2112 przekład 1.doc

(1021 KB) Pobierz
2112

2112

Autor: Lyna SH

Tłumacz: Toroj

Zgoda na przekład i publikację: otrzymano

Źródło: http://ficbook.net/readfic/491098
Fandom: Sherlock BBC
Postacie: John Watson / Sherlock Holmes, Gregory Lestrade, Mike Stamford, Molly Hooper, Mycroft Holmes (na trzecim planie), James Moriarty (na trzecim planie)
Oznaczenia: NC-17, slash, angst, drama, fantastyka, psychologia, filozofia, PWP, POV, AU, śmierć postaci, gwałt, niecenzuralne słownictwo

Liczba części: 43


Opis: W 2112 roku świat znajduje się na krawędzi wojny jądrowej. John Watson, przechodzący trening w MI5, spotyka Sherlocka Holmesa.


Od autorki:
Dziękuję Isoflurane za ogromną pomoc przy napisaniu „2112”, wytyczanie marszrut dla bohaterów w Londynie i nieustanne wyjaśnienia czym się różni afiksja od hipoksji.

 

Epizod I

BLETCHLEY, WIELKA BRYTANIA

Świat, w którym żyję, znajduje się w stanie Trzeciej Wojny Światowej. Przez jakiś czas stosunkowo spokojnymi regionami była część Afryki, Australia i Ameryka Południowa. Jednak państwa, położone na tych terytoriach, ostatecznie zostały zmuszone do opowiedzenia się po tej czy tamtej stronie. Tak więc na Ziemi nie ma już bezpiecznego miejsca, bez ryzyka stania się ofiarą działań wojennych lub aktu terroryzmu. Wojna trwa wszędzie. Wszyscy biją się ze wszystkimi. Ostatnim krokiem będzie prawdopodobnie użycie broni jądrowej. To się wydarzy, jestem pewien. Ludzkości pozostało jedynie żałośnie czekać, kiedy to się stanie.

W danym momencie wiadomo, że rakiety jądrowe Korei Północnej, Iranu i Pakistanu są wycelowane w co większe miasta Europy Zachodniej i USA. Powstanie silnych arabskich państw i nowego mocarstwa, Chin, spowodowało zniknięcie takich krajów jak Izrael i Japonia. Po zakończeniu wojny chińsko-japońskiej Pekin zaczął rościć pretensje do terytoriów rosyjskich. Totalitarna Rosja jest w stanie zimnej wojny z Chinami. Granice zamknięte. Jednak Rosja faktycznie już utraciła Daleki Wschód i regiony przygraniczne, zasiedlone przez Chińczyków. Rządy wszystkich krajów Europy i USA zamknęły granice dla emigrantów. Jednak to zostało zrobione zbyt późno: z powodu masowego napływu uchodźców Zachodnia Europa jest już niemal całkowicie muzułmańska. Tutaj, w Anglii, prawie każdego dnia odbywają się ter-akty. To stało się codziennością. Nie ufamy już obywatelom swojego kraju. Jesteśmy owładnięci strachem. To przypomina paranoję: jeśli jesteś muzułmaninem, jeżeli jesteś przyjacielem lub sąsiadem muzułmanina – jesteś podejrzany. Wywiad i kontrwywiad pracuje na podwyższonych obrotach. Wciąż brakuje im kompetentnych pracowników. Brytyjczycy gotowi są bronić swego świata do ostatniej kropli krwi. Tak więc…

Nazywam się John Watson. Jestem lekarzem wojskowym, chirurgiem, do niedawna kapitanem Piątego Pułku Strzelców Northumberlandzkich armii Jego Wysokości. Mój pułk już nie istnieje. Została jedynie garstka ocalałych, wśród których jestem i ja. Kilka miesięcy temu zostałem ranny i ewakuowany z Afganistanu do Londynu. To mnie uratowało. Przegraliśmy.
Wielka Brytania skapitulowała. Wojska sojusznicze zostały kompletnie unicestwione. Wszyscy moi przyjaciele zginęli.

Moja siostra Harriet zginęła od ran, otrzymanych podczas ataku terrorystycznego w londyńskim metrze. To się stało dwa lata temu. Byłem wówczas w Afganistanie. Teraz nie mam nikogo.
Nie należę do tych, którzy będą pokornie czekać na swoją kolej, kiedy cały świat się wali w gruzy. Kiedy Mike Stamford, mój kolega i dawny przyjaciel z uniwersytetu, opowiedział mi o tym, że MI5[1] rozpaczliwie potrzebuje dobrych pracowników, nie namyślałem się. Mike pracuje dla spec-służb, działa w jakimś medycznym programie, związanym z badaniem aktywności mózgu. Mike zawsze był twardym orzechem do zgryzienia, a już mnie na pewno nie oszuka jego wygląd typowego mieszczucha.
Za poręczeniem Stamforda zostałem przedstawiony bezpośrednio kierownikowi programu przygotowania pracowników MI5. Moje kwalifikacje i opis przebiegu służby zrobiły na nim wrażenie, więc natychmiast, bez sprawdzania, zaproponowano mi wyjazd do placówki treningowej w Bletchley – niewielkim mieście, leżącym w dość spokojnej centralnej Anglii. Szybko się spakowałem, zamknąłem mieszkanie Harriet (a raczej teraz już moje) i zdecydowanie zostawiłem za sobą Londyn. Mnie i innych kandydatów zakwaterowano w Bletchley Park.[2] Nie mogłem nie być z tego dumny. Legendarny budynek, który przez długi czas istniał jako muzeum, uosabiając sławę brytyjskiego narodu, został odrestaurowany, zmodernizowany i ponownie ożył. Przed nami wystąpił generalny dyrektor MI5 – nie mniej legendarny niż Bletchley Park – Mycroft Holmes, w którego rękach obecnie skupiła się odpowiedzialność za bezpieczeństwo naszego kraju. Jeden z najbardziej wpływowych ludzi w Anglii i nawet w całym zachodnim świecie, sir Holmes okazał się zupełnie nie taki, jak go sobie wyobrażałem. Zresztą nie ma to związku z moją historią. Gdybym mógł, na zawsze wyrzuciłbym to nazwisko z pamięci. Gdybym tylko mógł zapomnieć…

Nie mam nawet czterdziestu lat, ale wiem, że koniec jest bliski. Wszystko zaczęło się w Bletchley. A teraz moje życie dobiega końca. I kończy się ono zupełną, bezsprzeczną katastrofą. Pozostaje mi tylko się modlić, żeby wszystko rozstrzygnęło się jak najprędzej.

Epizod 2

BLETCHLEY, WIELKA BRYTANIA

Nasza grupa liczy dwunastu ludzi. Wszyscy jesteśmy w zbliżonym wieku i mamy za sobą doświadczenie oraz poważne specjalistyczne treningi. Prawie nie kontaktujemy się między sobą. Jedynym wyjątkiem jest mój współlokator w pokoju, który, zdaje się, stał się moim prawdziwym przyjacielem.

Już drugi z kolei tydzień odpowiadamy na niezliczone mnóstwo pytań – testują nas. Grupę „B-122”, w której się znalazłem, obserwuje antypatyczna Murzynka. Wiadomo o niej tylko tyle, że jest psychologiem i ma na imię Ella. Jej nazwisko pozostało dla nas tajemnicą. Ella zachowuje się tak, jakby wszystko, co się tu dzieje, było jej całkiem obojętne.
Nie powiadamiają nas o wynikach testów. Mogę się tylko domyślać, czego przez cały ten czas ktoś mógł się dowiedzieć o niejakim Johnie Watsonie. Bezsensowne pytania, błyskawiczne odpowiedzi… Testy na zdolności intelektualne i kognitywne zakończyły się już trzeciego dnia. Wszystkie pozostałe związane są ze strukturą i funkcjonowaniem psychiki. Skłonności, pragnienia, emocje, dziecięce traumy, fobie, reakcje, temperament, stopień agresji i cały ten pozostały bezużyteczny bełkot. Szczególnie bezużyteczny na wojnie, kiedy trzeba działać już i teraz.
Muszę przyznać, że jestem rozczarowany. Myślałem, że wszystko będzie wyglądać inaczej.

Sądziłem, że będą nas uczyć, a nie badać. Uczyć, jak demaskować i unieszkodliwiać przeciwnika. Zapobiegać i efektywnie przeciwdziałać zagrożeniom. Przygotowywałem się na seanse deprywacji sensorycznej[3], próby wytrzymałości fizycznej, odosobnienie, zajęcia z zakresu analityki, deszyfracji, inwigilacji, opanowania nowych rodzajów broni i sposobów przeżycia – na cokolwiek, ale nie na to. Na razie nie ma mowy ani o specjalizacji, ani o określonym polu przyszłych zadań. Intensywne treningi zaczną się później, a tymczasem przypominamy uczniów, którzy codziennie przychodzą do klasy i bez skutku próbują zdać jeden i ten sam egzamin.
- Co myślisz o tym wszystkim? – pyta Greg pod koniec pierwszego tygodnia.

Wybraliśmy się do Bletchley. Nikt nam tego nie zabrania, miasto jest zamknięte dla obcych.

Przyzwyczaiłem się już do tego, że Greg zadaje pytania wprost, więc nie jestem zdziwiony i tylko kręcę głową z dezaprobatą. Rozumiemy się bez słów.
Jesień, październik, liście opadają, na dworze jest mrocznie i niezwykle cicho. Weekend, lecz ludzie nie kwapią się wyjść na ulice. Ani śmiechu przechodniów, ani hałasujących samochodów… W odróżnieniu od londyńczyków, którzy jeszcze się trzymają, mieszkańcy Bletchley są zalęknieni i upadli na duchu.
Greg również jest przygnębiony. Jest taki od momentu, kiedy się poznaliśmy. Gdy jesteśmy sami, ramiona mego nowego kolegi opuszczają się, a wzrok mętnieje. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w dużej sali, kiedy występował przed nami sir Mycroft Holmes. Ja i mój obecny sąsiad znaleźliśmy się obok siebie, a on po prostu wyciągnął do mnie rękę i przywitał się: „Cześć, jestem Greg”. Pomyślałem, że to zapewne nie jest jego prawdziwe imię. Jednak skoro nie otrzymałem wyraźnych instrukcji co to tego, pod jakimi imionami mamy przebywać w Bletchley Park (prawdziwymi czy zmyślonymi), podałem mu rękę i odpowiedziałem; „Cześć, jestem John”. Uścisk był krzepki i szczery. Między nami od razu nawiązała się nić sympatii. Spodobał mi się ten wysoki, siwiejący mężczyzną o otwartym spojrzeniu. Wyglądał na godnego zaufania. Zwracając się do mnie, ani na chwilę nie umykał wzrokiem w bok. Oczy miał mądre, ładne i jak mi się wydawało, trochę smutne.
Później okazało się, że naprawdę nazywa się Greg, a dokładniej: Gregory Lestrade, i że do niedawna był jednym z najlepszych inspektorów Scotland Yardu, lecz włożył wymówienie i dołączył do tego programu. Nie było sensu pytać, jak się o nim dowiedział. Takich – najlepszych – ludzi po prostu znajdują. Werbownicy, przypadkowi znajomi… Wyczuwałem w Gregu siłę, której nie można nie szanować. Jestem nieufny, ale on był człowiekiem, którego obecności potrzebowałem. Bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy.
Imponowała mi jego prostolinijność i policyjny nawyk szukania odpowiedzi na wszystkie pytania, dochodzenia do sedna sprawy. Był niezłomny i uparty we wszystkim, co dotyczyło pracy.
Po namyśle nawet chętnie zaczynam mówić:

- Nie rozumiem, czy nas przyjmą, czy nie. Czy w ogóle zaczną nas czegoś uczyć. I co tu w ogóle się dzieje. W każdym razie teraz nas studiują.

- Nikt niczego nie wyjaśnia. Może to też jest test? Wiesz…

Greg zawsze jest bardziej wymowny ode mnie. Teraz też zapala się, zgadza ze mną, spiera… Nalega, że trzeba działać, a nie zaliczać testy. Stary dobry Greg. Wciąż jeszcze nie stracił nadziei na uratowanie swojego kraju.
Prowadzimy takie rozmowy poza Bletchley Park. Na zewnątrz sklepów czy kawiarni, gdzie ktoś może nas podsłuchać. Chyba również staliśmy się paranoikami.
Wieczorami, kiedy mamy siłę i czas, spacerujemy po okolicy. Od razu, od pierwszych dni w Bletchley to stało się rytuałem naszej przyjaźni. Jesteśmy zmęczeni od nieustannego potoku pytań, figur geometrycznych, cyfr, kadrów, obrazków… Męczy nas obojętność Elli, pisk czujników, stary dobry poligraf[4] i napierające ściany starych audytoriów.
W czasie jednego z takich spacerów dowiaduję się, że Lestrade odszedł z policji, jak sam się wyraził, „z powodu obrzydzenia”. Dwie trzecie spraw, którymi zajmował się inspektor, wszczynano bez sprawdzenia, tylko na podstawie donosów. Najczęściej donosi się na muzułmanów. Boją się ich wszyscy – bogaci i biedni, zwykli obywatele i ludzie u władzy.
Jeszcze jednym poważnym problemem pracy policyjnej jest to, że znaczna część wpływających sygnałów jest jawnie sfabrykowana. Ludziom podrzuca się dowody, przyprowadza się „świadków”… Tak się dzieje w przypadkach, kiedy ktoś chce zlikwidować biznes konkurenta, kochanka żony, niewygodnego krewnego. Zamawiający takie fałszywe obwinienie zwykle jest bogaty, wpływowy i decyduje się na przekupstwo urzędników lub im grozi. Udowodnienie czegokolwiek w takich sprawach jest praktycznie niemożliwe. Sam Greg musiał kilkakrotnie wyplątywać się z dość nieprzyjemnych i niebezpiecznych sytuacji, kiedy odmawiał prowadzenia sprawy, którą uważał za podróbę. Ale najobrzydliwsze jest to, twierdzi Greg, kiedy ludźmi powodują nie motywy korzyści materialnych, a idee. Religijni fanatycy wszelkiej maści, w tej liczbie wysoko postawieni, dzisiaj występują przeciwko tym, których uważają za winnych wszystkich swoich nieszczęść. Jeśli policja nie reaguje, dochodzi do samosądów. Nie można temu przeciwdziałać. Wielka Brytania wciąż jeszcze broni wartości zachodniej cywilizacji, lecz głos „prawdziwie wierzących” nabiera coraz większej wagi w naszym społeczeństwie.
- Nic dziwnego. Liczą na to, że ich to uratuje przed końcem świata. Areszty są przepełnione. Kurdowie, Arabowie, prostytutki, homoseksualiści – jeśli jesteś ubogi i nie ma komu zapłacić kaucji, będziesz tam gnił miesiącami, zanim nie nadejdzie kolej na rozpatrzenie twojej sprawy. Na wszelki wypadek – „na wszelki wypadek”, pomyśl, John! – dostaliśmy rozkaz zatrzymywania wszystkich. Wszystkich wpuszczamy, nikogo nie wypuszczamy. Wszystkich podejrzewamy o terroryzm. Gdybyś widział te więzienia… Przepełnione, brud, smród, tragiczne warunki sanitarne, ludzie się duszą, ich tam trzymają jak bydło. Oni tam dziczeją. To nowe Bedlam[5], John! My się zwyczajnie dławimy, system przestał działać i niebawem nastąpi kollaps. System się zadławi. Oni otworzą więzienia i już ich nie zatrzymamy. Wyjdą na ulice i nastąpi taka anarchia, że nie trzeba będzie żadnej atomówki. Wszystko się zawali… Ja już zapomniałem, co to znaczy być policjantem. Służyć i chronić. Już nie wiedziałem, komu służę i kogo chronię… i przed kim. Tylko czytałem donosy i próbowałem się zorientować, kto z tych ludzi jest terrorystą, a kto nie. A w ogóle to bym ich wszystkich wypuścił – oświadcza Greg nieoczekiwanie.
Rozumiem, że się gorączkuje. Z podobnych myśli Greg może zwierzyć się tylko mnie. Widział dokoła siebie zbyt wiele brudu i zdrady. Teraz zdradzają wszyscy – sąsiedzi, przyjaciele, byli ukochani. Nikomu nie można ufać. Ludzie nagle stali się dla siebie całkiem obcy. Ja sam widziałem wiele niewesołych rzeczy. I to nie tylko w Afganistanie, ale też tutaj, w domu, w Londynie.
- To właśnie dlatego tutaj jesteśmy, prawda? Żeby to się nie stało. Żeby cały kraj nie przeistoczył się w Bedlam.

Greg patrzy na mnie z wahaniem.

- Szczerze mówiąc, nie wiem, po co tu jesteśmy, John.

 

Epizod 3

BLETCHLEY, WIELKA BRYTANIA

 

Włóczymy się z Gregiem po lesie niedaleko Bletchley. Żołnierze, dyżurujący na rogatce, bez przeszkód wpuszczają i wypuszczają kandydatów z miasta, wystarczy tylko pokazać dokument tożsamości. Nie ma w tym nic dziwnego: nawet gdyby któryś z nas miał zamiar zdradzić tajemnice Bletchley Park, nie ma o czym opowiadać. Bezsensowne testy, jakim się nas poddaje, raczej nie można uznać za sekretne informacje.

Testy zresztą już się zakończyły. Jutro wysyłają nas do Londynu na kompleksowe badania medyczne. Co będzie dalej, na razie nie wiadomo: znajdziemy się w Dublinie czy w Karaczi – w każdym przypadku będzie to śmiertelnie niebezpieczne.

 

Przedzieramy się przez zarośla z uporem, lecz całkiem bezcelowo, nie zastanawiając się, dokąd idziemy i jaką ścieżką wrócimy. Obaj z Gregiem zajęliśmy się rozmową i po prostu idziemy naprzód. Mój przyjaciel po raz pierwszy od długiego czasu jest w wyraźnie lepszym humorze. Jak dzieciak tłucze kijem krzaki, podnosząc w powietrze chmury żółtych liści. Odrywają się od gałązek, odlatują, całkiem jak ludzie, żegnający się na zawsze z rodzinnymi stronami, aby w końcu umrzeć na obczyźnie. Odpędzam ten niepokojący obraz i szczerze mnie bawi to, co robi Greg. Nie muszę ukrywać przed nim uśmiechu – w ciągu tych dwóch tygodni zaczęliśmy sobie ufać bez zastrzeżeń.

- Do ataku! – podburzam Lestrade’a, a on uderza kijem w zarośla ze zdwojoną energią. Chichoczę. Żartować z siebie nawzajem też nam weszło w zwyczaj.

Przyjaciel… Przez wszystkie te miesiące po powrocie z Afganistanu tak mi brakowało prawdziwego przyjaciela!

Chłodne powietrze orzeźwia. Ciepło mi na duszy, że Greg jest obok. Mam wspaniały humor.

Zmierzcha się.

- Chyba zabłądziliśmy – oznajmiam raźnie. Ta niewielka przygoda mnie rozśmiesza. Ja też się czuję jak chłopczyk, który odszedł karygodnie daleko od domu.

- Nic podobnego – odpowiada Greg śmiało. – Wyobraź sobie, stary Greg jeszcze się do czegoś nadaje. Zdziwiony? Miałem dużą rodzinę. Potem nas rozrzuciło po świecie… Rodzice od dawna nie żyją, a bracia poginęli na forncie lub przepadli bez wieści. Generalnie jestem sam.

Znam to.

- Ale… - ciągnie Greg, porzucając ponure myśli. – Dorastaliśmy za miastem. I wszystkich nas dziadek uczył orientować się w lesie. Wyprowadzę cię stąd.

Znów się uśmiecham. Jestem naprawdę zdziwiony. Greg wydaje się pełen niespodzianek. Z każdym dniem moja sympatia do niego tylko się wzmacnia.

Stoimy pośrodku niewielkiej łączki. W zmierzchu i ciszy wszystko wydaje się nierealne. Całkiem jakby czas się zatrzymał.

- Co myślisz o Mycrofcie Holmesie?

Nieoczekiwane pytania Grega…

- No cóż… Jestem pod wrażeniem. I zaintrygowany. Ta jego przemowa…

Mój przyjaciel kiwa głową.

 

„Tu nie ma miejsca na romantykę… Powinniście być gotowi umrzeć, ale nie pozwolić na zniszczenie naszego państwa, które poprzez wieki… Tragiczna chwila w światowej historii… Nigdy jeszcze Brytania nie stała w obliczu totalnego zniszczenia… Nasza wielowiekowa chwała, nasze wartości, cały nasz kraj stoi na krawędzi upadku… Anarchiści, terroryści, fanatycy religijni - ci, którzy w tej chwili znajdują się w więzieniach i marzą o wyrwaniu się na swobodę, cudzoziemscy rezydenci, świat przestępczy, wróg zewnętrzny i wewnętrzny…”

 

Holmes jest szlachetnie urodzony. Stuprocentowy brytyjski arystokrata. Nie rzucająca się w oczy, typowo angielska uroda, polor, nieskazitelne maniery, niezbyt głośny, dobrze postawiony, wyrazisty głos. Z początku sir Mycroft wydaje się nieznaczący i blady. A wkrótce potem człowiek zdaje sobie sprawę, że jest zahipnotyzowany jego ukrytą siłą. A nawet surowością. Jest niebezpieczny, ale niesie nadzieję. Holmes potrafi zmusić, by ludzie go słuchali i poddawali się jego woli.

Zbyt długo pozostawałem poza Londynem. Nie do końca rozumiem, co się tutaj dzieje.

- Co o nim mówią? O Mycroftcie.

- O Mycrofcie? No, różnie. Chodzą słuchy, że podlega mu wszystko i wszyscy. Mówi się, że MI5 praktycznie wzięło na siebie rządzenie krajem. Że to już więcej, aniżeli ogniwo struktury spec-służb. Obecnie Holmesowi otwarcie sprzeciwia się tylko premier. Twierdzi, że generalny dyrektor MI5 jest zdolny stać się tyranem dla Brytanii, porównuje go z Moriartym i przysięga, że nie da wojskowym zagarnąć władzy w kraju. Widocznie boi się tego, jak daleko sięga strefa wpływów Holmesa. Albo drży o swój stołek. Mycroft nieoficjalnie podporządkował sobie – nazywa to „konsultacjami” – MSZ i MO.[6] W Scotland Yardzie mówią, że nasz minister też dostaje rozkazy – hm – „konsultacje” bezpośrednio od Holmesa. Do tego najwyraźniej on jest jedynym, kto ma dostęp do króla. A skoro tak, wie dokładnie, gdzie ten się znajduje.

- Na Boga! – wyrwało mi się.

- Tak, ten nędznik siedzi w swoim bunkrze od „Dnia 2B” i zdaje się, że ufa tylko Holmesowi.

Kręcę głową, niewesołe nowiny. O niektórych rzeczach lepiej nie wiedzieć. Nasz król to jeszcze jeden powód ogólnonarodowego rozczarowania. Dwa lata temu na kontynencie doszło do potwornych aktów terroryzmu. Wysadzono dwie elektrownie atomowe. Radioaktywny obłok do nas nie dotarł, za to przybyły dziesiątki tysięcy uchodźców z Europy i Afryki. Te tragiczne wydarzenia weszły do historii jako „Dzień 2B” – od nazw zniszczonych elektrowni: Brokdorf w Niemczech i Belleville we Francji.

Od tamtej pory Jego Wysokość zniknął i nie pojawił się już nigdy publicznie. Zwraca się do swych poddanych tylko poprzez intel.[7] Przypominam sobie, jak kiedyś, jeszcze w szkole, wstrząsnęła mną historia o Jerzym VI. „Król jąkała”, jak go określono, w czasie drugiej wojny światowej wizytował stanowiska armii brytyjskiej w strefie działań wojennych, fabryki zbrojeniowe i szpitale. Obserwował lądowanie naszych sił zbrojnych w Afryce z okna swojego samolotu. Jerzy nie opuścił Pałacu Buckingham i został z londyńczykami nawet wtedy, kiedy na miasto zaczęły spadać bomby. Królewska rezydencja była na poły zrujnowana, a król uparcie odmawiał wyjazdu, chociaż proponowano mu ewakuację do Kanady. Myślę, że było mu po prostu wstyd postąpić w ten sposób. Bał się, że zostanie uznany za tchórza.

A nasz obecny król już niczego się nie wstydzi.

 

- Holmes pewnie ma rację. W tych czasach ktoś powinien przyjąć na siebie odpowiedzialność. Ostatecznie tylko armia i resort Holmesa zdołają przeciwstawić się Moriarty’emu. Dyplomacja jest tutaj bezsilna.

- Greg, czy ten Moriarty jest naprawdę tak groźny?

Lestrade wzrusza ramionami: po cóż zaprzeczać rzeczy oczywistej?

- To potężny lider. Bardzo silny. Nie wolno go lekceważyć. Z pomocą Arabów przekształcił IRA[8] w armię. To już nie jest tylko grupa separatystów, którzy robią lokalne terrorystyczne wypady. To armia, John. Realna groźba dla Wielkiej Brytanii. Nie będę zdziwiony, jeśli zechce wypowiedzieć wojnę Londynowi. Zdrajca.

 

James Moriarty. Kto wie czy nie główny nocny koszmar Brytyjczyków, ze wszech miar wyróżniająca się postać. Otrzymał doskonałe wykształcenie w Oksfordzie, na wydziale matematycznym. Zaczynał jako polityk, popierający niezależność Irlandii Północnej – skończył jako terrorysta. Dostał się do władz IRA i wkrótce stanął na czele organizacji, w jedną noc unicestwiwszy całe jej dowództwo. A potem rzucił na kolana cały kraj. Elokwentny. Ulubieniec Irlandczyków – nawiasem mówiąc, tylko tych, którzy pozostali przy życiu. Oponentów, a także Anglików, przebywających w Irlandii, tracono publicznie. Irlandczycy wybaczyli Moriarty’emu terror wobec współobywateli. Ubóstwiają go, a on karmi ich chlebem i igrzyskami, nie szczędząc na to „naftowych” pieniędzy od sponsorów z Bliskiego Wschodu. Urządza efektowne wojskowe parady, głosi wyższość nacji irlandzkiej nad innymi (a zwłaszcza Anglikami). Pretenduje do brytyjskiej korony i ogłosił jego Wysokość swoim celem nr 2. Celem nr 1 jest Mycroft Holmes. Moriarty to bestia, która utopiła we krwi własny naród. Mądry i okrutny fanatyk, którego, jak się okazało, nasze wszechmocne służby nie są w stanie zlikwidować. Myślę, że to właśnie Jamesa Moriarty’ego, a nie arabskich bossów Mycroft Holmes uważa za swojego arcywroga. Za największe, bezpośrednie zagrożenie.

 

Stoimy z Gregiem jakiś czas, przygnębieni, a potem po prostu odwracamy się i idziemy z powrotem do Bletchley Park. Kroczę za Gregiem, posępnie patrzę pod nogi, dopóki omal nie wpadam mu na plecy, kiedy zatrzymuje się nagle. Stoi blisko, w mroku widzę, jak niespokojnie i stanowczo błyszczą jego piękne oczy.

- Jesteś gotów za to wszystko umrzeć? Za ten spokój? – pyta ze wzburzeniem i milknie, przesuwając wzrokiem po lesie Bletchley. – Wiesz, John, ja jestem.

W ciszy każde słowo Lestrade’a brzmi jasno i ciężko.

Nie waham się z odpowiedzią ani sekundy.

- Tak, Greg. Tak. Ja też.

 

 

 

Epizod 4

LONDYN, WIELKA BRYTANIA


Szpital świętego Bartłomieja. Żaden z nas go tak nie nazywał.

„Hej, facet, słyszałeś, co dziś było w Barts?”; „Ten głąb już pół wieku grzeje stołek w Barts. Wyniosą go z katedry nogami do przodu i od razu na stół do trupiarzy – kretyn zapisał swoje zwłoki dla celów naukowych, przynajmniej będzie z niego jakiś pożytek”; „Tylko jeden wykład w Barts! Profesor Chińczyk! Luminarz, światowej sławy specjalista od transplantacji komórek macierzystych”; „Takiej gluteus maximus[9] ze świecą szukać. Jedyna na cały Barts”; „Miałem dyżur w Barts, musiałem otrzeźwiać jednego chłopaka, tak tam piekielnie śmierdziało. Krótko mówiąc, w jelitach…”; „Ta pielęgniarka z Barts, ta nowa, z wielkimi buforami. Niby dajka, a jak zaczniesz do niej uderzać, to udaje świętą”; „Pieprzony Barts, rzygać mi się chce!”…

Barts. Źródło wiedzy, nienawiści i miłości, śmiertelnego zmęczenia i olśnień. Wczesny cynizm i spóźniona naiwność. Seks w składzikach i kanapki w prosektorium. Sroga walka i przysięgi wiecznej przyjaźni. Marzenia. Wątpliwości. Alkohol i preparaty. Głupie nadzieje i głupie przeczucia. Objawienia – o swoim i cudzym ciele. I nowe objawienia – o tym, co niezmierzone… Samozadowolenie, krótkowzroczność, bezczelność i ambicje młodości, bezlitośnie obalone przez rozczarowania i otrzeźwiające doświadczenie…

Barts. Centrum ciążenia, przypominające czarną dziurę, w którą spadają setki żywotów. Dokoła Barts kiedyś kręcił się i wrzał wszechświat mój i Mike’a Stamforda. Byliśmy wtedy studentami…

Barts. Tu wszystko się zaczynało. I oto wróciłem.

Idziemy z Gregiem korytarzem i nie poznaję szpitala, który kiedyś stał się dla mnie drugą alma mater. Barts zmienił się. Zestarzał i zmizerniał. Farba na ścianach się łuszczy, ławeczki i foteliki w poczekalniach są podniszczone, plakaty na ścianach pożółkły. „Zachowaj spokój i rób swoje!”; „Wolność jest zagrożona, broń jej z całą swoją mocą!”; „Twoja odwaga, twoja pogoda ducha, twoja determinacja przyniesie nam zwycięstwo!”[10]; „Twoje działania w wypadku ataku jądrowego…” Jakby ktoś jeszcze w takiej sytuacji mógł działać… Brakuje zwykłego gwaru, ociągających się pacjentów, ich zatroskanych krewnych, rzeczowych lekarzy i włóczących się tu i tam grup studenckich. Teraz Barts jest obiektem top secret. Nie z powodu starego skrzydła, w którym właśnie się znajdujemy. Stoi tu sfatygowany sprzęt medyczny, gabinety zabiegowe, sale dla kandydatów, którzy przechodzą badania. Ale jest jeszcze nowe skrzydło, gdzie wstęp jest zabroniony.

Obaj mamy przejść testy medyczne, potwierdzające naszą odpowiednią formę fizyczną. Ostatnia faza, nim nasze kandydatury zostaną zatwierdzone i zaczniemy uczyć się czegoś naprawdę. Kilka dni w Barts, instruktaż – i staniemy się częścią MI5.

Umieszczono nas w dwuosobowej sali, tak nędznie wyposażonej, że powinniśmy się obrazić. Jesteśmy jednak w doskonałych nastrojach. Niebawem wszystko się zakończy. Greg siada na posłaniu i zaczyna się kołysać. Sprężyny pordzewiałej metalowej siatki skrzypią ohydnie. Strzepuje swoją małą i chudą poduszkę i również opadam na łóżko. W sali jest czysto, ale czuć nieznaczny zapach środków dezynfekcyjnych i odchodów. Jestem przyzwyczajony, a Lestrade dostatecznie często bywał w więzieniach, by powstrzymać się od skarg.

Przez dwadzieścia minut jesteśmy sami, potem pielęgniarka przynosi nam znoszone piżamy i szlafroki. Świetnie! Uznajemy, że należy nadal grać w tym głupim spektaklu, przebieramy się i wychodzimy na korytarz. Sąsiednie sale są bez wątpienia puste. Na drzwiach nie ma tabliczek. Nie wiem, czy są tu również inni kandydaci – obaj z Lestrade’em dotarliśmy z Bletchley do Londynu tylko we dwóch, pociągiem.

Ani Greg, ani ja nie martwimy się o rezultaty badań. To tylko formalność. Dokuczliwa ale widocznie nieodzowna. Jesteśmy w świetnej formie. Moja rana całkowicie się zagoiła. Lestrade jest szczupły, muskularny, energiczny i chyba nawet dostrzegam, jak pod jego luźnym strojem grają duże, silne mięśnie.
Zamierzam urządzić byłemu inspektorowi niewielka wycieczkę po Barts.

W pomieszczeniach jest pusto. Jak już wspomniałem, pacjentów nie ma, a liczbę pracowników zapewne zmniejszono. Ci, których spotykamy po drodze, nie zwracają na nas uwagi.

- Co my tu robimy? Nie, no serio, John, co my tu robimy? – zaczyna się dopytywać mój przyjaciel, jak zawsze.
Rozkładam ręce: sytuacja jest jeszcze bardziej bez sensu, niż w Bletchley.

- Watson! John Watson!

Oglądam się i widzę na końcu korytarza Mike’a Stamforda. Uśmiecha się.

- Mike! Weźmiesz nas na tortury?! – krzyczę. Z jakiegoś powodu mam ochotę łobuzować.

- Broń Boże! – Mike unosi obie ręce. – Przyjdzie do was doktor Hooper. Wracajcie do sali! Ja jestem w drugim skrzydle, nie dotrzesz do mnie przez system ochrony. Sam do ciebie zajrzę. Powodzenia, John!

Mike przyspiesza kroku i prędko znika nam z pola widzenia.

- Były kolega ze studiów – wyjaśniam Gregowi.

- Jakoś ponuro tu u nich…

- Tak, wszystko się zmieniło, od kiedy byłem studentem. Diabli wiedza, czym się tu zajmują. A, do licha z nimi! Chodź, zobaczymy, co to za doktor Hooper i kiedy dobierze się nam do tyłka. 

Wracamy do swojego pokoju i zastajemy tam młodą kobietę, która natychmiast rumieni się i miesza.

- Gregory Lestrade i John Watson? Nazywam się Molly Hooper. Będę przeprowadzać badania.

Cienki głosik. Próbujemy się z Gregiem nie śmiać. Skąd oni wykopują takie dzieci? Molly Hooper wygląda na okropnie niepewną siebie. Istne nieszczęście w doktorskim kitlu. Jednak Greg nie podziela mojego mniemania. Kobietka jest sympatyczna z wyglądu, i idąc za nią przez korytarze, mój przyjaciel próbuje bardzo nieskładnie dowcipkować. Co to ma być – podryw? Tak to się nazywa? Nigdy nie rozumiałem… Jestem zdziwiony.
Pobierają nam krew. Potem zaczynają się testy. Doktor Hooper cały dzień zajmuje się tylko mną i Gregiem. Wszystko jest aż nazbyt znajome, wypełniam polecenia i prośby na poły automatycznie. Jednak stopniowo zaczyna mnie ogarniać dziwne rozdrażnienie. Lestrade cały czas spogląda na lekarkę – zaleca się, próbuje wypytywać o przeszłość… To odwraca uwagę panny Hooper. Głośno zauważa, że mam za bardzo podwyższone tętno, radzi się nie denerwować i zaczyna test od nowa. Z jakiejś przyczyny to wszystko jest dla mnie nieprzyjemne.

Wieczorem nareszcie dają nam spokój. Jesteśmy zmęczeni i kładziemy się spać bez kolacji. Leżymy, każdy w swoim łóżku. Ciemno, za oknem ciche odgłosy nocnego Londynu. Nasz pokój jest na parterze i od czasu do czasu po suficie przesuwają się światła reflektorów samochodów, przejeżdżających koło Barts. Sala przemieszcza się w przestrzeni, pozostając jednocześnie na miejscu. Od tego lekko kręci mi się w głowie.

- Co to było, John?

No i masz. Greg i jego cholerna bezpośredniość. Jestem zbyt zmęczony, by teraz dokopywać się do prawdy.

- Nie podobało ci się, że rozmawiam z Molly. Ale zgodzisz się, że ona…

- Po prostu nie rozumiem, jak można chcieć tego w dzisiejszych czasach.

- Czego?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin