Żołnierskie emocje bohaterów Potopu Henryka Sienkiewicza. Na podstawieprzytoczonego fragmentu powieści omów stany emocjonalne, zachowaniai sytuacje ukazanych w nim postaci. (co najmniej dwie strony,tj. około 250 słów).
POTOP (fragment)Pan Andrzej stał przed nim w świetle świecznika. Książęce powieki poczęły się otwieraćleniwie, nagle otworzyły się zupełnie i jakoby płomień przeleciał mu przez twarz. Lecz trwałoto przez oka mgnienie, po czym znów zamknął oczy.– Jeśliś jest duch, nie boję się ciebie – rzekł – ale przepadnij!– Przyjechałem z pismem od hetmana – odpowiedział Kmicic.Bogusław począł czytać, a gdy skończył, dziwne światła błysnęły mu w oczach.– Dobrze! – wyrzekł – dość marudztwa!... Jutro bitwa... A żeś to nie bał się tuprzyjechać?...– Przyjechałem z prośbą do waszej książęcej mości...– Proszę! Możesz liczyć, że dla ciebie wszystko uczynię... Jakaż to prośba?– Jest tu schwytany żołnierz, jeden z tych, którzy mi pomagali waszą książęcą mośćporwać. Ja dawałem rozkazy, on działał jako ślepe instrumentum5. Tego żołnierza zechciejwasza książęca mość na wolność wypuścić.Bogusław pomyślał chwilę.– Panie kawalerze – rzekł – namyślam się, czyś lepszy żołnierz, czyż też bezczelniejszysuplikant6...– Ja tego człowieka darmo od waszej książęcej mości nie chcę.– A co mi za niego dajesz?– Samego siebie.– Widzisz, panie Kmicic, siła razy chodziłem na niedźwiedzia z oszczepem, nie dlatego,żem musiał, ale z ochoty. Lubię, gdy mi jakowe niebezpieczeństwo grozi, bo mi się życiemniej kuczy7. Owóż i twoją zemstę jako uciechę sobie zostawuję, ile że ci przyznać muszę,żeś z takowych niedźwiedzi, co to same strzelca szukają.– Wasza książęca mość – rzekł Kmicic – za małe miłosierdzie często Bóg wielkie grzechyodpuszcza. Nikt z nas nie wie, kiedy mu przed sądem Chrystusowym stanąć przyjdzie.– Dosyć! – przerwał książę. – Ja też sobie psalmy mimo febry komponuję, żeby jakowąśzasługę mieć przed Panem, a potrzebowałbymli predykanta8, to bym swego zawołał... Waśćnie umiesz prosić dość pokornie i na manowce leziesz... Ja ci sam podam sposób: uderz jutrow bitwie na pana Sapiehę, a ja pojutrze tego gemajna9 wypuszczę i tobie winy przebaczę...Zdradziłeś Radziwiłłów, zdradźże Sapiehę…– Wasza książęca mość! – zakrzyknął Kmicic, składając wprawdzie ręce jak do prośby, alez twarzą przez gniew zmienioną.– To prosisz, a grozisz?... – rzekł Bogusław – kark zginasz, a diabeł ci zza kołnierza zębydo mnie szczerzy?... To pycha ci z ócz błyska, a w gębie grzmi jak w chmurze? Czołem doradziwiłłowskich nóg przy prośbie, mopanku!... Łbem o podłogę bić! wówczas ciodpowiem!...
Twarz pana Andrzeja blada była jak chusta, ręką pociągnął po mokrym czole, po oczach,po twarzy i odrzekł tak przerywanym głosem, jak gdyby febra, na którą cierpiał książę, naglerzuciła się na niego.– Jeżeli wasza książęca mość tego starego żołnierza mi wypuści... to... ja... waszejksiążęcej mości... paść do... nóg... gotów...Zadowolenie błysnęło w Bogusławowych oczach. Wroga upokorzył, dumny kark zgiął.Lepszego pokarmu nie mógł dać zemście i nienawiści.– Przy świadkach! przy ludziach!Przez otwarte drzwi weszło kilkunastu dworzan, Polaków i cudzoziemców. Za nimipoczęli wchodzić oficerowie.– Mości panowie! – rzekł książę – oto pan Kmicic, chorąży orszański i poseł od panaSapiehy, ma mnie o łaskę prosić i chce wszystkich waszmościów mieć za świadków!...Kmicic zatoczył się jak pijany, jęknął i padł do nóg Bogusławowych.A książę wyciągnął je umyślnie tak, że koniec jego rajtarskiego buta dotykał czoła rycerza.Upłynęło pół godziny, godzina.– Mości pułkowniku, powstań waszmość! – rzekł grzecznie oficer. Kmicic popatrzył naniego błędnie.– Głowbicz... – rzekł, poznając oficera.– Mam rozkaz – odparł Głowbicz – związać waszej mości ręce i wyprowadzić za Janów.Na czas to wiązanie, później odjedziesz wasza mość wolno... Dlatego proszę waszej mości niestawiać oporu...– Wiąż! – odrzekł Kmicic.Oficer wyprowadził go z komnaty i wiódł piechotą przez Janów. Za czym szli jeszczez godzinę. Po drodze przyłączyło się kilku jezdnych. Orszak minął brzeźniak i znalazł sięw pustym polu, na którym ujrzał pan Andrzej oddział lekkiej polskiej chorągwiBogusławowej.Żołnierze stali szeregiem w kwadrat, w środku był majdan, na nim dwóch tylko piechurówtrzymających konie, ubrane w szleje10, i kilkunastu ludzi z pochodniami.Przy ich blasku ujrzał pan Andrzej pal świeżo zaostrzony, leżący poziomoi przymocowany drugim końcem do grubego pnia drzewa.Kmicica mimo woli dreszcze przeszły.„To dla mnie – pomyślał – końmi mnie każe na pal nawlec... Dla zemsty Sakowiczapoświęca!”Lecz mylił się, pal przeznaczony był przede wszystkim dla Soroki.– Soroka... – jęknął wreszcie Kmicic.– Wedle rozkazu! – odpowiedział żołnierz.I znowu nastało milczenie. Cóż mieli mówić w takiej chwili! Wtem oprawca zbliżył się doniego.– No, stary – rzekł – czas na cię.– A prosto nawłóczcie!– Nie bój się.Soroka nie bał się, ale gdy uczuł na sobie ramię oprawcy, począł sapać szybko i głośno,nareszcie rzekł:– Ot! – rzekł – żołnierski los, za trzydzieści lat służby... Nu, czas to czas!Drugi oprawca zbliżył się i poczęto go rozbierać.Nastała chwila ciszy.Pochodnie drżały w rękach trzymających je ludzi. Wszystkim uczyniło się straszno. Wtem pomruk zerwał się wśród otaczających majdan szeregów i stawał się corazgłośniejszy. Żołnierz nie kat. Sam zadaje śmierć, lecz widoku męki nie lubi.– Milczeć! – krzyknął Głowbicz.Pomruk zmienił się w gwar głośny, w którym brzmiały pojedyncze słowa: „diabli!”,„pioruny!”, „pogańska służba!...”Nagle Kmicic krzyknął tak, jakby jego samego na pal nawłóczono:– Stój!!Oprawcy wstrzymali się mimo woli. Wszystkie oczy zwróciły się na Kmicica.– Żołnierze! – krzyknął pan Andrzej. – Książę Bogusław zdrajca przeciw królowii Rzeczypospolitej! Was otoczono i jutro w pień wycięci będziecie! Zdrajcy służycie! Przeciwojczyźnie służycie! Ale kto służbę porzuci, zdrajcę porzuci, temu przebaczenie królewskie,przebaczenie hetmańskie!... Wybierajcie! Śmierć i hańba albo nagroda jutro!I kłąb ludzi bezładny ruszył z miejsca, potem wyciągnął się w długiego węża.– Soroka! – rzekł Kmicic.– Wedle rozkazu! – ozwał się obok głos wachmistrza.Kmicic nie mówił nic więcej, tylko wyciągnąwszy rękę, wsparł dłoń na głowiewachmistrza – jakby się chciał przekonać, czy jedzie obok.Żołnierz przycisnął w milczeniu tę dłoń do ust.Wtem ozwał się Głowbicz z drugiego boku:– Wasza miłość! dawnom to chciał uczynić, co teraz czynię.– Nie pożałujecie!– Całe życie będę waszej miłości wdzięczny!– Słuchaj, Głowbicz, czemu to książę was wysłał, nie cudzoziemski regiment, naegzekucję?– Bo chciał waszą miłość przy Polakach pohańbić.Na podstawie: Henryk Sienkiewicz, Potop, Warszawa 1987.
nikas97