Trubowicz Magdalena - Kod przeznaczenia.pdf

(397 KB) Pobierz
Mojej siostrze Oli – pierwszemu recenzentowi.
Adam
– Co podać? – opasła kelnerka w zatłuszczonym fartuszku nachyliła
się nad ladą i chuchnęła mi nieświeżym oddechem. Nagle zapomniałem,
ile kilometrów właśnie przebyłem i ile jeszcze przede mną, ale mój
żołądek nie dał się oszukać i zniechęcić. Spojrzałem zamyślony na
wiszące za jej plecami menu, szukając nazwy zawsze zamawianego
przeze mnie zestawu.
– Ja się nim zajmę, Kari. – Z zamyślenia wyrwał mnie znajomy głos.
Tuż za plecami kelnerki, jak spod ziemi pojawiła się młoda dziewczyna.
Miała na oko 22 lata, brązowy, długi, wysoko upięty kucyk i parę dużych
piwnych oczu, na których widać było już lekkie zmęczenie.
– To co zwykle? – zapytała i uśmiechnęła się życzliwie.
– Tak, poproszę.
Czułem się lekko zakłopotany. Nikt nigdy nie pamiętał o moich
urodzinach albo ulubionym filmie. Nikt nie znał imienia mojego
ukochanego kundla Rastiego – Panie miej w opiece biedne, potrącone
przez nieznanego sprawcę psisko. Nikt! I nagle zjawiła się ona, nieznana
mi dziewczyna z przydrożnego baru, który odwiedzałem w co drugą
sobotę, wioząc ładunek do Polski. Nie wiedziałem jak miała na imię, ani
co sprawiło, że Polka pracuje w barze niecałe 20 km od granicy kraju.
Onieśmielała mnie za każdym razem, kiedy tu wchodziłem, a ona z pełną
swobodą i pewnością, bez najmniejszego zawahania, serwowała zawsze
to samo zamawiane przeze mnie danie. Co sprawiało, że o mnie
pamiętała? Czy mieli aż tak mało klientów? A może mój posiłek w postaci
kanapki z sałatą i szynką oraz kubka kakao był aż tak charakterystyczny
w tym barze pełnym pijaków i ćpunów, że utkwił jej w pamięci? Cokolwiek
to było, sprawiało, że czułem się tu trochę jak w domu.
– Strasznie tu dzisiaj węszą. – Wyrwała mnie z zamyślenia, kiwając
głową w stronę drzwi. Odwróciłem się i struchlałem. Dwóch policjantów
kręciło się pomiędzy zaparkowanymi przed barem autami. Zrobiło mi się
gorąco i poczułem miękkość w nogach.
– Zapakujesz mi to na wynos? – spytałem nerwowo, wskazując na
nieruszoną jeszcze kanapkę. Kiwnęła głową, a ja zacząłem pospiesznie
zbierać ze stołu swoje dokumenty. Nim się obejrzałem stałem już przy
drzwiach z papierową torbą, gotowy do dalszej drogi.
Wziąłem głęboki oddech i opanowanym gestem otworzyłem drzwi tuż
przed nosem jednego z mundurowych.
– Który to pański samochód? – spytał.
– Ten czerwony, mały, na końcu uliczki. Czy coś nie tak? – głos mi
drżał, ale starałem się opanować.
– Odczepia się panu tablica rejestracyjna, proszę ją dokręcić, bo pan
zgubi – powiedział policjant.
Faktycznie, Śruba już od miesiąca mi przypominał, żebym przykręcił
tę cholerną tablicę. Nic nie mogło budzić zastrzeżeń w moim aucie. Ale
ja, będący zawsze w pośpiechu i stresie, zbagatelizowałem sprawę. Teraz
miałem za swoje. Stałem cały spocony, oko w oko ze stróżem prawa
i modliłem się o zbawienie.
– Zapomniał pan reszty – usłyszałem zza pleców znajomy damski głos.
Jej ręka spoczęła na moim ramieniu, a drugą wepchnęła mi jakieś papierki
do prawej dłoni.
– Witam panów mundurowych. Zapraszamy na świeżo zaparzoną
kawę i pączki – skierowała swoje słowa do policjantów, wypychając mnie
jednocześnie za drzwi baru.
Pobiegłem do auta, nerwowo szukając kluczyków. Odpaliłem
i odjechałem z piskiem opon, w lusterku widząc postać dziewczyny
nalewającej kawę dwóm policjantom siedzącym przy stoliku.
Gdy ujechałem kilka kilometrów, ogarnął mnie wielki wstyd.
Kimkolwiek była ta dziewczyna, uratowała mi życie, ale też musiała
wyczuć, że robię coś złego, skoro spanikowałem na widok policji. To nie
powinno się zdarzyć. Im mniej osób wie o mojej pracy, tym lepiej. Śruba
Zgłoś jeśli naruszono regulamin