2112 przekład 13.doc

(52 KB) Pobierz
Epizod 13

Epizod 13

LONDYN, WIELKA BRYTANIA

Jeszcze nie wiem, co zakomunikujesz mi za miesiąc. Jednak ogarnia mnie wesołość i ochota, żeby pokazać komuś język. Nie tobie. Przechylam się ponad tobą, łapię z popielniczki wciąż jeszcze dymiącego skręta i zaciągam się głęboko – i momentalnie dostaję ataku kaszlu. Z oczu lecą mi łzy. To cholerstwo jest nieporównywalnie mocniejsze, niż to, którego próbowałem w Afganistanie. Jednak obudził się we mnie duch przekory. Znów się zaciągam i znów dławię dymem. Wciąż palę – zachłannie – i patrzę ci prosto w oczy.

Obserwujesz moje działania z ubolewaniem i wyrozumiałością. A mnie jest wszystko jedno! Dopiero co cię przeleciałem, Sherlock! I zrobię to jeszcze raz. I jeszcze. Sam o to prosiłeś. I poprosisz. Powiedziałeś, że sypiasz tylko z najlepszymi. Śpisz ze mną – czyli jestem najlepszy. Jak ci się podoba taka dedukcja? Teraz nie możesz się beze mnie obejść. O właśnie. Według mnie to doskonała dedukcja. Masz takie kosmiczne i wysokointelektualne libido. Unosi się gdzieś tam, nad obłokami i wyniośle spogląda na nas, śmiertelników. Ale ty jesteś od nas zależny, Sherlock. Wybrałeś mnie. A wybierasz tylko najlepszych. O właśnie. To znaczy, że jestem najlepszy. Jak ci się podoba taka dedukcja? Według mnie…

Próbujesz odebrać mi skręta. Nadaremno.

Chichoczę, ponownie się zaciągam i kaszlę. A potem jeszcze raz. Chichoczę. Ciekawe, czy zdołam kiedykolwiek przerwać? Mocno wali mi serce, czuję suchość w ustach, a od dymu pieką mnie oczy. I chichoczę. Podoba mi się wydawanie takich dźwięków. Dlatego, że są głupie. A głupota cię drażni. A co, jeśli pokażę ci język, Sherlock? Nie, nie tobie. Tym drugim. Tym, którzy grozili trybunałem mnie i moim kolegom. Tak! Właśnie im! Pokażę im język i się zaciągnę. A oni nic nie będą mogli zrobić. Nie postawią mnie przed trybunałem, bo teraz jestem w MI5. Wolno mi palić. Jestem twoim ochroniarzem. I cię rżnę. Rżnę Sherlocka, młodszego brata Mycrofta Holmesa. Rozstrzelaliśmy wszystkie kozy. Tak, Sherlock, nie machaj tak tymi swoimi rzęsami. Był taki rozkaz: rozstrzelać bydło. Zabierać jedzenie i wodę miejscowym. Urządziliśmy im blokadę. Żeby umierali nie od naszych kul, a z głodu i pragnienia. Jeśli nie da się ich wystrzelać, trzeba ich wytępić. Jak karaluchy. Dlatego strzelaliśmy do kóz. To brzmi dziwacznie, wiem. Waleczna armia brytyjska wojowała z kozami. Wybijaliśmy stada. Chichoczę. Ciekawe, czy zdołam kiedykolwiek przestać? Widzisz kozę – strzelaj! Roznieś ją w strzępy! Żeby fontanny krwi i kawałeczki mięsa i sierści leciały na wszystkie strony. Maleńki wybuch z ciała. Koza zamieniała się w krwawy obłok. Albo ptak. Albo żmija. Albo jaszczurka. Strzelaj do pająków i szarańczy, do psów i kotów, do kwiatów i drzew, do wody, kamieni i piasku, do deszczu, chmur i wiatru, do dzieci, mężczyzn, kobiet i starców. Do wszystkiego, co pozostało żywe, co jeszcze się porusza. Wszystko, co się rusza – jest żywe. A co żyje – jest zagrożeniem. Wszystko co zagraża, może zabić. Właśnie tak. Dobra dedukcja. Tak więc wystrzelaliśmy wszystkie kozy. A dilerzy przynosili nam trawę i wymieniali ją na konserwy. Na racje żywnościowe. Byłem nieustannie głodny. Teraz też chcę jeść. Teraz, zaraz. Syntetyczny chleb o smaku mydła albo twój tost z masłem. Albo twoją spermę, Sherlock. Zwierzęcy głód. Dlatego, że oddawałem swoje racje żywnościowe. Potrzebowałem trawy. A mnie chcieli postawić przed trybunałem wojskowym. Tak. I postawiliby, gdybym nie został ranny. To mnie uratowało. A potem spotkałem ciebie, Sherlock. I przerżnąłem. Gdybym nie został ranny, to bym nie spotkał. I nie przerżnął. Gniłbym żywcem w śmierdzącym pudle gdzieś w Khaki Jabbar za to, że kupowałem narkotyki. Oczywiście, że ich próbowałem. Oczywiście. Jestem przecież lekarzem. Powinienem wiedzieć, co daję swoim pacjentom. Tylko oni tego nie palili – nie wolno było. Dawałem im do żucia. Żuli trawę, jak bydło, i przestawali krzyczeć. Jak syte kozy. Żołnierzy też chcieli przemienić w krwawy obłok. Nie udało się. Mieli porozrywane brzuchy, poparzone twarze, oderwane nogi. Ciągle zaszywałem, przyszywałem. Gdzie trzeba to odcinałem. I znów zaszywałem. Zaciskałem opaskami i mazałem jakimś świństwem. I zaszywałem. Żeby nikt im nie mógł zajrzeć do środka. Żeby nikt nie mógł widzieć ich mięśni, ropy i kości. Trzeba tego strzec dla swoich, Sherlock. Ale to nie pomogło. Oni i tak krzyczeli. Ile bym nie zaszywał, nie mogłem im zaszyć ust. Cały czas były otwarte, jak nienasycone. Jak głodne. Domagały się: daj! I dawałem im trawę. Jak kozom. I oni milkli. Nie na długo. Dlatego, że myśmy chcieli zrobić blokadę im, Sherlock, a to oni zrobili blokadę nam. Okrążyli nas. Ci, co chcieli mnie postawić przed trybunałem, nazwali to „problemem z dostawami”. Wiesz, Sherlock, nie wszyscy pracują w takich miejscach jak Barts. Ja miałem tylko igłę, nitkę, szmaty i opaski uciskowe. I żadnych środków przeciwbólowych. Dlatego dawałem im trawę. I sam próbowałem. Żeby ich nie słyszeć. Jestem winien… Wybacz mi, Sherlock.

- Szszsz…

Czy poza marihuaną jest w tym coś jeszcze? Coś ty tu dodał, Sherlock?

- Szsz, John… Jestem tutaj. Wszystko w porządku.

Leżysz na mnie i z jakiegoś powodu liżesz moja mokrą twarz. Tobie też się chce pić, Sherlock? Dlaczego zlizujesz wilgoć z moich oczu?
Widzę nas z boku. Ty na wierzchu, ostrożnie całujesz moją szyję, sutki, ramię, w które byłem ranny. Lekko poruszasz biodrami. Ja również. Obaj się poruszamy. Jesteśmy bezbronni. Żywe cele. Wszystko, co się rusza – jest żywe. Wszystko co jest żywe – jest zagrożeniem. A jeśli ktoś zechce do nas strzelić? Przemienić w krwawy obłok? To ja powinienem być z wierzchu. Jestem twoim ochroniarzem. To niewłaściwe. W ogóle wszystko jest niewłaściwe. Ogarnia mnie panika. Szarpię się pod tobą. Proszę. Proszę, Sherlock. Ja też nie chcę myśleć.

- Szsz… Jestem tutaj, John. Wszystko w porządku.

Nie jesteśmy w porządku.

Sherlock…

Ty rozumiesz.

Unosisz się nade mną. Klękasz, z nogami po obu stronach moich bioder. Sięgasz ręką za plecy i nasadzasz się na mój penis. Potem opierasz się rękami o zagłówek łóżka. Unosisz się nade mną, jak świetlisty obłok. Biały, czarny i czerwony. Poruszasz się. Ale ja nie będę do ciebie strzelać. Nie teraz. Strzelę w Irlandii. I staniesz się czerwony. Jeszcze o tym nie wiem.

Polubię brać cię po raz drugi. Wchodzić w ciebie – płonącego, rozciągniętego i śliskiego. Po silnym orgazmie, a i tak nienasyconego. Głodnego. Swobodnie poruszać się wewnątrz. Masz płynny ogień między pośladkami, Sherlock. Widzę świecenie. Emanuje z całego twojego ciała. Jakby pod skórą dojrzewało słońce.
Twoje mięśnie, nogi, ręce, brzuch są naprężone, drżą i na pewno płoną z bólu. To niewygodna pozycja. Ile tak wytrzymasz? Osadzasz się płytko… to już długo trwa. Rozumiem, że długo. Nie wiem, ile, ale długo. Ile mamy czasu? Znaleźliśmy się w punkcie przed rozpoczęciem czasu. Nie czujesz bólu. Widzę jak silnie drżysz. Możesz upaść i mnie zmiażdżyć – jesteś ogromny. To ból czy przyjemność, Sherlock? Oddychasz często i powierzchownie, nie wydając żadnego dźwięku. Ile czasu już to robisz? Pieścisz moim członkiem swoją prostatę? Obracasz biodrami, wodzisz nimi w górę i w dół. Krótkie, płynne ruchy. Mogą cię za to zabić. Nie ruszaj się, Sherlock. Twoja twarz… Maluje się na niej cierpienie. Rozpaczliwie pragniesz rozkoszy. Dalej, Sherlock, napawaj się mną. Cały jesteś krańcowym napięciem i męką. Opuszczasz się niegłęboko, ślizgasz po mnie, trzesz prostatą o moją żołądź. Czuję, jaki jesteś chciwy w środku. Jesteś zaborczy. Okrążyłeś, zagarnąłeś mnie. Zrobiłeś blokadę. Nie dajesz mi się wyrwać. Pieścisz się moim ciałem. Używasz mnie. Szybciej… Szybciej… Silne, mocne nogi drżą, pierś unosi się w szybkim oddechu. Pot ścieka po skórze. Unoszę się, żeby go zlizać. Ugryźć twoje sutki.
Zauważam, że twoje wargi są pokąsane. Purpurowe, wilgotne, rozszarpane i otwarte, jak twój anus – to zrobiłem ja czy ty? Teraz mogę już powiedzieć, ile trwa sekunda. To czas od Wielkiego Wybuchu do momentu, kiedy zgaśnie Słońce. Twoja twarz jest wykrzywiona, Sherlock. Jakbyś przeżywał potworne męki. Twoja rozkosz przypomina torturę. Dlaczego? Pieścisz się moim ciałem. Poruszasz się bez rytmu, robisz krótkie pchnięcia biodrami. Ręcz prosisz, by się nad tobą ulitować. Przerwać to. Wyciągam rękę, zaciskam palce na twoim penisie, aż do bólu. Chaotycznie poruszam ręką. Widzę, jak wytryskuje z niego nasienie. Jeszcze i jeszcze… O Boże… Nie widziałem dotąd nic bardziej dziwnego. Bardziej cudownego i nierealnego. Wzdychasz, w twoim głosie brzmi skarga:

- Och, John…
Doszedłeś bezdźwięcznie, mocno zaciskając zęby. Na twojej twarzy maluje się męka.

Sherlock…

Mam dłoń w twojej spermie. Próbuję jej smaku, oblizuję palce. Gorycz i słodycz. Otwierasz oczy, bierzesz moją rękę i oblizujesz ją. Ty też jesteś głodny. Pieprzę palcami twoje usta, jęczysz, prawie całkowicie schodzisz ze mnie, to znów osadzasz się do oporu. Poruszasz się, pieścisz mój penis swoim ciałem. Pragnę twojego łona tak mocno, jak ty pragniesz mojego członka. Łono – czy tak można powiedzieć? Czy tak się mówi tylko o kobietach?

Już skończyłeś i to wszystko może być dla ciebie nieprzyjemne. A nawet bolesne. Jednak kontynuujesz. Chcesz, żebym wytrysnął w ciebie. Twój zwiotczały penis i moszna kołyszą się między nogami. Chyba zwariuję od tego widoku. Jesteś samą żądzą i niewinnością. To najbardziej nieprzyzwoita rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. Albo zobaczę. Znów zamykasz oczy. Rozpustnie poruszasz biodrami. Pieprzysz mnie jak w transie. Niesamowite widowisko. Wyrzucam ręce do tyłu, chcę pochwycić oparcie łóżka. Jestem rozciągnięty na Madejowym łożu rozkoszy. Patrzę na najpiękniejsze zjawisko przyrody – na ciebie, Sherlock. Jesteś wstrząsający. Odbywasz ze mną akt miłosny. Mój członek wchodzi głęboko w twoje ciało. To ty bierzesz mnie, a nie ja ciebie. To ja ciebie teraz używam. Ty już doszedłeś – ale rozkoszujesz się tym. Jesteś pełen wdzięku nawet w bezwstydzie. Lubisz czuć penis wewnątrz. Ból – on też ci się podoba. Kiedy ktoś jest w tobie. Kiedy ja jestem w tobie. Wpuściłeś mnie. Ufasz mi, Sherlock. Boli cię, jęczysz – ale kontynuujesz… Jesteś przepiękny, moja miłości. Mój najdroższy… 

Sherlock…

Mówiłeś o muzyce, seksie i narkotykach. Ale jest jeszcze coś. Ból. Kiedy boli, nie możesz myśleć. Możesz tylko prosić. Jeśli się poszczęści, dadzą ci trawy. I nie przemienisz się w krwawy obłok. To jest to, co teraz ze mną robisz. Raniono mnie i tylko dlatego teraz mam ciebie. Obejmujesz mnie, jesteś słodki. Jestem gotów płacić za twoja bliskość. Niech przeszyją mnie kulami i przemienię się w strzępy. W skrawki ciała. Stanę się krwawym obłokiem. I za każdym razem będę do ciebie wracać. To cena za bliskość. Wytrzymam wiele bólu. A potem wszystko się zacznie od nowa. I tak do skończenia czasu. Jesteśmy tymi, którzy potrafią przemienić ból w przyjemność. I przyjemność w ból. Ci, którzy pożądają cierpień i nigdy nie mogą być szczęśliwi. Ziemia nosi miliardy ludzi, a wszyscy oni są zrodzeni z bólu lub są jego rodzicielami. Ziemia powinna się pod nami rozpaść. Pod oceanami bólu, które zalały wszystkie lądy. Dręczymy, szarpiemy się nawzajem. Sprowadzamy na ten świat tylko ból. Maszerujemy mu na spotkanie pod rozwiniętymi sztandarami – aby odczuć, że jeszcze jesteśmy żywi. Na tym świecie pozostał tylko ból. Czcimy go, jak bóstwo. Gotów jestem przyjąć tysiąc kul, jeśli jest szansa, że jedna z nich zaprowadzi mnie do ciebie, Sherlock.
Zmieniam się na twój obraz i podobieństwo. Zachodzą we mnie mutacje i metamorfozy. Znajduję się u początków czasu. Moment astronomicznej osobliwości. Jak zaczątek. Świecisz oślepiająco. Wewnątrz mnie i ciebie rodzi się gigantyczna planeta. Kosmiczne monstrum. Dochodzę – a ty możesz wybuchnąć. Rozpaść się na miliardy cząstek elementarnych, jak krwawy obłok. Wypełnić sobą cały pokój. Zmiażdżyć mnie. Będę musiał się zbierać na nowo – po kawałku, ze skrawków. Mogę czuć, jak we mnie przelewają się, przepływają, kipią rozpalone, lepkie hel i wodór. Panika. Nie wolno mi dojść. Protuberancje przyjemności i bólu rodzą się wewnątrz naszych ciał. Tortura i rozkosz. Ty już skończyłeś i boli cię. Ile czasu to już trwa? Jesteśmy w punkcie, kiedy nie było czasu. Nie wiedziałem, że mogę tak głośno jęczeć. Tak długo krzyczeć – tak jak ci żołnierze. Powinieneś zaszyć mi usta. Robię się rozpustny i głodny – jak oni. I jak ty.

- Szszsz… Jestem tutaj. Wszystko w porządku. Jestem tutaj, John.

Nie wolno mi dojść.
Zaczynasz szybko zaciskać zwieracz i jakaś mocarna siła podnosi mnie nad posłaniem, wygina mój kręgosłup, otwiera usta w głodnym krzyku, zwiera kurczowo moje dłonie, nogi i członek…

- Sherlock! Sher…
Wybacz…

…kładziesz się obok i mocno obejmujesz wciąż jeszcze drgające ciało. Wydaje mi się, że jestem bardzo mały. Jesteś tutaj. Nie rozpadliśmy się. Z nami w porządku, Sherlock… Zdumiewający. Mój skarb. Moje bóstwo.

Sherlock…

Ten dzień mnie wyczerpał. Jestem senny. Oczy mi się same zamykają. Chcę na ciebie patrzeć, ale nie mogę. Wybacz. Opada mnie zmęczenie, jakiego nie doznałem od wieków. Gasisz światło i przykrywasz nas kołdrą. Tak mi z tobą dobrze, Sherlock. Niewymownie dobrze. Czuję się jak dziecko, które się zgubiło i nareszcie dotarło do domu. Twój znajomy zapach. Nasz zapach. Twoje ciepło…

…budzę się. Jest głęboka noc. Chce mi się pić. W głowie mi huczy. Cholera, pewnie wypaliłem twojego jointa. Przecież wiem, że idiotycznie reaguję na dragi. To było głupie. Bardzo głupie. Co ty sobie o mnie pomyślałeś? Sherlock? Czy nadal mnie kochasz? Głupie pytanie. Jutro jedziemy do Irlandii, a ja się rozjechałem.

Sherlock…

Leżę na twojej piersi. Śpisz, Sherlock?

- Sherlock?

Zabawnie cmokasz i kaszlesz. Na pewno spałeś, ale nawet we śnie byłeś gotów na taki obrót spraw. Tak, teraz zawsze będę miał pytania. I zawsze będę je zadawać nie w porę. Dokładnie tak, jak Gregory Lestrade.
- Mm?

- Czego jeszcze się o mnie dowiedziałeś? Poza tym, co jest w plikach?

- Że mnie wybrałeś. I będziesz kochać. Że jestem tym, kto jest ci potrzebny. Jesteśmy idealną parą.

Och! Ty też się ujarałeś. 

- Zgadujesz?
- Ja nigdy nie zgaduję. Obserwuję i wyciągam wnioski.
- Zgadza się. Dlaczego wybrałeś mnie na ochroniarza? Nie przechodziłem specjalnego szkolenia. I… Znasz przecież zasady: ochroniarz nie może być przywiązany do tego, kogo chroni. To nieprofesjonalne. Więź emocjonalna przeszkadza w podejmowaniu odpowiednich decyzji. Tak uczą.

- Gówno tam oni uczą.
Jasne, ty wiesz lepiej. Podoba mi się to, jaki masz głos – ochrypły i rozespany. Nie dziwisz się moim pytaniom w środku nocy. Na odwrót, sam mnie pytasz:

- Zdarzyło ci się słyszeć o świętym zastępie z Teb? Nie? Kiedyś ci o nim opowiem. Śpij. Jest już późno.

Odwracasz się na bok, wtulam twarz w tył twojej głowy, a członek między ciepłe, wilgotne pośladki. Obawiam się, że zechcę nocą wejść w ciebie. Myślę, że nie będziesz miał nic przeciwko. Całuję cię w ramię. Przypominam sobie, jak gryzłem je podczas naszego pierwszego razu. Pewnie jest całe w sińcach. Bierzesz moją dłoń, całujesz i przyciskasz do piersi. Śpij, Sherlock. Odpoczywaj. Jutro jedziemy do Dublina.

 

Od autorki: Niektóre z przytoczonych w tym rozdziale reakcji Johna są bezpośrednio związane z paleniem marihuany.

Od tłumaczki: Objawy użycia marihuany: euforia, poczucie odprężenia, gadatliwość, podniesienie nastroju i samooceny, nagłe napady śmiechu, poczucie absurdu, wzrost apetytu. Objawy niepożądane: zaburzona ocena sytuacji, spadek koncentracji, zaburzenia krótkotrwałej pamięci, potęgowanie złego nastroju panującego przed zażyciem.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin