Stephen King- Desperacja.txt

(2308 KB) Pobierz
Stephen King

Desperacja

(Przełożył: Krzysztof Sokołowski)

1

-----------------------------------------------------Page 1-----------------------------------------------------

Pejzażem jego poezji pozostaje pustynia

Salman Rushdie: Szatańskie wersety

2

-----------------------------------------------------Page 2-----------------------------------------------------

Część I

Szosa numer pięćdziesiąt:

w domu wilka, w domu skorpiona

3

-----------------------------------------------------Page 3-----------------------------------------------------

Rozdział 1

1

- O Boże! Jezu przenajświętszy, co za obrzydlistwo! - Mary? Co się stało... Mary? - Nie widziałeś? - Niby czego?

Obrzuciła go spojrzeniem. W ostrym słońcu pustyni jej twarz była bardzo blada, cała oprócz czerwonych plam opalenizny na policzkach i na czole, gdzie skóry nie zdołał obronić jej krem z najmocniejszym protektorem. Cerę miała jasną, bardzo delikatną.

- Tego znaku. Ograniczenie prędkości. - No i co?

- Ktoś powiesił na nim martwego kota, Peter. Przybił go, przykleił, wszystko jedno! Peter mocno wcisnął hamulec, ona jednak natychmiast złapała go za rękę. - Nie waż się zawracać, słyszysz! - Ale...

- Co “ale”? Chcesz mu zrobić zdjęcie? Nic z tych rzeczy, skarbie. Jeśli znów go zobaczę,

zwymiotuję.

- To był biały kot?

We ws tecznym lusterku widział ciemny znak, pewnie to ograniczenie prędkości, o które jej chodziło... i nic więcej. Gdy je mijali, patrzył akurat w przeciwnym kierunku, na jakieś ptaki lecące w stronę najbliższego pasma gór. Tu kierowca nie musiał poświęcać p r zesadnej uwagi drodze; stan Nevada nazwał ten odcinek szosy numer pięćdziesiąt “najmniej uczęszczaną z dróg Ameryki” i - zdaniem Petera Jacksona - była to nazwa w pełni słuszna. Oczywiście, Peter był nowojorczykiem z krwi i kości, a poza tym podejrzewał, że w tej chwili doświadcza kumulatywnego efektu strachu. Agorafobia Pustynna, Syndrom Sali Balowej, coś w tym rodzaju.

- Nie, pręgowany. O co ci chodzi?

- Myślałem o satanistach na pustyni. Podobno mieszka tu kupa wariatów, czy nie to

przypadkiem próbowała nam wmówić Marielle?

- Ludzi o niezwykłych poglądach. Tak to, zdaje się, określiła. Cytuję: “W środkowej Nevadzie mieszka mnóstwo ludzi o niezwykłych poglądach”. Koniec cytatu. Gary był bardzo podobnego zdania. Tylko, że od czasu przekroczenia granicy z Kalifornią nie spotkaliśmy jeszcze nikogo i...

- A Fallon?

- Stacje benzynowe się nie liczą. Zresztą nawet tam, ci ludzie... - spojrzała na niego jakoś dziwnie, beznadziejnie; ostatnimi czasy nieczęsto widział na jej twarzy ten szczególny wyraz, choć poznał go doskonale przez kilka miesięcy po poronieniu. - Co tu robią ludzie, Peter? Vegas i Reno

4

-----------------------------------------------------Page 4-----------------------------------------------------

rozumiem, rozumiem nawet Winnemucca i Wendover...

- Ludzie, którzy przyjeżdżają tu z Utah, żeby sobie pograć, nazywają Wendover “Wężowe” -

powiedział z uśmiechem Peter. - Wiem od Gary'ego.

Zignorowała jego żart.

- ...ale reszta stanu? Przecież mieszkają tu ludzie... po co przyjechali, dlaczego nie wyjeżdżają? Wiem, urodziłam się i wychowałam w Nowym Jorku, więc chyba nic nie rozumiem, ale...

- Jesteś pewna, że to nie był biały kot? Albo czarny?

Zerknął w lusterko, ale ciągnął równe sto dziesięć i przy tej prędkości znak wtopił się już w plamiste tło piachu, kaktusów i bladobrązowych wzgórz. No, ale nareszcie pojawił się za nimi jakiś samochód - dostrzegł oślepiający błysk słońca odbitego w przedniej szybie. Samochód jechał o jakieś dwa kilometry z tyłu. Może trzy.

- Nie. Pręgowany, przecież ci mówiłam. I może odpowiedziałbyś mi wreszcie na pytanie. Kim są podatnicy ze środkowej Nevady i dlaczego nie opuszczą środkowej Nevady przy pierwszej sprzyjającej okazji? Wzruszył ramionami.

- No, nie mieszka tu aż tak wielu podatników. Największym miastem przy pięćdziesiątej jest Fallon, poza tym są tu przeważnie farmy. W przewodniku napisali, że tama na jeziorze umożliwiła irygację. Uprawiają głównie melony. I zdaje się, że w pobliżu jest baza wojskowa. Fallon było stacją na trasie Pony Expressu * , wiesz o tym?

- Mam to w nosie - stwierdziła. - Mam to w nosie razem z melonami. Prawą rękę położył na

moment na jej lewej piersi.

- Bardzo fajne ma pani melony.

- Dziękuję. I nie chodzi mi o Fallon. Mam w nosie każdy stan, w którym z drogi nie widać ani jednego domu, ani jednego drzewa i gdzie do znaków ograniczeń prędkości przybija się koty. - No, wiesz, jest to kwestia zakresu percepcji - powiedział, uważnie dobierając słowa. Z Mary było czasami tak, że człowiek nie wiedział, kiedy mówi poważnie, a kiedy się po prostu nakręca. - Komuś przyzwyczajonemu do wielkiego miasta Wielka Niecka nie mieści się w zakresie percepcji. To wszystko. Nie chodzi tylko o ciebie. O mnie też. Samego nieba jest tu tyle, że mam pietra. Od rana, kiedy ruszyliśmy w drogę, czuję, jak przydusza mnie do ziemi.

- Ja też. Po prostu jest go za wiele. - Żałujesz, że wybraliśmy tę drogę?

Zerknął w lusterko. Jadący za nimi samochód wyraźnie się zbliżył. To nie ciężarówka, których kilka widzieli już od chwili wyjazdu z Fallon (wszystkie jechały zresztą w przeciwnym kierunku, na zachód), tylko samochód osobowy. Gnał na złamanie karku.

Myślała przez chwilę, a potem potrząsnęła głową.

- Nie. Miło było zobaczyć Gary'ego i Marielle, a Lake Tahoe... - Piękne, prawda?

- Nieprawdopodobnie piękne. Nawet to... - Mary wyjrzała przez okno. - ...nawet to jest przecież bardzo piękne, nie mówię “nie”. Pewnie zostanie mi w pamięci do końca życia. Piękne, ale...

- “.przerażające - dokończył za nią. - Przynajmniej dla nowojorczyka.

5

-----------------------------------------------------Page 5-----------------------------------------------------

- Słusznie. Miejski zakres percepcji. Zresztą, gdybyśmy pojechali osiemdziesiątą, to tam też

jest tylko pustynia.

- Racja. I chwasty po asfalcie się toczą...

Zerknął w lusterko. Szkła okularów, które wkładał, siadając za kierownicą, błysnęły w słońcu. Doganiał go policyjny radiowóz. Miał co najmniej sto pięćdziesiąt na liczniku. Peter odbił w prawo, aż prawymi kołami zjechał na betonowe pobocze, wzniecając chmurę kurzu.

- Pete, co ty wyprawiasz?!

Kolejny rzut oka w lusterko. Wielka chromowana atrapa niemal dotykała ich zderzaka. Promienie słońca odbijały się od niej z dziką wściekłością, musiał zmrużyć oczy, ale mimo to był przekonany, że samochód jest biały - więc to nie radiowóz policji stanowej.

- Znikam z pola widzenia. My, małe, zwinne chytruski, uważamy, żeby nikomu nie rzucać się

w oczy. Mamy na tyłku gliniarza, który cholernie się gdzieś spieszy. Pewnie ściga...

Radiowóz wyprzedził ich błyskawicznie. Acura, własność siostry Petera, zakołysała się na resorach od podmuchu. Był biały, a właściwie szary od kurzu, przynajmniej od klamek w dół. Na drzwiczkach miał znak, ale wyprzedził ich tak szybko, że Peter zdołał odczytać wyłącznie DES.... Pewnie od Destry. Dobra nazwa dla zagubionego w środku niczego miasteczka w Nevadzie.

- ...tego kogoś, kto przybił do znaku kota - dokończył Peter. - Dlaczego jedzie tak szybko bez świateł i syreny? - A po co mu tu światła i syrena?

- No... - zawahała się i znów spojrzała na niego jakoś dziwnie. - ...przecież właśnie nas

wyprzedził.

Już miał powiedzieć coś mądrego, otworzył nawet usta... lecz zamknął je, nie wypowiedziawszy ani słowa. Miała rację. Gliniarz musiał ich widzieć co najmniej od chwili, kiedy oni dostrzegli jego, pewnie zauważył ich znacznie wcześniej, więc dlaczego nie włączył świateł i syreny, choćby dla świętego spokoju? Och, oczywiście Peter prowadził wystarczająco dobrze, by z własnej inicjatywy zjechać na bok, zostawić mu tyle miejsca, ile to tylko możliwe na tej drodze, ale... Światła stopu radiowozu nagle błysnęły. Peter odruchowo, instynktownie kopnął hamulec, chociaż zwolnił już do dziewięćdziesiątki, a policjant znajdował się wystarczająco daleko, więc nie było nawet mowy o zderzeniu. W chwilę potem radiowóz zjechał na lewy pas.

- Co on robi? - spytała Mary.

- Właściwie to... no, właściwie nie wiem.

Lecz, oczywiście, wiedział. Jadący przed nimi samochód zwalniał. Z “a niech was wszyscy diabli” przyzwoitej stopięćdziesiątki do osiemdziesiątki. Marszcząc czoło, bo wcale nie chciał się do niego zbliżać, choć nie wiedział dlaczego, Peter także zwolnił. Igła prędkościomierza należącej do Deirdre acury zatrzymała się na siedemdziesiątce.

- Peter? - W głosie Mary brzmiał niepokój. - Peter, to mi się wcale nie podoba. - Nic się nie dzieje - uspokoił ją, ale czy rzeczywiście nic się nie działo?

Wpatrywał się w policyjny wóz toczący się teraz powoli lewym pasem i myślał. Bardzo chciał zobaczyć siedzącego za kierownicą człowieka, lecz nie mógł. Tylna szyba radiowozu była niemal czarna od kurzu.

6

-----------------------------------------------------Page 6-----------------------------------------------------

Światła stopu, zakurzone tak samo jak tylna szyba, rozbłysły znowu. Teraz radiowóz jechał nie więcej niż pięćdziesiąt. Na szosie pojawił się skoczek stepowy - wielkie radialne opony radiowozu spłaszczyły go na placek. Pod acurą znalazł się, gdy przypominał już wyłącznie siatkę z połamanych palców. Petera przeraziło to nagle, nagle niemal odchodził od zmysłów z przerażenia, nie mając przy tym najmniejszego pojęcia, czego się boi.

Bo Nevada pełna jest ludzi o zdecydowanych poglądach. Przynajmniej według Marielle, a Gary się z nią zgodził. Ludzie o zdecydowanych poglądach zachowują się w pewien szczególny spo- sób. Mówiąc po prostu, zachowują się dziwnie.

Bzdura, oczywista bzdura, nic dziwnego się tu nie dzieje, nic a nic, chociaż...

Błysk stopu. Peter nacisnął hamulec. ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin