Anthony Piers - Xanth 01.2 Zaklęcie kameleona.txt

(265 KB) Pobierz
Anthony Piers

Zaklęcie Kameleona
Częć 2

W nocy ułożyli cegły. Niektóre pokruszyły się, bo niedostatek słońca nie pozwolił im dostatecznie się wypiec, ale większoć była zadziwiajšco mocna, Bink nadsłuchiwał odgłosów straży, czekajšc na to, co nazywali przerwš. Wtedy wszedł na górę cegieł, uchwycił brzegi kraty i pchnšł.
Naprężajšc mięnia nagle zdał sobie sprawę, po co Fanchon domagała się zasłony do toalety. Nie chodziło jej o ukrycie jej własnej nieatrakcyjnej anatomii, lecz cegieł, aby przechowały się do tej chwili, chwili ucieczki. A on się nie domylił.
Odkrycie to dodało mu sił. Pchnšł mocniej i krata podniosła się niespodziewanie łatwo, Fanchon wspięła się za nim i podstawiła nocnik pod krawęd kraty.
Brr! Może kiedy kto wymyli nocnik, który będzie pachniał różami! Ala nocnik wystarczył. Podtrzymał kratę, gdy Bink jš pucił. Było wystarczajšco dużo miejsca, żeby wydostać się na zewnštrz, Bink wypchnšł Fanchon, a potem sam się przecisnšł. Żaden ze strażników ich nie zobaczył. Byli wolni.
- Eliksir jest na statku - szepnęła Fanchon, wskazujšc w ciemnoć. 
- Skšd wiesz? - zapytał Bink.
- Minęlimy go po drodze na przekształcenie. To była jedyna dobrze strzeżona rzecz. I widać katapultę na jego pokładzie.
Niewštpliwie miała oczy otwarte. Brzydka czy nie, miała głowę na karku. On nie pomylał, żeby tak dokładnie się wszystkiemu przyjrzeć.
- Ale nie będzie łatwo dostać eliksir - cišgnęła dalej. - Sšdzę, że trzeba będzie zabrać cały statek. Znasz się na żegludze?
- Nigdy w życiu nie byłem na niczym większym, niż łód wiosłowa, może poza jachtem Iris, ale to nie była rzeczywistoć, pewnie dostanę choroby morskiej.
- Ja też - zgodziła się. - Jestemy szczurami lšdowymi, więc nigdy nas nie będš tu szukać. Chod.
Było to niewštpliwie lepsze, niż być zamienionym w bazyliszka.
Podkradli się plażš i weszli do wody. Bink obejrzał się nerwowo i zobaczył wiatło, przesuwajšce się w stronę lochu. 
-Popiesz się! - szepnšł. - Zapomnielimy położyć kratę na swoim miejscu; od razu zobaczš, że ucieklimy.
Oboje byli przynajmniej dobrymi pływakami. Zdjęli ubrania - co się z nimi stało podczas przekształcania, kolejny nie wyjaniony aspekt magii - i płynęli cicho w stronę łodzi żaglowej przycumowanej ćwierć mili od brzegu. Czarna otchłań wody przerażała Binka; jakie potwory zamieszkiwały wody Mundanii?
Woda nie była zimna, a wysiłek zwišzany z pływaniem pomógł mu się rozgrzać, lecz w końcu zaczšł odczuwać zimno i zmęczenie Fanchon czuła to samo. Łód nie wydawała się by daleko, gdy się patrzyło z lšdu. Płynięcie to zupełnie inna sprawa. Nagle w okolicach lochu wybuchła wrzawa. Wokół dziury zapłonęły wiatła - poruszały się jak wietliki - ale nie wywoływały pożaru. Bink poczuł przypływ nowych sił. 
- Musimy się tan szybko znaleć - sapnšł.
Fanchon nie odpowiedziała. Koncentrowała się na pływaniu. Płynęli bez końca. Bink tracił siły i ogarniał go pesymizm. Ale w końcu dotarli do okrętu. Na pokładzie stał żeglarz  jego sylwetka rysowała się w wietle księżyca - i patrzył w stronę brzegu. Fanchon podpłynęła do Binka. 
- Ty - na drugš stronę - sapnęła. - Ja odcišżę jego uwagę.
Odważna dziewczyna. Żeglarz mógł do niej strzelić. Bink pracowicie przepłynšł wzdłuż burty, aby znaleć się po przeciwnej stronie. Okręt miał około 40 stóp długoci, dużo jak na standardy Xanth. A jeli to, co Trent mówił o Mundanii, było choć trochę prawdš, to musiały tam być o wiele większe okręty.
Sięgnšł do góry i położył rękę na krawędzi burty. Usiłował sobie przypomnieć nazwę tej częci statku, ale nie potrafił. Miał nadzieję, że wachtę pełnił tylko ten jeden żeglarz. Musiał podcišgnšć się powoli po okrężnicy - bo tak to się nazywało - tak, aby nie zakołysać łodziš.
Fanchon, znakomicie wyliczajšc czas, zaczęła hałasować, jak gdyby się topiła. Żeglarze podeszli do nadburcia  było ich czterech - i Bink dwignšł się, jak mógł najciszej. Rozmasował zdrętwiałe, niczym ołowiane mięnie. Jego mokre ciało plusnęło o pokład, a statek pochylił się trochę pod jego ciężarem, ale żeglarze stali jak przyklejeni do drugiej burty, oglšdajšc przedstawienia.
Bink podniósł się na nogi i przelizgnšł się w stronę masztu. Żagle były zwinięte, więc było to kiepskie ukrycie, zobaczš go, jak tylko zawiecš lampę w jego stronę.
Musiał więc działać pierwszy. Nie czuł się dobrze przygotowany do walki, ręce i nogi miał ociężałe i zamarznięte, ale nie było wyjcia. Z bijšcym sercem zakradł się za plecy żeglarzy. Przechylali się przez nadburcie, usiłujšc dostrzec Fanchon, która wcišż hałasowała jak opętana. Bink położył, lewš rękę na plecach najbliższego żeglarza, a prawš chwycił za spodnie. Dwignšł go silnie i żeglarz wyleciał za burtę z okrzykiem przerażenia.
Bink natychmiast odwrócił się do następnego chwytajšc go i spychajšc w ten sam sposób. Żeglarz zwracał się w stronę swojego krzyczšcego towarzysza, ale za póno, Bink dwignšł go i żeglarz wyleciał. Prawie wyleciał - jednš rękš złapał się balustrady, Bink walił go po palcach aż w końcu oderwał je od relingu i mężczyzna wpadł do wody, ale stracił czas i rozmach. Teraz pozostałych dwóch żeglarzy rzuciło się na Binka. Jeden chwycił go za szyję, próbujšc go udusić, a drugi zaczaił się od tyłu. Co radził mu Crombie, żeby zrobić w takiej sytuacji? Bink skupił się i przypomniał sobie. Chwycił żeglarza, ugišł kolana i dwignšł go. Poskutkowało znakomicie. Żeglarz przeleciał nad jego ramieniem i upadł na pokład. Jeszcze jeden zbliżał się, wywijajšc pięciami. Trafił Binka z boku w głowę. Teraz Bink upadł na pokład, a żeglarz rzucił się na niego. Co gorsza, Bink zobaczył, że jeden z pozostałych wspina się z powrotem na pokład. Poderwał się na nogi, aby odeprzeć przeciwnika, lecz było to tylko częciowo skuteczne. Krzepki żeglarz przygniatał go, drugi szykował się przyjć z odsieczš.
Stojšca postać podniosła nogę. Bink nie mógł się nawet ruszyć; żeglarz mocnym chwytem obezwładnił mu ręce, a jego ciało było przycinięta do pokładu. Noga zamachnęła się i uderzyła głowę przeciwnika.
Żeglarz potoczył się na bok z jękiem. To wcale nie takie przyjemne dostać kopniaka w głowę. Ale dlaczego kopišcy nie trafił celu, skoro był tak blisko? Wszystkie latarnie powpadały do wody wraz ze swoimi włacicielami; może to była pomyłka spowodowana ciemnociami.
- Pomóż mi przerzucić go przez krawęd - powiedziała Fanchon. - Musimy zajšć ten statek.
A on jš wzišł za żeglarza, mimo że była goła! No cóż, można znowu zrzucić winę na niedostateczne owietlenie. wiatło Księżyca jest urocze, ale w takiej sytuacji...
Jednak dwaj pozostali żeglarze znów przełazili przez okrężnicę. Wiedzeni zgodnym impulsem Bink chwycił ramiona byłego przeciwnika, a Fanchon jego nogi. 
 Raz, dwa, trzy i hop! - sapnęła
Dwignęli go prawie jednoczenie. Żeglarz poleciał do góry, a potem spadł na swoich dwóch towarzyszy. Wszyscy trzej przelecieli przez burtę i wpadli do morza. Bink miał nadzieję, że byli wystarczajšco przytomni, by moc pływać. Czwarty leżał na pokładzie najwyraniej nieprzytomny.
- Wcišgnij kotwicę - rozkazała Fanchon. - Ja wezmę pych - smukła w wietle księżyca sylwetka pobiegła do kabiny.
Bink znalazł łańcuch kotwiczny i pocišgnšł go. Łańcuch, jak na złoć, stawiał opór, bo Bink nie wiedział, jak go wprawić w ruch, ale w końcu mu się udało.
- Co ty zrobiłe temu facetowi - zapytała Fanchon, klękajšc obok leżšcego żeglarza.
- Rzuciłem go, Crombie pokazał mi, jak to się robi.
- Crombie? Nie pamiętam.
- Żołnierz, którego spotkałem w Xanth. Złapała nas burza gradowa. I ja poszedłem po Dee, ale... Och, to jest bardzo skomplikowane.
- Rzeczywicie, mówiłe mi o nim - przerwała. - Dee? Poszedłe po niš? Dlaczego?
- Uciekła w burzę, a przecież ona mi się podobała - żeby zatrzeć wrażenie czego, co mogło jš, tak wrażliwš, urazić dodał popiesznie: - Co się stało z resztš żeglarzy? Utonęli?
- Pokazałam im to - powiedziała, wskazujšc na gronie wyglšdajšcy bosak - więc popłynęli do brzegu.
- Lepiej ruszajmy stšd. Jeli uda nam się rozszyfrować żagle,
- Nie, pršd nas wypchnie. Wiatr wieje w złš stronę. Tylko bymy sobie zaszkodzili, próbujšc bawić się żaglami, kiedy nie wiemy nawet, jak to się robi.
Bink popatrzył w stronę drugiego statku. Zapalono na nim wiatła. - Ci żeglarze nie popłynęli do brzegu - powiedział. - Poszli do sšsiadów. Zaraz tu będš po nas, pod żaglami.
- Nie mogš - powiedziała. - Mówiłam ci - wiatr. Lepiej poszukajmy eliksiru.
- Dobrze.
Zupełnie o nim zapomniał. Gdyby nie to, mogliby pobiec lšdem i zaszyć się gdzie w Mundanii. Jak miałby jednak żyć ze wiadomociš, że kupił swojš wolnoć za cenę pozostawienia Xanth oblężonego przez Złego Czarownika? 
- Wyrzucimy go za burtę.
- Nie!
- Ale ja mylałem...
- To będzie zastaw. Jak długo go mamy, tak długo oni na nas nie napadnš. Będziemy na zmianę stać na pokładzie, trzymajšc fiolkę nad wodš tak, żeby nas widzieli. Jeli cokolwiek się wydarzy...
- Wspaniale - zawołał. - Nigdy bym na to nie wpadł.
- Po pierwsze, musimy najpierw znaleć nasz zastaw. Jeli wybralimy zły statek i jeli oni umiecili katapultę na jednym, a eliksir na drugim...
- To nie będš nas cigać - powiedział.
- Będš, będš. Katapulta jest im też potrzebna. A przede wszystkim potrzebujš nas.
Przeszukali statek. W kabinie na łańcuchu siedział potwór, jakiego Bink dotychczas nie widział. Nie był duży, ale był okropny. Jego ciało było całkowicie pokryte włosiem,  białym w czarne plamy. Miał też cienki ogon, miękkie czarne uszy, mały nos i lnišce białe zęby. Jego cztery nogi uzbrojone były w grube pazury. Zawarczał wciekle, gdy Bink się do niego zbliżył, ale był przykuty za szyję do łańcucha, a łańcuch do ciany tak, że jego wciekłe skoki hamowały stalowe więzy.
- Co to jest? - zapytał Bink ze zgrozš.
Fanchon zastanowiła się. 
- Mylę, że to wilkołak. 
Teraz stworzenie wydało mu się trochę znajome. Przypominało wilkołaka ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin