Magdalena Tulli, W czerwieni i Tryby.doc

(64 KB) Pobierz

Magdalena Tulli
 

              Urodziła się w 1955, debiutowała w 1995 roku opowieścią Sny i kamienie, za którą otrzymała Nagrodę Fundacji im. Kościelskich (1997). Druga książka autorki, W czerwieni, została nominowana do nagrody NIKE w 1999 (w roku 2000 ukazała się w przekładach francuskim i niemieckim), a trzecia, Tryby - w 2004 . Magdalena Tulli tłumaczy także literaturę włoską i francuską, za przekład zbioru opowiadań Fleur Jaeggy Gniew niebios otrzymała nagrodę "Literatury na Świecie".W jej twórczości mamy często do czynienia z antyprozą, łamiącą tradycyjne reguły fabularności, jak i alegoriami. Wobec jej prozy można również posłużyć się utartymi kategoriami jak mityzacja czy metafikcja, zestawiając tym samym jej twórczość z twórczością Stefana Chwina, Olgi Tokarczuk, Jerzego Pilcha czy Piotra Szewca. Jednak ostetntacyjna tworczość, „barokowa” konceptualność prozy autorki, skłania się ku posłużeniu się retorycznym terminem, czemu towarzyszy nadzieja, że da się w ten sposób nazwać niewątpliwą odmienność Tulli od wymienionych i niewymienionych współczesnych twórców.

              Budzaca świadomość warsztatowa pisarki, dająca o sobie znać zarówno w autokomentarzach, jak i przede wszystkim w metatekstowym charakterze jej utwórów, skupia się na zagadnieniach metafory i powieściowej kompozycji. Metafory u niej nie są chwytem na poziomie języka, ale stanowią część akcji. Właściwie akcja polega na wyciąganiu konsekewncji z metafor. Tulli pisze prozą, ponieważ nie wykorzystuje symbolistycznych i awangardowych pojęć metafory, czyli teroii interakcyjnej (Metafora jako obszar współdziałania przynajmniej 2 dziedzin – główna w wyrażeniu zostaje przedstawiona i przekształcona przez system „implikacji skojarzeniowych” typowych dla drugiej, pomocniczej. Zakres implikacji nie jest ograniczony. Kategorie zestawianych dziedzin: np. układy przedmiotowe, rodzaje myśli, przeżyć, wyobrażeń, kompozycje obrazowe, konstrukcje pojęciowe, kompleksy znaczeniowe.) Poetyckiej przenośni przeciwstawia retoryczną, substytucyjną, a więc opartą na analogii, skróconym porównaniu, metonimii i synekdosze, obrazie, czyli, by tak powiedzieć,  pisze językiem literackim i kulturowo-potocznym. Posługuje się ona znakami kultury masowej, żeby był to styl dostępniejszy dla większej wspólnoty.

              Tulli przykłada wielka wagę do kompozycji. Ceni w narracji przestrzeń, wolność, lekkość. Uważa za nieuczciwe, gdy „ja” autobiograficzne uzurpuje sobie wszechwiedzę. Narrator powinien być neutralnym, obiektywnym opowiadaczem. Próbując określić swoje pisarstwo, jako wzór stawia Niewidzialne miasta, bo jest to powieść, która odbywa się bez fabuły, a samym opisem „trafia w sedno”. Narrator jest funkcją pisarskiej czynności, którego dramat polega na tym, że, opowiadając, musi powtarzać to, co już napisano. Dlatego, o czym czytamy w Trybach, „lepiej być czytelnikiem czy narratorem”.

              Ideałem estetycznym Tulli wydaje się zwięzłość, skrót. Powstaje odbiorczy paradoks – książki pisarki są krótkie, choć kipią od nadmiaru słów, wątków, postaci. Bronią się też skutecznie przed takim zabiegiem interpretacyjnym, jakim jest streszczenie, bo przecież alegorii nie da się streścić, można ją tylko, dokonując alegorezy, powtórzyć. W twórczości Tulli nie fotografia, lecz parodystycznie i pastiszowo potraktowana powieść w jej różnych odmianach, rejestrach estetycznych i ambicjach poznawczych stanowi alegorię życia ludzkiego w czasie. Zmetaforyzowana narracja powieściowa generuje fikcję, w której narrator, wątki fabularne, w nomenklaturze autorki „historyjki”, oraz postaci stają się figurami retorycznymi, zaś efekt alegoryczny powstaje przez odebranie powieści realistycznych zobowiązań, zrównanie realizmu z fantastyką. Wrażenie jakoby narracja rozwijała się sama, powstaje z motywowanych nie tyle językowo, ile stylistycznie, figuratywnych ciągów skojarzeniowych.

              W tekstach Tulli narrator jest figurą myślącego-piszącego człowieka, uwięzionego w zasadach logiki, którym przeczy życiowe doświadczenie. Bu uzgodnić te dwie dziedziny: myślenia i życia, autorka zestawia tak, by się nie wykluczały, różne wersje zalegoryzowanych schematów myślenia-pisania, poznawczych paradygmatów. Czytamy w Trybach: „Tak oto metafora marynistyczna wdziera się pienistą falą między linijki, wchodzi w paradę wcześniejszej, cyrkowej, z którą narrator ledwie się uporał”.

W Trybach tryb warunkowy, probabilizm (doktryna filozoficzna sformułowana przez sceptyków, wg której poznanie ludzkie nie może osiągnąć absolutnej pewności ze względu na brak rzetelnych kryteriów prawdy i sposobów odróżniania dobra od zła. Stąd też człowiek w swojej działalności praktycznej powinien kierować się "zasadami prawdopodobnymi" i rozsądkiem.)

              Paradoksalną właściwosć czasu, który jest ruchem w przód i w tył, przedstawiają narracje Tulli odmiennie niż zafascynowani powtórzeniem postmodernistyczni nostalgicy, opowiadający się za estetyką wzniosłości. Pisarka jest bezwzgledna i okrutna w odsłanianiu czasowości naszej egzystencji, która jest czasowa, bo historyczna. Dlatego jej alegorie muszą wprowadzić konkretny czas historyczny.

Na temat jej historyjek – nie są one alegoriami historii wielkiej, a autorka nie pisze historiograficznych metapowieści, choć przyjmuje narratywistyczną koncepcję historii. Zgodnie z ich powieściowym pochodzeniem, fabułki są alegoriami ludzkiego życia w historii, które jest życiem ku śmierci, a szczęśliwe zakończenie można uzyskać urywając fabułę czy dopisując epilog.

              Autorka łączy istniejące w naszej świadomości kulturowej ślady dwóch narracji: heglowsko-marksowskiej i egzystencjalistycznej.  Postaci nie działają w i dla historii, lecz są kukiełkami poruszanymi przez zakulisowe tryby polityczne, ekonomiczne i finansowe, pieniądz i wyzysk rządzi światem.

              Postaci historyjek, typisowane socjologicznie, klasowo i zawodowo, są ludźmi cywilizacji miejskiej, mieszczanami, urzędnikami i proletariuszami. Charakterystyczne, że nie ma tu inteligencji ani kultury ziemiańskiej, co włącza nas w europejską nowoczesność. Na podziały klasowe nakładają się kategorie egzystencjonalne. Postaci nie reprezentują klas, typów, lecz istnienia poszczególne, do których charakterystyki należy ich społeczne miejsce.

              Niemożność określenia gatunkowego prozy Tulli bierze się z faktu, iż alegoria jest zjawiskiem poza gatunkowym, właściwym sztukom plastycznym i literaturze, stąd muzyczność staje się symbolem tego, co ikoniecznie i językowo nieuchwytne. W prozie Tulli, pełnej odwołań do muzyki, natrętnie przewija się temat demuzykalizacji świata. Tryby kończy zdanie: „Cisza jest jak bezkresny ocean, w ktorym toną światy. Z ciemnością i bezwładem jeszcze nikt nie wygrał”. Powieść u niej staje się powieściowością, czyli kategorią estetyczną.

              Podmiot narracyjny i tekstowy zachowuje charakter figury retorycznej, jest personifikacją czynności opowiadania. Tulli udało się zalegalizować problem historycznoliterackiej nieostrości nazw „narrator” i „autor” oraz teoretycznoliterackie zagadnienie podmiotu i fikcji, poprzez konstruowanie historyjek, odwołujacych się do modernistycznych koncepcji artysty i sztuki uwikłanych w cywilizacyjne procesy produkcji i wymiany towarowo-pieniężnej.

Morałem jej alegorii byłaby czuła ironia, choć taka nie figuruje w podręcznikach retoryki.


 

              W powieści W czerwieni widzimy stworzony na jej potrzeby "świat możliwy", zasadniczo odpowiadający strukturze "naszego" świata, lecz pozbawiony cechy stałości realiów - tła i drugie plany zachowują się jak dekoracje w teatrze, znikają raz po raz i są zastępowane innymi, ale postacie, rozgrywając swoje dramaty, przeżywając swoje cierpienia, żyjąc i umierając. Cierpienie jest w tej historii wszechobecne, choć opowiedziane przez niewspółczującego, bezlitosnego narratora - zabieg literacki, za pośrednictwem którego apeluje się tu do współczucia bardziej uniwersalnego.
              W kilku odsłonach, historia miasteczka o nazwie Ściegi, położonego gdzieś w „naszej" części Europy, wstrząsanego typowymi wydarzeniami: zabory, wielka wojna, okres prosperity przez nią nakręcony, zakończony rozprzężeniem i rewolucją w imię czystości i porządku. Odsłona pierwsza: Ściegi widziane poprzez historię rządzących rodów Loomów, Strobblów, Neumannów i Krasnowolskich upadających po wielkiej wojnie i z braku potomków; co z kolei doprowadza, po przejęciu ich majątków, do ożywienia gospodarczego Ściegów. Odsłona druga: Historia rozpędza się na nowo, kiedy wracają „nowi" ludzie wzbogaciwszy się na wojnie — były ordynans Kazia Krasnowolskiego, przyszły nouveau riches - Felek Chmura oraz Oswald Slotzki. Nadchodzą czasy pokątnych interesów, szybkich fortun, kontrastów, upokorzeń świata z pierwszej odsłony, dysonansów i mezaliansów (małżeństwo Stefanii Neumann ze służącym jej niedoszłego narzeczonego — Felkiem); to, czego nie zdobył Kazio, wziął Felek (Stefania). Od tej pory świat wychodzi z ram i zmierza w historii snutej przez Tulli do, wpisanego w jego początek, końca. Czujemy się jak w rozszalałym fotoplastykonie, gdzie zacierają się granice między kolejnymi obrazkami, słyszymy nakręcane nieustannie przez Murzynka powieściowej femme fatale, wszystkie naraz pozytywki, i trawione ogniem ostatnie akordy białego fortepianu, aż do końca naprężonych sprężyn mechanizmu; tyle, ile zniesie materia opowieści.
              W czerwieni Tulli nadal snuje swoją ulubioną opowieść o rozwoju ludzkości, jej cywilizacyjnym pędzie i zadaje to samo pytanie: ku czemu? „Czy nie ma nic dla nikogo". Co jest trwałe, co ocaleje? Na co ostatecznie możemyliczyć? Na pytanie, jak toczy się ten świat, znajdujemy odpowiedź zaskakującą: pozornie według zimnych racjonalnych reguł, ale prawdziwą jego siłą napędową są ludzkie tłumione, odtrącone uczucia, nieziszczone idee. Tytułowa czerwień symbolizuje silne emocje i namiętności zdolne poruszyć świat, wywołać wojnę, sprowadzić (martwego) kochanka. W bezmiarze czerwieni pogrążał się nigdy nie zasypiający Kazimierz Krasnowolski oraz cierpiący na tę samą przypadłość syn Stefanii i Felka; czerwień towarzyszy rozjuszonym buntownikom pod wodzą byłego chłopca na posyłki Maksa Fiffa. Pomimo tej plutonicznej siły, czerwień jest tym, „co najbardziej chwiejne", a prawda „płomiennej czerwieni" jest „piękna i bezużyteczna".
Zawarta w powieści metaforyka „krawiecka" nie tyle odnosi się do odwiecznych motywów rzemiosła tkackiego, utożsamianego z twórczością (osnowa, wątek, tkanina tekstu, kanwa) ile ze sposobem tworzenia uprawianego przez Tulli. Przyglądanie się słowom, nizanie słów, dzierganie i prucie, bezlitosne skróty, ciągłe przymiarki. Pierwsza jej książka „Sny i kamienie” opublikowana w 1995 roku miała dwa wydania, jedno po drugim, by zaspokoić trawiące autorkę pasje poprawiania; druga w 1998 — to daje trzy lata na opanowanie bezmiaru czerwieni.

