— Ja dla ciebie szukać źrebię — zgodził się.

No cóż, miał przynajmniej dobre chęci. Od razu poczuła się lepiej, gdy okazało się mało prawdopodobne, że źrebak tam był.

— Następna grupa to ludzie, sprawdzają wioskę centaurów na pomoc od Rozpadliny — powiedział Grundy.

Chex wiedziała, dlaczego centaury nie brały udziału w poszukiwaniach: nie uznawały jej za jedną ze swoich. W rzeczywistości uważały ją za monstrum, za zdegenerowaną krzyżówkę. Została przyjęta przez skrzydlate potwory, a przez swój własny gatunek — nie. Starała się jednak nad tym nie rozwodzić; i tak niczego by przez to nie zyskała. Może kiedyś powstanie nowy gatunek skrzydlatych centaurów, niezależny od jakiejkolwiek akceptacji centaurów lądowych, tak jak skrzydlate smoki przetrwały niezależnie od smoków lądowych. Ale nie nastąpi to, jeśli zabraknie Che!

Grupa ludzi składała się z trzech panien mleczowych. Z pewnością otrzymały one jakieś przyspieszające zaklęcie, w żadnym innym wypadku bowiem nie byłyby w stanie dotrzeć aż tak daleko. Przechodziły akurat przez niewidzialny most, wyglądając, jak gdyby wisiały w powietrzu. Chichotały, dokuczając sobie nawzajem, jaki to znajdujący się na dole potwór patrzy której z nich pod spódnicę. Na dole nie było jednak żadnych potworów; Smok z Rozpadliny przyłączył się do poszukiwań. Jednak panny mleczowe cechowała bezdenna głupota; mówiono, że była to jedna z cech, dla których podobały się one mężczyznom. Chex nie rozumiała tego całkowicie, ale przecież nie była człowiekiem.

Zapikowała nisko.

— Widziałyście coś?! — zawołała.

— Tylko drzewa! — odkrzyknęła jedna. — Ale jeszcze nie zaczęłyśmy szukać, bo nasze zadanie obejmuje wioskę centaurów. Ktoś inny przeczesuje las na poradnie od Rozpadliny.

— Powodzenia! — zawołała Chex. Nie sądziła jednak, aby Che znajdował się w wiosce centaurów, ponieważ pomimo iż centaury nie akceptowały skrzydlatych krzyżówek, były honorowym ludem, który na pewno by się nie wtrącał. I z całą pewnością nie posłużyłyby się taką ilością magii oraz nie ukrywałyby swego działania, jako że duma (niektórzy mówią: arogancja) leży w naturze centaurów.

Kontynuowali sprawdzanie poszczególnych grup. Wszyscy szukali skrupulatnie, jednakże bez efektu. Ażeby odsunąć od siebie narastające przygnębienie, Chex zaczęła dumać nad swoim związkiem z Che.

Wszystko zaczęło się właściwie od jej ślubu. Spotkała Cheirona, jedynego skrzydlatego centaura w Xanth, w którym najprawdopodobniej zakochałaby się, nawet gdyby nie był tak przystojny, silny, mądry i doświadczony. Zdecydowali się założyć stadło — rodzaj ludzki nazywa to małżeństwem — i nawet sama Simiurg przyleciała, żeby celebrować tę uroczystość. Simiurg była największym i najstarszym ptakiem, który trzykrotnie widział upadek i odnowę wszechświata, i zobaczy je przynajmniej jeszcze raz lub dwa. Ceremonią pokierowała kompetentnie i na marginesie zrobiła uwagę, która zaskoczyła Chex i Cheirona.

— Z TEGO ZWIĄZKU — powiedziała ze swoją potężną duchową siłą — NARODZI SIĘ TEN, KTÓREGO ŻYCIE ZMIENI BIEG HISTORII XANTH. — Następnie zobowiązała wszystkie skrzydlate potwory, a nawet księcia Dolpha, któremu udało się chyłkiem zakraść na ceremonię pod postacią ważki, do złożenia przysięgi, że będą go chroniły przed wszelkim niebezpieczeństwem. Stało się jasne, dlaczego Simiurg przybyła: ażeby zapewnić bezpieczeństwo przyszłemu źrebcowi.

Po pewnym czasie pojawił się Che. Nie przyniósł go bocian ani nie znaleziono go pod liściem kapusty; centaury, które realistycznie podchodziły do wszelkich naturalnych funkcji organizmu, posiadały bardziej bezpośrednie i wygodniejsze sposoby otrzymywania potomstwa. W końcu bociany były znane ze swej krótkowzroczności i czasami zdarzało im się dostarczyć dziecko pod niewłaściwy adres. Może ludziom to nie przeszkadzało, ale centaur na pewno nie podjąłby takiego ryzyka.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin