NORA ROBERTS
SAGA RODU CONCANNONÓW
TOM 3
Przekład Sylwia Gil
„Rozpoznaję moją miłość słysząc odgłos kroków
By rozpoznać moją miłość wystarczy dźwięk głosu”
Amanda miała koszmarny sen. Śnił się jej Colin. Widziała jego słodką, kochaną twarz, na której malował się smutek.
- Mandy - powiedział. Nigdy nie nazywał jej inaczej. Moja Mandy, kochana Mandy. Ale w jego głosie nie było radości, w oczach nie pojawiły się iskierki śmiechu. - Mandy, nie możemy tego zataić. Bardzo bym chciał, ale nie możemy. Mandy, moja Mandy, tak mi ciebie brakuje. Nigdy nie sądziłem, że przybędziesz tu wkrótce po mnie. Jakże teraz ciężko naszej małej dziewczynce. A będzie jeszcze ciężej. Musisz jej powiedzieć, wiesz!
Uśmiechnął się, ale pozostał smutny. Jego ciało, twarz wydawały się tak realne, że próbowała go dotknąć we śnie, ale zaczął znikać i gasnąć.
- Musisz jej powiedzieć - powtórzył. - Przecież zawsze uważaliśmy, że tak trzeba. Powinna wiedzieć, skąd pochodzi. Kim jest. Ale powiedz jej, Mandy, powiedz jej, żeby zawsze pamiętała, że ją kochałem. Bardzo kochałem naszą małą dziewczynkę.
- Och, nie odchodź, Colinic! - Amanda jęknęła przez sen, pragnąc go zatrzymać. - Kocham cię, Colinie, mój słodki, za wszystko, czym dla mnie się stałeś. - Ale nie zdołała przywieść go z powrotem. Sen pierzchnął.
Jak cudownie widzieć znów Irlandię, pomyślała, unosząc się jak mgła nad zielonymi wzgórzami, które tak dobrze pamiętała. Jak cudownie widzieć błyszczącą rzekę, podobną srebrnej wstędze opasującej bezcenny podarunek.
Zobaczyła też Tommy'ego, kochany Tommy czekał na nią. Uśmiechał się do niej i zapraszał ją. Dlaczego to wszystko wydawało się takie smutne, kiedy znalazła się tu z powrotem. Przecież czuła się tak młodo, miała w sobie tyle życia, była zakochana.
- Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę. - Nie posiadała się z radości, a w jej głosie dźwięczał śmiech. - Tommy, wróciłam do ciebie.
Wydawało się, że patrzy na nią, ale mimo wysiłku nie udało się jej przybliżyć do niego bardziej niż na wyciągnięcie ramienia. Słyszała jego głos, jasny i słodki jak zawsze.
- Kocham cię, Amando, zawsze cię kochałem. Nie było dnia, bym o tobie nie myślał i nie wspominał tego, co tu znaleźliśmy. - Odwrócił się, by spojrzeć ponad rzekę o łagodnych i zielonych brzegach i spokojnej wodzie. - Nazwałaś nasze dziecko imieniem tej rzeki, aby pamiętać dni, które tutaj spędziliśmy.
- Jest taka piękna, Tommy, taka mądra i silna. Byłbyś dumny.
- Jestem dumny i chciałbym... Ale to niemożliwe. Wiemy o tym. I ty to wiesz. - Westchnął i odwrócił się. - Dużo dla niej zrobiłaś, Amando. Nigdy o tym nie zapomnij. Ale opuszczasz ją w tej chwili. Cierpienie związane z odejściem, a także to, co kryłaś w sobie przez długie lata, czynią wszystko takie ciężkie. Musisz jej powiedzieć, kim jest. I spróbuj jej wytłumaczyć w jakiś sposób, że ją kochałem. I gdybym tylko mógł, okazałbym jej to.
Nie mogę tego zrobić sama, pomyślała Amanda, zmagając się ze snem, gdy obraz Tomma zniknął. - Och, dobry Boże, nie każ mi tego robić samej!
- Mamo! - Shannon pogłaskała drżącymi rękami spoconą twarz matki. - Mamo, obudź się! To sen, zły sen...
Wiedziała, jak sny bywają męczące. Wiedziała, że czasami można bać się przebudzenia. Sama zrywała się każdego ranka w obawie, że matka już odeszła. W jej głosie brzmiała desperacja. Nie teraz, modliła się, jeszcze nie teraz. Musisz się obudzić.
- Shannon, odeszli. Obaj. Zabrano mi ich.
- Ciii... Nie płacz. Proszę, nie płacz. Otwórz teraz oczy i spójrz na mnie.
Amandzie drżały powieki. Oczy przepełniał smutek. - Przykro mi, tak bardzo mi przykro. Zrobiłam tylko to, co uważałam za najlepsze dla ciebie.
- Wiem, oczywiście. - Shannon zastanawiała się, czy te majaki oznaczają, że rak dostał się do mózgu. Czy nie dość, iż zaatakował już szpik kostny. Przeklinała nienasyconą chorobę, przeklinała Boga, ale jej głos pobrzmiewał ciepłymi nutami, gdy zwróciła się do matki: - Już dobrze, jestem z tobą, jestem tutaj.
Amanda z wysiłkiem starała się miarowo oddychać. Przypomniała sobie sen - Colin, Tommy, kochana mała dziewczynka. Jak bardzo udręczone były oczy Shannon, jak bardzo stroskane, kiedy po raz pierwszy wróciła do Columbus.
- Już wszystko w porządku. - Amanda zrobiłaby wszystko, aby zniszczyć strach w oczach córki. - Jesteś tutaj. Tak się cieszę, że jesteś. I tak mi przykro, kochanie, że muszę cię opuścić. Przestraszyłam cię, nie chciałam cię przestraszyć.
To prawda. Strach tkwił jak metalowe ostrze w gardle Shannon, ale potrząsnęła głową, żeby temu zaprzeczyć. Przywykła niemal do strachu, nie opuszczał jej nigdy, doświadczała go zwłaszcza wtedy, gdy podnosiła słuchawkę telefonu w swym biurze w Nowym Jorku. Bała się, że usłyszy o śmierci matki. - Boli cię?
- Nie, nie martw się. - Amanda znów westchnęła. Choć czuła ból, piekielny ból, była silniejsza. Stała się mocniejsza, albowiem przyszło jej się zmierzyć ze sobą. W ciągu tych kilku krótkich tygodni, odkąd przebywała z nią Shannon, palił ją sekret, który ukrywała przed córką przez całe życie. Ale teraz chciała go odkryć. Nie miała wiele czasu.
- Czy możesz mi dać wody, kochanie?
- Oczywiście. - Shannon podniosła dzbanek, stojący przy łóżku, napełniła plastikowy kubek i podała matce słomkę. Ostrożnie uniosła wezgłowie łóżka szpitalnego, aby ułożyć ją wygodniej.
Salon w ukochanym domu obu kobiet w Columbus przystosowano do opieki nad chorą. Shannon chciała, aby matka ostatnie swe dni spędziła w domu. Cicho rozbrzmiewała muzyka z magnetofonu. Książka, którą Shannon przyniosła, aby poczytać matce, leżała tam, gdzie ją upuściła w przestrachu. Odłożyła ją na miejsce.
Kiedy tylko znalazła się sama, mówiła sobie, że następuje poprawa, że widzi ją z każdym dniem. Ale wystarczyło, by spojrzała na matkę, na jej szarzejącą skórę, na zmarszczki bólu, na wycieńczone ciało, aby zdać sobie sprawę z prawdy. Nie mogła już nic zrobić, tylko ułożyć matkę wygodnie, podać z goryczą dawkę morfiny, aby załagodzić ból, który nigdy nie dał się całkowicie uśmierzyć.
Shannon była świadoma, że ogarnia ją panika. Potrzebowała minuty samotności, żeby dodać sobie odwagi.
- Zrobię ci chłodny okład...
- Dziękuję. - To da mi dość czasu, pomyślała Amanda, gdy Shannon pospiesznie wyszła. To pozwoli mi dobrać odpowiednie słowa... Pomóż mi, Boże.
Amanda przygotowywała się na tę chw...
slawek_32