Wulf Dorn - Po drugiej stronie jaźni.pdf

(1143 KB) Pobierz
Wulf Dorn
PO DRUGIEJ STRONIE JAŹNI
Z języka niemieckiego przełożył
Wojciech Łygaś
Dla Anity
Trzy magiczne cyfry: 603
I dla K.-D.
Gdziekolwiek teraz jesteś, brakuje nam Ciebie
Kto się boi Czarnego Luda?
Nikt!
A jeśli przyjdzie?
Lepiej bierz nogi zapas!
(dziecięca gra)
Prolog
Istnieją legendy na temat miejsc, które przyciągają Zło, miejsc, w których
złe rzeczy zdarzają się nieustannie, jakby były one spragnione takich
wydarzeń.
Właśnie do takich miejsc należały ruiny starej posiadłości Sallingerów.
Hermann Talbach był o tym przekonany, podobnie jak wszyscy mieszkańcy w
jego wiosce. Niektórzy twierdzili nawet, że każdy, kto się do nich zbliży,
popada w szaleństwo. Jak Sallinger, który pewnej majowej nocy podpalił swój
dom. On, jego żona i dwójka dzieci ponieśli śmierć w płomieniach.
Talbach nie był w stanie dotrzeć do ruin zbyt szybko. Idąc leśną drogą ze
swoim sąsiadem Paulem, modlił się w myślach, żeby nie zjawił się tam za
późno. Tym razem to od niego zależy, czy przeciwstawi się złu.
W niebieskim kombinezonie roboczym, z rękami pobrudzonymi olejem,
Talbach minął szybkim krokiem porośnięte mchem pozostałości luku dawnej
bramy. Już dawno skończył czterdzieści lat. Kiedyś był mechanikiem
samochodowym, ale na skutek wypadku w warsztacie spowodowanego awarią
podnośnika zaczął kuleć. Mimo to Paul ledwo mógł za nim nadążyć.
Być może powodem były także pentagramy. Ktoś namalował je kiedyś na
stosach kamieni, aby odpędzić Zło. W miarę upływu lat wiele z nich wyblakło,
ale mimo to nadal dało się je rozpoznać. Przypominały o ciemnych mocach
rządzących tym miejscem. Zachowanie i wygląd Paula wskazywały, że
oddziałują one także na kolejne pokolenie. Kiedy Stwórca rozdzielał między
ludzi różne cechy, Paula obdarzył pracowitością i ufnością. Niestety, wszystko
wskazywało na to, że akurat tego dnia skończyły mu się zapasy innych
przymiotów: odwagi i sprytu.
Kiedy Talbach dotarł w końcu do miejsca, które dawniej pełniło funkcję
wewnętrznego dziedzińca, obejrzał się na Paula. Ten podbiegł do niego
zdyszany i otarł pot z czoła – pozostała na nim plama tłustego oleju.
– To musi być gdzieś tutaj – wysapał Talbach, rozglądając się wokół. –
Słyszysz coś?
Paul pokręcił przecząco głową.
Obaj wsłuchiwali się w napięciu w cichy szum lasu. Z daleka dochodził
świergot ptaków, pod ciężarem butów Talbacha trzasnął jakiś suchy patyk. Nad
gałęziami jarzębiny zahuczał trzmiel, wszędzie brzęczały komary. Talbach
Zgłoś jeśli naruszono regulamin