Wroczek Szymun - Uniwersum 04 Metro 2033 Piter.txt

(844 KB) Pobierz
Wroczek Szymun - Uniwersum 04 Metro 2033 Piter 	  
 	
 	przełożył Paweł Podmiotko
 	 
	Copyright © Dmitry Glukhovsky, 2010
 	Copyright © Szymun Wroczek, 2010
 	 

 	All rights reserved. The moral law of the authors has been asserted Pomysł serii „Uniwersum Metro 2033” Dmitry Glukhovsky, 2009
 	 

 	Przekład z języka rosyjskiego Paweł Podmiotko
 	 

 	Projekt okładki
 	Ilja Jackiewicz
 	
 	Mapa oraz przygotowanie okładki Krzysztof Kibart, www.designpartners.pl 
 	Projekt logotypu serii Jacek Doroszenko, www.doroszenko.com 
 	Redaktor prowadzący Piotr Mocniak
 	 

 	Redakcja i korekta Danuta Porębska, Dominika Pycińska 
 	Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2011
 	Wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-61428-68-8
 	  
 	 Insignis Media
 	ul. Sereno Fenna 6/10, 31-143 Kraków telefon / fax +48 12 636 01 90
 	biuro@insignis.pl
 	www.insignis.pl
 	facebook.com/Wydawnictwo.Insignis 
 	Spis treści ZAMIAST PROLOGU
 	 

 	CZĘŚĆ I: SUROWA ZIEMIA Rozdział 1: TYGRYS
 	Rozdział 2: PREZENT
 	Rozdział 3: WOJNA
 	Rozdział 4: GENERAŁ
 	Rozdział 5: MAJAK
 	Rozdział 6: CHEMICY
 	Rozdział 7: ZWYCIĘSTWO
 	Rozdział 8: ZDRAJCA 
 	CZĘŚĆ II: KOŁYSANKA 
Rozdział 9: PAN TUNELI 
Rozdział 10: WENECJA 
Rozdział 11: O ŚWIETLE
 	Rozdział 12: ANIOŁY
 	Rozdział 13: WIEDŹMA Rozdział 14: BLOKADA 
 	CZĘŚĆ III: RADIOAKTYWNY BLUES
 	Rozdział 15: TECHNOLOŻKA Rozdział 16: ARGONAUCI Rozdział 17: PASAŻER
 	Rozdział 18: LEA
 	Rozdział 19: POWRÓT
 	Rozdział 20: KRWAWE WESELE
 	 

 	EPILOG
 	 

 	Plan petersburskiego metra 
 	 

 
 ZAMIAST PROLOGU

 	My wszyscy już umarliśmy.
 	Swoją ostatnią prośbę kieruję do tych, którzy czytają to przesłanie. Wyobraźcie sobie:
 	Załóżmy, że wypuściliśmy dżina z butelki.
 	I nie zapędzimy go z powrotem. Teraz będziemy musieli wypowiedzieć
 	życzenie.
 	Wypowiadamy życzenie.
 	Tysiące, miliony naszych życzeń spełniają się jednocześnie.
 	Które z nich było najskrytsze, najsilniejsze i najmniej egoistyczne?
 	Chcę, żeby ten świat po prostu zginął.
 	By spłonął w nuklearnym ogniu.
 	Wymarł od zarazy.
 	Zadławił się odpadkami.
 	Teraz wszystko się spełniło.
 	Wszystko naraz.
 	…To może jedyne z ludzkich pragnień, które rzeczywiście mogło się spełnić.
 	Amen.
 	I spoczywaj w pokoju.
 	„…szczęście dla wszystkich za darmo i niech nikt nie odejdzie
 	skrzywdzony”*.
 	* Życzenie z powieści Arkadija i Borysa Strugackich, Piknik na skraju drogi, tłum. Irena Lewandowska, Warszawa 2007 (przyp. tłum.).
 	 

 	CZĘŚĆ I: SUROWA ZIEMIA
 	Jak staremu psu, co się skulił pod płotemna co mu teraz, mała, na co mu potemw zziębniętej kafejce zimne sny się śniłyże na tej zimnej ziemi nigdy wojny nie byłona tej zimnej ziemina tej zimnej ziemina tej zimnej ziemiWięc nie płacz, ptaszyno, póki pali się w piecu,póki są zapałki i w fajce co niecotrochę węgla i łóżko, co zmieści wszystkich nasi surowa ziemia, co będziemy w niej spaćw tej surowej ziemiw tej surowej ziemiw tej surowej ziemiCold, Cold Ground, Tom Waits (na podstawie wolnego tłumaczenia D. Siergiejewa) 
 	Rozdział 1: TYGRYS
 	Iwan odczekał chwilę i zanurzył się w wodzie po pas. Z początku nawet nie zauważył, że to woda – tak była ciepła i nie do odróżnienia od dusznego, rozgrzanego powietrza Tunelu Primorskiego. Podniósł automat nad głowę i zaczął powoli brnąć naprzód. W wąskiej strudze światła latarki ukazywał się a to kawałek tubingu, a to resztki porwanych kabli. Gładź wody zdawała się nieskończona i przerażająca. W tej zielonkawej, mętnej cieczy coś się kryło. Jakieś swoiste życie. Iwan szedł, wodorosty (czy na pewno wodorosty?) owijały mu się wokół pasa. Woda przesiąknęła już przez ochronne spodnie, chłód dotarł do skóry. Kroczył, trzymając automat wysoko nad głową – w odblasku latarki przemykał rozmyty cień kałacha.
 	Brzęk! Iwan zamarł.
 	To gdzieś przed nim.
 	Przyłożył automat do ramienia, podniósł rękę i wyłączył czołówkę. Pstryk.
 	Światło zgasło. Otoczyła go bezwzględna, głęboka ciemność. Dźwięki. W tej ciemności coś chlupotało, węszyło, rzucało się, mlaskało, przeżuwało, rozrywało jakieś stworzenie na strzępy krzywymi, ostrymi zębami i szło dalej.
 	Iwan czekał, walcząc z pokusą włączenia latarki i puszczenia serii z automatu.
 	Zupełnie nie w porę przypomniały mu się opowieści o krokodylach
 	w kanalizacji i ucieczce zwierząt z ogrodu zoologicznego na Gorkowskiej.
 	Spokojnie. Tylko spotkania z tygrysem nam tu brakowało.
 	Odczekał kilka minut i włączył latarkę. To było jak powrót do domu. Człowiek może obejść się bez wielu rzeczy – bez jedzenia, bez wody – ale bez światła po prostu kładzie się i czeka na śmierć, jakby ciemności wysysały z niego ostatnie siły.
 	Iwan poruszył głową. Zielonkawa woda przyjemnie kołysała się w wąskiej smudze światła.
 	Za jakieś dwieście metrów będzie wyjście na peron. Miał nadzieję, że schody ocalały.
 	Zwierzęta. Najśmieszniejsze, że Gorkowską, przy której było zoo, otworzyli akurat tuż przed tym, jak wszystko się zaczęło. Mówiło się, że przerażeni pracownicy ogrodu pobiegli na dół, do metra, żeby się ratować, a zwierzęta porzucili. I mówią, że na górze dzieją się tam teraz takie rzeczy… Iwan pokręcił głową, światło latarki obróciło się wraz z nim.
 	„Gdzie ja to coś widziałem? Dobra, zorientujmy się w terenie”.
 	***

 Stacje w petersburskim metrze zwykle budowano na tak zwanych górkach, na 	 

 	wzniesieniu tunelu. Dlatego w najgłębszym miejscu wody było po pas, a bliżej Primorskiej – tylko po kostki. Iwan zwolnił kroku. Dioda mrugnęła ociężale, światło zrobiło się zupełnie blade. Trzeba było wytężać wzrok.
 	No i masz. Baterie siadły.
 	Znalazł nieco bardziej suche miejsce, wyciągnął zapalniczkę i zaczął grzać baterię nad płomieniem. Rozgrzewał ją do chwili, kiedy nie dało się jej utrzymać nawet w rękawiczkach; wtedy włożył baterię do latarki i wziął następną. Jeśli zrobić wszystko jak należy, pociągną jeszcze ze dwadzieścia minut – zanim ostygną.
 	Fizykę trzeba, kurna, znać.
 	A potem przejdzie się na karbid. Na skład karbidu Iwan natknął się
 	przypadkiem. Było tego pewnie z z pięćset kilogramów. W czterech metalowych beczkach. Świetna rzecz taki karbid, tylko nosić ciężko. Ale światło daje najlepsze – lampa karbidowa nie oślepia, a oświetla wszystko wokół równym, ciepłym światłem.
 	Nawet dioda (Iwan syknął z bólu, kiedy metalowy korpus baterii się nagrzał), jego ukochana dioda, która nieraz ratowała go z największej kaszany, jest niczym w porównaniu ze zwykłą karbidówką, jeśli chodzi o jakość światła. Iwan schował
 	zapalniczkę, wetknął rozgrzaną baterię do latarki i zatrzasnął pokrywkę. I dopiero potem zaczął machać ręką. Kurna. Oż kurna! Jednak poparzył sobie palce.
 	Białe światło, nieco bardziej przyćmione niż zwykle, buchnęło z latarki. Iwan zmrużył oczy. Podmuchał dłoń, zacisnął palce, potem je rozluźnił. Przed oczyma migotały mu ciemne plamy. Boli – trudno. Trzeba ruszać, póki ma się jeszcze światło.
 	Iwan założył hełm, ściągnął pasek – nie od razu, palce go nie słuchały.
 	Szybciej, szybciej. Huczało mu w skroniach.
 	Najwyżej dwadzieścia minut. Potem jeszcze raz podgrzać. I wtedy jakieś piętnaście minut, jeśli dobrze pójdzie.
 	Trzeba zdążyć.
 	Zarzucił automat na ramię i pobiegł, chlupiąc wysokimi butami. Zna drogę do listwy wyznaczającej koniec peronu – potem trzeba być ostrożniejszym.
 	Tunele walą się od ciągłej wilgoci, można zwyczajnie oberwać w ciemię
 	kawałkiem tynku. Dobrze, że maszyny wypompowujące wodę z tuneli wciąż
 	działają. Tak mówił wujek Jewpat, a Iwan mu wierzył. Huczenie, które było słychać w niektórych przejściach… „Słyszysz?” – mówił wujek Jewpat i zagadkowo podnosił
 	gruzłowaty palec.
 	Jest i listwa.
 	Podniósł głowę i oświetlił czarno-biały pas metalu, zardzewiały od upływu czasu. Kapała z niego woda. Kap, kap.
 	Kiedyś to właśnie za tę listwę trzeba było biec, jeśli spadło się z peronu na szyny. Pociąg nie jedzie dalej niż do listwy, to punkt orientacyjny, za nim jest bezpiecznie. Powinny tu być schody. Zmrużył oczy. Aha, są.
 	Gdzieś tutaj poprzednim razem widział tę rzecz.
 	Iwan przesunął kałacha z owiniętym szmatkami łożem lufy pod pachę i ruszył
 	naprzód. Przed wejściem na schody zadarł głowę i uważnie obejrzał peron. Ciemna plama w świetle latarki rzuciła się w bok. Podniósł automat… Nie. To tylko szczur.
 	Co więcej, zupełnie normalnych rozmiarów. No nic. Na opuszczonych przez ludzi stacjach pojawia się różne plugastwo… Ciekawe, co one żrą? Wodorosty? Pleśń?
 	Mech, który pokrywa sklepienie stacji i gdzieniegdzie zaczął obrastać filary i ściany?
 	Zresztą dziwny to był mech. Całe girlandy zwisały z północnego krańca
 	peronu, szczególnie dużo było ich w prawym tunelu, gdzie opadały do samej wody.
 	Nie, tam nie pójdę. Nawet nie proście.
 	Upewniwszy się, że na peronie nic się nie rusza (parę razy powiódł światłem latarki po suficie), przesunął automat na plecy i chwycił za barierkę. Spod rękawiczek posypała się wilgotna, brudna rdza. Wszystko się rozpada. Wszystko ma swój koniec.
 	A to przecież była zamieszkała stacja! Iwan pamiętał: jeszcze niedawno pod wysokim, wygiętym sklepieniem paliły się tu lampy sodowe, oświetlając czworoboczne filary, wyłożone szarym marmurem z żółtawozielonymi żyłkami.
 	Fakt, miejscami brakowało kafelków, działała tylko co druga lampa. Ale mimo wszystko było… przepięknie. Tam dalej, u północnego szczytu stacji, jak wejdzie się po stopniach i skręci w lewo, zaczynają się potrójne ruchome schody. Wrota są zamknięte – sprawdzał.
 	A pachnie tu Zatoką. Ale nie dobrą Zatoką, jak wcześniej, kiedy na
 	Primorskiej mieszkali ludzie, lecz złą – czarną, w której głębinach żyją ogromne szare ryby i potworne półprzezroczyste stwory. Zatoka, która lśni w ciemnościach.
 	A za dnia, kiedy świeci słońce, i tak nikt nie wychodzi na powierzchnię, do miasta.
 	Nie ma głupich....
Zgłoś jeśli naruszono regulamin