Anthony Piers - Xanth 11 Niebiański cent.doc

(1433 KB) Pobierz
Piers Anthony

Piers Anthony

 

Niebiański Cent

Cykl: Xanth - Tom 11

Rozdział 1

 

TAJEMNICA

 

Dolph usadowił się wygodnie na łóżeczku Ivy* [* Ivy - ang. bluszcz, pnącze. Imię związane z magiczną mocą matki, Iren, posiadającej "zielony kciuk" - dosłowne tłumaczenie idiomu oznaczającego dobrą rękę do hodowli roślin.] i zaczął wpatrywać się w Gobelin. Przed oczyma przesuwały mu się najróżniejsze, ruchome sceny. To, co widział, było zazwyczaj o wiele ciekawsze niż nudne życie, jakie wiódł w Zamku Roogna!

Ivy właśnie pobierała nauki u centaurzycy Chem, tak więc Dolph miał cały Gobelin wyłącznie dla siebie. To lubił najbardziej, gdyż starsza siostra zwykle starała się mu dokuczyć.

Gdy tylko o niej pomyślał, natychmiast przeobraził się w wilka, podwinął cztery nogi pod siebie, zwinął się w kłębek i nakrył ogonem, którego koniec sięgał dokładnie do czubka czarnego nosa. Zwierzęta przeważnie są lepsze od ludzi, dziksze, ale i spokojniejsze zarazem. Za to teraz widział nieco gorzej. Obrazy na Gobelinie stały się jakby mniej wyraźne i nieco zamazane. Jednak nie przejął się tym, gdyż prawie wszystko już kiedyś oglądał. To znaczy wszystko, co miało jakieś znaczenie: wielkie bitwy, magiczne wydarzenia wyższej rangi, dziwne monstra. Po jakimś czasie nie cieszyły go już ani ogry wyciskające wodę ze skały i zwijające drzewa w obręcz, ani też stada centaurów grające w buta**. [** Parafraza popularnej amerykańskiej gry w podkowę. Centaury, mając podkowy, grają "w buta".]. Lecz czasem tu i ówdzie zdarzało mu się dojrzeć coś, czego wciąż nie rozumiał, co nadal było owiane tajemnicą. I to właśnie go pociągało.

Ciągle nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie podział się talent babci Iris. Była czarodziejką Iluzji. W swoim czasie potrafiła sprawić, iż coś wydawało się zupełnie czymś innym, niż było w istocie. Za co tylko się zabrała, brzmiało, pachniało i wyglądało inaczej, aż w końcu czasem nie można było wcale stwierdzić, co jest co. Ależ miał wtedy uciechę! Ale w ostatnim miesiącu Iris straciła ważną część owej magicznej mocy. Określała to utratą aspektu wizualnego. Tak więc nadal mogła zmieniać brzmienie czy zapach danego przedmiotu, ale nie potrafiła zmieniać jego kształtów. Trzeba przyznać, iż babcia Iris była już stara, mimo to Dolph dobrze wiedział, jak boleśnie musi odczuwać tę stratę.

- Gdzie podziała się ta jej Iluzja?

Spojrzał na Gobelin, starając się odszukać zaginiony talent, lecz nie był w stanie go tam odnaleźć.

Nie pojmował również magii róż, które otrzymał niegdyś w darze jego ojciec, Król Dor. Rosły na specjalnym dziedzińcu i miały różne barwy, a każda oznaczała co innego: brak czułości bądź przyjaźń, romans, miłość czy śmierć. Zazwyczaj do rosarium przychodzili kochankowie. Jedno z nich stawało wśród krzewów, drugie zrywało różę w kolorze symbolizującym jego uczucie. Gdy przypadkiem próbowało skłamać, kolce róż okrutnie drapały oszusta. Nie było w tym nic niezwykłego. Dolph nie mógł jednak odgadnąć, dlaczego w ogóle ktoś sobie tym zawraca głowę.

Ciągle tu przychodzą jacyś młodzi ludzie. Twierdzą, iż zrywają dla siebie róże, by sobie udowodnić, że się kochają.

Ale o co w tym chodzi? - myślał. Po co to komu?

Do tej pory odkrył jedynie to, że miłość ma jakiś przedziwny związek z wzywaniem bocianów przynoszących dzieci. Próbował je śledzić za pomocą Gobelinu i choć natknął się na bociany taszczące niemowlaki w dziobie, nigdy nie udało mu się ujrzeć, kiedy i jak ptaszysko zostaje powiadomione o tym, czego ma dokonać.

Czy to aż taka tajemnica?

Tym razem postanowił nastawić Gobelin na największą ze wszystkich zagadek wszech czasów - zniknięcie Wielkiego Maga Humphreya, co zostało odkryte przypadkiem, gdy ogr Esk, centaurzyca Chex i kopacz Polney udali się do Maga, by zadać mu kilka Pytań. Wtedy to okazało się, że Zamek jest całkiem pusty. Nikogo w nim nie było. Zajrzeli do Księgi Odpowiedzi, ale żadne z nich nie mogło z niej nic zrozumieć. Jej rady były za mądre dla zwykłych stworzeń. Nikt poza Dobrym Magiem nie był w stanie ich zinterpretować. Ale jego nie było!

Gdy tylko Król Dor się o tym dowiedział, udał się na Zamek, wziął Księgę i zamknął ją na klucz. Bał się, by podczas nieobecności Maga przypadkiem coś głupiego nie przyszło komuś do głowy. Próbowano odszukać Humphreya, lecz nikomu się to nie udało. I tak od trzech lat jego zniknięcie owiane było tajemnicą, i chyba tylko on sam mógł ją wyjawić. Tymczasem nie można było otrzymać Odpowiedzi, na skutek czego wiele ludzi i stworzeń zamieszkujących Xanth pogrążonych było w wielkiej depresji.

Dolph podchodził do tej zagadki wiele razy niczym szczenię wilka, którym właśnie był, do wielkiej owcy.

Gdzież może być Dobry Mag? Czemu tak nagle odszedł, czemu zostawił cały Zamek i wszystko, co w nim było? - dumał.

Niewątpliwie wydarzyło się to na chwilę przed nadejściem tamtej trójki, gdyż wchodząc do Zamku, każde ze stworzeń zmagało się z przygotowanymi uprzednio pułapkami.

Ktokolwiek chciał się dostać na Zamek, by zadać Pytanie, zawsze musiał przebrnąć przez trzy wymyślone specjalnie dla niego przeszkody. Tylko ci, którym szczęśliwie udało się je pokonać, otrzymawszy Odpowiedź, mogli opuścić siedzibę Maga. Inni w zamian za udzielenie rady pozostawali przez rok u Humphreya na służbie, co nie było łatwe, gdyż Mag był złośliwy. Nawet Gorgonie kazał usługiwać przez okrągły rok, gdy spytała go, czyją poślubi. I dopiero po upływie tego czasu udzielił jej Odpowiedzi. Kiedyś odwiedził go ogr Smash. Zapomniał Pytania. Mag postawił go na straży innego pytającego - nimfy Tandy. I co z tego wynikło? Tych dwoje zakochało się w sobie, pobrało i chyba im to wystarczyło! To była Odpowiedź! Są rodzicami Eska. Dobry Mag znowu wywiódł wszystkich w pole!

Teraz nie było żadnych zagadek do rozwiązania, żadnych podstępnie zastawionych sideł, żadnych matni do przebycia. Zamek zionął pustką. Każdy uważał, że należy odnaleźć Dobrego Maga, ale nikt nie wiedział, jak to zrobić. Wielu poszukujących przygód śmiałków udawało się na Zamek, lecz ich wysiłki spełzały na niczym. Co więcej, niektórzy z nich zaginęli sami. Sytuacja nie była zbyt wesoła.

A co by było, gdyby zwyczajny, dziewięcioletni chłopiec rozwiązał zagadkę stulecia? Byłoby fajnie popatrzeć na głupie miny dorosłych! Ale miałbym frajdę! - pomyślał.

Dolph spojrzał uważnie na Gobelin. Mógł go nastawić na każde miejsce i czas, jeśli tylko bardzo tego chciał. Wystarczyło jedynie o tym pomyśleć. Większość ludzi nie potrafiła przesuwać obrazów tam i z powrotem. Ale on i Ivy byli Magami (tak naprawdę Ivy była czarodziejką i stała nieco niżej), więc Gobelin posłusznie wykonywał ich rozkazy. Nastawił go na dzień przed przybyciem Eska...

- Gdybym tylko mógł zobaczyć, jak Mag wychodzi!

Coś mignęło, szurnęło i oczom Dolpha ukazał się Zamek Dobrego Maga na dzień przed zniknięciem Humphreya. Mag siedział w gabinecie pochylony nad Księgą. Wyglądał, jakby miał co najmniej sto lat (bo i rzeczywiście prawie tyle miał). Kiedyś wypił za dużo eliksiru ze Źródła Młodości i stał się małym chłopcem. Dolph roześmiał się, gdy ujrzał to w Gobelinie. Lecz później Magowi udało się wrócić do swego wieku. Na to już wcale nie było przyjemnie patrzeć.

Gorgona była na dole. Robiąc ser gorgonzola* [* Gorgonzola - gatunek ostrego, owczego sera (pleśniaka), produkowanego w Gorgonzoli, niedaleko Mediolanu we Włoszech.], spozierała przez woalkę na mleko, żeby się ścięło. Wkoło Zamku kręcił się ich dziewiętnastoletni syn Hugo. Przygotowywał jedną z pułapek, które czyhały na przybywających. Pilnował, by w odpowiedni sposób postawić na moście nad fosą, klatkę smoków. Wszystko zdawało się w jak najlepszym porządku.

Dolph przesunął czas nieco do przodu, tak by złapać dokładną godzinę opuszczenia Zamku przez jego mieszkańców. Czyżby on pierwszy używał Gobelinu w ten sposób? Jego ojcu z pewnością też to musiało przyjść do głowy! A może i nie? Zagadka wciąż była nie rozwiązana! Dorośli jako tacy są głupi. Dlatego potrzebują Odpowiedzi. Może też dlatego tak pilnie strzegą tajemnicy bociana? Nie chcą powiedzieć, jak go powiadamiają! W innym wypadku dzieci z pewnością robiłyby to dużo lepiej od nich.

Nagle Gobelin zmatowiał. Czyżby stało się z nim coś złego? Ivy zamordowałaby go, gdyby tak było! Dolph szybciutko pomyślał, o czym trzeba, i obraz zaraz wrócił do normy. To nie była wada Gobelinu. Coś blokowało pewne sceny. Powolutku przesunął je w przód, sprawdzając, co robią Humphrey, Gorgona i Hugo. Nie było to takie trudne, gdyż na Gobelinie ukazywało się wiele wydarzeń naraz. Nie dało się go nastawić jednocześnie na różne czasy i miejsca, można było jednak oglądać wiele historyjek rozgrywających się naraz w tym samym miejscu i czasie. Teraz widział cały Zamek. Pokoje stały otworem niczym w jakimś domku dla lalek. Humphrey wciąż pochylał się nad Księgą. Wydawało się, że nigdy od niej nie odchodzi! Gorgona robiła sałatkę, utwardzając ser wzrokiem, zaś Hugo wyczarowywał w swej sypialni przeróżne owoce. To był jego talent. Ale nie był w tym zbyt dobry. Wytwory jego magii były niezbyt piękne i miały dziwne barwy.

W tym czasie jakiś elf, najwyraźniej na polecenie Maga, ustawiał w pracowni pewnego rodzaju przyrządy. Po Zamku jak zwykle kręciło się wiele różnych stworzeń. Odbywały swą roczną służbę, w zamian za Odpowiedzi, które miały otrzymać. W ten sposób Dobry Mag nigdy nie narzekał na brak rąk do pracy.

Nagle wydarzyło się coś złego. Z ustawianych przez elfa przyrządów buchnął mleczny dym. Elf odskoczył, kaszląc. Dym wciąż, się rozchodził. Po chwili wypełnił całą pracownię. Gorgona podniosła oczy znad sera. Pociągnęła nosem. Krzyknęła coś do Humphreya. (Gobelin nie przenosił dźwięków, Dolph widział jednak, jak jej piersi uniosły się w górę i otworzyły się usta. Zobaczył także, iż inni na to zareagowali.) Dobry Mag podniósł się znad swej Księgi i poczłapał na dół. Przybiegł także Hugo. Przytaszczył ze sobą kiść sinoniebieskich bananów, które właśnie wyczarował. Wszyscy ruszyli w kierunku dymu, lecz on wcale na nich nie czekał. Podążał ze wzmożoną siłą, by wypełnić pozostałe komnaty. Elf próbował coś wyjaśnić, gestykulując zawzięcie rękoma, ale gęsty dym szybko ich okrążył i niejako zamknął w środku. Nie mieli jak uciec.

Dolph stwierdził, że nie jest to zwykły dym. To był zaklęty dym! Nie można było przewidzieć, co zrobi!

Wyglądało na to, że Mag jest zdenerwowany. Pokazał coś rękoma i cała czwórka pospieszyła do jeszcze innej komnaty. Dym popędził za nimi. Był nie do opanowania. Wymknął im się spod kontroli. Jak tylko uciekinierzy przecisnęli się przez drzwi, on też wślizgnął się do środka. Miał ich! Po chwili i w tej komnacie było biało. Dym przysłaniał cały obraz. Dolph jednak postanowił go nie zmieniać.

Po paru minutach dym przerzedził się i rozproszył. Lecz Humphreya, Gorgony i Hugona już nie było. Mag i jego rodzina jakby się w nim rozpłynęli. W komnacie pozostał jedynie zupełnie zdruzgotany elf. Najwidoczniej w pewnym momencie stracił kontakt z resztą towarzystwa i teraz nie wiedział, co się z nimi stało. Ponieważ już się nie pojawili, elf, postępując zgodnie z regulaminem działania w razie nagłych wypadków, zaczął zamykać Zamek. Otworzył klatkę i wypuścił smoki. Pobiegły zaczarowaną ścieżką, ile tylko sił w nogach. Było w tym coś niezwykłego, gdyż nie wolno im było jej używać. Uporawszy się z ostatnią czynnością, elf opuścił Zamek. Jego służba skończyła się.

Następnego dnia przybyli trzej pytający.

Dolph przesunął obraz do tyłu. Nastawił Gobelin na dym, próbując natrafić na jakiś kluczowy moment. Zrozumiał wreszcie, czemu dorośli nie rozwiązali tej zagadki za pomocą Gobelinu. To dym ich zatrzymał. On jednak miał dobry wzrok.

- Gdybym tylko spostrzegł coś, czego inni nie zauważyli... Przeobraził się w gryfa. Miał teraz doskonałą zdolność widzenia.

- Co robisz w moim pokoju, mały?! - zawołała ze złością Ivy. - Dobrze wiesz, że nie wolno ci tu wchodzić!

Tak naprawdę była tylko trochę zła, trochę zaś udawała. Poznał to po tonie, jakim przemawiała. Był tak pochłonięty tym, co zobaczył, że nawet nie usłyszał jej kroków. Zamienił się w człowieka.

- Patrzę sobie tylko na Gobelin! Gdybym mógł choć na chwilkę powiesić go w swoim pokoju...

- Nigdy! - przerwała mu Ivy.

Miała czternaście lat i uważała się za nie wiadomo co. Dolph był głęboko przekonany, że nic, powtarzam nic nie jest gorsze od starszej siostry w tym wieku. Wszystko wyolbrzymiała. To był jej talent. Lecz także niewątpliwie i jej natura. Szkoda było się z nią kłócić.

Tak więc Dolph nawet nie próbował się sprzeczać. Przeobraził się w wielkiego, jadowitego pająka. Górował teraz nad nią. Z żuwaczek kapała ślina... był górą!

Ivy z wrzaskiem cofnęła się w tył.

- Co za nędzna kreatura! - krzyknęła z dobrze udawanym przerażeniem w głosie. - Wreszcie zamienił się w to, czym jest. Zawsze wiedziałam, że to wstrętny robal!

I znowu mu się dostało. Zawsze udawało jej się mu dokuczyć. Zamienił się w chłopca.

- Myślisz, że jesteś najmądrzejsza na świecie! Zrobię coś takiego, że ci oko zbieleje. Poczujesz się jak harpie gówienko! - Dolph próbował się odciąć, nie potrafił jednak robić tego tak zręcznie jak Ivy.

- Tak?! A co takiego, mały?

- Mam zamiar odnaleźć i wyratować Dobrego Maga!

Nie odpowiedziała. Była zbyt sprytna, by okazać zdziwienie. Zamiast tego wybuchnęła śmiechem. Rzuciła się na łóżko, zaczęła się tarzać z uciechy... i nagle spoważniała.

- Tu jest włos wilka! - zawołała obrażona. Często się śmiała, a za chwilę trzęsła ze strachu czy dąsała. Niewiarygodnie szybko popadała w skrajnie odmienne nastroje.

Dolph stwierdził, że teraz najrozsądniej byłoby się wycofać. Zamienił się w myszkę i wymknął się z komnaty, pozostawiwszy gniewnie piszczącą siostrę samej sobie.

Wciąż myślał o tym, jak odnaleźć Dobrego Maga. Co prawda, swojej apodyktycznej siostrze wyznał to tylko po to, by ją czymś zaskoczyć. Teraz jednak nie mógł się wycofać. W przeciwnym razie zostałby zupełnie wyśmiany. Poza tym miał już dość bycia młodszym bratem. Zapragnął uczynić coś, co by mu przysporzyło sławy. Dlaczego nie mógłby poszukać Dobrego Maga? Miał do tego takie samo prawo jak wszyscy. Mimo że jeszcze był mały, był już Magiem w całym tego słowa znaczeniu. Jeśli coś lub ktoś zechciałby mu cokolwiek zrobić, przeistoczyłby się odpowiednio i powstrzymał napastnika.

Udam się do Zamku Humphreya, wejdę do komnaty i sprawdzę, czy przypadkiem nie natrafię na jakiś ślad, który by mnie naprowadził na właściwy trop. A potem... pójdę po nitce do kłębka, postanowił. W swoim przedsięwzięciu dostrzegł jednak pewien mały problem, który nosił nazwę rodzice. Oczywiście stwierdzą, że jestem za mały, pomyślał. Zawsze mi to wypominają. To ich koronny argument.

I choć był to jeszcze jeden dowód na tępotę dorosłych, musiał to jakoś znosić. W końcu jego ojciec był królem Xanth, należało się więc z nim trochę liczyć.

- Może za parę lat - dyplomatycznie napomknął Król Dor. Był zawsze bardziej liberalny od żony. Jednak w obliczu apodyktycznej Królowej Iren nie miało to i tak wielkiego znaczenia.

- Ale Dobrego Maga trzeba odnaleźć teraz! - krzyknął Dolph. - Przecież każdy mieszkaniec Xanth wam to powie!

- Nie jestem tego taki pewien - odpowiedział stołek.

- Zamknij się, drewniany móżdżku - syknął chłopczyk.

- Odczep się ode mnie! Co za przemądrzałe siedzenie! - odciął się głośniej stołek. - Zaraz wbiję ci drzazgę tam, gdzie trzeba.

Dolph nie odezwał się. Jego ojciec potrafił rozmawiać z różnymi martwymi przedmiotami, a te sprawiały wrażenie niezbyt mądrych. W obecności Króla Dora nawet skały mogły mówić. I to wtedy, gdy nikt ich nie prosił o głos.

Król Dor spojrzał na Królową Iren. Wymienili badawcze spojrzenia. Nie oznaczało to nic dobrego. Specjalizowali się w bezsensownym utrudnianiu wszelakich przedsięwzięć. Myśleli tylko o tym, jak zatrzymać go w domu i jak mu to powiedzieć, by nie poczuł się obrażony.

- A może... byś wziął ze sobą kogoś dorosłego... - niepewnie bąknęła Królowa. Była właściwie tak samo despotyczna jak Ivy, lecz potrafiła doskonale się maskować. Jednakowoż jej delikatna sugestia równała się prawu.

Och, nie! Nie mogło jej przyjść do głowy nic gorszego! - westchnął Dolph. Dorosły wszystko popsuje. A już szczególnie ktoś, kto cieszy się względami mojej matki: centaur. Centaury słynęły z rozsądku i posłuszeństwa. Ponadto zawsze chciały czegoś uczyć dzieci. A Dolph miał już tej ciągłej nauki po dziurki w nosie. Wystarczyłoby mu jej już na całe życie.

Jednak Królowa Iren wciąż miała głos. Podejrzewała, że najchętniej udałby się do Zamku sam, a już na pewno nie w towarzystwie kogoś dorosłego. Była przekonana, że taki warunek zniechęci go do tej całej Wyprawy.

A gdybym tak znalazł sobie jakiegoś klawego kumpla, kogoś niekrępującego, pomyślał Dolph. Wyprowadzę ich w pole. Przechodzenie rodzicom przez rozum to prawdziwa sztuka. Ale jeśli włożę w to dużo serca, to może mi się uda...

- Załatwione - odpowiedział. - Ale ja sam sobie tego kogoś znajdę.

Król Dor spoważniał, co jednak znaczyło, że stara się powstrzymać od śmiechu. Był to dobry znak. Obydwoje wiedzieli, że Królowa najchętniej wybrałaby centaurzycę. Jeżeli Dolph zdołałby się od tego wywinąć, miałby w ręku połowę wygranej.

- Dobrze - odpowiedziała po chwili. - Ale my będziemy musieli go zaakceptować.

Hmm. To może popsuć całą sprawę. Może się nigdy nie zgodzić, na kogoś, kogo naprawdę lubię, a zaakceptować tego, kto jej się podoba. Jak to obejść? - zastanawiał się chłopiec.

Był młody i szybko myślał. Już po trzech sekundach znalazł wyjście z tej kłopotliwej sytuacji.

- Zgoda - powiedział. - Jutro dam wam odpowiedź.

- Świetnie! - przytaknęła Królowa, sztucznie się uśmiechając. - A tu cię mamy - mruknęła.

- No to będziemy mieli zabawę - jakby przypadkiem bąknęło krzesło.

Król Dor nie odezwał się ani słowem. Wiedział, że tym razem nie należy się spierać. Inaczej nie byłby Królem.

Dolph wrócił do swojego pokoju i zaczął w myśli wyliczać znajome imiona. Tok jego rozumowania był prosty. Chciał znaleźć możliwie jak najwięcej propozycji do odrzucenia. Jego matka wprost w tym celowała. Po jakimś czasie zamierzał podsunąć jej imię swego wybranka. Wydawało mu się, że w ten sposób, na zasadzie kontrastu, zaakceptuje go, zanim zdąży pomyśleć, co robi.

- Później pewnie będzie tego żałować, ale wtedy już nic nie będzie mogła zrobić - burczał pod nosem. - Królowa nigdy nie cofa danego słowa. Taka rzecz mogłaby źle o niej świadczyć, a ona bardzo dba o swoją reputację.

Wybrańcem Dolpha był golem Grundy. Obrzydliwe, pyskate, małe stworzonko - swego czasu zwykła kukiełka z kawałków drewna, sznurka i gałganków, którą Demon X(A/N)th obdarzył życiem. Zawsze komuś wymyślał. Dlatego też można się było z niego nieźle pośmiać. Władał wszelkimi możliwymi językami roślin i zwierząt, co podczas wędrówki po dzikich ostępach Xanth mogło mieć nie lada znaczenie. Był mężem Rapunzel, pięknej, niewielkiej i zazwyczaj miłej małej kobietki, która traciła panowanie nad sobą tylko wtedy, gdy zrobił jej się kołtun we włosach. A to dlatego, że były nieskończenie długie. W takim przypadku potrafiła przemawiać prawie, tak złośliwie jak Grundy, póki oczywiście nie rozczesała intruza. Golem był jej niezmiernie oddany, niemniej jednak uwielbiał przeróżne przygody. Tak więc najprawdopodobniej zgodziłby się na tę podróż. Teraz Dolphowi potrzebna była do szczęścia odpowiednia lista strasznych stworzeń.

- Na kogo matka na pewno się nie zgodzi? - mruknął. - Tak, wybralibyśmy zatem cyklopa Bronty, wielkiego, jednookiego potwora zamieszkującego jaskinię i pożerającego ludzi. Wybralibyśmy też Gerrymandra, który dzieli się nieustannie i, zwalczając wszystko "dokoła, przybiera najróżniejsze śmieszne kształty. I konia-ducha, Pooka.

Musiał jednak mieć więcej imion do zaproponowania. Królowa była zbyt cwana, by wystarczyły jej jedynie trzy. Wskoczył na łóżko, podskoczył parę razy, po czym usiadł i zaczął wymachiwać nogami. Nagle spośród zalegającego pod łóżkiem mroku wysunęła się jakaś zimna łapa. Chwyciła go za kostkę.

- Hej! - zawołał. - Przecież to nie ty, Zręcznusiu!

Zręcznuś był jego prywatnym Straszydłem spod Łoża. - A skąd możesz wiedzieć? - zagadnął go ten ktoś spod łóżeczka.

- Bo jego łapy są duże i włochate. Twoje zaś takie jakieś chude. Masz zwiotczałą skórę?!

Łapsko wypuściło kostkę Dolpha. Pod łóżkiem rozległy się jakieś szurnięcia i trzaski, a po chwili wyczołgał się spod niego kościej, chodzący szkielet.

- Nie zgadza się! W ogóle nie mam skóry. Mam tylko kości - odpowiedział wesoło.

- Co tu robisz, Marrow? Po co tam wlazłeś? - zapytał Dolph. - I gdzie się podziała moja Bestyjeczka spod Łóżeczka, mój Zręczny Rzezimiecha?

Przestraszył się, więc nazwał swoje Straszydło spod Łoża nie zdrobniale, a po imieniu. Odziedziczył to po matce.

- Poszedł odwiedzić Chrapusia. Zgodziłem się go na jakiś czas zastąpić. Myśleliśmy, że nic nie zauważysz.

- Nie zauważę! - zawołał Dolph. - Masz zupełnie inne łapy! I w dodatku tylko dwie!

- Masz całkowitą rację - zgodził się rozczarowany Marrow. - To chyba był głupi pomysł. Ale on tak bardzo chciał się z nim zobaczyć, a tu nie miał nic do roboty. - Wzruszył ramionami. Kości nieprzyjemnie zagrzechotały.

- A co go obchodzi Chrapuś?

Chrapuś był Straszydłem spod Łoża Ivy. Udał się w Ustronie Faunów i Nimf, zabrawszy jej łóżeczko ze sobą. Ivy nie mogła mu tego zapomnieć, choć w zamian dostała olbrzymią, miękką kanapkę, dwa razy większą od utraconego łóżeczka. Twierdziła, że jest dorosła, więc nie miała prawa dalej wierzyć w Straszydła spod Łoża. Dolph był przekonany, że Chrapuś uciekł od niej w samą porę. Brak wiary w te potwory unicestwiał je. Postanowił, że nigdy nie zrobi tego Zręcznusiowi.

- Tu bardziej chodziło o niego niż o Chrapusia - tłumaczył Marrow. - Mówi się, że w Ustroniu jest więcej nimf niż Chrapuś jest w stanie pochwycić. Podobno chętnie by się nimi z kimś podzielił. Zręcznuś orzekł, że należałoby zbadać tę sytuację i ewentualnie pomóc Chrapusiowi.

- A czemu nie podobały mu się moje kostki? - spytał Dolph.

- Ależ nie. Ubóstwiał je - szybko zapewnił go Marrow. - Musiał jednak jakoś ratować przemęczonego przyjaciela...

- Każde Straszydło, które woli kostki nimf od moich, nie jest warte złamanego szeląga

- oświadczył dumnie Dolph. - Cóż on w nich takiego widzi?

- Muszę przyznać, że nie wiem - stwierdził Marrow. - Ciało, czy to na nogach, czy na kostkach, w ogóle do mnie nie przemawia.:- Po czym dyplomatycznie dodał: - Nie mówię tu teraz o tobie...

Dolph przyznał mu rację. Kościej przybył tu po tym, jak ogr Esk i centaurzyca Chex przywrócili Rzece Pocałunków jej kręte koryto, dzięki czemu znów mogła być uczuciową, tkliwą i oddaną rzeką. Wyzwolono go z hipnotykwy. ze Ścieżki Zatracenia. Był teraz głównym służącym na Zamku. Najlepiej spisywał się w mrocznych zakamarkach, gdyż nic sobie nie robił z pajęczyn i szczurów. Tam też przeważnie, stwarzając niepowtarzalną atmosferkę, spoczywały jego kości. Przypadkowi podróżni, którzy nie wiedzieli o jego istnieniu, byli przerażeni. Marrow posiadał także pustą kość z palca. Gwizdał na niej jak na gwizdku na swoją przyjaciółkę Chex, gdy trzeba było go dokądś podrzucić lub mu pomóc.

- Chyba wciągnę cię na mą listę - oświadczył Dolph.

- Listę?

Dolph opowiedział mu, jak zamierza wymusić zgodę matki na to, aby Grandy towarzyszył mu w Wyprawie.

- Przecież jesteś dorosły... chyba mogę cię tu umieścić. Ale ją rozzłościsz!

- Dobrze mówisz - przytaknął mu Marrow. - Może bym ci tak jeszcze kogoś dorzucił? Co byś powiedział na Cumulusa Fracto Nimbusa?

- Cudownie! - zawołał Dolph. - Gdy o nim usłyszy, będzie cała mokra!

Fracto był Królem Chmur i zawsze sprzyjał złej pogodzie. Nigdy nie można było przewidzieć, kiedy spuści burzę z piorunami i rozniesie wszystko na strzępy. Na samą myśl o tym, że Fracto kręci się w pobliżu, Królowa Iren dostawała babskiej histerii.

- No to jeszcze wspomnij o harpii Hardym i hipogryfie Xapie - bąknął Marrow. - Nie zapominaj też o Stanleyu Steamerze.

- Wspaniale! - entuzjastycznie przytaknął Dolph. - Ci doprowadzą ją do szału. Zupełnie zgłupieje i nie będzie wiedziała, co ma zrobić.

Tak więc klamka zapadła. Marrow wczołgał się z powrotem pod łóżeczko i wygodnie ułożył tam kości, zaś Dolph nastawił swoje Magiczne Zwierciadło na Gobelin w pokoju Ivy. Nie zauważył nic interesującego. Mała czarodziejka oglądała, co popadnie.

- Tak zawsze jest ze starszymi siostrami. Nigdy nie wiedzą, na co mają patrzeć - westchnął.

Następnego dnia Dolph przystąpił do realizacji swego planu,

- Kogo wybrałeś na towarzysza Wyprawy? - zapytała matka.

- Kościeja Marrowa* [* Marrow - w staroangielskim: towarzysz. Słowo oznacza jednocześnie kość szpikową i dynię. Maski z dyni tradycyjnie używa się do straszenia w amerykańskie święto Halloween, które przypada w przededniu Wszystkich Świętych.] - powiedział. - Chętnie się z nim w tę podróż wybiorę.

Królowa Iren skinęła głową...

- Dokonałeś doskonałego wyboru...

- No cóż, to może jeszcze Cumulus Fracto Nim... Co?

- Tak! Marrow jest dorosły, mądry i doświadczony - oświadczyła Królowa. - Ma czachę na karku. Pomógł centaurzycy Chex. Poza tym nie trzeba się troszczyć o jedzenie dla niego. Muszę cię pochwalić za przenikliwość umysłu.

Jak mogła się zgodzić na pierwszego lepszego wariata? To nie fair! Jestem teraz skazany na chodzący szkielet! Coraz mniej mi się to podoba. A poza tym, co to w ogóle jest ta "przenikliwość"? No cóż! - westchnął. Może Marrow nie zechce się stąd ruszyć?

Wrócił do swego pokoju i po chwili zastanowienia stwierdził, że może jednak lepiej, że tak się stało. Kościej był nadzwyczaj przyzwoity, a na dodatek nie tylko wierzył w Straszydła spod Łoża, ale jeszcze im pomagał. Był jak dziecko, a to się liczy! Dla każdego uczyniłby wszystko, co w jego mocy, i nikogo by nie wydał.

Tak więc kwestia odpowiedniego kompana została rozwiązana. Miał nim być kościej Marrow. Wkrótce razem mieli opuścić Zamek Roogna, wyruszyć na Wyprawę i rozwiązać zagadkę zniknięcia Dobrego Maga.

I tak zaczęła się kolejna Przygoda w Xanth.

 

Rozdział 2

 

 

GRYPS

 

 

Wyruszyli następnego ranka. Szli zaczarowaną ścieżką na wschód. Mieli przed sobą jakieś dwa dni drogi. Dlatego też Iren kazała Dolphowi zabrać chlebak, do którego włożyła trochę kanapek, parę zapasowych skarpetek, małe magiczne zwierciadło i inne podobne, nikomu niepotrzebne rzeczy.

- Myj buzię każdego ranka - przykazała mu na pożegnanie. - I nie zapominaj o uszach.

Usłyszawszy to, Dolph o mało co nie umarł z rozpaczy.

Marrow nie niósł niczego, gdyż ani jedzenie, ani ubranie nie były mu potrzebne do szczęścia. Jako wytwór magii był podporządkowany zupełnie innym prawom.

Koło poradnia Dolpha zaczęły boleć nogi. W pewnym momencie zaczął zazdrościć szkieletowi.

- W jaki sposób się poruszasz? - zapytał.

- Za pomocą magii. A ty?

No i koniec rozmowy! Najwidoczniej szkielety nie miały za grosz wyobraźni. Właściwie należało się tego spodziewać. Miały puste czachy.

- Jestem głodny - oświadczył Dolph.

- Matka przewidziała to. Dlatego zrobiła ci kanapki. Uwaga Marrowa niezbyt przypadła mu do serca.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin