Grzybowski_-_Pasja_leczenia_u(s)miechem.pdf

(4751 KB) Pobierz
Przemysław Paweł Grzybowski
Uniwersytet Kazimierza Wielkiego
PASJA LECZENIA (U)ŚMIECHEM.
DOKTORZY KLAUNI W DZIAŁANIU
Ponieważ XXVIII Letnia Szkoła Młodych Pedagogów miała charakter
wyjątkowy, tzn. oprócz treści naukowych przeplatały się w niej związane
z pasjami uczestników wątki osobiste, to także w niniejszym eseju pokon-
ferencyjnym postanowiłem podzielić się wyjątkową pod względem formy
opowieścią o pasji działalności wolontaryjnej jako doktor klaun. Migawki
z wejść do szpitali pod szyldem Fundacji DrClown oraz klaunowych wypraw
z Patchem Adamsem do Peru i Rumunii złożyły się na wystawę fotografii,
którą można było oglądać w siedzibie Szkoły w Sandomierzu. Aby zarówno
jej widzowie, jak i czytelnicy „Zeszytów Forum Młodych Pedagogów” mogli
nieco bliżej, niejako od kuchni, poznać warsztat doktora klauna, przytaczam
tu fragmenty pamiętnika. Powstał on z notatek z podróży i wejść do szpitali,
które następnie wykorzystałem m.in. w monografii
Doktor klaun! Terapia
śmiechem, wolontariat, edukacja międzykulturowa
1
.
Zapiski te, książka, jak i wystawa są owocami pasji, która pozwala mi
współdzielić z innymi (u)śmiech...
Mój pierwszy czerwony nos
W naszym domu zawsze było pełno książek. Mamusia czytała mi je na dobra-
noc, a najbardziej fascynowały mnie te, które pochodziły jeszcze z czasów jej
dzieciństwa i młodości. Miały tajemniczy zapach, pożółkłe kartki i trzeba je
było bardzo delikatnie przeglądać. Jedna z nich (niestety nie pamiętam ani
autora, ani tytułu) zawierała przepiękne bajki. Musiała być wydrukowana
Zob. P.P. Grzybowski,
Doktor klaun! Terapia śmiechem, wolontariat, edukacja
międzykulturowa,
Oficyna Wydawnicza Impuls, Kraków 2012.
1
364
Przemysław Paweł Grzybowski
w latach pięćdziesiątych–sześćdziesiątych XX wieku, bo wewnątrz miała
gazetowy papier i okładkę z kredowego papieru na zewnątrz kolorową,
wewnątrz zaś czarnobiałą. Widniało na niej zdjęcie wspaniałego klauna
grającego na trąbce, któremu towarzyszył kilkuletni chłopiec ze skupieniem
dmuchający w klarnet. Malec miał na czubku nosa czerwoną plamkę – jakby
dopiero rozwijający się nos klauna. Mamusia zawsze mówiła, że to ojciec
klaun z synkiem. Strasznie mu zazdrościłem, bo też chciałem być klaunem!
Kiedy byłem zupełnie mały, Tatuś zabrał mnie do cyrku. Mieszkaliśmy
wówczas w Lubsku – jednym z najpiękniejszych miasteczek świata. Przyjazd
wędrownego cyrku był tam wielkim wydarzeniem, więc każdy chciał choć przez
chwilę przeżywać magię przedstawienia, czuć zapach trocin z areny, na widok
akrobatów mieć motylki w brzuchu, no i oczywiście zobaczyć lwa lub słonia.
Ot, świat dziecięcych marzeń i fascynacji wielkim światem – bo cyrk zawsze
kojarzył mi się właśnie z wielkim światem, z podróżami, z kolorami, egzotyką
i muzyką. Fascynował tym bardziej, że w telewizji pokazywali wówczas serię
filmów dokumentalnych o cyrkach świata. To wtedy wryły mi się w pamięć
nazwiska Barnuma i najsłynniejszych klaunów świata – braci Fratellinich.
Podczas przedstawienia, z rozdziawioną buzią patrzyłem oczarowany
na złotowłosą dziewczyną wiszącą na linie wysoko pod kopułą. Na widow-
ni zapanowała cisza, gdy konferansjer w eleganckim fraku zapowiedział
salto mortale
(cokolwiek to znaczyło – brzmiało tajemniczo i złowrogo, ale
i intrygująco). Kiedy więc akrobatka z gracją sfrunęła na arenę, rozległa się
burza oklasków i prośby o bisy. Wówczas Tato trącił mnie delikatnie łokciem
i zwrócił uwagę na coś, co nie działo się na arenie, lecz tuż obok, w przejściu
między ławkami. Stał tam On – klaun, najprawdziwszy w świecie! Był wielki,
w zielonej połatanej marynarce, żółtej czapce z daszkiem, bufiastych portkach
i ogromnych butach, no i oczywiście miał czerwony nos i fikuśny kapelusik.
Nie pamiętam już jak dokładnie miała na imię, lecz był to jeden z członków
klaunowego duetu Rico i Coco. Stał wyprostowany, dumny, zapatrzony na
arenę, skoncentrowany przed występem, wielkimi dłońmi głośno oklaskując
bis akrobatki. W pewnym momencie jednak musiał kątem oka zauważyć, że
się w niego wpatruję. Spojrzał mi więc prosto w oczy, szelmowsko się uśmiech-
nął, dotknął palcem swego nosa, po czym startą stamtąd odrobinę czerwonej
szminki odbił na moim nosie, mówiąc: „Teraz ty też jesteś klaunem!”.
Wiele lat później spotkałem Patcha Adamsa i zaciągnąłem się w szeregi
doktorów klaunów poprawiających jakość życia chorych, cierpiących i umiera-
Pasja leczenia (u)śmiechem. Doktorzy klauni w działaniu
365 
jących. Moją areną stały się szpitale, hospicja, domy dziecka, dzielnice nędzy,
ulice..., a klaunowanie stało się pasją.
Święta w szpitalu
Święta w szpitalu bywają różne. Najczęściej wypisuje się do domu kogo tylko
można i zostają tu najciężej chorzy oraz przyjęci z ostrego dyżuru. Dopiero
w pierwsze święto karetki przywożą pechowe ofiary przejedzenia i zapalenia
wyrostka. Bywają dni, kiedy jest naprawdę spokojnie i pustawo – wówczas
szpital na chwilę ogarnia magia świąt.
W Wigilię trafiła na oddział poparzona gorącą herbatą Karolina. Przez
pierwsze trzy dni dziewczynka miała buzię i górną część ciała zabandażowane,
a w opatrunkach wielkie ilości tłustej maści. Leżała więc sobie taka malutka
mumia i właściwie nie miałem pojęcia, co tu z nią robić. Nie mogłem przecież
zaprowadzić jej do choinki ani pokazać prezentów podarowanych dzieciakom
przez fundację. Przedstawienie też nie wchodziło w grę, bo spod bandaży
mała przecież niczego nie widziała. Pozostały klaunowe monologi, czyli opo-
wiadanie mniej lub bardziej dziwacznych historii, dowcipów oraz czytanie.
Dziewczynkę rzadko ktoś odwiedzał. Jej wielodzietna rodzina mieszkała
w gospodarstwie ponad sto kilometrów stąd. Mieli więc masę obowiązków,
a drogi zawiane śniegiem wydłużały podróż. Przychodziłem więc do niej
każdego dnia, z radością patrzyłem jak wraca do formy. Doktor Marek mawia
zawsze: „Dzieci chorują bardzo ciężko, ale zdrowieją szybko. Mają w sobie
jakąś gigantyczną moc, która pomaga im wychodzić z nawet największych
opresji, a w naszej robocie najpiękniejsze jest to, że najczęściej dzieje się to
na naszych oczach”. Rozumiem, co ma na myśli: to takie szpitalne cuda nie
tylko na świąteczny użytek.
Kontakt mieliśmy ze sobą niezwykły: gdy Karolina coś chciała, po pro-
stu mocniej ściskała mnie za palec. Gdy nie umiałem odgadnąć jej życzenia,
spod bandaży dochodziło mruczenie, a czasem nawet stłumione chichoty.
Mówić zaczęła później i wtedy dopiero się zaczęło! Buzia po prostu jej się nie
zamykała – chyba z zemsty za moje koszmarne opowieści, bo gdy skończyły
mi się dowcipy dla dzieci, zacząłem jej nawet streszczać seriale oraz komiksy.
Teraz to ja nasłuchałem się o koleżankach z klasy, nauczycielach, ciotkach,
zwierzętach i lalkach Barbie we wszelkich możliwych modelach.
366
Przemysław Paweł Grzybowski
Najpierw spod stopniowo zdejmowanych bandaży Karoliny zaczęły wysta-
wać blond włoski. Później wyjrzało jedno ciekawskie oko, które natychmiast
obejrzało wszystko dokoła i najpierw zdziwiło się, lecz po chwili zaśmiało
na mój widok. A pewnego dnia przyszedłem na dyżur i to mnie zaskoczyło,
gdy jakiś maleńtas podbiegł do mnie na korytarzu i złapał za rękę. Karolina!
Tego dnia to ona pokazała mi szpitalną choinkę...
Gdy wertowałem poradniki i strony internetowe dla wolontariuszy,
zainteresował mnie piękny wiersz anonimowego autora. Pięknie mówi
o krępujących sytuacjach, w których nie wiadomo co robić z podopiecznym:
Słuchaj
Gdy proszę, byś mnie wysłuchał,
a ty zaczynasz udzielać mi rad,
nie robisz tego, o co cię proszę.
Gdy proszę, byś mnie wysłuchał,
a ty zaczynasz mi mówić,
dlaczego powinienem czuć inaczej,
depczesz moje uczucia.
Gdy proszę, byś mnie wysłuchał,
a ty uważasz, że powinieneś coś zrobić,
by rozwiązać mój problem,
zawodzisz mnie,
choć może to wydać się dziwne.
Słuchaj! Prosiłem tylko o jedno,
nic nie mów i nie rób – po prostu wysłuchaj mnie. [...]
Gdy robisz za mnie coś, co potrafię
i powinienem robić sam,
sprawiasz, że rośnie mój lęk,
czuję się coraz bardziej niepotrzebny.
Ale kiedy przyjmujesz jako fakt oczywisty,
że ja czuję to, co czuję,
choćby to było irracjonalne,
wówczas nie muszę cię przekonywać
ani tłumaczyć ci tego wszystkiego,
co kryje się
za irracjonalnym uczuciem.
A gdy jest to jasne, odpowiedzi stają się
Pasja leczenia (u)śmiechem. Doktorzy klauni w działaniu
367 
oczywiste i nie potrzebuję rady.
Irracjonalne uczucia mają sens,
gdy rozumiemy, co się za nimi kryje. [...]
Proszę więc, tylko wysłuchaj mnie.
A jeśli zechcesz mówić, poczekaj chwilę
na swoją kolej – teraz ja wysłucham ciebie
2
.
Wojtek i Czerwony Kapturek
Miałem dzisiaj fatalny dyżur. Czasem mimo największych wysiłków nie udaje
mi się rozbawić jakiejś wyjątkowej marudy. Ba, jeszcze przy okazji oberwie
mi się od rozpieszczonego dzieciaka, który pewny siebie, bo mamusia siedzi
obok, używa sobie na wolontariuszu zupełnie bezkarnie i okrutnie. W takie
dni nawet zwykle życzliwe salowe krzywo spojrzą; bzyczek w zamku drzwi
prowadzących na oddział się zatnie i muszę czekać, aż ktoś mnie wpuści; już
po wyjściu z szatni okazuje się, że mam dziurę w skarpecie i wszyscy widzą
doktora klauna do pocerowania. Słowem szaruga za oknem i szaruga w sercu
– nic, tylko zaszyć się pod kocem i przespać złe chwile.
Takiego właśnie dnia leżała sobie kilkuletnia blondyneczka z podejrzeniem
wyrostka. Oglądała na wypasionym miniodtwarzaczu jakieś bajki i zupełnie
nie zwracała uwagi, gdy czytałem bajki chłopcom na dwóch łóżkach obok.
Gdy jej mama poszła do domu, dziewczynka, najwyraźniej wściekła na cały
świat, postanowiła wyładować złość na mnie i w nawiązaniu do bajki o Czer-
wonym Kapturku zapytała z ironicznym uśmieszkiem: „A ty wilku możesz
tutaj zaraz podejść?”. Nie przeczuwając niczego złego, w nadziei, że uda mi się
ją włączyć do zabawy, przesunąłem się z krzesłem w jej stronę, oświadczając:
„Oczywiście królewno – pan wilk nadchodzi.”
Królewna zamieniła się jednak w Czerwonego Kapturka: „Wilku dlaczego
jesteś taki łysy?” Hmm, nie spodziewałem się takiego pytania, ale w dobrej
wierze odpowiedziałem: „Bo dużo się uczyłem i od mądrości wypadły mi
prawie wszystkie włosy!”. Chłopaki, którym wcześniej czytałem, zachichotali.
Kapturek jednak kontynuował przesłuchanie: „Wilku, a dlaczego masz tyle
T. Gordon, E.W. Sterling,
Pacjent jako partner,
Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa
1999, s. 126–127.
2
Zgłoś jeśli naruszono regulamin