Niepewny, niebezpieczny.doc

(119 KB) Pobierz

Oryginalny tytuł: Unsure, Insecure
Autor: IanPhilippe
Zgoda na tłumaczenie: Brak odpowiedzi
Tłumaczenie: Lampira
Beta: PersianWitch
Tytuł: Niepewny, niebezpieczny
Długość: 5 rozdziałów
Pairing: Remus Lupin/Bill Weasley
Rating: 15+
Uwagi: Jest to sequel Wschodzącego księżyca
Link: http://www.fanfiction.net/s/3225794/1/Unsure-Insecure
 

Niepewny, niebezpieczny


Rozdział 1: List

Zmysły Remusa obudziły się dużo wcześniej niż jego umysł. Nie otwierając oczu, wysłuchiwał się w prawie niesłyszalny dźwięk bosych nóg na drewnianej podłodze. W chwilę później, poczuł jak materac się ugina i ciepłe ciało Billa z powrotem przytula się do jego boku.

Słodkie jabłka i pikantny cynamon musnęły jego usta, pozostawiając na nich swój smak i skłaniając go do głębokiego wciągnięcia powietrza nosem, mimo że przed chwilą rozpoznał smak i aromat porannej herbaty Billa.

Remus przytulił się do ciepłego ciała, delektując się uczuciem miękkiej skóry na udzie Billa. To odczucie było zarezerwowane tylko dla tych którzy już nie śpią, ale nie są jeszcze do końca obudzeni. Schował twarz w  koszuli Billa, wdychając zapach snu i nocy, który był unikalny a jednocześnie tak znajomy. Niemal skłaniał Remusa do ponownego zaśnięcia.

Gdy szelest starego papieru wyciągnął go ze snu, warknął z niezadowoleniem:

— Nie czytaj tych bzdur tylko wracaj do spania.

— To jest ciekawe. — Remus usłyszał gdzieś nad sobą odpowiedź. — Zabawne.

Dłoń Billa bawiła się jego włosami. Palce zaplątywały się w miodowe kosmyki, z których niektóre były już poprzeplatane srebrem.

— Posłuchaj. „Wilkołaki nie są w stanie prowadzić normalnego życia społecznego. Wynika to z faktu, że są samotnikami i często atakują innych ludzi, a nawet młode ze swojego rodzaju.” Czy to nie brzmi jak ty?

Głęboki pomruk śmiechu Billa i lekka ironia ukryta w jego słowach spowodowała, że Remus uśmiechnął się i podniósł brwi, choć jego oczy pozostały zamknięte.

— Jeśli dobrze pamiętam, to ty mnie dręczyłeś w środku nocy.

— Może to książka się myli? — zasugerował Bill, odkładając wymienioną publikację na szafce nocnej wraz z filiżanką. Pociągnięty przez parę silnych rąk owiniętych wokół jego szyi, opadł na łóżko.

— Zastanawiam się, ile tysiącleci ma ta książka — warknął Remus, zanim zwrócił swoją uwagę na powolny i delikatny pocałunek. Ich wargi ledwo się dotykały.

Jabłko i cynamon ponownie pojawiły się w umyśle Remusa. Zmysły starszego wilkołaka były w euforii, gdy palce Billa znalazły się w jego włosach i na nagiej klatce piersiowej. — Kiedy udało im się wkraść pod moją koszulę? — Remus przyciągnął bliżej Billa. Jego przyjaciela, protegowanego, kochanka. Jego Billa.

Niecierpliwe pukanie w okno zniszczyło atmosferę, która tworzyła się w maleńkiej przestrzeni między nimi. Remus warknął niezadowolony.

— Niech szlag trafi wszystkie sowy — zażyczył, marszcząc brwi, gdy Bill zaczął się odsuwać. — Wpuść tego ptaka i wracaj do łóżka.

— To Errol.

— Świetnie. Będę o tym pamiętać, rzeźbiąc jego nagrobek — mruknął Remus, zdając sobie sprawę, że Bill nie wróci do łóżka dopóki nie przeczyta listu.

Młodszy mężczyzna posłał Remusowi pełne wyrzutu spojrzenie i otworzył okno, wpuszczając do środka zmęczoną sowę.

Po chwili długiego milczenia, przerywanego jedynie od czasu do czasu szelestem papieru, Remus ponownie poczuł jak materac ugina się pod ciężarem drugiego mężczyzny.

— Ten list musiał zawierać całą powieść. — Uśmiechnął się, otwierając wreszcie oczy.

Pierwszą rzeczą, jaką ujrzał, była zgarbiona postać Billa i dziwna sztywność w jego ramionach, kiedy przeczesywał palcami długie, splątane włosy.

— Co się stało? — zapytał, całując delikatnie plecy Billa, a potem usiadł, by pocieszająco poklepać ramię młodzieńca.

Mięśnie pod opaloną skórą natychmiast się napięły.

— Fleur wróciła.

Dwa słowa wypełniły przestrzeń wokół nich. Wypełniły teraz świat Remusa, szepcząc śmiertelne zagrożenia do ucha. Wiedział, co to znaczy. Wiedział od samego początku, wciąż jednak miał nadzieje, że nigdy nie będzie musiał stawić czoła tej sytuacji. Bez namysłu przylgnął do nikłej nadziei, że Fleur, dawna kochanka Billa, jego narzeczona na litość boską… że ta dziewczyna nigdy nie wróci.

Ale wróciła. A teraz musiał się uśmiechać i pozwolić Billowi odejść.

— Co masz…?

Próbował brzmieć normalnie, przyjaźnie i z zainteresowaniem. Ale wiedział, że jego głos był zbyt ochrypły. Sam nie wierzył w kłamstwa o byciu tylko przyjaciółmi. Na szczęście (czy rzeczywiście?) Bill domyślił się, o co Remus chciał zapytać. Jak mógł tego nie wiedzieć?

— Spotkam się z nią, Rem.

— Och.

— Nie brzmij na tak przybitego. — Bill odwrócił się do niego. Remus nie był w stanie spojrzeć mu w oczy, bojąc się, że straci tę odrobinę kontroli, jaką udało mu się zdobyć. — Muszę z nią porozmawiać. Jestem jej to winny.

Remus domyślał się, o czym mówił. Wiedział o nocy, która zdecydowała o tym wszystkim. O tym nieszczęsnym (lub szczęśliwym, jak myślał potajemnie) ugryzieniu Fleur, które przeraziło ją do tego stopnia, że opuściła Billa i wróciła do Francji. Powinien być szczęśliwy ze względu na młodzieńca, ponieważ jego narzeczona powróciła i dano mu kolejną szansę, by mieć rodzinę składającą się z kochającej żony i dzieci. Wiedział to wszystko i rozdzierało go to na strzępy, bo był świadomy tego.

Rudowłosy czarodziej zauważył gorzki wyraz twarzy swojego kochanka i natychmiast zbliżył się do niego. Długie palce dotykały twarzy Remusa, gdy Bill mówił, jego własny głos był zbyt szorstki, by uznać to za skutek listopadowego zimnego powietrza.

— Przestań, Rem. Nie będę jej od razu pieprzyć, jak tylko ją ujrzę.

— Tak. Najpierw wymienicie pozdrowienia. — Remus uśmiechnął się z przymusem pod dłonią mężczyzny, a później się odsunął. — Zachowuję się jak dziecko. Idź z nią porozmawiać, Bill.

Młodszy wilkołak uśmiechnął się, składając na czole Remusa czysty, dziękczynny pocałunek,  a potem drugi na jego ustach.

Dziesięć minut później, Remus został sam z idiotyczną książką i filiżanką zimnej herbaty. Zadrżał i wstał, aby zamknąć okno, które Bill pozostawił otwarte. Po zrobieniu tego, wrócił do łóżka. Wydawało się dziwnie puste i duże bez drugiego mężczyzny, chociaż było ono przeznaczone dla jednej osoby.

Remus sięgnął do nocnej szafki po filiżankę i przyniósł ją powoli do ust.

Patrzył przez okno, nic nie widząc z powodu mgły, sącząc zimny napój, który był kiedyś tak gorący i żywy na pewnych wargach. Remus czuł, że zanika.

Rozdział 2: Absynt i koniak

Bill odszedł.

Remus czekał cały dzień. Czekał na to, że Bill wróci do domu, przytuli go i powie, że to już koniec z Fleur, że to jego wybrał. Właściwie, o dziewiętnastej zdołał samego siebie przekonać, że nie ma innej możliwości — zawsze był dobry w okłamywaniu siebie.

Być może właściwie dlatego było to dla niego szokiem, gdy już podstarzała sowa Errol wleciała przez okno i rzuciła mu notkę, na której była najwyraźniej napisana w pośpiechu wiadomość.

Zostaję na noc w Norze. B.

Przez kolejną godzinę Remus próbował zaabsorbować swój umysł lekturą. Nie podziałało to w żaden sposób, ponieważ jego umysł wędrował w kierunku innym niż wszystko, co mogło być w książce. Zrobił sobie kawę, ale wydawało się zbyt gorzka, gdy sam ją pił. Zaparzył herbatę, ale efekt był taki sam, przez co poczuł się gorzej. Nie mówiąc już o tym, że jedyna herbata w tym obrzydliwie pustym mieszkaniu miała jabłkowo-cynamonowy smak ust Billa.

Remus znalazł nawet starą butelkę koniaku i próbował się upić, ale to też nie działało, ponieważ zawsze miał wysoką tolerancję na alkohol. Trzy szklanki bursztynowego płynu sprawiły, że lekko szumiało mu w głowie i czuł się znacznie bardziej samotny. Jego osamotnienie patrzyło na niego z każdego kąta oczami Billa. Remus bardzo starał się usłyszeć, czy ma mu coś do powiedzenia. Cisza pochłaniała go jak ciemna otchłań i nagle nie mógł oddychać. Musiał się stąd wydostać. Uciec z tego miejsca, w którym słyszał wykrztuszone imię Billa swoim własnym podnieconym głosem, ilekroć pozwolił swojemu umysłowi wędrować po wspomnieniach.

Znalazł się na ulicy, drżąc z zimna, gdy stał tam jedynie w cienkiej, lnianej koszuli. Nie miało to większego znaczenia, mimo tego, że była to listopadowa noc, zimna i bezlitosna. Nagle uświadomił sobie coś. Za kilka tygodni będzie Boże Narodzenie. Spojrzał w górę na atramentowe niebo, które wydawało się bardziej niebieskie, niż czarne z całą tą mgłą i odległym światłem księżyca. Kolejne samotnie spędzone Święta.

Przypadkowy przechodzień w średnim wieku spojrzała na niego z dziwną mieszaniną litości i awersji widoczną na twarzy. Wyglądała tak, jakby był bogaty, zamężna i szczęśliwa. Mająca kogoś z kim spędzi Boże narodzenie.

— Idź kupić sobie coś ciepłego — powiedziała i umieściła w jego dłoni banknot wartości dziesięciu funtów.

Uśmiechnął się gorzko z ironii tej sytuacji, ponieważ jego mieszkanie z wbudowanym kominkiem znajdowało się zaledwie kilka kroków dalej. Wciąż jednak tam stał, w cienkiej koszuli, kwestionując swój Los i prosząc się o zapalenie płuc.

Wyglądał na tak zagubionego i zbłąkanego, że aż obcy człowiek dał mu pieniądze. Naprawdę ironiczne, czyż nie… Dostał pieniądze, których potrzebował przez całe swoje życie, kiedy były one ostatnią rzeczą, o której myślał.

— Dziękuję.

Podniósł wzrok znad bezsensownego papierka w dłoniach, ale pani już dawno odeszła. Remus uśmiechnął się, gdy pomysł dobrej wróżki pojawił mu się głowie, ale potem wzruszył ramionami.

Miał pieniądze i nie mógł wrócić do domu, ponieważ to miejsce nie było już domem. Dom jest tam, gdzie serce — pomyślał i spojrzał w okno mieszkania, które kiedyś było takim miejscem. Nadal było oświetlone. Musiał zapomnieć wyłączyć światło. Wiedział, że nie mógłby wytrzymać tam ani jednej minuty dłużej… Jego serce były wysuszone i czuł się niewidzialny. Pieniądze wciąż były w jego dłoni. Było to wszystko, czego potrzebował, aby udać się do miasta, by znaleźć klub, kawiarnię lub jakikolwiek budynek, w którym mógłby wydać te dziesięć funtów.

Ludzie patrzyli na niego, tak naprawdę nie widząc go. Ludzie w ciepłych płaszczach i w szalikach, którzy mogli pozwolić sobie na litowanie się nad nim, ponieważ ich serca były we właściwych miejscach.

Po chwili trząsł się z zimna. Ta listopadowa noc była pod każdym względem nieprzyjemna, mroczna i sztucznie oświetlona w tym samym czasie, w którym latarnie drażniły mu oczy. Maleńkie płatki śniegu spadały na niego. Mógł poczuć każdy z nich, roztapiający mu się w materiał koszuli i sprawiający, że jego mały spacer stał się jeszcze bardziej nieszczęśliwy, jeśli w ogóle było to możliwe. Chodził po ulicach, które były zbyt ciche i zbyt głośnie, ponieważ tamta noc była pełna ironii i paradoksów. Słyszał ciszę samotności, która roztaczała się przed nim, jak zasłona. Czuł niemal każdy rytm głośnej muzyki, wydobywającej się z różnych nocnych klubów.

W końcu, zimno stało się do niezniesienia i wszedł do jednego z budynków ze święcącą, kolorową reklamą na zewnątrz.

Było tam kilkadziesiąt, a może setki ludzi, głównie młodych, ale niektórzy byli nawet starsi od Remusa. Atmosfera samotności uderzyła go niczym uderzenie młotu w głowę. Mimo że wszędzie byli ludzie, którzy uśmiechali się, tańczyli i starali się wyglądać tak, jakby dobrze się bawili… czuł, że ogólna izolacja mrowi w wypełnionym dymem powietrzu. Każdy był sam w społeczeństwie. Uśmiechnął się na kolejny paradoks tej nocy. Instynktownie przyszedł do miejsca, które było przesiąknięte uczuciem, przed którym próbował uciec.

Usiadł przy barze i zamówił absynt. Z jego odpornością i pieniędzmi, które posiadł, nie było nawet szans, aby się upił, ale wciąż mógł próbować.

Remus wypił swojego drinka jednym haustem i zamówił drugiego. Dopiero, kiedy skończył trzeciego, wydając ostatnie pieniądze jakie miał, zorientował się, że ktoś go obserwuje.

— Pozwolisz mi postawić kolejnego?

Łagodny głos niemal był niemal niesłyszalny w tym całym hałasie, ale Remus usłyszał go, tak jakby te przeszywające turkusowe oczy mogły wysłać wiadomość bezpośrednio do jego mózgu. Nie był pijany, był daleki od tego… ale coś w nim nie powstrzymało młodego mężczyzny przed zamówieniem kolejnego absyntu. Coś głęboko w nim nie chciało powstrzymać tego przystojnego, młodego i oczywiście bogatego mężczyzny. Był wszystkim, kim nie był Remus i wszystkim, czego pragnął w tamtej chwili.

Wypił drinka i spojrzał nieznajomemu w oczy.

— Z pewnością potrafisz pić. — Mężczyzna uśmiechnął się i znowu machnął do barmana. Kolejny napój pojawił się przed Remusem. — Jestem William.

Remus spojrzał na niego. Ten ostatni drink pozostał nietknięty, jako wyimaginowana granica między tym, co było i co mogło być.

— Remus.

— Co za dziwne imię.

William roześmiał się i odrzucił głowę do tyłu. Jego ciemne włosy opadły z jego twarzy i lekko dotykały szyi w sposób, który Remus dobrze znał. To było niemal rozczarowujące, gdy William znów na niego spojrzał i zamiast czekoladowych głębił, był ten intensywny turkus.

— Przypominasz mi Syriusza — szepnął z roztargnieniem Remus, dotykając szklanki. Drink miał przeszywający kolor oczu Williama.

Picie tego absyntu było jak picie z duszy tego mężczyzny i czuł z tego takie ciepło, że Remus nie mógł się powstrzymać przed tym, by nie przytrzymać dłużej niż wcześniej jego smaku na języku.

— Więc lubisz gwiazdy?

William znów się uśmiechnął. Jego głos był pełen głębokiej, uwodzicielskiej melodii. Był znacznie młodszy od Remusa. Wilkołak zgadywał, że miał około dwudziestu trzech lat, a może nawet mniej. Jego flirtowanie było trochę niezręczne, ale był tak pewien siebie i piękny, że Remus nie mógł się oprzeć. Jego spojrzenie zatrzymało się na młodszym mężczyźnie. Uśmiechnął się, kiedy przełknął ostatni łyk zielonego drinka.

Powstrzymał Williama przed ponownym zwróceniem na siebie uwagi barmana, niemal wyciągając rękę, by dotknąć palców Williama. Obawiał się swojej śmiałości.

Niemal.

— Masz oczy bestii — mruknął William.

Najwyraźniej był zafascynowany i przyciągany do starszego mężczyzny niczym mucha do światła. Remus uśmiechnął się tylko, gdy spragniony młodzieniec pochylił się w jego stronę, gdy wychodzili z nocnego klubu, całując go namiętnie. Jego wargi były trochę sztywne. Remus doszedł do wniosku, że nie był zbyt doświadczony, jeśli brało się pod uwagę to, w jaki sposób jego ruchy było nieskoordynowane. Powoli zmusił młodzieńca do zwolnienia i pocałował go dokładnie, przygryzając dolną wargę, badając jego usta i pozwalając Williamowi odnaleźć jego wydłużone kły. Młodszy mężczyzna wydawał się zaskoczony, ale jeszcze bardziej podniecony tym odkryciem.

Remus nadal nie był pijany. Wiedział, co robił… tylko, że nic więcej nie wiedział. Jedyną pewnością, jaką miał w życiu, było to, że teraz w Norze dyskutowano o nadchodzącym ślubie i był w tej części miasta, w której nigdy wcześnie nie był, pozwalając, by jakiś przypadkowy mężczyzna przytulał go, całował w taki sposób w jaki myślał, że nikomu nie pozwoli. Nikomu oprócz dwóch mężczyzn w swoim życiu, z których jeden był martwy, a drugi wkrótce się żenił.

A ten przypadkowy człowiek wyglądał, tak jak ten martwy i nosił imię tego, który wkrótce się żenił. Wyglądał jak tortura wysłana mu z Piekła, a może z Nieba. Remus najwyraźniej nie mógł już dostrzec różnicy. Ten człowiek był Billlem, Syriuszem, a jednak nie był nimi, ale pomimo tego był Billem i wyglądał, jak Syriusz. Miał naturalny talent, jeśli chodziło o cielesną przyjemność, gdyż językiem przebiegał trasę od gardła do klatki piersiowej Remusa, uśmiechając się do nagiej skóry.

— Jesteś zimny.

— Jestem — szepnął Remus i poczuł, jak inny płatek śniegu stopił mu się w oku i prześlizgnął się po nieogolonym policzku.

— Ogrzeję cię.

Tępy odgłos rozpinanych spodni rozbrzmiał echem po opustoszałej uliczce, głośniej niż muzyka z podziemnego klubu, którego wibracje Remus czuł pod stopami. Zamknął oczy, wiedząc, że to było niesprawiedliwe, ale nie chciał być uczciwy. Po prostu chciał o wszystkim zapomnieć, a gorące usta wokół jego penisa, były najgorszym na to sposobem. To było paskudne i okropne. Tak absolutnie odrażające, że aż Remus drżał z niesmaku. Mimo to, było to uczucie obrzydliwości wymieszanej z przyjemnością i nie musiał zbyt mocno się starać, aby zapomnieć o innych ustach, które tam nie były. Ponieważ William był niedoświadczony, jego zęby od czasu do czasy zadrapywały wrażliwą skórę Remusa, przynosząc mu dziwną mieszankę bólu i przyjemności. Dziwną potrzebę głębszego wepchnięcia mu się w usta i odsunięcie się od nich.

Remus wiedział to i odczuwał odrazę, ale była to najbardziej radykalna rzecz, jaką mógł wymyślić, a nawet jeśli chciał płakać i uciekać, wciąż tam był, stojąc nieruchomo i wchodząc głęboką w te chętne usta nieznajomego z twarzą Syriusza i imieniem Billa.

Nie wiedział, jak udało mu się wrócić do domu. Nie wiedział nawet, czy oddał przysługę obcemu za swoim domem. Ale jakoś sobie poradził i znalazł się na podłodze swojego mieszkania, łkając głośno. Łzy spływały mu po twarzy, palce miał we włosach, ciągnąc je, aż do bólu, ponieważ było to przynajmniej trochę prawdzie i znajome. Było to jedynie uczucie, jakie mógł w tej chwili odczuwać. Domowe uczucie z Wrzeszczącej Chaty, gdzie sam się ranił, gryzł swe ciało i wydawał agresywne okrzyki bezradności, które przynajmniej trochę go uspokajały. Nagle żałował, że pełnia nie nadejdzie, dzięki której mógłby się przekształcić i ugryź się tak mocno, by mógł się wykrwawić.

Myśl o pełni księżyca ponownie przypomniała mu o Billu.

Płakał, aż rozbolała go głowa i nie miał już więcej łez.

Rozdział 3: Gość

Palce Remusa dotknęły szarego kamienia pustego grobu. Wolałby, żeby to był marmur, ale był zbyt biedny, aby sobie na niego pozwolić, gdy kupował nagrobek. Mógł co prawda poprosić Harry’ego o pieniądze, ale jakoś to było nie w porządku. Harry opłakiwał swojego ojca chrzestnego wystarczająco długo i nie potrzebował kawałka kamienia z imieniem Syriusza, żeby płakać. A potem było to dziwne uczucie zaborczości. Remus wiedział, że to niezdrowe myśleć w ten sposób o pustym grobie kochanka i przyjaciela, ale pomimo tego nie mógł zaakceptować myśli, że ktokolwiek tu przyjdzie, dotknie kamienia i będzie rozmawiać z nieregularnymi wyrzeźbionymi na nim srebrnymi literami.

Nie było nic związanego z tym miejscem — nie odbyła się żadna ceremonia, jak dla kogoś zagubionego na morzu lub ogólnie jak dla jakiekolwiek innej osoby uznanej za zmarłą. Nikt inny nie wiedział o tym miejscu — nawet gdyby tak było, Remus wątpił, by ktoś przyszedł. Może Harry, ale życie chłopca było teraz wystarczająco ciężkie. Nie potrzebował, by dołożyć mu do tego to miejsce.

To było trochę dziwne. Remus wiedział, że nie było tutaj nic poza tym kamieniem, a mimo to miał niejasne przeczucie, że Syriusz był tutaj razem z nim. W jakiś sposób dobrze było tu przyjść i porozmawiać z nagrobkiem — nawet jeśli inni pamiętają o swoich ukochanych w dowolnych miejscach, to Remus potrzebował konkretnego miejsca, do którego mógł się udać.

Aby z nim porozmawiać.

Było to tak, jakby to była jakaś świątynia — tak, jak wtedy, gdy wiesz, że Bóg był wszędzie, ale kiedy byłeś w kościele, możesz rzeczywiście poczuć jego obecność, porozmawiać z nim. Remus nigdy nie rozmawiał z Bogiem, ponieważ Bóg nigdy nie rozmawiał z nim, ale mimo to, jakoś tak się czuł. Ta sztuczna cisza, którą starasz się utrzymać, zmuszając się do nie oddychania, tylko po to, by złapać każdą cząstkę tego, co mogło stanowić odpowiedź od niego. Cichy szelest liści dębu nad jego głową, mówiący mu, że właśnie teraz się uśmiechnął. Był obok niego, trzymał za rękę — tak, to poczucie zimna w palcach.

— Zgubiłem się ponownie, Łapo…

Remus czasami czuł, że to miejsce doprowadzało go do szaleństwa. Jakby cały cmentarz chciał go zabić, albo leżał we własnym nieodwiedzanym i pozbawionym opieki grobie. To uczucie nagłej złośliwości było jedyną rzeczą, która wypędzała go za każdym razem. Coś przypominało mu o tym przez minuty, godziny, kiedy stał tam, pieszcząc zimny, mokry od deszczu kamień. Coś mamrotało w ciszy otaczającej go. Może była to wola Syriusza. Remus uśmiechnął się lekko, odwracając się i jeszcze raz spoglądając na opuszczony nagrobek. Może mówi mi, żebym przestał płakać nad sobą i zaczął naprawdę żyć… tak, to było naprawdę coś, co powiedziałby Syriusz. Remus niemal mógł usłyszeć żartobliwy ton w jego głosie, szepczący mu w ucho przez porywisty wiatr.

To trudniejsze, niż ci się wydaje, Łapo — pomyślał Remus, idąc jedyną ścieżką w dół cmentarza pełnego jesiennych liści i pierwszego śniegu. Nawet nie wiedział, dlaczego dzisiaj tutaj przyszedł. Kiedy obudził się na podłodze swojego mieszkania, obok drzwi i z bólem głowy od zbyt wielu wylanych łez, poczuł nagłą potrzebę odwiedzenia Syriusza. Poszukania jego rady. Może ta rzecz z Williamem trochę mnie załamała — zastanawiał się wilkołak, wzruszając ramionami. Nagle poczuł bolesne ukłucie listopadowego chłodu.

Kiedy otworzył drzwi do swojego mieszkania, nie musiał ujrzeć butów na podłodze, by wiedzieć, że Bill wrócił. Trudno było w to uwierzyć i uderzyło Remusa to, że młodszy mężczyzna mógł przyjść tylko po to, by spakować swoje rzeczy. To było coś, czego nie chciał wiedzieć, więc postanowił nie ogłaszać swojej obecności — niestety dla niego, drugi mężczyzna również był wilkołakiem. Nie był nim w pełni, ale wciąż wystarczająco, by wiedzieć, kiedy nie był sam.

— Rem? — Nadeszło stłumione pytanie, a Remusowi wydawało się, że było w tym trochę senności.

Nie mógł nic na to poradzić. Porzucił filiżankę, która miała zostać wkrótce wypełniona kawą i poszedł do własnej sypialni, aby znaleźć młodego wilkołaka leżącego na łóżku, ziewającego i przecierającego oczy, które wydawały się zbyt zaczerwienione, by pochodzić jedynie od spania.

— Mógłbyś przynajmniej się rozebrać — westchnął Remus, widząc zabłocone dżinsy i mokrą kurtkę Billa plamiące czyste prześcieradło.

— Chcesz, żebym to zrobił? — rozbrzmiała odpowiedź, która powinna być zabawna, ale była zbyt bolesna, by być czymś innym niż dziwnym.

— Co się stało? — zapytał starszy wilkołak, nawet jeśli była to ostatnia rzecz, którą chciał wiedzieć.

Bill był tutaj, w jego łóżku i nie patrzył na Remusa, tak jakby miał odejść w niedalekiej przyszłości, ale mimo to, wynik wizyty w Norze nie był najwyraźniej zbyt dobry, a Remus chciał najbardziej ujrzeć uśmiech Billa.

Rudowłosy mężczyzna uśmiechnął się, ale zbyt smutno, by Remusowi się to podobało.

— Chodź tutaj — powiedział w końcu i pociągnął Remusa do łóżka.

Starszy mężczyzna chciał zaprotestować, ale kiedy silne ramiona go obejmowały, a jego plecy były przyciśnięte do muskularnej klatki piersiowej, powstrzymał się przed tym. Tak, to było zdecydowanie to, czego pragnął — ale bez napięcia obecnego w powietrzu.

— Bill… co się stało w Norze?

Remus zapytał raz jeszcze i jedno ciężkie westchnięcie było otrzymaną przez niego odpowiedzią. Suche, ciepłe usta przycisnęły się do jego szyi w lekkim pocałunku. Słowa zostały wyszeptane w jego pokrytą bliznami skórę:

— Chce, żebym wrócił.

Remus poczuł, jak zaciska mu się gardło, a narządy wewnętrzne znikają po tych słowach.

— A… ty?

W tych dwóch słowach, chciał zapytać o wszystko. Czy chcesz ją odzyskać? Czy nadal kochasz? Czy kiedykolwiek mnie kochałeś? Co zamierzasz teraz zrobić?

Bill tylko wzruszył ramionami — Remus poczuł, jak jego ramiona poruszają się po jego własnych — i zacieśnił uścisk, chowając twarz we włosach starszego mężczyzny, wciągając znajomy i uspokajający zapach.

— Nie jestem pewien. W końcu jestem wilkołakiem.

Ton jego głosu był zgorzkniały, a Remus zmarszczył brwi na te słowa. Nie to chciał usłyszeć — wiedział, że Bill kiedyś kochał Fleur, widział, jak bardzo był zdruzgotany, kiedy go opuściła i chociaż miał nadzieję, zawsze był przekonany, że miłość Billa do niej nigdy całkowicie nie zniknie. Ale ton, w którym to powiedział…

— Czy byłeś ze mną tylko dlatego, że jesteśmy tacy sami? Bestie? To właśnie miałeś na myśli?

Jego głos brzmiał pusto nawet dla niego i czuć było w nim zawód. Tak, zawsze wiedział, że dla Billa było bezpieczne przebywanie z nim, ale i tak nie bolało to mniej.

- Nie… to znaczy… powiedziała, że wybaczy mi, jeśli wrócę…

Bill mruknął w siwe włosy partnera, a Remus znieruchomiał. Jego rozczarowanie przerodziło się w gniew.

— Wybaczyć ci? Wybaczyć ci, że jesteś sobą? Bill, to jest…

Zamilkł, gdy usłyszał najlżejszy stłumiony szloch, po którym nastąpiło drżenie tego przypuszczalnie silnego ciała. Kiedy Bill przemówił, jego głos był napięty i brzmiał na zagubionego.

— Wiem… to nie jest to, co myślałem, że będzie.

— Czy nadal ją kochasz?

— Szczerze, to nie wiem. Myślałem, że wciąż ją kocham, kiedy wczoraj pojawiła się przede mną… ale teraz… po prostu nie jestem pewien.

Remus chciał zapytać: A kochasz mnie? Ale nie zrobił tego, ponieważ bał się odpowiedzi,… która i tak nadeszła.

— I mam na myśli, że dużo dla mnie znaczysz, Rem. Nie jestem z tobą, ponieważ jesteś wilkołakiem… ale już nie wiem, jak to jest kochać.

Ułożyli się tak, obejmując się i oddychając, żyjąc razem, przez czas, który wydawał się minutami, a może godzinami.
Remus myślał o tym wszystkim. Nagle stało się to tak skomplikowane — zawsze był romantycznym głupcem, mimo że nadzieja, którą miał w stosunku do siebie była niemalże zerowa. Kiedy więc przyszła do niego szansa, gdy pojawił się człowiek, którego Remus mógł pokochać, wilkołak skorzystał z tej szansy, choć z wahaniem, i stopniowo zakochał się w tym mężczyźnie. W innym wilkołaku, który szukał akceptacji i znalazł to będąc z Remusem, ale pragnął kogoś innego.

Gdyby łzy Remusa nie wyschły dawno temu, to na pewno zapłakałby. Był nawet wdzięczny za dzwonek do drzwi, który rozbrzmiał i oderwał go od tego uścisku. Słodkiego i bolesnego zarazem, ponieważ te ramiona nie należały całkowicie do niego.

Otworzył więc drzwi, wciąż wyglądając na trochę potarganego po wstaniu z łóżka. A tam na progu stała ona, pełna wdzięku i piękna, nieskazitelna ze swoimi srebrnymi włosami i przeszywającymi oczami.

— Przyszłam, by zabrać Billa z powrotem — powiedziała, a umysł Remusa stał się całkowicie pusty.

Rozdział 4: Zapytanie i odpowiedzenie

Większość ludzi byłaby zmoknięta i rozczochrana przez taką pogodę, ale ona wciąż była idealna. Tak cholernie doskonała, że było to niemal przerażające. Coś w Remusie drgnęło, poruszone i zaniepokojone. Zaborczy wilkołak w nim pragnął skoczyć na nią, ugryź, rozedrzeć tę nieskalaną istotę, by ujrzeć strach w jej oczach, którymi intensywnie spoglądała na niego z wyższością. Chciał tego bardziej niż czegokolwiek. Przynajmniej chciałby warczeć na nią i powiedzieć, że Bill należał do niego.

Ale to były uczucia wilkołaka i to był miły uśmiech. Nawet jeśli był w tym momencie pod wrażeniem, to wciąż kiwnął głową i wpuścił ją do środka.

Remus mógł usłyszeć, jak Billowi zaparło dech w piersi na jej widok i żałował, że młodszy wilkołak jej nie odeśle. Oczywiście, był pewien, że nie karze jej odejść, ponieważ Bill jasno dał do zrozumienia, że trudno mu się zdecydować… innymi słowy, chciał odzyskać Fleur, ale nie był pewien, czy powinien i czy mógł.

— Twoja mama się martwi. Powiedziała, żebym cię sprowadziła z powrotem.

Jej r miało w sobie cięższy francuski akcent, niż Remus to zapamiętał. Bill przesunął palcami po swoich zmierzwionych włosach, odsłaniając przez chwilę blizny na twarzy. Remus przypomniał sobie, jak młodszy czarodziej nieustannie próbował ukrywać ślady swoich urazów pod włosami, nawet jeśli zaprzeczał temu z uśmiechem za każdym razem, gdy Remus o tym wspomniał.

— Powiedziałem, że potrzebuję czasu, aby pomyśleć.

Bill zerknął na Remusa spojrzeniem proszącym o pomoc, a Lupin nie mógł odejść i zamknąć się gdzieś, nawet jeśli na początku zamierzał zostawić ich samych. Nadal nie czując się komfortowo, gestem nakazał im usiąść.

Niebieskie oczy Fleur przeszyły go na wylot i mógłby przysiąść, że potrafi czytać w jego myślach. Na szczęście nie był zmuszony dłużej cierpieć pod jej spojrzeniem, gdy przeniosła wzrok na Billa, który usiadł koło Remusa na dużej kanapie. Młodszy mężczyzna wyraźnie był niespokojny.

— Myślałam o tym wszystkim — powtórzyła raz jeszcze i Remus żałował, że nie powie czegoś głupiego i niewrażliwego, co zdecydowanie odepchnie mężczyznę. — I chcę, żebyś też o tym pomyślał, Bill. Próbuję cię kochać…

— Próbujesz? — prychnął Remus, w wyniku czego poczuł na sobie lekko zdziwione spojrzenie obu par oczu.

W końcu, był tym samym co zawsze uśmiechniętym i delikatnym Remusem Lupinem. Sarkazm nie był tym, co myśleli, że był w stanie zrobić. Sam Lupin nie był pewien, skąd się wzięły te uszczypliwe słowa. Po prostu czuł, że gdyby ich nie powiedział, to udławiłyby go.

— Nie musisz się zmuszać Fleur. Są ludzie, którzy wciąż kochają Billa bez konieczności starania się.

Po pytającym spojrzeniu Billa, Fleur skrzywiła się. Cholera, nawet zmartwiona i ze zmarszczkami na czole, Remus musiał przyznać, że była piękna. Co gorsza, wiedział, że nie była tylko głupią, słabą dziewczyną z ładną buzią. W końcu, gdyby taka była, to nie zostałaby uczestnikiem Turnieju Trójmagicznego… nie zostałaby wybrana przez Billa.

— Powiedz mi, Remusie, kim są ci ludzie o których mówisz? Czy to ty? Ktoś, kto nie próbuje pokochać wilkołaka, ponieważ już nim jest?

— Twierdzisz, że nie zasługuje na bycie kochanym, ponieważ jest wilkołakiem?

Remus praktycznie warknął. Lata traktowania go jako kogoś gorszego przez urzędników pozostawiły mu głębokie blizny na umyśle.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin