Jack Ketchum - Dead River (tom 2) - Potomstwo.pdf

(763 KB) Pobierz
Jack Ketchum
Potomstwo
Tytuł oryginalny: Offspring
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Szeryf miasteczka Dead River w stanie Maine sądził, że wybił ich wszystkich przed
dziesięcioma laty - prymitywnych, czających się w jaskiniach, drapieżnych dzikusów. A
jednak prawda okazuje się inna. Klan przetrwał. Rozmnożył się. I rusza na łowy. Zabija i
żywi się tym, co upoluje. Ludźmi. Jeśli mieszkańcy Dead River chcą przetrwać tę noc,
muszą wyzwolić w sobie pierwotny instynkt…
Otworzyłem oczy, a straszny wilk,
Sześćset funtów grzechu,
Szczerzył w moje okno kły
Rzekłem: Przestąp próg…
- The Grateful Dead
CZĘŚĆ PIERWSZA
12 MAJA 1992
00:25
Stała nieruchomo i patrzyła w okno. Jej ciało było upstrzone błotem i cętkami
księżycowego światła, które padało wprost na nią, przecedzone przez kołyszące się gałęzie
drzew.
Pozostali niecierpliwie dreptali w miejscu.
Opuszkami palców dotknęła moskitiery. Była poluzowana, pewnie miała już swoje lata.
Potarła palcem wskazującym o kciuk i wyczuła na nim drobinki rdzy.
Zaglądała do środka domu, obserwowała dziewczynę, której ciało wydzielało kwaśny,
kwiatowy zapach. Ten zapach drapał w nozdrza i był tak wyraźny, że tłumił stęchły odór
kanapy, na której dziewczyna leżała, a nawet ciepły, tłusty aromat unoszący się ze stojącej
obok miski.
Dziewczyna też pachniała stęchlizną. Uryną i polnymi kwiatami.
Miała duże piersi i długie ciemne włosy. Była starsza od niej. Nosiła przylegające
ciuchy. Będą przeszkadzać.
Samce stłoczyły się obok niej, również chciały popatrzeć.
Pozwoliła im.
Ważne, aby wiedziały, co jest w środku. Ale to i tak ona ich poprowadzi, kiedy
przyjdzie czas. Samce są młodsze i potrzebują przewodnika.
To wszystko było dla nich nowe i przez to ekscytujące, niczym smagnięcie brzozową
witką po plecach. Będą musieli się skupić i patrzeć uważnie.
Na piersiach poczuła dotyk kołyszącego się na brudnym sznurku, oprawionego w
chłodne złoto diamentu.
Noc była spokojna. Gdzieś z oddali dobiegało jedynie cykanie świerszczy.
Patrzyli na dziewczynę, która nie zdawała sobie sprawy z ich obecności, pochłonięta
odgłosami dochodzącymi z jasno rozświetlonego pokoju. I każdy z nich, przez ułamek
sekundy, jakby muśnięty przez pędzący wiatr, wyczuł pogrążone we śnie dziecko - samotne,
gdzieś nad nimi, w spragnionej ciemności - ich ciemności, ciemności ich przodków,
ciemności Kobiety i Pierwszego Zabranego.
Mogliby przysiąc, że już widzą to dziecko, czują jego zapach.
Musieli tylko czekać.
Aż pojedyncza chmura zasłoni księżyc.
1:46
Cholera, Nancy!
Znowu zostawiła wszędzie pozapalane światła. A przynajmniej na całym dole.
Wjechała swoim buickiem combi na podjazd.
Laska myśli, że sram pieniędzmi, pomyślała. Na bank włączyła też wieżę i telewizor, a
w lodówce nie została pewnie nawet puszka Coli.
Znowu prowadziła na lekkim rauszu.
Prawe tylne koło ześlizgnęło się z wysypanego żwirem i kamieniami podjazdu,
zgniatając przy tym trzy ostatnie tulipany rosnące na krawędzi trawnika i rozpaczliwie
próbujące przetrwać. A pies z nimi, pomyślała.
Pewnie rozjechałaby je nawet na trzeźwo.
Wyłączyła silnik i zgasiła reflektory.
Siedziała przez chwilę w aucie, rozmyślając o Deanie, z którym piła w knajpie. Sączył
swoje Wild Turkey i zwyczajnie ją ignorował. To jej własny pieprzony mąż, a patrzył przez
nią, jakby była jakimś przezroczystym duchem.
Ale właśnie taki był Dean - albo dostawało się od niego wielkie nic, albo o wiele
więcej, niż się spodziewało.
Nic było lepszą opcją.
Choć poniżającą. I typową. Czy się z nim żyło na co dzień, czy też nie, nigdy nie
przestawał być panem Poniżającym. Sprawiało mu to radochę.
Wzięła głęboki oddech, aby otrząsnąć się z gniewu, i otworzyła drzwi samochodu.
Sięgnęła po swoją wytartą czarną torebkę - w zapinanej bocznej kieszeni tkwił rewolwer
kalibru trzydzieści dwa. Nosiła go na wypadek, gdyby znowu przyszło mu na myśl stłuc ją
na kwaśne jabłko i powtórzyć swój wyczyn z Caribou z ostatniego piątku. Dźwignęła się z
fotela. Nie było to łatwe zadanie, wciąż nie udało jej się zrzucić wagi po ciąży.
Na pewno nie pomogło też kilka wypitych przez nią piw.
Torebka ciążyła jej na ramieniu.
Pierdolony Dean.
Trzasnęła drzwiami, ale i tak nie zamknęły się dokładnie.
Muszę to naprawić, pomyślała. Ciekawe jak.
Odkąd Dean odszedł, ledwie starczało jej forsy na jedzenie dla siebie i dziecka, a raz
w tygodniu musiała brać opiekunkę. Miała więc na głowie nie tylko pracę, ale i dom, więc
ten jeden piątkowy wieczór miał być wyłącznie dla niej - szła do kina albo na drinka - i nie
powinna z niego zrezygnować, a nie mogła przecież zostawić dzieciaka samego.
Problem w tym, że barmanka w Dead River zarabiała nędzne grosze, a ludzie dawali
gówniane napiwki. Można obrzucać turystów błotem, ale oni chociaż sypali hojniej
groszem.
Jeszcze miesiąc, pomyślała, oby do sezonu. Musisz jakoś wytrzymać.
Przesadziła susem pęknięty makadam i podeszła do bocznych drzwi, próbując
zlokalizować odpowiedni klucz spośród kilku przypiętych do breloka.
Z kuchni dobiegł głuchy dźwięk, jakby coś spadło. Może butelka coli gruchnęła o
rzeźnicki stół, za który dała majątek?
Nancy pod jej nieobecność znowu żarła i chlała, co jej wpadło w łapy.
Powinnam ograniczyć piwo, pomyślała. Mogłabym.
Oszczędzę w ten sposób trochę grosza. No bo co jest naprawdę ważne?
Ja i moje dziecko, co nie? Poczuła ukłucie winy. Czemu zawsze nazywają dzieckiem?
Miała na imię Suzannah. Suzi. A nie dziecko. Przypomniała sobie chwilę, kiedy
zdecydowała się na wybór tego imienia, a teraz praktycznie wcale go nie używała. Jakby
dziecko było po prostu kolejnym czymś, jak kredyt na dom, uszkodzony dach czy cieknący
w piwnicy kran.
Dean spieprzył wszystko w jej życiu, nic więc dziwnego, że nawet o dziecku nie mogła
myśleć w inny sposób.
Zachciało jej się płakać.
Nancy, do cholery jasnej! Nie potrzebowała klucza.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin