2112 przekład 33.doc

(61 KB) Pobierz
Epizod 33

Epizod 33

LONDYN, WIELKA BRYTANIA

Świetnie, Sherlock!

Mimo wszystko namówiłeś mnie, żebym się spotkał z inspektorem Gregorym Lestrade’em. Jeśli oczywiście „namówiłeś” to odpowiednie słowo. Zawsze dostajesz to czego chcesz, prawda? Wyegzekwowałeś to: moją wędrówkę po cholernych zaspach i na mrozie w Regent’s Park. Zdziwiony moim telefonem Greg wyznaczył tam spotkanie. Pewnie sądził, że to symboliczne – przyjacielskie zwierzenia w „parku regenta”.
Niech tak będzie. W taka pogodę dobry gospodarz nawet psa nie wypędzi. A ty mnie wypędziłeś. Dzięki za troskę, Sherlock.

Zmarzłem i ledwo dotarłem na miejsce. Zamieć wszystko zawiała. W parku, poza mną i Lestrade’em, ani żywej duszy. Ni ptaków, ni ludzi…
Witamy się, Greg powściągliwie dziękuje za to, że zgodziłem się na to spotkanie. Koło parkowej bramy ścieżki są oczyszczone, więc docieramy do ławki pod wysokim drzewem. Inspektor zmiata z niej śnieg i siada. To zły pomysł, jest diabelnie zimno. Staję naprzeciwko i zaraz zaczynam przestępować z nogi na nogę.
Inspektor nie ma czapki. Trzęsie się, ale jakby tego nie zauważał. Pali jednego papierosa za drugim. Drżą mu ręce. Zgarbił się, ma worki pod oczami, włosy mu jeszcze bardziej posiwiały… Przez ten miesiąc z kawałkiem Greg mocno się postarzał i zmizerniał.
Wypowiada wiele słów, spieszy się, żeby powiedzieć mi wszystko od razu. Wydaje się owładnięty jakąś ideą, czymś, co nie daje mu spokoju, nie dopuszcza. Patrzy na mnie z trwogą, jakbym był jedynym, kto może znaleźć prawidłowe odpowiedzi na jego pytania. Wszystko jak w Bletchley. Prawie.
Dowiaduję się, że Gregory wrócił do Scotland Yardu. Wszyscy są teraz na froncie. Ktoś musi ochraniać Londyn.
- Radość wycieka ze świata… Nie ma tu już miejsca na piękno… Ktoś powinien za to odpowiedzieć, John. Ktoś powinien odpowiedzieć…! Regularna armia… Ogólna mobilizacja… Jego to nie zatrzyma… Utrzymujemy wojsko i więzienia, a na nic więcej nie ma pieniędzy… Więzienia przepełnione… Kolosalne straty. Nie ma kto walczyć… Twój pułk znów został sformowany. I znów nikt nie wróci… Moriarty zablokuje Londyn – albo zmiecie tu wszystko z powierzchni ziemi. Wypali do szczętu bombami termobarycznymi. Albo otworzy getto – i nas wybiją swoi. Widziałeś „jeże” przeciwczołgowe na peryferiach? Scylla i Charybda… Nie wygrasz z nimi. Nie ma sposobu… Irlandczycy mają pakistańskie działa elektromagnetyczne, nasze lotnictwo jest bezsilne. To wojna lądowa, John… A dokładniej rzeźnia… Nie wiemy, co jeszcze mają. Jakie wyposażenie. Bomby termobaryczne na pewno… Premier nie wypowiadał wojny Szkocji – a trzeba było. „Nie atakujemy sąsiednich państw”. Pieprzone kłamstwo! Zawsze atakowaliśmy. I nie tylko sąsiednie. Cala nasz historia to droga wojny. Kolonizacja. Bitwy i ofiary. Krew. Zbudowaliśmy chwałę Brytanii na krwi innych narodów. Nie zgadzasz się…? Może Holmes miał rację? Do czego to wszystko doprowadzi, powiedz, John? Czy premier i król jeszcze żyją? Tylko Holmes miał dostęp do króla, tylko on wiedział, gdzie on się znajduje… A może króla już od dawna nie ma…? To byłby zbyt wielki szok, gdyby Holmes stracił ich na oczach całego narodu. Gdzie on ich trzyma? Glasgow i Edynburg padły. Teraz Moriarty ciągnie na południe prawie bez przeszkód. Szkoci uciekają do Anglii. Przeszli na naszą stronę po rozprawie, którą im zgotował ten wyrodek. To nie człowiek, John. To bestia… Nie wierz temu, co mówią w Intelu… Amerykański odpowiednik Tarczy został zniszczony. Wojna jądrowa jest nieunikniona. Chińczycy się starają, wtrącają, ale obydwie strony są zamknięte na negocjacje. Masz pojecie, co się teraz dzieje w getcie? Barnet otoczono. Płoty, wieże strażnicze, fizylierzy i drut kolczasty… Zauważyłeś, jak ci ludzie szli do getta? Bez bagażu, z pustymi rękami. Niczego im nie pozwolono zabrać ze sobą. W Barnet nie ma wody, wyłączyli tam ogrzewanie. Nie dostarcza się żywności. Wytracą ich zimnem i głodem. Kule niepotrzebne. Robiliście przecież coś podobnego w Afganistanie, tak, John? Wiem, że nie jesteś z tego dumny. Nie jesteś taki… Liczyliśmy na to, że się tam nawzajem pozabijają. A oni się modlą… Służby wywożą stamtąd ciała i palą. Widziałeś czarny dym na północy? Ja widziałem. Wstrętne… Nie chcę w tym uczestniczyć! Niech mnie postawią przed trybunałem według prawa wojennego… Służyć i bronić! Komu służyć? Kogo bronić – i przed kim? Tępić przestępczość – jaką? Wszyscy przestępcy siedzą na górze. A najważniejszy z nich to Bóg! Tak, John, Bóg! Ale… Wydaje się, że nawet on nie istnieje… To co się stało z tobą w Afganistanie… Droga do armii jest przed tobą zamknięta, John. Skąd wiem? Scotland Yard otrzymał dostęp do niektórych archiwów. Powinniśmy wszystkich śledzić. Nowe rozporządzenie… Moriarty to diabeł. A Holmes… Mamy teraz dwóch Antychrystów, John… Londyn… Tutaj będzie rzeźnia… Armagedon…
Inspektor mówi chaotycznie, nie po kolei, dziwnie, dziko. Wszyscy tej zimy postradaliśmy rozum. Staram się nie myśleć o tym wszystkim, co usłyszałem. Zmieniam temat rozmowy.

- Tak, ta wojna… Greg, nie próbowałeś odnaleźć Molly Hooper? Pamiętam, ona ci się podobała. Na tyle, że nadałeś jej imię swojej córce. Tam.
W REST. Nie jestem w stanie tego wypowiedzieć.

Lestrade patrzy gdzieś w dal pustym wzrokiem. W końcu odpowiada, cicho i bezbarwnie:

- Tak, szukałem jej.

- Wiesz, zwolnili ją za to, co zrobiła.

- Tak, wiem. Chciałem ją znaleźć… Ona nie jest winna, John. Ale Molly zniknęła. Zniknęła… Byłem w jej mieszkaniu. Wszystko poprzewracane do góry nogami. Była tam rewizja. Źle sprawy stoją. Poszukiwania w takich warunkach, jakie teraz panują – beznadziejne. Nie mam czasu ani środków, żeby sprawdzać wszystkie jej kontakty…
- Greg, czemu uważasz, że to była rewizja? Mogła gdzieś wyjechać, porozrzucać wszystko w pośpiechu… Mogli okraść jej mieszkanie…

- Myślisz, że po tylu latach pracy w policji nie potrafię odróżnić grabieży albo ucieczki od rewizji?
Milczymy. Lestrade rzuca w śnieg zgasłego papierosa, przypala drugiego, obraca go w drżących palcach… Nieoczekiwanie podnosi głowę, badawczo patrzy mi w oczy i stanowczo, twardo oznajmia:

- Powinniśmy porozmawiać. Porozmawiać o tobie, John.
- O czym…? Nie rozumiem. Co takiego ze mną?

- To, jak ty żyjesz. Jaki zrobiłeś wybór.
O to chodzi. Po to tutaj przyszedłeś. Spodziewałem się czegoś w tym rodzaju. Rozdzierające duszę rozmowy. Nie chciałem się z nim spotykać.

Zaczyna we mnie rosnąć gniew.

- I jaki to ja zrobiłem wybór, Lestrade? Co ty o mnie w ogóle wiesz?

- Nie złość się, John! Wysłuchaj mnie spokojnie… Martwiłem się. Po tym, co się z nami stało… Martwiłem się o ciebie. Nie odbierałeś telefonów i musiałem cię śledzić. Oczywiście nieoficjalnie. I… wiem, jak i z kim żyjesz.
Wstrząsające. I co dalej?

- To dla ciebie problem? Greg, to nie twoja…

- John!

Lestrade podnosi się z ławki i kładzie mi dłoń na ramieniu.

- John! John, proszę! Posłuchaj mnie! Posłuchaj głosu rozsądku! Ty jeszcze możesz wszystko naprawić. To, przez co przeszliśmy… to było… potworne. Niełatwe. Ale ty jesteś silny. Powinieneś z niego zrezygnować, John!
Zrzucam rękę Grega z ramienia. Wpatruję się w niego.

- Nie jestem silny, To Molly wzmocniła sygnał. Nie mieliśmy szans. Nie była żadnych szans, żeby się z tego wyplątać, Greg! I żyć jakby nigdy nic.
Inspektor patrzy pod nogi, ryjąc w śniegu czubkiem buta.

- Powinieneś się zastrzelić, John. Zastrzelić. Tak byłoby uczciwiej.

Śmieję się.

- Greg! To Ella tak ci wyprała mózg?

- Ella mi pomogła. Na ile to było możliwe.

- I dałeś radę! Odwiązałeś się! Moje gratulacje!

- Nie, nie odwiązałem. Nie.

- Pewnie gdybyś kogoś adoptował…

Greg jest jawnie wstrząśnięty. Łapie mnie za ramiona i potrząsa.

- John, czy ty masz pojęcie, co gadasz? Co – ty – gadasz?! To był szablon! Tego wszystkiego nie było! Ocknij się, John! Niczego nie było!

Wyrywam się z jego rąk. Stoimy bardzo blisko. Powinienem wszystko z siebie wyrzucić…

- O, ja się ocknąłem! Już się ocknąłem! I chcesz wiedzieć, co myślę? To wszystko przez ciebie! Śledzili nas, wtedy, w Bletchley! Zawsze mówisz prawdę, tak, Greg? Zawsze wątpisz? Wystawiłeś mnie! Nas obu! To przez ciebie zaczęli nas podejrzewać! Przez twoje głupie paplanie! Przez twoje wątpliwości! Przez te cholerne spacerki po lesie i szczere rozmowy! „Po co tu jesteśmy, John? Do czego to wszystko prowadzi, John?”… I nadal to robisz! Co będzie tym razem…? Ty mnie w to wciągnąłeś! Ty!
Zdaje się, że udało mi się zrobić na nim wrażenie. Lestrade patrzy na mnie z niedowierzaniem, jakby nie poznawał. Jest wytrącony z równowagi.

- John… To oszustwo. Samooszukiwanie się. Z własnej woli żyjesz w kłamstwie. Nie tak, jak w Barts – tam cię zmusili. Wszystkich nas zmusili… Nie wtedy, ale teraz, dobrowolnie! Z własnej woli wybrałeś kłamstwo! Jak myślisz, ile to potrwa? Czym mu zaplacisz?
- Sprzedam mieszkanie. Po Bożym Narodzeniu nie będzie mi już potrzebne.
- A kto je kupi? John, do Bożego Narodzenia i Londynu, i wszystkich nas już może nie być. Pomyślałeś o tym? Przypomnij sobie, jaki byłeś w Bletchley, John! Byłeś gotów ratować świat. Zasłonić go własną piersią, jeśli będzie trzeba! A teraz zamknąłeś się w swoim mieszkaniu i… zajmujesz się diabli wiedzą czym z człowiekiem, którego wynająłeś za pieniądze? Teraz, kiedy świat zmierza ku zagładzie? Ty bałwanie! Jesteś skończonym bałwanem, John!
- Odwal się, Greg! Odwal się, mówię poważnie. Nie wtrącaj się! To nie twoja sprawa! Nie wiesz wszystkiego! Nie wiesz! Nie masz prawa…

- Czego nie wiem? Powiedz mi, John! Czego ja nie wiem? Kochasz go?

- Tak!
- Kogo kochasz? Z kim żyjesz?

- Sherlocka! Kocham Sherlocka! I żyjemy razem!

- Sherlock nie istnieje! Nie jest prawdziwy! To szablon z REST-u!
Greg krzyczy. Mówi dokładnie to, co ten sukinsyn Stamford. A niech was wszystkich… idźcie do diabła!

- Nie, Greg! Nie! On istnieje! Je, śpi i oddycha. Opowiedział mi o muzyce. To on wymyślił dedukcję.

Nie mam pojęcia, jak wyjaśnić, że istniejesz. Jestem tego pewien nawet bardziej, niż tego, że sam jeszcze żyję.

- John, jesteś gotów przysiąc, że znasz tego człowieka?

- Tak! Znam go. Znam go lepiej, niż wy wszyscy razem wzięci!
- To powiedz, jak on się nazywa! Jak się nazywa rzeczywiście! No, powiedz, John!
Sherlock. Nazywa się Sherlock.

Lestrade uśmiecha się gorzko.

- Czego ty chcesz, Gregory? Po co ta rozmowa?

- jestem twoim przyjacielem, John! Jedynym przyjacielem. Przyjaciele chronią ludzi. Chcę cię chronić. Przed tobą samym, przed nim! On jest falsyfikatem!
- Nie.

- Wykorzystuje cię!

- Przestań, Greg. Przestań natychmiast!

- Czy on cię kocha?

- Ja… Ja nie wiem. Tak. Kocha.

- Tobie jest potrzebny lekarz. Potrzebujesz pomocy! Uwierzyłeś w miłość dziwki, która…

To się stało samo z siebie. Z rozmachem uderzam Lestrade’a pięścią w twarz. Zatacza się, ale chwytam go i przypieram plecami do pnia drzewa. Wrzeszczę na niego, jak opętany:

- Ty…! Nie waż się! Nie waż się tak mówić! Odczep się ode mnie! Nie śledź mnie! Zapomnij o tym, że się znaliśmy! Mnie nie ma! Umarłem, zrozumiano? Umarłem! Jestem wariatem! Świrem…! Zadowolony?

Puszczam Grega. Patrzymy na siebie i dyszymy ciężko. Inspektor wyciąga brudna chusteczkę, spluwa i wyciera krew z rozbitych warg. Krew i chustka przypominają mi Karaczi…

Muszę do domu. Do mojego Sherlocka…
Odwracam się i nie oglądając się, prawie biegiem opuszczam Lestrade’a. Po drodze zgarniam garść śniegu i nacieram nim płonące policzki. Bolą mnie kostki palców w ręce, którą uderzyłem inspektora.

Pamiętam swoje przywiązanie do Grega. To było coś…

Nie. Pomyliłem się co do niego… Nie jest moim przyjacielem. No i dobrze!
Muszę cię zobaczyć. Koniecznie musze się przekonać o tym, że istniejesz. Że jesteś realny. Nawet jeśli znów będziesz na mnie zły…
Dom. Tu wszystko jest znajome. Żadnych obelg, ani wątpliwości… Prawie. Jestem spokojny.

 

…Prosisz, żebym opowiedział o rozmowie z Gregiem. Opowiadam (przemilczając finał tego spotkania) o tym, że Lestrade znów pracuje jako śledczy, o rewizji u Molly, o zajściach na froncie…

Nie spuszczasz wzroku z mojej ręki. Na twojej twarzy maluje się niezadowolenie i dezaprobata. W końcu wnioskujesz:

- Uderzyłeś go.

- Tak. Musiałem.

- To źle.

- Tak, gorzej być nie mogło. Ale jest mi wszystko jedno.

- Czyli mówił o mnie.

- Mówił… Powiedział, że jesteś falsyfikatem. I za to oberwał. Mam kontynuować?

Wpatrujesz się we mnie uważnie i mówisz powoli, jakbyś się na coś decydował:

- On jest twoim jedynym przyjacielem, John. Jemu nie jest wszystko jedno. Zna cię. Troszczy się o ciebie. Zastanów się nad tym. Może… Może częściowo ma racje? Może w jego słowach jest ziarno prawy?

Podchodzę do ciebie bardzo blisko.

- Co chcesz przez to powiedzieć, Sherlock?

Odwracasz się. Nie wytrzymujesz mojego spojrzenia.

Jesteś tak blisko…
Zauważam, że odrosły ci włosy. U nasady prześwituje inny kolor. Masz szorstkie łokcie, popękane wargi. C mnie niepokoi… Powinienem ci kupić witaminy… Głupstwo… Poprzez ciebie prześwituje inny człowiek… „On jest falsyfikatem”… Nie. To nie tak. Nie tak… A jednak mnie oszukujesz. To wiem na pewno.

Kim jesteś…?

Raptownie ogarnia mnie fala gniewu. Powinienem cię zapytać. Powinienem zadać już dawno to pytanie!

- Pokaż ręce. Pokaż mi ręce, Sherlock!
Jesteś zmieszany, pospiesznie chowasz ręce za plecami. Jak wtedy, w Barnet… Tracisz pewność siebie. Czerwienieją ci uszy. Jak dzieciak… To aż śmieszne, ale mnie teraz nie jest do śmiechu.
- Co jest nie tak? Co z twoimi rękami, Sherlock?
- To nie to, co myślisz, John.

- Tak? A… co ja myślę, Sherlock? Co mam myśleć? Powiedz, co mam myśleć? No dalej!

Szturcham cię w pierś.

Cofasz się o krok. Milczysz. Gapisz się w podłogę.

- Kim jesteś…? Dokąd chodzisz?
Odpowiadasz, zacinając się:

- John… John, zaufaj mi! Ja… ja cię nie oszukuję. To…

Twój głos brzmi miękko. Próbujesz mnie objąć. Ale ja patrzę tylko na twoje ręce.
- Wciąż jeszcze mnie chcesz, Sherlock? Dalej! No już, bzykniemy się? Rozbieraj się!

Jak we śnie, posłusznie sięgasz do guzika przy kołnierzyku brudnej koszuli… i nagle cofasz rękę. Unosisz głowę, w twoich oczach lśni wyzwanie. To znaczy „nie”. Nie. Jesteś dumny. Nigdy nie poddasz się rozkazom. Tak, taki jesteś, Sherlock. To ty.

- Nie jestem falsyfikatem!
- W takim razie udowodnij mi to! Udowodnij, że nie kłamiesz! Udowodnij, że między nami wszystko jest prawdziwe! Rozbieraj się, Sherlock!

Kręcisz głową.

- Nie…?

Strach. Zazdrość. Słowa Grega. Myśl o tym, że mnie oszukujesz. Że udajesz… W pewnym momencie byłem pewny, że mnie kochasz… „On jest falsyfikatem!”… Odchodzę od zmysłów.
- Wszystko ma swoje granice. Chcesz odwołać umowę, Sherlock? Czy jak cię tam zwą…? Chcesz tam wrócić? Do tej dziury, z której wypełzłeś? Idź do diabła! Idź do diabła, Sherlock!
Powiedziałem coś nie tak… Powiedziałem to głośno…? Co ja powiedziałem…?

Boże!

Dlaczego? Po co? Oszalałem… W oczach masz niedowierzanie, urazę i łzy. Już drugi raz tego dnia widze coś podobnego. To ja zrobiłem? Znów ja…?

Osuwasz się na fotel i ukrywasz twarz w dłoniach..

Cholera. Cholera. Lepiej, żebym sobie poszedł… Powinienem stąd odejść...
- Ja… hm… Jedzenie się skończyło.

Łapię torbę i portfel, i wypadam z mieszkania.

Tchórz. Uciekam z pola bitwy.

Leci za mną twoje zwyczajowe, chłodne:

- Kup konserwy i wodę!

Majaczenie. Całe moje życie w ostatnich miesiącach to majaki szaleńca. Pułapka. Sidła, które zastawiłem na samego siebie.

…On mnie oszukuje… Skrzywdziłem go. On się czuje niepotrzebny. Obcy. To ja zmusiłem Sherlocka, żeby tak się czuł. Sherlocka i Grega. Szlag! Jestem szują… Co się ze mną dzieje? Co jest nie tak…? On mnie zdradza? Dokąd chodzi? Skrzywdziłem go… Noga mnie boli… Co ja narobiłem? Dlaczego to powiedziałem? To przecież Sherlock! Mój Sherlock. Mój najdroższy… Spotkałem się z nim w Bletchley… Nie, w Barnet. W Barnet. Nie powinien tam wracać. Nie puszczę go. Nie pozwolę… Kim jestem? To nie ja. Nigdy bym… Wszystko idzie źle. I będzie coraz gorzej. Sam zrujnowałem swoje życie. Zmieniłem je w chaos.
Nie mam nawet czterdziestu lat, ale wiem, że koniec jest bliski. Wszystko zaczęło się w Bletchley. A teraz moje życie dobiega końca. I kończy się ono zupełną, bezsprzeczną katastrofą. Pozostaje mi tylko się modlić, żeby wszystko rozstrzygnęło się jak najprędzej po tym, jak Sherlock odejdzie. I witaj, finale tej haniebnej komedii…!
Kupuję konserwy i wodę, wrzucam to wszystko do torby, do siatek, nie patrząc… Po co to jedzenie? Bez sensu. Nie jest prawdziwe. Nic dokoła nie jest prawdziwe. Prawdziwy jest tylko on. Kim by nie był… Znów biegnę. Noga mnie rozbolała. I te głupie siatki…

Powinienem go przeprosić. Powinienem przeprosić Grega. Powinienem był zrobić to od razu. Powinienem wrócić i przeprosić. Jeśli będzie trzeba, padnę na…
Wpadam do mieszkania. Podejrzana cisza. Nie masz zwyczaju rzucać mi się na powitanie, żeby pomóc. Cholerny egoista. Kocham cię. Skrzywdziłem cię. Powinienem cię przeprosić. Kim byś nie był. Gdzie byś nie chodził. A potem zadzwonię do Grega… Z torbą i siatkami wtaczam się do salonu, wołam, próbując żartować:

- Wszystko w porządku, Sherlock! Nie jest mi cięż…
Siedzisz w fotelu, obejmując kolana ramionami, patrzysz przed siebie nieruchomo, całkiem jakbyś chciał zahipnotyzować stolik. Blat jest przykryty ceratą. Na nim leży nóż, latarka, jakieś narzędzia, szczapki, odłamki, a pośrodku…

Boże…

Nie.

Nie…

Nogi się pode mną uginają.
To niemożliwe. To…

Nie mogłeś…

Ty…

To, co zrobiłeś, to…

On by… On by cię zabił. Ja…

Nie wierzę. To nie ty…
Nie wypuszczając zakupów z rąk, padam na najbliższe krzesło. Nie mogę wykrztusić ani słowa.

Patrzysz na stolik. Na nim…

Otworzyłeś, połamałeś skrzypce. Odłamki, drzazgi, boczne ścianki, gryf, struny i panele – wszystko to rozłożone jest przed tobą… A ty świdrujesz je swoimi szalonymi oczyma… Bluźnierstwo. Świętokradztwo... Dlaczego ty to zrobiłeś, Sherlock? By się zemścić? By mnie ranić…? Chciałem przeprosić… Gotów jestem płakać z wściekłości i niemocy… Gotów zapłakać... Ty… Ty jesteś gorszy, niż barbarzyńca, jesteś wandalem, ty…

- John! Co tobie wiadomo o Richardzie Reichenbachu?



 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin