Tess Gerritsen - Bez odwrotu.pdf
(
1126 KB
)
Pobierz
Bez odwrotu
Tess Gerritsen Harlequin (2013) Etykiety: New York Times Bestselling Authors
New York Times Bestselling Authorsttt
To była przerażająca chwila. Catherine Weaver spokojnie prowadziła samochód, gdy
nagle prosto pod jej koła wpadł mężczyzna. Rozdygotana odwozi rannego Victora Hollanda do
szpitala i tu doznaje kolejnego szoku – mężczyzna został wcześniej postrzelony. Jest pewna, że to
najgorszy dzień jej życia i chce o nim jak najszybciej zapomnieć. Jednak to dopiero początek
dramatycznych wydarzeń. Po opuszczeniu szpitala Victor odnajduje Catherine. Wyjaśnia jej, że
posiada cenne informacje, które mogą kosztować go życie. Zostawił w samochodzie Catherine
dowody na nielegalną produkcję broni biologicznej za rządowe pieniądze, wplątując ją tym
samym w niebezpieczną rozgrywkę. Oboje zmuszeni są do ucieczki, a ich tropem podążają
bezwzględni zabójcy.
Tess Gerritsen
Bez odwrotu
Tłumaczyła
Maria Świderska
PROLOG
Serce omal nie wyskoczyło mu z piersi, gałęzie chłostały twarz, ale nie przestawał biec.
Czuł na plecach oddech prześladowcy i wyobrażał sobie, jak kula przecina powietrze i wbija mu
się w plecy. A może już to się stało? Może zostawia za sobą strugę krwi? Był zbyt sparaliżowany
strachem, aby cokolwiek czuć poza desperackim pragnieniem życia. Lodowata kurtyna deszczu
oślepiała go i tłukła w martwe zimowe liście. Potknął się i wylądował w kałuży błota. Szczęk
tłumika i świst kuli tuż przy uchu świadczyły o tym, że prześladowca, zaalarmowany trzaskiem
gałęzi, go zauważył. Z trudem zerwał się na nogi i ruszył zygzakiem w stronę autostrady. Tu, w
lesie, jest już trupem, ale gdyby zdołał zatrzymać samochód, miałby jeszcze szansę.
Hałas łamanych gałęzi i przekleństwa uświadomiły mu, że ścigający go mężczyzna się
przewrócił, a to dawało kilka cennych sekund przewagi. Biegł dalej, kierując się tylko
instynktownym zmysłem orientacji. Poza ponurą poświatą chmur na nocnym niebie nie widział
żadnego światła. Droga jednak musi być tuż przed nim.
A jeżeli nie zdoła zatrzymać samochodu?
Dostrzegł między drzewami ledwo widoczne migotanie, dwa zalane wodą snopy światła.
Przyspieszył. Płuca płonęły mu żywym ogniem, oczy ślepły od strumieni deszczu i uderzeń
gałęzi. Kolejna kula przeleciała obok i z głośnym uderzeniem wbiła się w drzewo, lecz ścigający
go strzelec stał się nagle mało ważny. Tylko te światła, nęcące obietnicą ratunku, mają znaczenie.
Przesuwały się gdzieś za drzewami. Czyżby samochód uciekł mu i znikał już za
zakrętem? Nie, jest, coraz wyraźniej widoczny. Biegł mu naprzeciw, cały czas świadomy, że
teraz, na otwartej przestrzeni, stanowi łatwy cel. Reflektory auta skręciły w jego stronę. Usłyszał
trzeci strzał. Siła uderzenia sprawiła, że padł na kolana i półprzytomnie zarejestrował, że kula
rozdziera mu ramię. Poczuł ciepło spływającej krwi, ale nie odczuł bólu. Pragnął tylko przeżyć.
Poderwał się na nogi i rzucił naprzód...
Światła oślepiły go. Nie miał czasu, aby usunąć się z drogi czy spanikować. Opony
zapiszczały na twardej nawierzchni, rozpryskując kałuże wody.
Nie poczuł uderzenia. Wiedział tylko, że znalazł się nagle na ziemi, deszcz wlewał mu się
do ust i było mu bardzo, bardzo zimno. I że ma zrobić coś ważnego.
Sięgnął do kieszeni kurtki i ścisnął palcami mały plastikowy cylinder. Nie mógł sobie
przypomnieć, dlaczego jest taki ważny, ale znalazł go tam i trochę mu z tego powodu ulżyło.
Ktoś go wołał. Kobieta. W strugach deszczu nie widział twarzy, ale słyszał jej
spanikowany głos. Próbował coś powiedzieć, ostrzec ją, że muszą uciekać, bo w lesie czai się
śmierć. Ale zdołał wydobyć z siebie tylko jęk.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pięć kilometrów za Redwood Valley drogę zablokowało zwalone drzewo, a korki oraz
ulewa sprawiły, że przedostanie się poza Willits zajęło Catherine Weaver prawie trzy godziny.
Dochodziła już prawie dziesiąta i Catherine wiedziała, że nie dotrze do Garberville przed
północą. Miała nadzieję, że Sarah nie będzie na nią czekać, choć na pewno zostawi w piecyku
ciepłą kolację i rozpali ogień w kominku. Ciekawe, czy ciąża służy przyjaciółce? Sarah mówiła o
dziecku od lat, wybrała nawet imię: Sam albo Emma. Fakt, że nie miała już męża, był bez
znaczenia.
– Ile można czekać na właściwego ojca? – mówiła. – W końcu trzeba wziąć sprawy w
swoje ręce.
I tak też zrobiła. Kiedy jej zegar biologiczny w szaleńczym tempie odmierzał czas, Sarah
odwiedziła Cathy w San Francisco i z książki telefonicznej wybrała klinikę leczenia
niepłodności. Oczywiście taką o liberalnym nastawieniu, w której desperackie tęsknoty
trzydziestodziewięcioletniej samotnej kobiety spotkają się ze zrozumieniem. Samo zapłodnienie
okazało się zwykłą procedurą kliniczną. Proszę się położyć, oprzeć tutaj stopy, i za pięć minut
będzie pani w ciąży. No, niezupełnie. Zabieg był prosty, dawca nasienia z udokumentowanym
dobrym stanem zdrowia, a co najważniejsze, Sarah będzie mogła zaspokoić instynkt
macierzyński bez tych wszystkich głupot związanych z małżeństwem.
Ta stara zabawa w małżeństwo. Obie przez nią wiele wycierpiały. Owszem, po rozwodzie
jakoś doszły do siebie, chociaż odniosły niemal wojenne obrażenia.
Dzielna Sarah, pomyślała Cathy. Ma odwagę sama przez to wszystko przejść.
Odczuła przypływ zadawnionej złości, wciąż na tyle silny, by sprawić, że jej usta się
zacisnęły. Wiele potrafiła wybaczyć swojemu eksmężowi Jackowi – egoizm, roszczeniową
postawę, zdrady – ale nie mogła mu darować, że nie dał jej dziecka. Mogła je mieć wbrew jego
woli, lecz chciała, by i on tego pragnął. Czekała więc na właściwy moment. Ale podczas
dziesięciu lat małżeństwa Jack nigdy nie uznał, że jest na to „odpowiedni moment”.
Mam trzydzieści siedem lat, pomyślała. Nie mam już męża. Nie mam nawet stałego
partnera. Ale byłabym szczęśliwa, gdybym mogła trzymać w ramionach własne dziecko.
Przynajmniej Sarah dozna niedługo tego błogosławieństwa.
Jeszcze tylko cztery miesiące i dziecko się urodzi. Cathy uśmiechnęła się, mimo że deszcz
zalewał szybę. Lało coraz mocniej i chociaż wycieraczki pracowały na najwyższej szybkości,
ledwo widziała drogę. Zerknęła na zegarek i zobaczyła, że jest już wpół do dwunastej. Droga
była pusta. Gdyby pojawiły się jakieś kłopoty z silnikiem, musiałaby spędzić całą noc na tylnym
siedzeniu, czekając, aż nadejdzie pomoc.
Wytężając wzrok, próbowała dojrzeć na jezdni białą linię, ale nie widziała nic poza ścianą
deszczu. Powinna była zatrzymać się w motelu w Willits, ale denerwowałaby ją myśl, że jest tak
blisko celu. Zwłaszcza że przejechała już taki kawał drogi.
Drogowskaz poinformował ją, że do Garberville jest piętnaście kilometrów. Bliżej, niż
myślała. Potem jeszcze trzydzieści pięć do zjazdu, i w końcu siedem przez gęsty las do domu
Sarah. Dodała staremu datsunowi gazu i przyspieszyła. Było to ryzykowne, szczególnie w tych
warunkach, ale wizja ciepłego domu i gorącej czekolady kusiła.
Droga niespodziewanie przeszła w zakręt. Zaskoczona Cathy szarpnęła kierownicą i
samochód gwałtownie zjechał w bok. Wiedziała, że nie powinna hamować. Opony straciły
przyczepność na kilka metrów, fundując jej przerażającą przejażdżkę, która sprowadziła ją na
sam skraj drogi. Myślała już, że zaliczy drzewa, ale koła odzyskały przyczepność. Samochód
poruszał się jeszcze z szybkością trzydziestu kilometrów na godzinę, ale przynajmniej jechał
prosto. To, co stało się później, zupełnie ją zaskoczyło. Dopiero co gratulowała sobie uniknięcia
wypadku, a po chwili przestała dowierzać własnym oczom.
Ten człowiek pojawił się znikąd. Przykucnął na drodze niczym dzikie zwierzę w świetle
reflektorów. Zahamowała, ale było za późno. Piskowi opon towarzyszył głuchy odgłos ciała
odbijającego się od maski samochodu.
Odniosła wrażenie, że siedzi tak przez całą wieczność, ściskając kierownicę i wpatrując
się tępo w wycieraczki ślizgające się po szybie. Gdy zdała sobie sprawę z tego, co się wydarzyło,
otworzyła drzwi i wyskoczyła na drogę.
Wokół panowała ciemność. Gdzie on jest? Woda zalewała jej oczy, ale po chwili poprzez
szum deszczu przebił się cichy jęk. Dochodził gdzieś z pobocza.
Skierowała się w tę stronę i utknęła po kostki w leśnej ściółce. Znów usłyszała jęk, teraz
już wyraźniejszy.
– Gdzie jesteś? – zawołała.
– Tutaj... – Odpowiedź była tak słaba, że ledwo ją usłyszała, ale to jej wystarczyło.
Odwróciła się, zrobiła kilka kroków i omal się nie potknęła o skulone ciało.
W pierwszej chwili pomyślała, że natknęła się na stos mokrych szmat, w końcu odnalazła
jednak rękę i zbadała puls. Był przyspieszony, ale mocny. Palce mężczyzny rozpaczliwie
zacisnęły się na jej dłoni. Próbował wstać.
– Nie ruszaj się! – zawołała.
– Nie mogę... nie mogę tu zostać...
– Jesteś ranny?
– Pomóż mi. Szybko...
– Powiedz mi, gdzie cię boli!
Chwycił ją za ramię, niezdarnie usiłując podnieść się na nogi. Ku jej zdumieniu prawie
mu się to udało, stracili jednak równowagę i upadli na kolana w błoto. Oddech mężczyzny stał
się ciężki i urywany. Jeżeli doznał krwotoku wewnętrznego, może umrzeć w ciągu kilku minut.
Trzeba jak najprędzej zawieźć go do szpitala.
– Dobrze. Spróbujmy jeszcze raz – powiedziała, chwytając go za lewą rękę i kładąc ją
sobie na karku. Gdy krzyknął z bólu, natychmiast ją puściła. Jego ręka pozostawiła na jej szyi
lepki ślad. Krew.
– Druga strona jest w porządku.
Stanęła po jego prawej stronie i położyła sobie na szyi prawą rękę. Gdyby nie dławiący
strach, to całą tę scenę można by uznać za śmieszną, przecież wyglądali jak para pijaków. Kiedy
w końcu zdołali utrzymać równowagę, Cathy nie była pewna, czy nieznajomy będzie w stanie
zrobić choćby kilka kroków. Jej z pewnością nie wystarczy sił, by mu pomóc. Mężczyzna był
szczupły, lecz wysoki, a ona była drobna.
Przez przemoczone ubrania wyczuwała ciepło jego ciała i jakąś wewnętrzną siłę
popychającą go do przodu. W głowie kłębiły się jej najrozmaitsze pytania, ale oddychała z
trudem i nie mogła mówić. Musi skoncentrować się na umieszczeniu rannego w samochodzie i
dowiezieniu do szpitala.
Objęła go w pasie. Z wysiłkiem wydostali się na drogę. Cathy czuła, że ramię mężczyzny
ściska jej szyję jak naprężony drut. Z jego ciała emanowały panika i rozpacz. Co kilka kroków
musiała się zatrzymywać i odgarniać włosy z oczu, by cokolwiek dostrzec. Widziała jednak tylko
deszcz.
Nagle w mroku nocy rozżarzyły się rubinowe tylne światełka jej samochodu. Mężczyzna
Plik z chomika:
uzavrano
Inne pliki z tego folderu:
Tess Gerritsen - Opary szaleństwa.mobi
(469 KB)
Tess Gerritsen - Opary szaleństwa.pdf
(909 KB)
Tess Gerritsen - Żniwo.mobi
(550 KB)
Tess Gerritsen - Żniwo.pdf
(1207 KB)
Tess Gerritsen - Telefon o północy.epub
(2390 KB)
Inne foldery tego chomika:
T. A. Barron
T. Christian Miller
T. M. Logan
T. R. Ragan
T.A Cotterell
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin