Tomasz Mróz - Szary cień.pdf

(738 KB) Pobierz
TOMASZ MRÓZ
SZARY CIEŃ
Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2015
Redakcja: Joanna Ślużyńska
Korekta: Maciej Ślużyński
Redakcja techniczna: zespół RW2010
Copyright ©Tomasz Mróz 2015
Okładka Copyright © Tomasz Mróz 2015
Copyright © for the Polish edition by RW2010, 2015
Wydanie II
ISBN 978-83-7949-137-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie całości albo fragmentu – z
wyjątkiem
cytatów w artykułach i recenzjach – możliwe jest tylko za zgodą wydawcy.
Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.
Oficyna wydawnicza RW2010
Dział handlowy: marketing@rw2010.pl
Zapraszamy do naszego serwisu: www.rw2010.pl
Przygotowania
– Co się stało? – Zdyszany człowiek wpadł do pomieszczenia, trzaskając
drzwiami w pośpiechu. Podbiegł do drugiej postaci, stojącej w bezruchu. Po
chwili nikły blask świecy oświetlał już dwie nieruchome sylwetki pochylone
nad jakimś kształtem leżącym na podłodze.
– Kiedy to się stało? – zapytał ten, który przybył później.
– Dopiero co. Boże drogi... To się nie musiało tak skończyć – powiedział
drugi człowiek zduszonym, smutnym głosem.
– To się nie może tak skończyć – dorzucił jego kolega. – W przeciwnym
razie niedługo pożegnamy się z życiem. Musimy...
– Co musimy? – wpadł mu w słowo towarzysz. – Przecież to jasne.
Musimy uciekać.
– Nie – zaprzeczył ten pierwszy kategorycznie. – Musimy to zrobić
jeszcze raz. Ale tak porządnie, żeby blady strach padł na wszystkich.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Głos mężczyzny drżał w obliczu
dziwnej i strasznej przepowiedni.
– Chcę powiedzieć, że masz go ukryć. A ja... ja załatwię mu... nam taką
prawdziwą męczeńską legendę.
Dwa cienie zaczęły się siłować z jakimś dużym ciężarem. W marnym
świetle kaganka nie dało się rozpoznać szczegółów, ale jasnym było, że praca
jest ciężka, a sami wykonawcy bardzo zdenerwowani. Po chwili zakończyli.
Jeszcze trochę poszeptali, następnie ubrali długie płaszcze, zarzucili kaptury
i pojedynczo, w pewnym odstępie czasu, opuścili pomieszczenie.
Pozostał cichy pokój, gdzie dogasały powoli dwie świeczki przy wielkim
regale z książkami. Jedynie zza okna dochodził szelest liści, a wśród czerni
nocy było widać ruchy gałęzi najbliższego drzewa, ponuro szumiącego
kasztanowca, który szeptał, że on wszystko widział i wszystko wie.
A jedynym powodem, dla którego nikomu o tym nie powie, jest pewność, że
kara Najwyższego i tak spotka winnych.
Misja
Obudziłem się, a raczej ocknąłem nagle, jakby porażony albo wyciągnięty za
kark z otchłani mroku i falujących wizji. Śmieci, brud i kurz, otoczenie raczej
nieprzyjazne dla istot żywych. A dla mnie...?
Kim jestem? Wokół dziwne pomieszczenie, hala albo fabryka,
fantasmagoryczne kształty, wspomnienia... czy jakoś tak. Siadam, podciągam
kolana pod brodę. Próbuję pozbierać ten bałagan w głowie. Myśli, obrazy.
Ciężko mi idzie. Brak punktu zaczepienia, brak definicji sytuacji, brak
marzeń, brak startu, końca, resetu. Coś jest tu nie tak. Coś jest ze mną nie tak.
Powoli przychodzi, a raczej przylatuje wiatrem niesiony strzęp wspomnienia.
Zagubiony w głowie, jak fragment pasujący gdzieś, do jakiejś myśli, ale
jeszcze nie wiem do jakiej. Może nigdy tego nie wiedziałem? Chyba tego
właśnie dopiero szukałem. Chyba... A teraz? Nawet nie wiem, kim jestem.
Nie wiem nawet, czy jestem. Tak. Najważniejsze się zdefiniować. Znaleźć
swoją koncepcję w czasie i przestrzeni.
– To się definiuj! – krzyczy w głowie jakiś mały, bezczelny komentator.
Łatwo gadać, trudniej działać. Komentator dalej gdera pod nosem. Trzeba
się nauczyć gościa ignorować albo... zabić. Zabić siebie. Staram się
dochodzić obrazu rzeczywistości, powoli łapię te strzępki. Po pierwsze, nie
umiałem zasnąć. Tak, nie umiałem i to był początek. Zaraz, zaraz. Początek
czy koniec? Nie wiem i wiedzieć nie chcę. Nie mogę, nie rozumiem.
Ściany, cegły, żarówki, miłość. Nie, miłość nie. Z całą pewnością miłość
nie, chociaż mówili, że to ona i tylko ona buduje świat. Ona stwarza, ale
i burzy człowieka. A jeśli miłość nie, to co? Nie ma mnie? Nie wpasowałem
się w dobroczłowiecze schematy, to mnie nie ma? Nie byłem taki, jak kazali,
to już nie mogę żyć? Zobaczymy, jeszcze zobaczymy?! Zbadajmy spokojnie
sytuację.
– Spokojnie! – krzyczę w brudną szarość, w wyjącą przeciągami amfiladę
pustych korytarzy mojej głowy, gdzie sobie mieszka ten mały, bezczelny
gaduła.
Dobrze, dobrze, jest spokojnie. Zacznijmy od tego: jestem tu i teraz.
Wkoło mgła, szara i wszędzie dochodząca, jakby ktoś pędzlem rozmazywał
świat. Chwilowy, mały, poobstukiwany świat, w tym czymś, gdzie teraz
jestem. Czyli gdzie? I po co? Jakieś pieprzone, legendarne Pietuszki?
– Nie! – słyszę głos.
Chcę się odwrócić, pójść za tym głosem, może od niego uciec. Ale nie
wiem, w którą stronę się zwrócić. On mnie oblepia nieomal zewsząd,
z każdego kierunku. Nawet ze środka. Głosie, kim ty, kurwa, jesteś?
– Wstań! – znowu głos. Wiem, że muszę wstać. On nie żartuje. Wstaję,
głos nie mówi, co dalej robić, jak mam wstać.
– Szybciej! – zaczął mówić jak. Nie mogę szybciej i boję się, że mnie to
coś zaraz zabije przez to wolne wstawanie, przez tę moją wolność czy
ucieczkę do wolności, raczej od wolności. Choć nie mam pewności, czy żyję,
to jednak jeszcze się boję śmierci. Dobry znak.
– Szybciej! Bo cię zaraz zabiję przez tę twoją wolność, czyli ucieczkę
gdzieś tam – przedrzeźnia mnie głos.
Każą, to wstaję. Nerwowo biegam po tym szarym, zakurzonym
pomieszczeniu. Macam ściany, nierówności, nasłuchuję odgłosów
z zewnątrz. Czuję porowatość betonu, bezduszność otoczenia. Kto to jest?
Oddech urywanym świstem świadczy o bezradności przerażonego mnie,
czyli nie wiadomo kogo wobec niego, czyli nie wiadomo czego. Zaczynam
podejrzewać, że nie mam już głowy, że w dawnej przestrzenioczaszce
zamieszkuje jakieś prątkujące bagnisko, które wprowadziło się tam podczas
mojej nieobecności. Dotykam się, czuję się, czoło, włosy, twarz, niby bez
zmian. Jednak w środku nie jest dobrze. Jest źle, bardzo źle. Martwię się
o siebie.
– Spokój! – ryczy głos. A przecież nic nie mówiłem. Próbuję się
uspokoić, znaleźć jakiś rytm w tej orce na ugorze. Ale nic z tego, z głowy
został baniak i pustka, a w niej jakieś psotne fiku-miku. Siadam
skonfundowany. Udaję, że się uspokajam.
– Sprawa jest. Misja – trochę już spokojniej gada powietrze.
Misja? Co mi po misji, sprawie, odpadam, wypływam, pierdolę...
– Spokój! – znowu ryczy głos, a ja znowu nic nie mówiłem. Chcę do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin