Kathryn Taylor - 01 - Powrót do Daringham Hall.pdf

(1429 KB) Pobierz
Rosemary i Bryanowi.
Nigdzie w Anglii Wschodniej nie jest tak pięknie jak u was.
I Martinowi. Jak zawsze.
Prolog
W pokoju panowała cisza, jeśli nie liczyć głośnego tykania
starego stojącego zegara, które wprawiało Kate w jeszcze
większe zdenerwowanie. Odkąd sięgała pamięcią, potężny zegar
ze złoconym cyferblatem i masywnymi ciężarkami stał tutaj,
w bibliotece Daringham
Hall, ale na ogół nie zwracała na
niego uwagi, a monotonny, niezmienny dźwięk działał na nią
raczej uspokajająco. Lecz nie dziś. Z każdym ruchem wskazówki
zbliżała się bowiem chwila, której Kate naprawdę się
obawiała.
– Nie powinnam tu być – wypowiedziała na głos to, o czym
przez cały czas myślała, i najchętniej uległaby pragnieniu, aby
wstać z kanapy i wyjść. Tylko to nie było takie proste. W tym
momencie nic już nie było proste.
Niepewnie zerknęła na Ralpha Camdena, który siedział
w fotelu pogrążony w myślach i od kilku minut się nie odzywał.
Przez chwilę myślała nawet, że może jej nie usłyszał, ale
wtedy podniósł głowę i popatrzył na nią.
Był po pięćdziesiątce i mógłby być jej ojcem. Były takie
okresy w życiu Kate, gdy żałowała, że nim nie jest. Jako
8
dziecko bardzo pragnęła należeć do jego rodziny i mieszkać
w Daringham
Hall, w miejscu, które zawsze było dla niej
czymś w rodzaju domu. Była tutaj mile widziana, a nie tylko
tolerowana. I dlatego darzyła Camdenów sympatią, i czuła się
z nimi blisko związana. Nic tego nigdy nie zmieni.
I to właśnie był problem.
Kate przełknęła ślinę, Ralph nie odpowiedział bowiem na
jej słowa, tylko patrzył na nią z charakterystycznym dla siebie
spokojem.
Kiedyś właśnie za ten spokój szczególnie go lubiła. Zawsze
zachowywał się poprawnie i nigdy nie wybuchał gniewem,
w każdym razie Kate nie słyszała, żeby krzyczał albo głośno
przeklinał jak jej ciotka Nancy. Nie, Ralph Camden zazwyczaj
był uprzejmy – a to było dobrodziejstwo dla dziewczyny,
której na co dzień dawano do zrozumienia, że przeszkadza.
Nic dziwnego, że w marzeniach Kate często odgrywał rolę
idealnego
ojca.
Ale nim nie był, teraz to już wiedziała. Nie był bohaterem,
a swoim spokojem tak naprawdę maskował brak siły i zdecydowania.
Gdyby je miał, nigdy nie doszłoby do tego, co
w ostatnich tygodniach wytrąciło ich wszystkich z równowagi,
zagrażając przyszłości Daringham
Hall. A ona nie musiałaby
teraz siedzieć przy nim, choć tak naprawdę nie miała
tu czego szukać.
– Benowi nie spodoba się, że tu jestem – zaczęła na nowo,
unosząc ramiona w geście bezradności. – I tak naprawdę to
mnie nie dotyczy. „Czy on tego nie rozumie?”
Ralph westchnął, ale najwyraźniej nie zmienił zdania.
– Dotyczy cię, Kate. Dotyczy nas wszystkich. A poza
tym... – Zawahał się i głos mu nieco zadrżał, zanim dopowiedział.
– Tobie prędzej niż mnie uda się przekonać Bena. –
Słaby uśmiech przemknął przez jego bladą twarz. – Jesteś
z nas mu najbliższa i myślę, że wiele dla niego znaczysz.
9
Kate poczuła ucisk w gardle i przez chwilę pragnęła, żeby
to była prawda. Lecz czy to możliwe po wydarzeniach ostatnich
dni?
– Też tak myślałam. Tylko że on... – Przerwała, bo ktoś
zapukał do drzwi. Po chwili pojawił się w nich Kirkby, niemal
całkowicie wypełniając futrynę swą potężną, lekko pochyloną
sylwetką. Materiał czarnego garnituru napinał się na
jego wielkich muskułach, które jakoś nie bardzo pasowały do
lokaja. Raczej do zawodowego boksera, którym ponoć kiedyś
był. Jednak na temat Kirkby’ego krążyło tyle plotek, że Kate
przestała w nie wszystkie wierzyć. Lubiła wielkoluda i rozumiała
jego szczere oddanie Camdenom. To było coś, co ich
łączyło.
– Pan Sterling – zaanonsował Kirkby, a Kate mimowolnie
wstrzymała oddech, gdy odsunął się na bok, żeby przepuścić
Bena, który z poważną miną wszedł do pokoju.
Należał do tych nielicznych ludzi, którzy przy Kirkbym nie
wydawali się drobni, ale to nie dlatego trudno go było przeoczyć.
Uwagę zwracała pewność, z jaką szedł i z jaką patrzyły
jego szare jak burzowe chmury oczy. Kate nigdy nie umiała
im się oprzeć, od samego początku, i nawet teraz ciało natychmiast
ją zdradziło, bo poczuła przechodzący ją dreszcz
i przyśpieszone tętno.
Ben zawahał się na moment, gdy ich spojrzenia się spotkały,
a Kate spostrzegła wyraz zaskoczenia na jego twarzy.
Nie spodziewał się jej tutaj i przez ułamek sekundy wydawało
się, że coś powie. Jednak jego twarz zobojętniała i zmieniła się
w nieprzeniknioną, pozbawioną wyrazu maskę. W milczeniu
podszedł do osób zebranych pośrodku biblioteki. Kate wstała,
czując, że ma miękkie kolana. Ralph również się podniósł.
– Ben – wypowiedział to imię ostrożnie, jakby nie był pewien,
czy może go używać.
Okazało się, że nie może.
– Dla pana jestem Sterling. – Głęboki głos Bena zabrzmiał
chłodno, ale Kate znała go wystarczająco dobrze, by usłyszeć
w nim tłumioną wściekłość. – I niech tak zostanie. – Z uniesionymi
drwiąco brwiami rozejrzał się po pokoju, a potem
znów skierował wzrok na Ralpha. – A gdzie pański brat? Dziś
nie potrzebuje pan wsparcia prawnika?
– Nie. – Na twarzy Ralpha widać było napięcie, a gdy zerknął
na Kate, zauważyła w jego wzroku zatroskanie. To, że nie
ściągnął tu dziś Timothy’ego, było ryzykowne, oboje zdawali
sobie z tego sprawę. Lecz był to jedyny sposób, jeśli chcieli
spróbować przekonać Bena do zmiany zdania.
Podczas gdy Ralph usilnie szukał odpowiednich słów, Kate
na nowo odkrywała, jak bardzo różnią się ci dwaj mężczyźni.
Poza włosami o tym samym ciemnoblond odcieniu nic ich
nie łączyło.
Ralph odchrząknął.
– Ja... Mam pewną propozycję. A raczej prośbę – oznajmił,
a Kate próbowała przygotować się na to, co nastąpi. Jeśli
Zgłoś jeśli naruszono regulamin