Roberts Nora -Portret Śmierci. Rozdział 1 Eve duszkiem wypiła kawe i sięgneła do szafy. Zdecydowała się na cięnka koszulke na ramiaczkach,jako że lato 2059 roku trzymało Nowy Jork i całe Wschodnie Wybrzeże w mocnym, duszacym uscisku. Z dwojga złego wolała jednak upał niż zimno. Pomyslała, że nie pozwoli na to, byćoś zepsuło jej ten dzien. Włożyła koszulke, spojrzała na drzwi, a gdy upewniła się, że jest sama, rzuciła się do autokucharza po drugi kubek kawy. Zerkneła na zegarek. Widzac, że ma mnóstwo czasu na sniadanie, zaprogramowała jeszcze automat na dwa nalesniki zjągodami. Wróciła do szafy po buty. Wysoka i szczupła, doskonale prezentowała się w spodniach koloru khaki i niebieskim podkoszulku. Miała krótkie, cięmnobrazowe włosy zjąsniejszymi pasmami wypalonymi przez bezlitosne słonce. Ta fryzurka pasowała do jej wyrazistej twarzy o szeroko rozstawionych brazowych oczach i pełnych wargach. Na podbródku widniał płytki dołek. Maż Eve lubił go dotykac koniuszkiem palca. Mimo że po wyjsciu z olbrzymiej sypialni w ogromnym, cudownie chłodnym domu czekałją potworny upał, sięgneła po lekki żakiet i rzuciła go na bron, leżaca na kanapie. Odznake miała już w kieszeni. Porucznik Eve Dallas wyjeła kubek z kawa i nalesniki z autokucharza i opadla na kanape, zamierzajac rozkoszowac się wspaniałym sniadaniem przed podjecięm obowiazków policjantki z wydziału zabójstw. Galahad, tłusty kocur, bezbłednie wyczuwajacy jedzenie zwierzecym szóstym zmysłem, wyrósłjak spod ziemi, wskoczył na kanape i zaczał wpatrywac się w talerz pani. – To moje. - Nabiła nalesnika na widelec i popatrzyła na kota. - Wiem, że Roarke cię rozpuszcza, ale ze mna nie pójdzie ci tak łatwojak z moim meżem. Jestem pewna, że już dostałes sniadanie – dodała, kładac nogi na stół. - Założe się, że od switu urzedowałes w kuchni i łasiłes się do Summerseta. Pochyliła się tak, że niemal zetkneli się nosami. – No, przez najbliższe trzy tygodnie niebędziesz miał na to szans. To beda trzy piekne, wspaniałe, odjazdowe tygodnie. A wiesz, dlaczego? Wiesz? Zadowolona, dała kotu kawałek nalesnika. – Bo ten ponury, koscisty sukinsyn wyjeżdża na wakacje! Daleko stad! - Miała ochote spiewac z radosci, że kamerdyner Roarke'a, przeklenstwo jej życia, nie bedzie jej irytował tego Więczoru, a także przez wiele nastepnych. - mam przed soba dwadziescia jeden dni wolnych od Summerseta i wprost nie moge się tym nacięszyc. – Nie jestem pewien, czy kot podziela twoją radosc. - Roarke już od pewnego czasu stał w drzwiach, oparty o framuge, i obserwował żone. – Na pewno. - Zjadła nalesnika, zanim Galahad zdażył dobrac się do talerza. - Tylko że on przyjmuje to ze spokojem. Myslałam, że dziśiaj ranobędziesz zajety przekazem satelitarnym. – Już skonczyłem. Wszedł do kuchni. Eve patrzyła na meża z wyrazna przyjemnoscia. Szczupły, długonogi, zgrabny – był wrecz niebezpiecznie meski. W przypadku Roarke'a była ona istnym dziełem sztuki, stworzonym w dniu wielkiej hojnosci Pana Boga. Szczupła, o wyraznie zarysowanych kosciach policzkowych, pełnych wargach wyrażajacych zdecydowanie – ta twarz wprawiała Eve w stan podniecenia. Roarke miałjąsne niebieskie oczy i błyszczace czarne włosy. Trudno byłoby też zarzucic cokolwiek jego zgrabnej, muskularnej sylwetce. – Chodz tu, przystojniaku. - Wymierzyła mu żartobliwego kuksanca, po czym z luboscia przygryzła jego dolna warge i leniwie przeciagneła po niej jezykiem. - Smakujesz jeszcze lepiej niż nalesniki. – Jestes dziś wesolutkajak szczygiełek. – Zgadza się. Mam ochote podzielic się swoja radoscia z całym swiatem. – Miła odmiana – odparł wesoło. W jego głosię pobrzmiewał charakterystyczny irlandzki akcent. - W takim razie możemy zaczac do odprowadzenia Summerseta. Skrzywiła się. – To może zepsuc mi apetyt. - Skonczyła posiłek i dodała: - Nie, nie. Widze, że wszystko jest w porzadku. Moge pomachac mu na dowiedzenia. Wymierzył jej żartobliwego kuksanca. – cięsze się. – Zatancze z radosci dopiero wtedy, kiedy zniknie mi z oczu. Trzy tygodnie. - Przeciagneła się rozkosznie, wstała i odsuneła talerz tak, że stał się niedostepny dla kota. - Nie bede musiała ogladac jego szpetnej twarzy i słuchac jego skrzypiacego głosu przez trzy cudowne tygodnie. – Odnosze wrażenie, że on podobnie mysli o tobie. - Roarke podniósł się z westchnieniem. - Jestem tego pewien, ale dałbym sobie reke uciac, żebędzie wam brakowac tego skakania sobie do oczu. – Na pewno nie. - Przypasała bron. - dziśiaj Więczorem mam zamiar swietowac. Nie żartuje. Bede przechadzac się nago po salonie, zajadajac pizze. Roarke uniósł brwi. – O! Ten pomysł bardzo mi się podoba. – Zamów pizze – poleciła, wkładajac żakiet. - Musze już isc. Czekaja na mnie w centrali. – Najpierw powtórz za mna wesołym tonem: „Cycze ci przyjemnej podróży i miłego wypoczynku”. - Położyłręce na ramionach żony. – Nie uprzedziłes mnie, że mam z nim rozmawiac. - Westchneła, patrzac Roarke'owi w oczy. - No, dobrze. Wiem, że ta sprawa jest warta wielkiego posWięcenia. „Cycze ci przyjemnej podróży... gnido”. Oczywiscię daruje sobie te „gnide”, po prostu chciałam sobie teraz pofolgowac. – Rozumiem. Przesunał dłonmi wzdłuż jej ramion i wziałją zaręce. Kot wybiegł z pokoju. - Summerset też cięszy się z tego wyjazdu. Przez ostatnie kilka lat nie miał wiele czasu dla siębie. – Bo nie chciał dac mi ani chwili spokoju. Ale już dobrze, w porzadku – powiedziała wesoło. - W koncu teraz przede wszystkim liczy się to, że nareszcię wyjeżdża. Z dołu dobiegł przerazliwy pisk kota, siarczyste przeklenstwo, a potem cała seria głuchych łomotów. Eve natychmiast rzuciła się w strone, z której dochodziły odgłosy, ale Roarke pierwszy dopadł schodów i zbiegł z nich do Summerseta, który leżał wsród stosu porozrzucanej bielizny. – A niech to szlag! - zakleła Eve, patrzac na scenke rozgrywajaca się u stóp schodów. – Nie ruszaj się – polecił cicho Roarke, badajac Summerseta. Eve zbiegła na dół i przyklekła. Zlana potem twarz kamerdynera była kredowobiała. W jego oczach malowało się przerażenie. Było widac, że bardzo cięrpi. – Moja noga – powiedział słabym głosem. - Obawiam się, że jest złamana. Eve była już tego pewna, widzac noge Summerseta dziwnie zgieta pod kolanem. – Przynies koc – poleciła Meżowi, wyjmujac telefon komórkowy. - Jest w szoku. Zawołam służby medyczne. – Nie pozwól mu się ruszac. - Roarke złapał z podłogi i narzucił na Summerseta przescięradło, po czym wbiegł na schody. - Może miec jeszcze inne obrażenia. – To tylko noga. I ramie. - Kamerdyner zamknał oczy, słyszac, że Eve dzwoni po pomoc. - Potknałem się o tego cholernego kota. - Otworzył oczy i usiłował złosliwie usmiechnac się do Eve. Najwyrazniej szok po upadku ustepował, choc pojawiły się dreszcze, przyprawiajace go o szczekanie zebami. - Pewnie żałujesz, że nie skreciłem sobie karku. – Przyznaje, że przyszło mi to do głowy. - na szczescię zachowałjąsnosc umysłu, pomyslała z ulga. Nie stracił przytomnosci, tylko oczy dziwnie mu błyszczały. Uniosła wzrok na Roarke'a, który przyniósł koc. - Jużjąda. Jest przytomny i zgryzliwy. Mysle, że z jego głowa wszystko jest w porzadku, ale zleciał ze schodów z takim impetem, że omal nie rozbił posadzki. Potknał się o kota. – Boże! Eve patrzyła,jak Roarke ujmuje dłon Summerseta. Mimo że szczerze nie cięrpiała tego koscistego pawiana, wiedziała, że maż traktuje gojak rodzonego ojca. – Otworze brame dla służb medycznych. Podeszła do tablicy kontrolnej, by otworzyc furte, odgradzajaca od miasta dom otoczony wypielegnowanymi trawnikami. Nigdzie nie było sladu Galahada. Zapewne niebędzie pokazywac się przez dłuższy czas, pomyslała kwasno. Cholerny kot musiał zrobic to specjalnie, chcac zepsuc jej doskonały nastrój, a wszystko dlatego, że nie dała mu wystarczajacej porcji nalesników. Wiedzac, że lada chwila usłyszy dzwiek syren, otworzyła drzwi frontowe i omal się nie przewróciła, uderzona fala upału. Chociaż dopiero dochodziła ósma, żar był już taki, że lasował się mózg. Niebo miało barwe zsiadłego mleka, a powietrze konsystencje syropu, którego smakiem tak się rozkoszowała, kiedy jeszcze miała radosc w sercu. Miłej podróży, pomyslała. Sukinsyn. Wideofon zapiszczał w chwili, gdy zawyły syreny. – Już tu sa! 0 krzykneła do Roarke'a, po czym odeszła na bok, by odebrac połaczenie. - Tu Dallas. Cholera, Nadine – powiedziała, gdy na ekranie zobaczyła twarz głównej reporterki Kanału 75. - dzwonisz w fatalnym momencię. – Mam dla ciębie wiadomosc. Wyglada poważnie. Spotkajmy się na rogu Delancey i Avenue D. Jużjąde. – Nie rozłaczaj się. Nie pojade na Lower East Side tylko dlatego, że ty... – Chyba ktos nie żyje. - Nadine przesuneła się tak, że odsłoniła wydruki zascięłajace biurko. - Tak, ta dziewczyna nie żyje. Zdjecia przedstawiały młoda brunetke. Jedne były nieupozowane, inne oficjalne. – Dlaczego myslisz, że nie żyje? – Wszystko ci powiem, gdy się spotkamy. Teraz tylko niepotrzebnie tracimy czas. Eve wpusciła służby medyczne i skrzywiła się w strone wideofonu. – Wysle tam policjanta. – Nie po to daje ci gorace wiadomosci, żebys je lekceważyła i zlecała sprawe zwykłym służbom. Dallas, naprawde mamcoś ważnego. Spotkaj się ze mna albo sprawdze to sama i puszcze w swiat to, co odkryłam. – Co za cholerny dzien. No dobrze. Stan na rogu i zaczekaj. Niczego nie ruszaj, dopóki nie przyjde. Musze najpierwjakos uporac się z ty, co mam tutaj. - Westchneła ciężko i spojrzała na medyków badajacych Summerseta. - Przyjade najszybcięj,jak bede mogła. Rozłaczyła się, schowała komunikator do kieszeni, po czym podeszła do Roarke'a i poklepała go po ramieniu. – Otrzymałam ważna wiadomosc. Mysle, że powinnam to sprawdzic. – Nie pamietam, ile on ma lat, zupełnie wyleciało mi to z głowy. – Spokojnie. Jest zbyt podły na to, żeby naprawde mogło mu sięcoś stac. Słuchaj, jesli chcęsz, żebym tu została, to odwołam spotkanie. – Nie, jedz. - Potrzasnał głowa. - Biedak potknał się o kota. Mógł się zabic. - odwrócił się i pocałowa...
MAXXDATA