02 Dzien drugi.pdf

(8475 KB) Pobierz
Wioski szutrem rozsiane, czyli Ukraina ostatni raz
Dzień drugi, wtorek 8 sierpnia 2017
Spałem może z godzinę i obudził mnie dźwięk silnika. Policja, może jednak bandyci, a może
dwa w jednym? Zerwałem się i nie wiem co się dzieje, czy to sen, czy już rzeczywistość.
Niestety to nie sen i faktycznie coś jedzie w moją stronę. Nie wierzę, że to się dzieje
naprawdę i to właśnie teraz, gdy mi się chce tak strasznie spać. Ta łąka wyglądała na
naprawdę bezpieczną. Poza śladami ciągnika koszącego trawę nie było żadnych innych
śladów ludzkiej bytności. Łąka była osłonięta od drogi głównej tak, że nie było mnie zupełnie
widać a ja ledwo słyszałem jak coś jechało asfaltem. Z resztą w środku nocy na tym zadupiu
prawie nic nie jeździło a tu niewiadomo dlaczego coś wjeżdża na moją łąkę?
Zaglądam i widzę jakąś osobówkę, która wdziera się na drugi koniec łąki. Na szczęście to nie
Policja, ani bandyci. Komuś się amorów zachciało w środku nocy. Zostałem
zdekonspirowany i dla swojego bezpieczeństwa, powinienem wstać, zwinąć namiot i
poszukać w środku nocy innego przytułku. Gdybym był teraz na Ukrainie to w takiej sytuacji
pewnie bym się zmobilizował, ale jeszcze jestem w Polsce i moje zmęczenie wzięło górę.
Leżę dalej w śpiworze i czekam na rozwój sytuacji. Przygotowałem sobie jednak latarkę i
scyzoryk, bo a nóż coś głupiego wpadnie komuś do łaba i trzeba będzie się bronić.
Samochód w końcu zaparkował z dala od mojego namiotu i zamilkł hałaśliwy silnik diesla.
Jakaś parka, postanowiła właśnie tutaj zająć się głośnym słuchaniem Radia Zet. Które to radio
zostało mocno podgłoszone, tak, żebym i ja dobrze słyszał a raczej żebym nie słyszał nic
innego oprócz Zetki.
Musiałem niestety słuchać tego radia dobrą godzinę i nijak nie mogłem zasnąć. W końcu
jednak chyba uszy ich rozbolały, bo radio ucichło i silnik diesla ponownie zaskoczył.
Potem zaczęło się niezrozumiałe dożynanie silnika. Chyba się gdzieś zakopał i nie mógł
wyjechać. Łąka rozmiękła od deszczu, więc to jak najbardziej możliwe. Pewnie zaraz
przyjdzie mnie prosić, żebym pomógł pchać a wtedy mu powiem co myślę na temat głośnego
słuchania radia w nocy na nie swojej łące.
Jednak jakoś wyjechał bez mojej pomocy a ja odetchnąłem z ulgą, bo mogłem w końcu w
ciszy kontynuować chrapanie.
Obudziłem się dopiero rano, gdy już było zupełnie jasno i nie byłem ani trochę wypoczęty.
Postanowiłem jednak jak najszybciej opuścić tą okrytą złą sławą łąkę. Wyglądam z namiotu a
tu niczego sobie górski widoczek mam.
Słoneczko świeci, groźnych chmur nie widać, robi się przyjemnie ciepło, czyli udany dzień
się zapowiada.
Jelon stoi nietknięty, no może trochę przez ślimaki i dzielnie czeka na kolejną przygodę.
Tylko gdzie jest Mister Ti? Może to jest sprawca tajemniczego zniknięcia Mister Ti?
Pająk rozmiarami wyglądał na takiego co lubi dużo jeść i wcale nie chciał opuścić mojego
namiotu.
Wystawiłem namiot razem z pająkiem na słońce a sam zabrałem się za małe śniadanko,
połączone z parzeniem aromatycznej kawy. Nie jakaś tam lura z torebki, tylko
najprawdziwsza mielona z odrobiną miodu. Wypicie pysznej kawy o poranku z takim
widokiem potrafi zrobić człowiekowi dobrze, nawet po ciężkiej, nieprzespanej nocy.
Tam w dole jest wieś Czaszyn, lecz na zdjęciu ledwo ją widać.
Tak sobie spaceruję z kawusią i odnalazłem ślady wczorajszego zajścia oraz niezbite poszlaki,
które mogą mnie doprowadzić do samego sprawcy.
Tak się wczoraj Casanova męczył z nawracaniem swojego pojazdu, że aż zgubił rejestrację.
Jak tylko namiot podsechł, zwinąłem obozowisko i ruszyłem w stronę Komańczy.
Dzień się dopiero zaczynał, miałem zatem sporo czasu, więc postanowiłem jeszcze trochę
poodwiedzać bieszczadzkie zakamarki. Uderzam na Smolnik.
Smolniki w Bieszczadach są dwa, jeden bardziej przez turystów znany w Gminie Lutowiska i
drugi, mniej znany, ale za to ciekawszy w Gminie Komańcza. Oczywiście jadę do tego
ciekawszego. No może bardziej ciekawego dla mnie, bo jak ktoś nie lubi tak zwanych zadupi
to może być rozczarowany. Natomiast jak ktoś lubi to już się będzie cieszył przejazdem przez
taki stary, drewniany most.
Lubię tą wioskę i byłem w niej klika razy i pewnie za jakiś czas znowu zaglądnę, właśnie dla
takich klimatów.
Bieszczadzkie smaki. Niedaleko jest też agroturystyka Smolnikowe Klimaty.
Chlebek śpiewany i ziołowe rozmaitości. Proszę nie mieć złudnego wrażenia, że to po tych
ziołach wydaje się, że chleb zaczyna nam śpiewać, tylko po prostu jak ktoś jest głodny to nie
idzie od razu do spożywczaka, tylko zamiast tego może sobie upiec własnoręcznie chleb. W
czasie gdy chleb się piecze jest czas na ziołowe rozmaitości i związane z tym śpiewy.
No dobra, tego płotu nigdy nie przekraczałem to nie wiem jak naprawdę z tymi ziołami i
śpiewanym chlebkiem jest.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin