2112 przekład 7.doc

(44 KB) Pobierz
Epizod 7

Epizod 7

BLETCHLEY, WIELKA BRYTANIA


Patrzysz mi prosto w oczy. Moje dłonie i stopy ziębną. Stają się mokre i lepkie.

- Mówiłem dokładnie dwanaście minut. Przez cały ten czas na tablicy wisiał obrazek. Co przedstawiał?

O! Zdążyłeś już go zdjąć i złożyć kartkę we czworo. Powinienem coś zapamiętać? Ale przecież cały czas patrzyłem na ciebie… Tylko na ciebie, Sherlock. Kiedy uświadamiam sobie, że zwracasz się do mnie… co zaraz się wydarzy… oblewa mnie taki żar, jakbym znów znalazł się w Afganistanie. Jestem zakłopotany. Ogarnia mnie panika. Nie mogę się pozbierać. Brak mi woli – umarła. Katastrofa. Czuję się beznadziejnie nieszczęśliwy. Nagle poraża mnie świadomość, że nigdy już nie będę szczęśliwy – teraz, po tym, jak poznałem ciebie.

- John Watson! Będzie pan łaskaw wyjść ze stuporu i odpowiedzieć na prymitywne pytanie, najwidoczniej niegodne pańskiego mocarnego intelektu: co było na obrazku?

Milczę. Nie pamiętam.

- Niechże pan się wreszcie pozbiera do kupy! – Zbliżasz się i ogłuszająco klaszczesz w dłonie przed moją twarzą. Wzdrygam się.

Jesteś niecierpliwy. Władczy. Nielitościwy. Z pewnością jesteś geniuszem, lub prawie. Nigdy nie będę szczęśliwy bez ciebie. Nigdy nie będę szczęśliwy z tobą. Ciebie zawsze będzie zbyt mało. Tobą nie można się nasycić...

- Tam była ulica. Samochody. Ludzie i drzewa.

- Jest pan w najwyższej formie, Watson! Wstrząsająco trafna obserwacja! Ile samochodów? Jakiego koloru? Jakich marek? Jakieś motocykle, bryczki? W jakim kierunku jechały? Ilu ludzi, w jakim wieku, płci, w co byli ubrani, co robili? Ile drzew? Może pan wymienić gatunki drzew, Watson? Liczbę domów? Okien, kondygnacji?

Nie. Nie mogę. Chciałbym cię nie rozczarowywać, Sherlock, ale nie. Nie patrzyłem na obrazek. Patrzyłem na ciebie i myślałem o tym, jaki jesteś w smaku. Ten twój test… Jest prosty i genialny. Niepodobny do innych. Tak jak ty nie jesteś podobny do nikogo. Owszem, uczyliśmy się, jak rozwijać spostrzegawczość i uwagę. Pamiętam to. Uwaga selektywna, uwaga skupiona i rozproszona. Tak, ze wspaniałymi wynikami zaliczyłem tachistoskopowy[1] test na postrzeganie ruchu. To też pamiętam. I test na antycypację.[2] A także testy na szybkość reakcji, orientacji wizualnej i szybkości postrzegania, zdolności pomiaru ruchu obiektów w przestrzeni, koncentrację, koordynację wizualno-motoryczną i widzenie spostrzeganie peryferyjne. Lecz… Nie mogę zaliczyć twojego prostego sprawdzianu. Testowania tobą. Patrzyłem na ciebie. Jestem idiotą.
Podchodzisz do mnie bardzo blisko, nachylasz się i wpatrujesz w moją twarz. Badasz, jak niższą formę życia. Skanujesz mnie spojrzeniem. Długo, dręcząco. Jestem bezbronny. Nie mogę oderwać od ciebie oczu. Dosłownie obnażasz mnie wobec całego świata. A potem, warstwa po warstwie, z zimną krwią zdzierasz ze mnie skórę i mięśnie, żeby dotrzeć do sedna. Mam ochotę się ukryć, lecz to byłaby absurdalna próba. Moja wola jest martwa.

Ze zdenerwowania zaczyna mnie mdlić.

Sherlock…

Kręcę głową przecząco. Prostujesz się, rzucasz niedbałe „Tępak!” i natychmiast tracisz dla mnie zainteresowanie. Zadajesz te same pytania innym obecnym w audytorium. Trzeba zauważyć, że pozostali również sobie nie radzą. Wszyscy patrzyliśmy na ciebie. Czy nas hipnotyzowałeś, Sherlock? Nie byliśmy przygotowani na coś takiego. Nie byłem gotów na twoje pojawienie. Nie byłem gotów na ciebie, Sherlock.

Dalej mówisz coś krańcowo obraźliwego i dochodzi do mnie ogólne gniewne szemranie. Co powiedziałeś? Nie dosłyszałem. Podsumowujesz:

- Patrzycie, lecz nie dostrzegacie. Przyszły kwiat MI5… Zgubicie swój kraj, idioci.

Gardzisz nami, Sherlock? Nami, dorosłymi ludźmi, którzy przetrwali wojnę i Bóg wie co jeszcze? Kim jesteś? Za kogo ty się uważasz? Dlaczego uznałeś, że możesz tak postępować?

Podręcznik Sherlocka Holmesa „Sztuka dedukcji” zostanie nam rozdany na nośnikach elektronicznych. „Czytajcie go jak Ewangelię” – rzucasz wzgardliwie i wychodzisz bez pożegnania.

Poniżyłeś nas.

Wszyscy w milczeniu opuszczają pomieszczenie. Na mnie nikt nie patrzy. A ja nie mogę się podnieść. Poczciwy Greg klepie mnie po ramieniu, chcąc pocieszyć.

