Charlotte Link - Grzech aniołów.pdf

(779 KB) Pobierz
Grzech aniołów
Charlotte Link
Z języka niemieckiego przełożył Dariusz Guzik
Tytuł oryginału: DIE SÜNDE DER ENGEL
***
Maximilian ostatnie sześć lat spędził w klinice psychiatrycznej. Jego ojciec, Phillip,
wzbrania się przyjąć go z powrotem na łono rodziny. Zrozpaczona matka wyjeżdża do
Londynu i rzuca się w ramiona swego niegdysiejszego kochanka.
Wówczas dociera do niej z Niemiec niepokojąca wiadomość: jej drugi syn Mario, brat
bliźniak Maximiliana, wyjechał razem ze swoją dziewczyną do Prowansji, by spędzić tam
urlop tylko we dwoje. Dowiedziawszy się o tym, Janet na łeb na szyję wyrusza do Francji.
Dlaczego wpadła w taką panikę? Jaką straszliwą tajemnicę Janet skrywa razem z
ukochanymi nad wszystko synami? Na ile wydarzenia z przed lat zdeterminują zachowania
i wybory członków rodziny?
Bo nie ma tu różnicy: wszyscy bowiem zgrzeszyli...
(Rz3,23)
Czwartek, 25 maja 1995 roku
Ringlestone Inn, jak z dumą wyjaśnił gospodarz, zbudowano w roku 1533 i od XVII
wieku mieścił się w nim pub. Od tamtej pory niewiele się tu zmieniło. Niska powała
wspierała się na ciężkich, dębowych, poczerniałych od sadzy belkach, zaś maleńkie
okienka, osadzone głęboko w grubych, bielonych wapnem murach, składały się z
oprawionych w ołowiane ramki gomółek. Tuż przy wejściu potężny murowany kominek
witał gości trzaskającym ogniem. Przechodząc z jednej sali do drugiej, trzeba było
pochylić głowę i uważać, by nie potknąć się o jakiś stopień czy wystającą z podłogi belkę.
Ławy, krzesła i stoły były ustawione ciasno obok siebie, nad nimi kołysały się zawieszone
u powały prastare lampy. Nikt by się nie zdziwił, gdyby nagle wdarł się do środka Oliver
Cromwell, w wysokich butach, kapeluszu z piórami i w rozwianym czarnym płaszczu,
zerkając nieufnym wzrokiem, czy w którymś kącie nie ukryli się rojaliści.
Na placu przed zajazdem powinny stać uwiązane konie, a nie parkować samochody,
pomyślała Janet. O wiele lepiej pasowałyby do tego miejsca.
Już od kilku godzin miała wrażenie, że przeniosła się w zamierzchłą przeszłość.
Wyruszyła z Londynu, jednak tuż przed Rochester zjechała z drogi prowadzącej w
kierunku Dover i skręciła na południe. Trasa wiodła przez sielskie wioski, na pozór
nietknięte przez upływ czasu, mijała ciche, idylliczne domy z epoki elżbietańskiej,
otoczone omszałymi, rozsypującymi się murami, biegła wzdłuż zapuszczonych ogrodów,
których drzewa tworzyły ponad wyboistą drogą dachy z gałęzi i listowia.
Przydrożne tablice informowały, że niedługo dotrze do wybrzeża. Uświadomiła sobie
wówczas, że od porannej mizernej przekąski w samolocie nie miała nic w ustach.
Postanowiła, że zboczy z głównej drogi i rozejrzy się nieco po okolicy w poszukiwaniu
jakiegoś zajazdu. Był jasny majowy wieczór; po deszczowym dniu niebo nagle przetarło
się i zatopiło wilgotną ziemię w powodzi słonecznego światła.
Janet zawsze lubiła Kent, jednak rzadko kiedy czuła się tak urzeczona okolicą jak tego
wieczoru. Wraz z chmurami zniknęły jej zmartwienia. Na kilka godzin stała się kobietą bez
przeszłości i przyszłości, bez powinności i zobowiązań. Nikt nie wiedział, gdzie się
znajduje, nikt nie mógł od niej niczego oczekiwać ani wymagać.
Kiedy zatrzymała się przed Ringlestone Inn i wysiadła z samochodu, w rześkim
przedwieczornym powietrzu przeszedł ją dreszcz zimna. Mimo to już dawno nie czuła w
sobie takiego wewnętrznego ciepła.
- Pewnie chce się pani dostać do Folkstone? - odezwał się gospodarz.
Janet potrząsnęła głową.
- Nie. Prawdopodobnie jeszcze dziś wrócę do Londynu. - Potarła dłońmi odkryte
ramiona, ruchem głowy wskazując wolny stolik przy kominku. - Mogę tam usiąść?
- Oczywiście - gospodarz ochoczo podsunął jej krzesło. Janet usiadła. Od kominka
buchał nieznośny żar. Pewnie nie wytrzyma przy nim dłużej niż pół godziny, lecz będzie
mogła się rozgrzać i wysuszyć wciąż wilgotne od deszczu buty. Obrzuciła wzrokiem
pomieszczenie i stwierdziła, że znajdują się w nim głównie ludzie z okolicznych wiosek.
Starsi mężczyźni popijali piwo, politykowali, dyskutowali o zbliżających się żniwach. Nikt
nie zwracał na nią uwagi. Coraz bardziej poddawała się błogiemu uczuciu odprężenia.
Zamówiła kurczaka z ryżem oraz szklaneczkę ginger, ale rzuciła się najedzenie, jakby
umierała z głodu. Na talerzu nie został ani okruszek. Na deser poprosiła jeszcze o kawałek
ciasta. Od lat cierpiała na niestrawność, często dostawała torsji. Dziś jednak czuła, że nie
ma się czego obawiać. Nic jej nie zaszkodzi.
Kiedy sączyła kawę i zaciągała się papierosem, przysiadł się do niej gospodarz. Aż
palił się do rozmowy; zagaił wielce oryginalnie... uwagą o pogodzie.
- Miała pani lepszą pogodę, tam, skąd pani przybywa? - zapytał.
Janet zmarszczyła czoło.
- Ma pani na sobie letnie ubranie - wyjaśnił.
Janet spojrzała na siebie. Bawełniany sweter z krótkimi rękawami, lekka spódnica,
zamszowe buty z plamami wilgoci. Roześmiała się.
- Dziś wczesnym rankiem przyleciałam do Londynu z Hamburga. W Hamburgu
rzeczywiście było ciepło.
- Hamburg? Mój ojciec był tam, po wojnie!
- Naprawdę? - zdziwiła się Janet.
Gospodarz patrzył na nią tak rozpromieniony, jakby odkryli właśnie wspólnego
przodka. Poczuła, że musi to wyjaśnić:
- Jestem rodowitą Angielką.
- Jak długo mieszka pani w Niemczech?
- Od dwudziestu pięciu lat. Wyszłam za mąż za Niemca.
Słowa te omal jej nie przeraziły. Ćwierć wieku! Wyjechała, mając osiemnaście lat.
Była zbyt młoda, by wiedzieć, na co się decyduje.
- A teraz wybrała się pani do swojej ojczyzny w odwiedziny - stwierdził gospodarz. -
Miło jest wrócić do domu, prawda? Pochodzi pani z tych stron?
- Nie. Urodziłam się i dorastałam w Cambridge. A dziś tak naprawdę zamierzałam
pojechać do Edynburga.
- Och... - gospodarz okazał zaskoczenie. Wydało mu się dość osobliwe, że ktoś wybiera
się do Edynburga, a zamiast tego ląduje w Ringlestone Inn, pomiędzy Maidstone a
Canterbury, w południowo-wschodniej Anglii.
Janet spojrzała na zegarek.
- Za dziesięć minut mój samolot do Edynburga startuje z Heathrow - powiedziała z
zadowoleniem.
- Cóż, tego już pani nie złapie - przyznał gospodarz i uśmiechnął się nieco zakłopotany.
Zaczął sobie uświadamiać, że w zachowaniu tej kobiety kryje się coś dziwnego. Nie
potrafił tego nazwać, jednak było w niej coś szczególnego... Sprawiała wrażenie
odprężonej, lecz wyczuwało się przejmujący ją strach i niepokój.
- No cóż - rzekł niepewnie - samoloty do Edynburga latają codziennie, nieprawdaż?
W takim razie poleci pani jutro.
- Myślę - odparła Janet - że w ogóle tam nie polecę.
W zasadzie postanowiła tak postąpić już przed południem, kiedy około dziesiątej
wysiadła w Londynie z samolotu. Celowo wybrała takie połączenie, by mieć
jedenastogodzinną przerwę między lotami. Miałaby wówczas - jak wyjaśniła swemu
mężowi, Phillipowi - dość czasu na niespieszne zwiedzanie Londynu.
- Przecież znasz Londyn jak własną kieszeń! - zauważył Phillip. - Co chcesz tam jeszcze
zobaczyć?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin