Ahern Jerry - Krucjata t.8 KONIEC JEST BLISKI.rtf

(285 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

JERRY AHERN

 

 

 

Krucjata

8. Koniec Jest Bliski

 

 

ROZDZIAŁ I

 

Rourke ułożył zwłoki Billa Mullinera przy skałach. Wypro­stował się. Nagły przypływ zmęczenia omal nie zwalił go z nóg. Nie pamiętał, kiedy czuł się aż tak źle po raz ostatni.

Rozchwianym krokiem podszedł do wodospadu na strumie­niu. Huk spadającej wody miarowo pulsował w uszach. Drob­ne, rozpylone w powietrzu kropelki padały na jego twarz. Ukląkł na brzegu i zanurzył prawą dłoń w przejmująco zimnej wodzie. Powoli poruszył palcami. Patrzył, jak spłukiwana z nich krew Billa tworzy w wodzie niesamowite plamy.

Nagle usłyszał jakiś ruch za plecami. Na szyi poczuł chłod­ne, delikatne ręce, przesuwające się w kierunku twarzy. Za­mknął oczy...

- Wiesz już, gdzie oni są, prawda, John? - spytał kobiecy głos.

- Mogą być tam, ale to nic pewnego - odpowiedział szeptem.

- Zabiorę Paula do schronu. Pomoże mi rozładować ten sa­molot. Później przewieziemy ładunek. Zostanę z Paulem do twojego powrotu.

Otworzył oczy. Nie wstając z kolan, spojrzał na stojącą za nim kobietę. - I co dalej?

- Wuj Ismael... Wrócę do Chicago, do KGB... - odpowiedzia­ła załamującym się głosem.

John zerwał się z klęczek. Wydawało mu się, że jego wzbu­rzona krew huczy tak głośno jak wodospad, że oszalałe serce wyrwie mu się z piersi.

- Nie! - gwałtowanie przyciągnął ją do siebie. Objął ją, a ich twarze zbliżyły się. Podziwiał błękit jej oczu, biel skóry. Kar­minowe usta były lekko rozchylone i wilgotne. Czuł jej ciepły oddech na skórze. Delikatne muśnięcie warg przerodziło się w długi i namiętny pocałunek. Dłonie Natalii gładziły jego włosy.

- Kocham cię, kocham... Nie opuszczaj mnie - John słyszał swój głos tak, jakby dochodził z oddali.

- A Sarah? - szepnęła.

- Ja... Ją też kocham.

- W takim razie odchodzę! - krzyknęła.

Rourke mocno chwycił ręce Natalii. Pochyliła głowę. Włosy opadały jej na twarz.

- Nie pozwolę ci odejść, słyszysz!? Nie zrobisz tego! Patrzyła na niego oczami, w których wzbierały łzy, czyniąc ich błękit jeszcze czystszym. Dotknęła dłonią jego ust.

- Zostanę z tobą na zawsze, jeśli tylko tego pragniesz.

- Pragnę - szepnął i nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć, uśmiechnął się. - Wiesz, kochanie, nigdy nie myślałem, że to się tak skończy.

Przytulił ją czule, wsłuchując się w rytm jej serca.


ROZDZIAŁ II

 

- Hej! Paul! Powiedz mi, co ty w ogóle o tym myślisz? Natalia patrzyła na Rubensteina wyczekująco, lecz ten nie odpowiadał. Jechali wśród zielonych pól drogą, która miała do­prowadzić ich do autostrady. Tą z kolei mogli dotrzeć w pobliże kryjówki.

Podniosła głos, by przekrzyczeć pracujące silniki Harleyów i powtórzyła pytanie.

- Paul! Chcę wiedzieć, co o tym myślisz!?!

Rubenstein poprawił zsuwające się z nosa okulary w drucia­nych oprawkach i spojrzał w końcu na Natalię.

- W porządku, słyszałem. Nie musisz tak wrzeszczeć. Po prostu nie bardzo wiem, co powiedzieć. Nie wiem nawet, co o tym myśleć.

- Myślisz, że oszalałam?

Wprowadziła Harleya w poślizg i zahamowała. Tylne koło maszyny znalazło się w łagodnie falującej trawie.

Widoczny w oddali dom sprawiał wrażenie nie zamieszka­nego. Nie było też najmniejszych oznak zagrożenia. Rubenstein wykręcił przy niej kółko i także zatrzymał się. Wyłączyli silni­ki. Zapadła niczym nie zmącona cisza.

- Co chciałabyś ode mnie usłyszeć? Może to, że John powi­nien mieć dwie żony, co? Pamiętaj: Żydzi nie żyją w bigamii. Z tego, co słyszałem, z Rosjanami jest podobnie. Ja naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć ci cokolwiek, czego byś sama nie wiedziała.

- Ale zrozum... - wtrąciła i zamilkła.

Popatrzyła na kontrolki maszyny. Oparła ręce na skórzanych kaburach przypiętych do pasa na biodrach. Czuła ciężar swoich dwóch rewolwerów “Smith and Wesson”.

- John chce, żebyś została - podjął na nowo Paul. - I ty też pragniesz być z nim. Tylko to się liczy, nic więcej.

- Liczy się również to, że chcę, abyś i ty został ze mną.

Powiedziała to patrząc w jego oczy skryte za szkłami okula­rów. Paul uruchomił Harleya. Nerwowo dodał gazu. Silnik ry­czał na najwyższych obrotach.

- Gotowa?!? - usłyszała przez narastający hałas.

Skinęła głową. I nagle opuściły ją wątpliwości...

To ona upierała się, by jechać autostradą. Boczne drogi w górzystym terenie byłyby zbyt uciążliwe dla rannego Paula. Lekki wstrząs wystarczał, by ból wykręcał mu twarz. Po auto­stradzie mogli poruszać się szybciej, a poza tym zostało zale­dwie kilka mil do przejechania. No cóż, Paul dał się przekonać, więc pozostawało mieć nadzieję, że nic im się nie przytrafi.

Natalia odprężyła się. Ogarnęło ją uczucie spokoju i pewno­ści, że znowu ma swój los w swoich rękach. John Rourke pew­nie odnajdzie swoją żonę Sarah i dzieci: Michaela i Annie. Co ma być, to będzie. Jej kazał zostać, więc zostanie. Było tylko dwóch mężczyzn, którym była posłuszna. Jednym z nich był jej wuj - generał Ismael Warakow, dowódca naczelny Sowieckich Sił Zbrojnych Północnoamerykańskiej Armii Okupacyjnej. Drugim zaś - doktor John Thomas Rourke.

Gdy poznała Władimira Karamazowa, swego późniejszego męża, łudziła się, że odnalazła prawdziwą miłość. Okazało się jednak, że myliła się. Karamazow chciał ją po prostu wykorzy­stać do swoich celów. Natalia była bratanicą Ismaela Warakowa, jednego z wyżej postawionych dowódców wojskowych, najbardziej szanowanego żołnierza II wojny światowej. Kara­mazow był bohaterem III wojny światowej, o czym, jako że był dowódcą elitarnego korpusu KGB, wiedzieli tylko nieliczni. Natalia doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej mężowi większą przyjemność sprawiłaby masowa rzeź niż traktowanie przegranych Amerykanów z godnością, jak ludzi. Karamazow popadł w konflikt z Warakowem, gdy próbował doprowadzić do kolejnej czystki w armii. Miała ona jakoby służyć zwiększe­niu skuteczności sowieckich działań wojennych, wymierzo­nych przeciwko komunistycznym Chinom. Właśnie wtedy własny mąż usiłował użyć jej ciała i duszy do realizacji swych planów. W porę ostrzeżony przez zaufanych ludzi, Warakow tak pokierował zdarzeniami, że John Rourke nie miał innego wy­boru, jak zabić męża Natalii.

Myśl o wuju Ismaelu wywołała uśmiech na jej twarzy. Była przekonana, że jest on prawdziwym humanistą i właśnie dlate­go lepszym komunistą od pozostałych.

Natomiast John, człowiek zdolny do wielkiej miłości, czuło­ści i zrozumienia, był jedynym zdeklarowanym antykomunistą, jakiego kiedykolwiek spotkała.

I kochała ich obu - generała i doktora - z całego serca. Oni odwzajemniali tę miłość i to było jej szczęściem, chociaż sama idea szczęścia po wojnie nuklearnej zakrawała na drwinę. Jed­nak mimo wszystko Natalia Anastazja Tiemierowna - major KGB - czuła się szczęśliwa.

Chciała powiedzieć Paulowi, że kocha go bardziej, niż ko­chałaby brata czy przyjaciela, ale nie zrobiła tego.

Wiatr rozsypał jej włosy. Odgarnęła je z oczu i popatrzyła na mężczyznę. Nie mogła się powstrzymać od wykrzyczenia tego, co czuła. W chwilę potem zrobiło się jej po prostu głupio.

Wjechali w zakręt, mijając rosnący na poboczu rozłożysty dąb.

Kilkadziesiąt metrów przed nimi znajdował się przydrożny sklep, teraz porzucony. Na żwirowym parkingu pomiędzy dro­gą a sklepem kręciło się kilkunastu ludzi. Mieli motory i byli dobrze uzbrojeni. Wyglądali na gang motocyklistów, a to nie wróżyło nic dobrego.

Natalia zwolniła i przesunęła M-16 na pasie do przodu. W prawej ręce Paula zauważyła niemiecki półautomatyczny pisto­let maszynowy MP-40. Nagle w kąciku prawego oka poczuła łzę. Major KGB powiedziała sobie, że tę samotną łzę wywołał wiatr. To było głupie i niebezpieczne - czuć się choć przez chwi­lę szczęśliwym.


ROZDZIAŁ III

 

Paul Rubenstein uśmiechnął się, nakazując sobie w myślach gotowość bojową i nacisnął język spustowy “Schmeissera”. Po­słał trzy długie serie w stronę dwóch najbliższych, ostrzeliwujących się już bandytów. Jeden z nich, wysoki, muskularny fa­cet w dżinsowej kurtce zgiął się w pół i upadł. Drugiemu seria z M-16 Natalii podcięła nogi.

Reszta bandy otworzyła huraganowy ogień. Motocykle wy­jeżdżały z parkingu, wpadając w lekki poślizg na żwirowej na­wierzchni. Bandyci wjechali na wstęgę autostrady. Rozdzielili się, próbując ataku z dwóch stron.

- Paul! Uważaj!

Rubenstein posyłał serię za serią. Całym ciałem czuł drgania MP-40. Odrzut nie był duży, ale i tak omdlewały mu już ręce, a zimny pot wystąpił na czoło. Stara rana promieniowała bólem. Nie zdejmując palca ze spustu zawrócił, pochylając Harleya na ostrym wirażu. Trafił oprycha na japońskiej maszynie, która wręcz ociekała od chromu i wyglądała tak, jakby przed chwilą została skradziona z jakiejś wystawy. Bandyta stracił nad nią panowanie i motor przewrócił się, ślizgając po drodze i wznie­cając snopy iskier. Wleczony przez tę kupę żelastwa człowiek krzyczał. Paul wzdrygnął się - nigdy nie słyszał tak rozpaczli­wego wrzasku. Maszyna uderzyła w masywną barierę obok par­kingu i eksplodowała. Na autostradę spadł deszcz ognia. Odcię­ta przy zderzeniu noga bandyty, leżąca na szosie, wyglądała jak smolna szczapa. Okaleczone ciało trawiła płonąca benzyna. Powietrze przeszył przerażający skowyt.

Paul zużył cały magazynek waląc w kurtynę ognia. Trafił następnego, gdy ten próbował się przez nią przedrzeć. Bandyta przypominał teraz żywą pochodnię. Niezdarnie gramolił się po asfalcie, nie mogąc się podnieść.

Paul opuścił Schmeissera. Zatrzymał się i błyskawicznie sięgnął do olstra przymocowanego do baku Harleya po browninga. Kciukiem odciągnął iglicę, wymierzył i oddał kilka strzałów. Płonący człowiek zamarł w bezruchu.

Kilka metrów za nim Natalia siedziała na motocyklu, siejąc śmierć z trzymanego oburącz M-16.

- Spływajmy stąd - usłyszała przez huk strzelaniny krzyk Rubensteina.

Odpaliła Harleya i odjechała. Paul spostrzegł, że ruszyło za nią sześciu pozostałych przy życiu zbirów. Bandyci ciągle mieli wielką ochotę dobrać się im do skóry.


ROZDZIAŁ IV

 

Jadąc Natalia opróżniła kolejny mieszczący trzydzieści naboi magazynek. Potem przesunęła M-16 na plecy i całym cia­łem przylgnęła do Harleya, by uniknąć kul bandytów. Paul je­chał przed nią.

Jego maszyna kołysała się lekko. Dziewczyna nie wiedziała, czy jej towarzysz robi to, by uniknąć trafienia, czy też dlatego, że ramię daje mu znać o sobie.

Nagle usłyszała potężny ryk. Spojrzała za siebie. Jeden ze ścigających, jadący na trójkołowcu, zaczął wyprzedzać swoich kompanów. Jego wehikuł czynił nieprawdopodobny hałas.

Przyjrzała się maszynie. To nie był zwykły motor. “Ręczna robota” - pomyślała. W oczy rzucała się plątanina połyskują­cych chromem rur i silnik wielkości samochodowego, umiesz­czony pomiędzy kołami, tuż za siedzeniem kierowcy.

Pojazd jechał przez chwilę tylko na tylnych kołach. Gwał­townie zaczął się zbliżać do Natalii. Wyrzucał z rur wydecho­wych kłęby spalin i zostawiał za sobą coś w rodzaju smugi kon­densacyjnej.

Widziała już wyraźnie twarz kierowcy, jego otwarte usta ob­nażały zaciśnięte zęby. Nie miał jednego oka. W ręku trzymał obrzyna - dubeltówkę o obciętych lufach.

Ręka Natalii powędrowała do kabury na prawym biodrze. Palce zacisnęły się na gładkiej kolbie, na której widniał po obu stronach wizerunek orła. Wycelowała z magnum w nadjeżdża­jącego bandytę. Bębenek rewolweru obracał się błyskawicznie. Z lufy posypały się kule.

Natalia naciskała nerwowo spust tak długo, aż suchy trzask iglicy dał jej znak, że wystrzeliła już wszystkie naboje. Jedna z kul trafiła oprycha dokładnie między oczy, u nasady nosa. Inne zamieniły resztę jego twarzy w bezkształtną, krwawą miazgę. Bandyta zacisnął w przedśmiertnym skurczu palce na spuście i obrzyn wypalił z obu luf jednocześnie. Trójkołowiec zjechał z autostrady, prosto na rosnący na poboczu dąb. Wyglądało to tak, jakby dziwaczna maszyna próbowała wdrapać się na drzewo. Zawisła na chwilę w powietrzu i zwaliła się na ziemię. Martwy kierowca i kupa złomu, w którą zamienił się pojazd, przepadli w płomieniach.

Kolba rozgrzanego rewolweru paliła dłoń Natalii. Schowała magnum do skórzanej kabury typu Safariland. Był to jeden z rewolwerów podarowanych jej przez obecnego prezydenta Sta­nów Zjednoczonych, Samuela Chambersa, w dowód wdzięcz­ności narodu amerykańskiego. Na rękojeściach wygrawerowa­no amerykańskie godło orła. Przypomniała sobie spojrzenie Johna, gdy odbierała nagrodę.

Była Rosjanką i walczyła z Amerykanami. Ukrywając Johna walczyła też z Rosjanami i z KGB. Toczyła w końcu wojnę z własnym sercem. Była wściekła, ale nic nie mogła zrobić...

Bandyci zrezygnowali z pościgu.


ROZDZIAŁ V

 

Rourke zatrzymał “Cichego Rajdowca” - swego czarnego jak smoła Harleya - i ustawił go na stopce. Ściągnął z pleców CAR-15 i stanął obok motoru. Nasłuchiwał. Z oddali dobiegł go jednostajny pomruk. Dźwięk ten wywołał wspomnienie z Nocy Wojny: szturmujące czołgi sowieckie. Odruchowo zacis­nął palce na rękojeści broni.

Zostawił Harleya na poboczu i polną drogą ruszył w stronę lasu. Poruszał się bardzo ostrożnie wśród gałęzi drzew. Odchy­lał je i przytrzymywał, aby ich nie uszkodzić. Mimo ciemnych szkieł przeciwsłonecznych okularów mrużył oczy w świetle słabego słońca. Przesunął językiem wygasły ogarek cygara z prawego kącika ust w lewy i zacisnął na nim zęby.

Dźwięk poruszających się czołgów stawał się coraz głośniej­szy. John zaczął iść im naprzeciw, gdy kilkanaście metrów przed nim eksplodowała fontanna ziemi.

Przesunął powoli CAR-15 do przodu i ściągnął pokrowiec z lufy wyposażonej w celownik optyczny. Prawym kciukiem od­bezpieczył karabin i wprowadził do komory pierwszy nabój z trzydziestokulowego magazynku.

Las przerzedzał się. John przystanął nasłuchując. To były na pewno czołgi.

- Ruskie czołgi? To do Wołgi! - mruknął uśmiechając się.

Przygryzł mocniej cygaro. Odbezpieczył karabin. Z kieszeni Levisów wyciągnął zapalniczkę, wykrzesał ogień i wsunął ko­niec cygara w błękitno-żółty płomyk. Na zapalniczce widniały jego inicjały: J.T.R. Schował ją do kieszeni i zaciągnął się głę­boko.

Teren się wznosił. Rourke wyszedł z lasu, uważnie się roz­glądając. Nastąpił ponowny wybuch. Chciał ustalić, skąd do­chodzi odgłos czołgów i postanowił wejść na szczyt wzniesienia, by stamtąd się rozejrzeć. Szedł pochylony. Ostatnie metry do wierzchołka pokonał czołgając się. Nie musiał używać lor­netki, by dojrzeć czołgi nie dalej niż trzysta metrów przed sobą.

Jechały długą kolumną po międzystanowej autostradzie. Były to 39-tonowe T-72, uzbrojone w 125-milimetrowe działa. Siły zbrojne USA II nie mogły im przeciwstawić niczego.

Większość pojazdów miała pootwierane włazy; wystawały z nich głowy i ramiona czołgistów. Na pancerzach maszyn sie­dzieli niczym nie osłonięci żołnierze piechoty. Czuli się bezpie­cznie i pewnie.

John zobaczył, że kolumna niespodziewanie zwolniła i za­trzymała się. Odłożył na bok karabin i sięgnął do chlebaka po lornetkę. To, co zobaczył, zaintrygowało go. Regulując ostrość wojskowej lornetki Bushnella, obserwował czoło kolumny. Nie potrafił znaleźć przyczyny, dla której kolumna się zatrzymała. Przesuwając soczewki natrafił na wiadukt. Pod osłoną betono­wych dźwigarów coś się ruszyło. John poprawił ostrość. Był tam pies - dziki pies, jakich setki widział od Nocy Wojny. Bez­domne, brudne zwierzę, gotowe przegryźć gardło każdej istocie nadającej się do zjedzenia. Była to suka o czarnej sierści i wy­glądała na psa domowego. Gdy się podniosła, John zauważył dwa szczeniaki leżące pod nią na ziemi. Skierował lornetkę na prowadzący czołg. Główny właz na wieży odchylił się i w jego otworze pojawił się umundurowany mężczyzna. Oparł ręce na krawędzi włazu i wywindował się na wieżę, a następnie wziął od jednego ze znajdujących się na pancerzu żołnierzy karabin AKM.

Rourke powrócił do obserwacji psów. Suka chwyciła zębami jednego szczeniaka za skórę na karku i, popychając drugiego pyskiem i przednimi łapami, próbowała z nimi uciekać.

Mały psiak nie potrafił jeszcze ustać na łapach. Ciągle się przewracał. Nagle John usłyszał strzały z broni automatycznej. Suka upadła. Szeroka plama czerwieni pojawiła się na jej karku za prawym uchem. Szczeniak trzymany w pysku zamienił się w krwawy ochłap. Kolejna seria z AKM rozszarpała szczeniaka na ziemi.

Powtórnie popatrzył na pierwszy czołg. Czołgista trzymał karabin przy ramieniu. Wystrzelił kolejną serię i śmiejąc się od­dał AKM żołnierzowi. Rourke widział go wyraźnie – tamten śmiał się. Śmiech Rosjanina omal nie doprowadził go do sza­leństwa. Udało mu się jednak opanować emocje. Przygryzł cy­garo. Czuł jego dym w płucach. Podniósł CAR-15 i próbował ustawić ostrość celownika optycznego. Ocenił dystans na około czterysta metrów. Strzelanie z takiej odległości było nierozsąd­ne i pozbawione sensu. Gdyby miał sztucer Steyr - Mannlicher SSG, zasięg byłby dwukrotnie większy, a trafienie - dziecinnie proste. Postanowił jednak zaryzykować. Wycelował w klatkę piersiową Rosjanina. Przymknął na chwilę prawe oko. Zabił wiele psów od Nocy Wojny, a tamten, być może dowódca, nie zrobił przecież przed chwilą nic innego, jednak świadomość te­go faktu nie zmieniła jego decyzji. Jeszcze raz popatrzył na czołgi. Jadąc z otwartymi włazami musieli zakładać, że żaden Amerykanin nie odważy się ich zaatakować, że nikt nie stawi oporu sowieckim najeźdźcom. Mylili się. Rourke przesunął bezpiecznik i powoli ściągnął spust. Kopnęło go w ramię i miał przez chwilę rozmazany obraz w celowniku. Mężczyzna sie­dzący na wieży, z nogami w głównym włazie, rozrzucił gwał­townie ręce na boki i poleciał do przodu, zsuwając się po pancerzu na ziemię.

Zaterkotały karabiny. Widać zaskoczenie jeszcze nie minę­ło, bo żołnierze siedzący na czołgach w ogóle nie próbowali się kryć. Stanowili ciągle łatwy cel. Dopiero po chwili zeskoczyli z czołgów i kryjąc się za ich pancerzami otworzyli ogień.

Wokół Johna, w promieniu bez mała stu metrów, zagrzmiał zmasowany ogień z broni automatycznej.

- Pudło, dupki - mruknął do siebie włączając bezpiecznik CAR-15.

Rzucił jeszcze okiem na autostradę - czołgi zaczynały z niej właśnie zjeżdżać - i nisko pochylony zaczął się cofać. Biegł wielkimi susami, przedzierając się przez leśny gąszcz w stronę swojego Harleya. Nagle rozległ się wysoki, piskliwy dźwięk - pocisk ze 125 milimetrowego działa wybuchł daleko za jego plecami. Rourke skręcił w prawo, kierując się na nieosłonięty przez drzewa teren. Biegnąc poczuł, jak zadrżała pod nim ziemia, a silny podmuch powietrza omal go nie przewrócił. Wy­buch nastąpił z jego lewej strony.

Rourke zdał sobie nagle sprawę z tego, że gdyby nie skręcił wcześniej, byłby już trupem. Z leja po wybuchu wydobywał się czarny, gęsty dym. Spadł deszcz odłamków i grudek ziemi.

John zmusił się do morderczego wysiłku. Myślał już tylko o tym, by dobiec do motocykla. T-72 ze swoją maksymalną pręd­kością 70 km/h nie mogły stanowić dla znacznie szybszego Harleya żadnego zagrożenia.

Trwało klasyczne przeczesywanie terenu. Pociski gęsto pa­dały dookoła, obracając w perzynę cały zagajnik.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin