Lisa Jackson - Urodzona dla śmierci.pdf

(1852 KB) Pobierz
Jackson Lisa
Montana [Lisa Jackson] 03
Urodzona dla śmierci
Prolog
Raz na wozie, raz pod wozem.
Tego wieczoru Shelly Bonaventure wyraźnie czuła, że jest pod wozem, i to leży
pod nim plackiem i nie może się wygrzebać.
Otworzyła drzwi do mieszkania, cisnęła torebkę na stolik w przedpokoju i nagle
poczuła przeszywający ból żołądka.
Głośno zaczerpnęła tchu i zgięła się w pół.
Nagle.
Boleśnie.
- Au - jęknęła, gdy ból ustąpił na tyle, że zdołała dojść do kanapy. - Co jest, do
cholery?
Ciągle obolała, choć dolegliwości nieco zelżały, oddychała głęboko. Czy cierpi
tak bardzo, że może wezwać karetkę, czy powinna sama pojechać na ostry dyżur?
- Nie wygłupiaj się - mruknęła pod nosem, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że
dzieje się coś bardzo, bardzo złego. - Weź się w garść -sapnęła, zrzucając z nóg buty
na wysokim obcasie. Może za dużo wypiła, zjadła coś zepsutego albo po prostu
dostanie okres kilka dni wcześniej.
Niemożliwe, to nie ten ból.
Na chwilę zamknęła oczy. Czuła, jak nad górną wargą zbierają się kropelki potu.
Jeśli ma w domu środek na zgagę, zaraz weźmie kilka łyków, a jeśli nie, wytrzyma
do rana. Otarła pot i rozejrzała się w poszukiwaniu kota.
- Lana? - zawołała. Cisza. Dziwne. Zazwyczaj kotka przybiegała truchtem z
ukrycia, ledwie usłyszała odgłos otwieranych drzwi.
Hm.
- Lana? No chodź, kiciu... - Nasłuchiwała uważnie, ale nadal niczego nie
słyszała. Trudno; pewnie kotka się z nią bawi i lada chwila,
kiedy Shelly będzie się tego najmniej spodziewała, wyskoczy z
najciemniejszego zakamarka, strasząc swą panią do szaleństwa. Już dawniej tak
bywało.
Powoli powlokła się do łazienki, mało brakowało, a potknęłaby się o dywanik,
który kupiła... Boże, czyżby to było już siedem lat temu?
- No chodź już, wychodź! Gdzie się ukryłaś? - nawoływała. -Chodź, kici, kici,
pani wróciła! Brzęk!
Dźwięk dochodził z patio.
Zaskoczona Shelly odwróciła się na pięcie.
Czyżby dostrzegła cień za szybą?
Z sercem w gardle podeszła bliżej, wyjrzała przez przeszklone drzwi
i przekonała się, że cień, owszem, był, ale rzucały go liście palmy, którymi
kołysał wiatr i sprawiał, że zdawały się tańczyć w świetle latarni.
Idiotka! Nie wpadaj w paranoję! Więc skąd ten hałas? Czy to kot? Ale gdzie?
Nadal lekko spięta, Shelly wmawiała sobie, że to nic takiego. Pewnie ten
staruszek piętro wyżej, Bob czy jak mu tam. Ciągle coś upuszcza.
Szarpnęła nią kolejna fala mdłości. Zacisnęła zęby i czekała, aż ból ustąpi. Boże,
co się z nią dzieje?
Złapała się oparcia kanapy, odetchnęła, rozejrzała się po saloniku. Czy
naprawdę już prawie dziesięć lat minęło, odkąd wprowadziła się do tego
mieszkanka? Biernie obserwowała, jak mijają kolejne lata, zmarszczki na jej twarzy
pogłębiają się, a role, na które tak bardzo liczyła, uciekają jej sprzed nosa?
Odkąd rozwiodła się z Donovanem...
O nie, o tym nie będzie teraz myśleć, nie dzisiaj. Pozytywne nastawienie, oto,
czego jej trzeba. I jeszcze czegoś, żeby uspokoić rozszalały żołądek. Po prostu
wypiła trochę za dużo w Lizards, U Jaszczurów, knajpie, oddalonej o niecałe dwie
przecznice, która nazwę zawdzięczała nie tyle gadom, co klientom. Tego wieczoru
nie pilnowała się, powtarzała sobie, że powita trzydzieste piąte urodziny z
otwartymi ramionami i wypiła trochę za dużo.
Ale tylko trochę.
Prawda?
Ale jak mogła nie pić, skoro ten facet, którego dzisiaj poznała przy barze,
postawił jej kilka kolejek mai tai i wydawał się naprawdę zain-
teresowany, gdy usłyszał, że ma wkrótce urodziny? Naprawdę zainteresowany.
A do tego był przystojny, seksowny i mówił takim niskim, zmysłowym głosem, od
którego przechodziły ją ciarki. Wydawał się też jakby znajomy, a kiedy dotknął
wierzchu jej dłoni, poczuła dreszczyk oczekiwania. Miał głębokie, szare oczy z
ciemnoniebieskimi, niemal czarnymi paskami na tęczówkach, wąskie usta i cień
zarostu na twarzy, podkreślający jego męskość. I jeszcze uśmiech, krzywy i bardzo
seksowny, kiedy z nią rozmawiał. O tak, stylizację na buntownika i zawa-diakę miał
w małym palcu, opanował ją do perfekcji. Powiedziała mu nawet, że ma zabójczy
uśmiech. Bardzo go to rozbawiło. Stwierdził, że jeszcze nikt nigdy go tak nie
określił. Zaśmiał się nisko, gardłowo.
Oczami wyobraźni widziała już, jak wygląda bez koszuli, już niemal czuła jego
usta, namiętne i niecierpliwe, na swoich wargach, już widziała siebie, jak ochoczo,
bez oporów wskakuje z nim do łóżka, wtulona w jego silne ramiona.
No tak, ale został w barze, prawda?
A ty wróciłaś tutaj. Sama.
Oczywiście, że wróciła sama. Przecież w ogóle go nie znała. I chyba dobrze, że
wyszła akurat wtedy, zwłaszcza że teraz czuła się tak fatalnie, a jutro musi wstać o
piątej i pod żadnym pozorem nie wolno jej zaspać.
Agent cudem załatwił jej przesłuchanie do roli w nowym serialu, który jesienią
pokaże telewizja Fox. Przesłuchanie odbędzie się jutro rano i zależało jej, żeby
wyglądać jak najlepiej. Albo nawet lepiej. Bo jeśli nie dostanie tej roli, to koniec...
no, chyba że zdoła się wkręcić do kolejnej edycji „Tańca z Gwiazdami" albo innego
reality show, dzięki któremu jej przygasła kariera nabierze nowego blasku.
Więc skąd to złe przeczucie? Boże drogi, czy ona się poci? Niedobrze, bardzo
niedobrze.
Jakkolwiek by było, niewykluczone, że ten serial to jej ostatnia szansa,
zważywszy na to, jak w Hollywood postrzega się wiek.
I co, nie deprymujące?
Shelly Bonaventure musiała odnieść sukces, po prostu musiała i już. Nie wróci
przecież do tej zabitej dechami dziury w Montanie z podkulonym ogonem. W końcu
to ona, została królową balu maturalnego w szkole Sycamore High, wygrała też w
głosowaniu na absolwentkę, która ma największe szanse odnieść sukces. I
wyjechała stamtąd, zostawiając za sobą małomiasteczkową duchotę najszybciej, jak
to było możliwe. I rzeczywiście, przynajmniej na początku, jej gwiazda
Zgłoś jeśli naruszono regulamin