- Arogancki drań. Nie przejmuj się, John. Sir Mycroft to niewinne dziecię w porównaniu z tym parszywcem. – Lestrade żartuje nie w porę i ciągnie mnie za łokieć.

W końcu wstaję. Nogi nie chcą mnie słuchać, ale jakoś idę z Gregiem do stołówki. Mamy przerwę, wszyscy w grupie omawiają to, co się wydarzyło. Najczęściej pada określenie „zasrany dupek”. Nikt nie przebiera w słowach, chociaż w pomieszczeniu na pewno założony jest podsłuch. Mdli mnie od zapachu sztucznego jedzenia i syntetycznych aromatów. Zalatują zgorzkniałym kozim tłuszczem i przypalonym mięsem. Ktoś się odzywa: „Cholerny pedryl, my takich w wojsku…” – i nie wytrzymuję. Zrywam się z miejsca. Chwała Bogu, toaleta jest na tym samym piętrze. Wpadam do kabiny i wymiotuję śniadanie. A potem jeszcze i jeszcze – żółcią. W ustach czuję gorycz. Z trudem oddycham.

Do diabła! Ktoś zawzięcie stuka do drzwi kabiny.

- John? Wszystko z panem w porządku?

Sherlock…

Dlaczego on tu jest? Czego chce? Jak się domyślił? Nie chcę wychodzić. Na pewno mam zaczerwienione powieki i wyglądam żałośnie. A zresztą, wiesz co, Sherlock…? Spadaj na chuj!

Wychodzę. Stoisz spokojnie i patrzysz na mnie. Cały jesteś czarno-biały: czarne włosy, garnitur, szalik, płaszcz i rękawiczki… Blada skóra, biały kołnierzyk koszuli… I biała chusteczka, którą z jakiegoś powodu mi podajesz.

- Niech się pan umyje, John.

Niemożliwe, żebyś w ten sposób przepraszał. Kiedy jesteś obok, tracę wolną wolę. Chciałbym cię posłać głośno do diabła, a zamiast tego idę do umywalki, odkręcam kran i chlapię wodą w twarz. Płuczę usta, wciąż jeszcze wypełnione goryczą. Czuje się lepiej. Biorę białą chusteczkę, wycieram oczy i wargi. Chustka jest z cienkiej tkaniny, której nazwy nie znam. Pachnie czymś słodkim. Wodą kolońską albo tobą. Zauważał wyszyte jedwabiem inicjały: SH. Cały składasz się z luksusu, prawda, Sherlock? Nie wiem, co zrobić z chusteczką. Zwrócić?

- Proszę ją zatrzymać, John. A teraz niech pan idzie do swojego pokoju i spakuje rzeczy. Dla pana zajęcia w Bletchley się skończyły. Ja sam pana nauczę wszystkiego.

Wciąż jeszcze z trudem zbieram myśli. Sherlock niecierpliwie przewraca oczami.

- Kapitanie Watson, to rozkaz. Od tej chwili jest pan wyznaczony na mego osobistego ochroniarza. Wyjeżdżamy natychmiast. Do Londynu.

My?

- Oczekuje nas pewne zadanie.

Nas?

- No dalej, John, prędzej! – pokrzykujesz na mnie, ale widzę, że twoje oczy są psotnie zmrużone. Czuję, jak moje wargi również rozciągają się w uśmiechu. Jezu! Jestem nienormalny…

Nie zdążyłem pożegnać się z Gregiem. Obaj z Sherlockiem opuszczamy Bletchley śmigłowcem.

Po przybyciu do Londynu bierzesz taksówkę i podajesz adres; Baker Street 221B. Mętnie przypominam sobie tę jazdę. Patrzyłem w okno, ze wszystkich sił starając się nie krzyczeć z radości i nie odwracać się w twoją stronę. Jesteś tak blisko, że czuję ciepło twojego ciała. I słodki aromat. Szofer włącza radio. Rozbrzmiewa „Oda do radości”.[3] Oda tryumfującej duszy, która znalazła się w świecie idealnym. Prawie w raju. Zrobiłeś to specjalnie, Sherlock? Nie, oczywiście, że nie. Bo kimże ja jestem? Kompletnym wariatem.

Przyjeżdżamy na miejsce, otwierasz drzwi swojego mieszkania i zapraszasz mnie do środka. Twoje mieszkanie…

Któryś z nas zrobił pierwszy krok. Nie pamiętam. Utraciłem wolną wolę. Tak więc na pewno to byłeś ty. Oczywiście, że ty. 

 


[1] Tachistoskopia – z grec. tachistos – szybki oraz skopeo – obserwować; metoda badania postrzegania wzrokowego za pomocą krótkotrwałej prezentacji na ekranie testów wzrokowych (obrazków, tekstów, skali przyrządów itp.).

[2] Antycypacja - (łac. anticipatio — przeczucie) zdolność systemu w tej lub innej formie do przewidzenia rozwoju zdarzeń, zjawisk, rezultatów działań:

1) zdolność człowieka do wyobrażenie sobie możliwego rezultatu działania, jak również możliwość przedstawienia sposobu rozwiązania problemu zanim zostanie rozwiązany w rzeczywistości;

2) zdolność organizmu ludzkiego lub zwierzęcego do przygotowywania się do reakcji na jakieś zdarzenie przed jego nastaniem.

[3] Oda do radości – poemat Fryderyka Schillera powstały w 1785 r. dla drezdeńskiej loży masońskiej. W 1793 r. oda została wykorzystana do muzyki z IX symfonii Ludwiga van Beethovena. Wersja instrumentalna ody została przyjęta jako hymn Unii Europejskiej. Fragmenty do wysłuchania: http://www.youtube.com/watch?v=8RLPG88u3lM

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin