Wiggs Susann - Cienie przeszłości.pdf

(1153 KB) Pobierz
Susan Wiggs
Cienie
przeszłości
Tłumaczenie:
Ewa Bobocińska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wyspa Whidbey, Washington, 1894 rok
– Nie krzycz, bo będę strzelać – mruknął ostrzegawczo niski
głos.
Wyrwana ze snu Leah Mundy otworzyła oczy i spojrzała w lufę
pistoletu.
Panika sprawiła, że oprzytomniała w jednej chwili.
– Nie będę krzyczeć – zapewniła. Zaschło jej w ustach, ale dzięki
pracy, jaką wykonywała, umiała panować nad strachem. Lufa colta
zalśniła bladoniebiesko w świetle błyskawicy. – Proszę, nie rób mi
krzywdy. – Jej głos załamał się, ale nie drżał.
– To zależy od ciebie, kobieto. Rób, co mówię, to nic złego ci się
nie stanie.
– Kim jesteś? – zapytała. – I czego chcesz?
– Kim jestem? Człowiekiem z bronią. A czego chcę? Doktora
Mundy’ego. Szyld głosi, że tutaj mieszka.
Odległy grzmot zabrzmiał głucho, jakby w odpowiedzi na
dudnienie jej serca. Z wysiłkiem zapanowała nad przerażeniem.
– Doktor Mundy rzeczywiście tutaj mieszka.
– To idź po niego.
– Nie mogę.
– Dlaczego?
Przełknęła, starała się zebrać myśli. Bez powodzenia.
– Bo nie żyje. Umarł trzy miesiące temu.
– Szyld informuje, że doktor Mundy tutaj mieszka – warknął
mężczyzna ochrypłym z gniewu głosem.
– Szyld nie kłamie. – Deszcz zaczął bębnić o szyby. Leah starała
się przeniknąć wzrokiem mrok. Ale za lufą pistoletu majaczyła tylko
niewyraźna, ciemna sylwetka intruza. Z głębi korytarza dobiegało
głośne chrapanie. Skierowała spojrzenie w tamtą stronę.
Myśl, myśl, myśl, powtarzała sobie w duchu. Może uda się
zaalarmować jednego z pensjonariuszy?
Lufa pistoletu trąciła jej ramię.
– Na litość boską, kobieto, nie mam czasu bawić się w
zgadywanki…
– To ja jestem doktor Mundy.
– Co?
– Doktor Leah Mundy. Mój ojciec również był lekarzem.
Mieliśmy wspólną praktykę. Teraz zostałam tylko ja.
– Tylko ty.
– Tak.
– I jesteś lekarzem.
– Jestem.
Wysoka postać poruszyła się niecierpliwie. Leah poczuła zapach
deszczu i soli. Deszczu, morskiej wody i czegoś jeszcze… desperacji.
– W takim razie musisz mi wystarczyć. Zbieraj swoje przyrządy,
kobieto. Pójdziesz ze mną.
Podciągnęła kołdrę pod samą szyję.
– Proszę o wybaczenie.
– Będziesz prosiła o swoje nędzne życie, jeśli nie ruszysz się
natychmiast.
Pogróżka w głosie mężczyzny zabrzmiała jak trzaśnięcie bata.
Leah nie próbowała dyskutować. Trzy lata spędzone z ojcem w
Deadwood w Dakocie Południowej nauczyły ją respektowania
pogróżek uzbrojonych mężczyzn.
Ale nie nauczyły ją respektu dla mężczyzn jako takich.
– Odwróć się plecami, żebym mogła się ubrać – powiedziała.
– Durna wymówka, nawet jak na babę lekarza – mruknął. – Nie
jestem taki głupi, żeby odwracać się plecami.
– Każdy, kto tyranizuje bezbronnych, jest głupi – warknęła.
– Ciekawe… – odparł spokojnie i lufą colta zsunął z niej kołdrę.
– Ale dzięki temu prawie zawsze osiągam to, co chcę. A teraz rusz się.
Leah odrzuciła kołdrę i wsunęła stopy w mocne buciory, które
wkładała, wybierając się na wizyty domowe. Wiosny na wyspie były
zazwyczaj deszczowe, a ona nigdy nie starała się nadążać za modą.
Narzuciła na siebie szlafrok i mocno zawiązała pasek w talii.
Próbowała sobie wmówić, że to zwyczajna nocna wizyta
lekarska. Próbowała nie myśleć o tym, że została wyrwana ze snu przez
człowieka z bronią.
Niech go licho! Jak śmiał?!
– Jesteś chory? – zwróciła się do rewolwerowca.
– Nie, do diabła. Nie jestem chory – warknął. – Chodzi o… kogo
Zgłoś jeśli naruszono regulamin