Streszczenie:
 

              Rzecz dzieje się “w samym sercu zaboru szwedzkiego” w mieście Ściegi.

Cała akcja przypowieści skupia się wokół trzech rodzin, właścicieli firm. Są to:

·       Loomowie: Sebastian i jego córka Emilka

·       Neumannowie - właściciele fabryki płyt gramofonowych

·       Strobbelowie - właściciele fabryki porcelany (bratanek właściciela Augustus Strobbel)

Inni bohaterowie:

·       Kazimierz Krasnowolski

·       Felek Chmura

·       Natalie Zugoff

 

              “Loomowie żenili się późno. Żony rodziły im synów jedynaków, którym zawsze dawano imię Sebastian. Każdy z nich zdolny był we właściwej chwili zastąpić poprzedniego w sposób tak doskonały, że Sebastian Loom trwał w pamięci jako jedna osoba. Pierwsza w rodzinie dziewczynka przyszła na świat u schyłku wieku. Jej matka zmarła w połogu. Kupiec Sebastian Loom żył odtąd sam. Od powtórnego ożenku Loom wolał przelotne znajomości, zawierane w podróżach. Po powrocie wysypywały się z jego walizki bibeloty i programy operetkowych przedstawień. Popołudnia spędzał w cukierni Korellego, przy bilardzie rozmawiając o interesach z radcą Krasnowolskim, znawcą prawa handlowego Sebastian Loom zamyślał się czasem nad rachunkami i postanawiał, że wyda Emilkę za Kazia Krasnowolskiego, gdy oboje osiągną stosowny wiek. Takim sposobem chciał zapobiec stratom, jakie firma Loom i Syn mogła ponieść z tej przyczyny, że Loom nie miał syna.”

              Pewnego dnia do miasteczka przybył  oficer niemieckich wojsk kolonialnych, który zabrał żonę radcy Krasnowolskigo i matkę małego Kazia do Afryki Południowo - Zachodniej. Autorka książki nie wyjaśnia dlaczego. Od tej chwili radca Krasnowolski “chorował długo ze zgryzoty, aż pewnej nocy umarł. Obowiązek opieki nad Kaziem spadł na ciotki, z których każda brała go do siebie niechętnie i pozbywała się z ulgą, a to ze względu na jego uprzykrzoną przypadłość: nie zasypiał. Nocami wstawał z łóżka i udręczony nudą snuł się po pokojach. Czasem skrzypnęła podłoga albo drzwi. Nad ranem klęczał na podłodze w nocnej koszuli. W czerwonawej poświacie bijącej od uchylonych drzwiczek pieca otwierał pudła ołowianych żołnierzy. Zgiełk potyczek ułanów ścieżańskich z niemieckimi wojskami kolonialnymi rozsadzał tapetowane na różowo ściany pokojów dziecinnych, budząc niemowlęta i niańki. W mahoniowych sypialniach wujowie toczyli z ciotkami nocne sprzeczki. Pośród zduszonych szeptów, ironicznych zapytań, szlochów i gniewnych okrzyków ważyły się losy Kazia. Postawiwszy na swoim, wujowie zadbali o to, by ukończył w Szwecji szkołę kadetów, a ciotki co wieczór, roniąc łzy, wspominały jego smutną historię. Na krótko przed siedemnastymi urodzinami jedynaczka Looma zaręczyła się z synem radcy Krasnowolskiego, który powrócił do Ściegów jako zawodowy oficer, bardzo przystojny, zwłaszcza w galowym mundurze, z pięknym wąsem i nieprzytomnym spojrzeniem ciemnych oczu, zawsze z lekka podkrążonych od bezsenności.”

              Wkrótce potem do Ściegów przybywa z Niemiec, bratanek fabrykanta porcelany, Augustus Strobbel. Zaczyna się zalecać do Emilki.

              “W dniu dorocznego święta”, gdy ma się odbyć bal do Emilki przybiegają z listami od swych panów ordynans Kazia,  Felek Chmura i służący Augustusa. Emilka z wrażenia traci przytomność. Wezwany lekarz mówi, że serce przestało jej bić. Sytuacja jest dziwna, gdyż Emilka żyje i wścieka się, gdyż ojciec zabronił jej iść na bal. Po Ściegach rozchodzą się plotki o jej “niestosownej śmierci”. Kazimierz szybko się pociesza po tej stracie, oświadczając się córce Neumanna, Stefanii. Stefania nie przyjmuje narazie pierścionka, gdyż chce mieć czas do namysłu.

              Wybucha wojna. Kazimierz wyrusza na front, zrywając “jednym szarpnięciem nitki, które omotały jego serce”. Razem z nim jedzie jego ordynans Felek. Stefania czeka na Kazia,  przygotowując  ślubną wyprawę. Ma nadzieję, że Kazimierz wróci. Jego “spodziewany powrót wydawał się oczywistym skutkiem ozdabiania mereżką prześcieradeł i lnianych ręczników, haftowania adamaszkowych obrusów.” Kazimierz tak jak myślała “wrócił koleją wolny od trosk, z czerwoną nitką wplątaną we włosy, w podłużnej skrzyni zabitej gwoździami”. Nitka ta pochodziła z jednej z robótek Stefani. Każdy z żołnierzy, który nosił na sobie kawałek tej nitki, został na wojnie zabity.

              Wojna dociera do Ściegów. Augustus, wezwany depeszą wyjeżdża na front. Podczas jednego z bombardowań zostają zniszczone fabryki Strobbla i Neumanna. Wojska wkraczają do miasta i zajmują kopalnię. Komendantem miasta zostaje  płk. von Treckow, którego przysłano do Ściegów z powodu choroby serca. Loomanowi nie wiedzie się dobrze. Decyzją władz niemieckich sklep prowadzi “dystrybucję towarów kartkowych” m.in. cukru, mąki i smalcu. W mieście zaczyna brakować żywności, pracy, gdyż fabryki są zniszczone.

              Komendant miasta zostaje zasrzelony przez węgierskich żołnierzy, którzy zabłakali się do Ściegów pod koniec wojny.

              Po pewnym czasie na przepustkę do Ściegów przyjeżdża Augustus, który trzeciego dnia pobytu w mieście “o szarej godzinie przed świtem wykrztusił strzęp czerwonego jedwabiu i oddał ducha”. Była to kolejna ofiara wojny, znaczona nitką Stefanii.

              Wkrótce po tym zdarzeniu drugi z kolei niemiecki komendant miasta czyta jego mieszkańcom proklamacją o utworzeniu Królestwa Polskiego. Pewnego dnia wyjeżdża on z miasta. Komendantem zostaje pijak, który sam się nieumyślnie zabija granatem. Po jego śmierci władzę w mieście obejmuje rada miejska. Na jej czele stoi Loom. Nie cieszy się długo tym stanowiskiem, gdyż umiera najprawdopodobniej na zawał serca. Członkowie rady miejskiej chcą zagarnąć pieniądze zmarłego do pustej kasy miejskiej. Na przeszkodzie stanęła im jednak “nieokreślona i przy tym wysoce niestosowna egzystencja  Emilki, jak gdyby nigdy nic mieszkającej w kamienicy Loomana, pośród zaczytanych francuskich romansów”. Jedynym wybawieniem byłby testament, więc wszyscy rozpoczynają poszukiwania.

              Wreszcie wojna się kończy. Do Ściegów powracają z frontu mieszkający tu przed wojną chłopcy. Wśród nich jest ordynans zmarłego Kazia Krasnowolskiego, Felek Chmura. Ma on nie wiadomo skąd dużo pieniędzy. Szasta nimi na prawo i lewo. Bieda, brak żywności w mieście są dla niego okazją do zrobienia wielkich pieniędzy, której oczywiście nie marnuje. Skupuje od ludzi, spoza miasta ziemniaki i sprzedaje je drogo. Na czarnym rynku kupuje biżyterię, złote monety płacąc za wszystko pieniędzmi. Bogaci się coraz bardziej. Kupuje sklep firmy Loom i Syn,  sprzedaje tu tanio towar lichej jakości.

              Pewnego dnia Felek wyjmuje “z szuflady pudełeczko z pierścionkiem, którego przed wojną Stefa­nia nie zgodziła się przyjąć od Kazimierza Krasnowolskiego, żądając czasu do namysłu”. Ubrawszy się elegancko, idzie z nim do niej oświadczyć się. Stefania po kilkudniowym zastanowieniu przyjmuje oświadczyny. Wesele było huczne. Wieczorem jednak doszło do tragedii tj. zmarł ojciec panny młodej, stary Neumann. Śmierć ojca, choć bolesna dla kobiety, była dla niej wybawieniem, gdyż zasłaniając się żałobą mogła omijać męża z daleka. Tymczasem Felek “charuje jak wół”, żeby uruchomić fabrykę Neumanna.

              Dobra passa mężczyzny wkrótce się kończy. Po miecie krążą fałszywe pieniądze i wszystkie trafiają do jego kasy, tak więc, gdy Stefania rodzi syna Felek nie ma czasu na radość, gdyż właśnie odkrył fałszerstwo. Nazajutrz otwiera swój pierwszy lombard, działający pod firmą Looma i Syn, której jest właścicielem. Pozbywa się w ten sposób fałszywek. Fałszywymi pieniędzmi płaci również, kupując rozsypujące się ze starości żaglowce. Te oczywiście toną z towarami i tu spotyka Felka drugie nieszczęście. Otóż kompanie asekuracyjne przerzuciły na niego  cały ciężar odszkodowań, należnych właścicielom towarów. Felek powoli, ale nieuchronnie traci wszystko.

              Syn Felka i Stefanii choruje na bezsenność, a gdy zamyka oczy, “pogrąża się w bezmiarze czerwieni”. Felek zaczyna chorować. Stefania go porzuca dla jakiegoś angielskiego plantatora. W końcu Felek umiera.

              W ostatnim fragmencie książki pojawia się kolejna postać. Jest to Natalie Zugoff, sławna śpiewaczka. To wszystko co o niej wiadomo. Szybko zdobywa ona sobie rozgłos i powodzenie w Ściegach. Po pewnym czasie dowiadujemy się, że jest ona żoną jakiegoś arystokraty. Po wyjściu tej prawdy na jaw artystka ucieka z miasta.              

              Po wielu latach nudy Emilka idzie do antykwariatu po kolejne francuskie romanse. Widząc ją, ludzie mówią, że należałoby przebić jej serce osikowym kołkiem. Po jakimś czasie wdzierają się do niej do domu, zabijają ją i grzebią na cmentarzu. Później w mieście wybucha pożar, który pochłania odbudowane firmy Neumanna, Strobbla i Loomana.

 

              Powieść Tryby, przez wielu opacznie czytana jak literacki rebus, jest w istocie przejmującą książką o braku przejrzystości świata - więc sensu; o braku miłości, sprawiedliwości, a wreszcie i prawdy o naszym życiu. Narrator usiłuje opowiedzieć banalną historię trójkąta małżeńskiego, lecz przeszkadzają mu w tym zaburzające jego konstrukcję fabularną inne, bardziej tragiczne opowieści, które cisną się niejako za jego plecami na pierwszy plan, opowiadają się niejako same, bez jego udziału. Wśród nich opowie się i ta o jego własnym losie. Autorka demonstracyjnie odmawia budowania pozorów realności świata przedstawionego, ale w tle tej odmowy opowieść nieustająco odwołuje się do historii rzeczywistych, przyczajonych za każdym zmyśleniem.

              Tryby otwierają zdania – na pozór – pełne optymizmu: „Stwarzanie światów! Nie ma nic prostszego. Podobno wytrząsa się je z rękawa”. Czyżby było to wyrażone wprost przekonanie o kreacyjnej mocy pisarza? Wystarczy przeczytać kilka początkowych akapitów tej powieści, aby przekonać się, jak wiele w zacytowanych zdaniach jest ironii. Nie jest wcale trudno uruchomić tekstotwórczą maszynerię, wystarczy tylko „składać” słowa, którymi „da się wprawić w ruch wszystko”. A słów nie brakuje, co więcej, mamy ich aż za wiele. Tak właśnie rozpędza się narracja w powieści Tulli: słowo do słowa, metafora do metafory, porównanie do porównania… Ze starannie uregulowanego autorskim, łatwo rozpoznawalnym, stylem potoku słów powoli wyłaniają się kolejne postacie tej powieści, których losy spleść się mają w jednej historyjce. Pojawia się linoskoczek Możet (albo Może), Feuchtmeier, solidny przedstawiciel klasy średniej i jego żona. Są trzy postacie, dwóch plus jedna, cóż więc z takiego układu może wyniknąć? Oczywiście klasyczny, ale i banalny zarazem, „trójkąt”. Trudno w tym przypadku o jakąkolwiek niespodziankę, nawet średnio przenikliwy czytelnik jest w stanie bezbłędnie przewidzieć rozwój wypadków w tym układzie: Feuchtmeierowa zdradzi męża, ten zrobi dosyć spektakularną scenę zazdrości, kobieta zostanie zmuszona do wyboru, z kim chce zostać. I to już właściwie wszystko, nie za bardzo jest nad czym się rozwodzić. Nie warto, bo po co mnożyć banały. Takiego zdania jest narrator (a może raczej Narrator, zważywszy że jest on jednocześnie bohaterem tej powieści), który już na 69 stronie powieści przymierza się do zakończenia całej historii („I to już wszystko. Najwyższa pora na słowo KONIEC.”) Wydaje się, że ta historyjka, znana i przedstawiana w literaturze nieomal od jej (literatury) początków, nie może dostarczyć napędu narracji, „nakarmić” jej pełnowartościowym fabularnym „mięsem”. W końcu: „Nie znajdzie się przecież nikt, kto by nie znał na wylot tej historyjki, opowiedzianej już sto tysięcy razy. Role, te same co zawsze, czekają jak potrzask, w który wpadać będą coraz to nowe postacie, bez względu na ich własne życzenia, obietnice, obawy”. Co oczywiście potwierdzają rozwijane w dalszej części Trybów losy kolejnego „trójkąta”, który tworzą wydawca Fojchtmajer, jego żona i czarny jazzman John Meybe. Narracja w powieści zaczyna więc działać na jałowym biegu, produkując zapętlające się historie. Z drugiej jednak strony każda taka historia „rozporządza obezwładniającą siłą. Także narratorowi narzuca kluczenie wśród pięter i korytarzy, póki ramy fabuły nie zostaną wypełnione”.
              Z banalnymi fabułami, które narzucają narracji swoje prawa, musi poradzić sobie właśnie narrator, bo to on w gruncie rzeczy jest pierwszoplanową postacią tej powieści, mimo iż na pierwszej stronie określa się go jako „figurę dosyć podrzędną”. Pozostałe, przywoływane już przeze mnie postacie, odgrywają jedynie role drugo- i trzecioplanowe, są jednak niezbędne, bo bez nich nie mógłby zaistnieć narrator, który jest zakładnikiem historyjki zleconej mu do opisania. Tak właśnie – zleconej przez tajemniczego autora, który kontaktuje się z narratorem telefonicznie, wydając polecenie, grymasząc i narzekając na jakość wykonanej pracy. Tryby można więc odczytać przede wszystkim jako powieść autotematyczną, ukazujące czytelnikowi wnętrze narracyjnej maszynerii. Los narratora – na dobrą sprawę nie wiadomo do końca, jaki ma on status ontologiczny, czy istnieje „fizycznie”, czy też stanowi jedynie figurę tekstową – nie jest wcale godny pozazdroszczenia. Od samego początku opowieści sprawia on wrażenie zniechęconego i znudzonego, wyraźnie nie zajmują go historie damsko- męskich komplikacji, więc chciałby jak najszybciej doprowadzić je do końca. Dręczy go nie dająca spokoju myśl, że w literaturze „wszystko już było”, że nie ma szans na wywikłanie się z ciągu powtórzeń i uniknięcie banałów: „Każde słowo słyszano już przynajmniej tysiąc razy. Cóż z tego, że w innych zdaniach? Nikogo nie obchodzą szczegóły. To wszystko jest tak nużąco podobne, mówią przymglone spojrzenia. Otóż dlatego właśnie lepiej być czytelnikiem niż narratorem. Miło jest, żując gumę, wprawić w szybki ruch szeleszczące kartki (...)”. A narrator nie chce produkować gumy do żucia dla oczu, banalnych czytadeł, o których zapomina się zaraz po odłożeniu ich na półkę.
              Tulli nie była by jednak sobą, gdyby nie przedstawiła autotematycznych rozważań w wersji mocno zmetaforyzowanej. Autorka mnoży metafory pisania: jest ono tańcem na linie pod cyrkową kopułą, żeglugą po wzburzonym morzu… i pomieszkiwaniem w hotelu. „Historyjka jest jak hotel, postacie pojawiają się i znikają”. Hotelem zdaje się być cała literatura; hotelem, w którym błąka się narrator, gubiąc raz po raz w rozwidlających się korytarzach, pojawiających się nagle piętrach, dawno nieużywanych piwnicach i pokojach. A hotel ten mieści właściwie cały świat. Rzecz dzieje się – parafrazuję – w hotelu, czyli nigdzie. Dlaczego narrator umieszczony został w hotelu, a nie w miejscu – wydawać by się mogło – odpowiedniejszym dla niego, czyli w bibliotece? Metafora hotelu lepiej – moim zdaniem – ilustruje główny problem, z którym zmaga się w Trybach Tulli. Czy to my sami opowiadamy (piszemy), czy jesteśmy opowiadani (pisani)? Czy w ogóle jesteśmy w stanie napisać cokolwiek własnego, jeżeli zaraz po uruchomieniu narracyjnych trybów zasypywani jesteśmy tysiącami historyjek już napisanych/przeczytanych? Przestrzeń hotelowa jest miejscem na poły cudzym, na poły własnym. Hotel nie należy do nas, ale płacąc z dobę hotelową stajemy się właścicielami – choć jedynie na z góry określony czas – pokoju. W hotelu znamy jedynie wydzielone strefy, jest więc on dla nas miejscem zarazem oswojonym i obcym. Czy w hotelu-literaturze odgrywamy rolę przelotnych gości czy stałych rezydentów? Czy w ogóle można tam zamieszkać, być? Wszystkie pytania, które mnożyłem w tym akapicie sprowadzić można właściwie do jednego, jakże często stawianego w ostatnich dekadach w literaturze i literaturoznawstwie: gdzie jest autor?; albo – nieco inaczej – kim jest autor? Tulli w powieści mnoży instancje nadawcze, kwestia, kto „pisze” Tryby, nie jest jasna. Narrator gra rolę głównie bohatera, miotającego się pośród przedstawianych przez siebie i narzucanych mu historyjek. Autor-zleceniodawca jest kimś w rodzaju pierwszego poruszyciela, rzucającego pomysł, którym potem już się nie zajmuje. Wydaje się więc, że istnieje jeszcze nadnarrator, panujący nad całością kreowanego w powieści świata, który „wytrząsa z rękawa” wszystkich bohaterów tej opowieści. Czy w ogóle istnieje jakikolwiek autor, czy jedynie – duch opowieści?
              Wydaje mi się również, że ta powieść jest swoistą odpowiedzią na wszelkie zarzuty, formułowane przez krytyków po opublikowaniu „W czerwieni”, że autorka mocniej zaakcentowała w „Trybach” to (mam na myśli ruch od fabuły do niefabularnej dywagacji), co w poprzednich jej prozach było ukryte między wierszami. Jednak nawet ci czytelnicy, którzy są niewrażliwi na literaturoznawcze cymesy, powinni sięgnąć po najnowszą powieść Tulli, choćby po to, żeby smakować wyrafinowany i elegancki styl tej prozy.
 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin