Nowakowski Marek - Chłopak z gołębiem na głowie.pdf
(
624 KB
)
Pobierz
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk
,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Marek Nowakowski
Chłopak z gołębiem
na głowie
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Chłopak z gołębiem na głowie
Przystanąłem pod murem i wcisnąłem dwa palce do przełyka. Jednocześnie drugą ręką
sprawdziłem pieniądze w kieszeni. Palczatka nie pomogła. Pieniądze były. Mocno opiłem się
tej nocy i wszystko wirowało przed oczyma. Puste ulice. „Paradis” wypluł swoich ostatnich
gości. Już widno. Czas przed wschodem słońca. Ludzi nie widać. Przejechała polewaczka.
Strumień wody bryznął na chodnik. Zmoczył mi twarz. Niewiele pomogło.
O wielokolorowy, tryśnij swoją tęczą! Znów spróbowałem ulżyć sobie palcami.
Na nic. Tylko szarpało bebechy. Znowu sprawdziłem kieszeń. W porządku... Ta pamiętna
pierwsza wypłata za książkę. Wytoczyłem się z „Polonii”. Była zima i padał śnieg. Cieszyłem
się z tych pierwszych pieniędzy za pierwszą książkę. Szedłem czarną, nocną ulicą i śpiewa-
łem. Zatrzymali mnie milicjanci. Wyciągnąłem dowód. Czytali, przeglądali, świdrowali mnie
oczyma. Pozwolili iść dalej. Potoczyłem się na dworzec. Padał śnieg i miałem w kieszeni
pierwsze honorarium. Moje życie zmieniło się w sposób oczywisty. Na dworcu w tamtych
czasach gnieździło się wielu włóczęgów, złodziejaszków i naciągaczy. Rozglądałem się po-
szukując znajomej twarzy. Był taki jeden. Czarny, brudny i obdarty, zwany Mulatem. Jego
zaprosiłem. Od dziadka klozetowego kupiliśmy butelkę. Zamknął nas w kabinie. Na zakąskę
dał chałę. Siedząc na sedesie, ucztowaliśmy z Mulatem. Bardzo już pić nie mogłem. Szarpało
bebechy. Przysnąłem. Obudziłem się samotny. Mulata nie było. W pierwszym odruchu, wy-
nikającym z życiowego doświadczenia, sprawdziłem kieszenie. Pieniędzy też nie miałem.
Tylko w kondonierce, małej kieszonce spodni, pozostał pięćdziesięciozłotowy banknot. Ze-
rwałem się i wybiegłem. Kto zabrał forsę? Mulat, a może milicjanci, kiedy wyciągałem do-
wód. W dowodzie trzymałem pieniądze. Miałem taki zwyczaj. Mógł też dziadek klozetowy
zrewidować... Mulata jeszcze kilka razy widziałem w tamtych czasach. Witał się ze mną ser-
decznie, raz nawet zaprosił na wódkę. Co mogłem mu powiedzieć?
Tym razem była dziesiąta książka i honorarium znacznie większe od pierwszego. I letnia
noc. Noc pijanych wspomnień. W „Paradisie”, gdzie tyle godzin przesiedziałem na wysokim
stołku, barmanką była ta piękna sprzed lat, co w knajpie „Lotnik” podawała węglarzom sta-
kany gorzały i golonkę z tartym grochem.
Patrzyłem na nią zachłannie i słowem odezwać się nie śmiałem. Twarz miała szlachetną,
czystą, jak z portretu. Tej nocy w „Paradisie” zobaczyłem ją po raz pierwszy po wielu, wielu
latach i twarz miała tak samo czystą, szlachetną. Dziwne. Wtedy, przed laty wracałem z
La
Strady,
ogłuszony tym rykiem porzuconego Zampano na pustej plaży pośród wzburzonych
fal. Doszedłem do knajpy „Lotnik”, ta z portretu, księżniczka plugawego szynku, napełniła
szklaneczkę wódką i ciągle ten ryk Zampano słyszałem, a przed oczyma szara droga w desz-
czu i dziwaczny pojazd na trzech kółkach prowadzi Zampano, z tyłu wczepiona w jego bary
Gelsomina, która wyglądała jak przestraszony, zmokły ptak.
Chciałem kogoś jeszcze spotkać z tamtych lat. W bramie narożnej kamienicy stał Mieciu
Łapka, złodziejski emeryt, z bezwładną, sparaliżowaną ręką. Ten słynny niegdyś as doliny
poznał mnie od razu i uśmiechnął się szeroko. Bezwładna ręka zwisała jak doczepiona, drugą,
zdrową, klepał mnie zamaszyście i powtarzał: – Gites, gites.
4
Oni, ci starzy złodzieje, tak wystają w bramach o różnych porach dnia i nocy, przyrośnięci
do ostatków zanikającej z roku na rok dawnej zabudowy miasta. Stoją i patrzą. Mieciu Łapka
chwalił moje dobre ubranie, buty, sztuczne zęby, które dostrzegł natychmiast, i dłonie, jak
mówił, niewypracowane. Po prostu cieszył się szczerze z tego przypadkowego spotkania.
Zza pazuchy waciaka wyciągnął jakąś buteleczkę. Pociągnąłem łyk i mdły zapach zadławił
wprost. Woda brzozowa. Mieciu Łapka do końca wypróżnił flakon.
– No i co tam u ciebie? – zapytał.
W odpowiedzi błysnąłem jak talią kart tym honorarium za dziesiątą książkę. Wcale nie ta-
kie wielkie pieniądze, ale w setkach był to spory plik. Mieciowi Łapce zaświeciły się oczy.
– Nadziany jesteś – stwierdził z uznaniem. Z głębi bramy wysunął się chłopak z gołębiem
na głowie. Jak cień zbliżył się do nas. Jego oczy też zaświeciły na widok pliku setek.
– Synek – zapytał go Mieciu Łapka – gdzieś tak zabradziażył?
Ten młody z gołębiem na głowie nie usłyszał pytania. Wpatrywał się w czerwone papierki.
Ja patrzyłem osłupiały w gołębia na jego głowie. Wreszcie ocknąłem się i odliczyłem dwa
banknoty.
– Można by jakąś flaszkę... – zacząłem. Mieciu Łapka przytaknął.
Przeszliśmy do następnej bramy. Zaczynało wschodzić słońce. Martwe niebo pojaśniało
różowo. W następnej bramie stał wózek inwalidzki. Beznogi Przybysz spał z szeroko otwar-
tymi ustami. Handlował wódką.
– Dawaj.. .– ten młody z gołębiem na głowie wyciągnął rękę.
Dałem dwie setki. Cały ten plik wsunąłem do bocznej kieszeni marynarki. Zawirowało mi
w głowie. I czy to woda brzozowa tak rozebrała, zatoczyłem się i usiadłem na żelaznym, bro-
datym Mikołaju w rogu bramy.
Z dołu patrzyłem na tego młodego. Dlaczego gołąb siedział na jego głowie? Zwykły ulicz-
ny gołąb. Dziób wtulił w pióra i mrugał niebieskimi jak paciorki oczyma. Oswojony? Może
okulał lub skrzydło ma przetrącone...
– Synek... – odezwał się Mieciu Łapka. – Weź flaszkę.
Z głębi bramy dochodziło pochrapywanie Przybysza. Jego piękna twarz rzymskiego sena-
tora, z siwymi włosami, zwrócona była do jasności, która powoli wypierała mrok z bramy.
– Widziałeś? – rzekł Synek i poruszył gwałtownie głową.
Gołąb wysunął dziób i zatrzepotał skrzydłami, łapiąc równowagę.
– Co? – zdziwił się Mieciu Łapka.
– Ile ten frajer ma pieniądzów.
– To wcale nie frajer – zaprzeczył Mieciu Łapka. – Kumpel z miasta.
Ten młody z gołębiem na głowie przyjrzał mi się uważnie.
Chciałem się odezwać, ale nawet głosu z gardła wydobyć nie mogłem. Tylko pokiwałem
głową, krztusząc się i przyciskając niebezpiecznie wzdymające się policzki.
– Kumpel... – powtórzył za Łapką ten młody z gołębiem na głowie – ale frajer.
Utkwił drapieżny wzrok w bocznej kieszeni mojej marynarki. Odpowiedziałem spojrze-
niem pełnym wyrzutu. Oczyma chciałem powiedzieć mu o mieście i o sobie... O Łapce i in-
nych jemu podobnych, którzy znali i szanowali mnie przecież. Ten młody odwrócił wzrok.
– W łeb go! – powiedział. – I cała forsa do podziału na dwóch...
Rozejrzał się. Na chodniku przed bramą spostrzegł połówkę cegły. Postąpił krok. Trącił
cegłę butem. Zazgrzytała.
– W łeb go! – powtórzył zaciekle i pochylił głowę.
Gołąb znów zatrzepotał skrzydłami, łapiąc równowagę.
Dlaczego nie odleciał? Jak przyrośnięty do głowy tego chłopaka. Mieciu Łapka przestał się
uśmiechać. Po jego twarzy porośniętej rzadkim zarostem przeleciał nerwowy skurcz.
– W łeb – powiedział połykając sylaby – to ja mogę ciebie, głupi wilku!
Ten młody z gołębiem na głowie roześmiał się wzgardliwie.
5
Plik z chomika:
Pulpecja
Inne pliki z tego folderu:
Nowakowski - Wesele raz jeszcze (1974).pdf
(604 KB)
Nowakowski Marek - RAJSKI PTAK I INNE OPOWIADANIA.rtf
(1648 KB)
Nowakowski Marek - PIÓRO.rtf
(760 KB)
Nowakowski Marek - RAJSKI PTAK I INNE OPOWIADANIA.pdf
(883 KB)
Nowakowski Marek - TRAMPOLINA.rtf
(953 KB)
Inne foldery tego chomika:
Adam Bahdaj
Agata Christie
Anna Brzezińska
Antoni Czechow
Austen Jane
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin