Camilla Läckberg - Latarnik.txt

(1315 KB) Pobierz
CAMILLA LÄCKBERG 
LATARNIK 
(Fyrvaktaren) 
Tłumaczenie Igna Sawicka 
Wydanie polskie: 2011 
Wydanie oryginalne: 2009 
Tytuł oryginału 
FYRVAKTAREN 
Redakcja 
Grażyna Mastalerz 
Projekt okładki 
Agata Jaworska 
Skład i łamanie 
Maria Kowalewska 
Korekta 
Maciej Korbasiński 
Copyright © Camilla Läckberg 2009 
First published by Forum, Sweden. 
Published by arrangement with Nordin Agency, Sweden. 
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 
2011 
Wydanie I 
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa 
autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). 
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpo-
wszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek 
postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. 
ISBN 978-83-7554-720-7 
ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa 
e-mail: wydawnictwo@czarnaowca.pl 
Dział handlowy: tel. (22) 616 29 36; faks (22) 433 51 51 
Zapraszamy do naszego sklepu internetowego: 
www.czarnaowca.pl 
Skład wersji elektronicznej: 
Virtualo Sp. z o.o. 
Dla Charliego 
A także dla mojej Mani 
* * * 
Dłonie przylepiły jej się do kierownicy. Dopiero wtedy zauważyła, że 
są zakrwawione. Nie zważając na to, wrzuciła wsteczny bieg i wyjechała 
z podjazdu tak ostro, że żwir trysnął spod kół. 
Mieli przed sobą długą drogę. Rzuciła okiem na tylne siedzenie. Sam 
spał, zawinięty w kołdrę. Właściwie powinien siedzieć, przypięty pasami, 
ale nie miała serca go budzić. Trzeba jechać ostrożnie. Odruchowo zdjęła 
nogę z gazu. 
Zaczęło się przejaśniać. W letnią noc ciemność zaczyna rzednąć niemal 
natychmiast po tym, jak zapadnie. Mimo to wydawało jej się, że noc nie ma 
końca. Wszystko się zmieniło. Widziała ciemne oczy Fredrika patrzące nie-
ruchomo w sufit i wiedziała, że nic na to nie poradzi. Musi ratować siebie 
i Sama, nie może myśleć ani o krwi, ani o Fredriku. 
Jest tylko jedno miejsce, w którym mogą się schronić. 
Sześć godzin później byli na miejscu. Fjällbacka budziła się ze snu. Na 
chwilę przystanęła koło stacji ratownictwa morskiego. Zastanawiała się, jak 
to wszystko przewieźć. Sam spał głębokim snem. Sięgnęła do schowka po 
chusteczki do nosa. Chciała zetrzeć krew z dłoni, ale nie bardzo jej to szło. 
Potem wyjęła z bagażnika walizki i szybko pociągnęła je w stronę Badhol-
men, gdzie cumowała motorówka. Bała się. Bała się, że Sam się obudzi, 
więc na wszelki wypadek, żeby się nie wydostał i nie wpadł do wody, za-
mknęła samochód. Z wysiłkiem wstawiła walizki do łodzi i zdjęła łańcuch 
zabezpieczający przed kradzieżą. Pobiegła z powrotem do samochodu i z 
ulgą stwierdziła, że Sam spokojnie śpi. Wzięła go na ręce razem z kołdrą 
i zaniosła do łódki, zerkając pod nogi, żeby się nie poślizgnąć. Ostrożnie 
ułożyła synka na dnie i zapuściła silnik. Zakasłał przy pierwszej próbie. 
Dawno nie pływała, ale powinno się udać. Powoli wycofała i wypłynęła 
z portu. 
Słońce już wzeszło, ale jeszcze nie grzało. Czuła, jak powoli uchodzi 
z niej napięcie, zwalnia uścisk po koszmarze ostatniej nocy. Spojrzała na 
Sama. A jeśli po tym, co się stało, będzie miał uraz do końca życia? Pięcio-
letnie dziecko jest bardzo kruche, mogło w nim coś pęknąć. Gotowa była 
zrobić wszystko, żeby go posklejać. Pocałunkami odegnać zło, jak wtedy, 
gdy się przewrócił na rowerze i rozbił kolana. 
Dobrze znała drogę, każdą wyspę, każdy najmniejszy szkier. Odpływa-
ła coraz dalej od brzegu, kierowała się na Väderöbod. Fale stawały się coraz 
wyższe, dziób opadał i mocno uderzał o powierzchnię wody, słone krople 
pryskały jej na twarz. Przymknęła oczy z rozkoszy. Kiedy je otworzyła, uj-
rzała w oddali Gråskär. Serce zabiło jej szybciej, jak zawsze, kiedy widziała 
wysepkę, mały domek i białą latarnię dumnie wznoszącą się ku niebu. 
Wciąż byli za daleko, żeby dostrzec dom, ale miała w pamięci jasnoszary 
kolor ścian i białe węgły. I różowe malwy rosnące pod ścianą osłoniętą od 
wiatru. Tam był jej azyl, jej raj. Jej Gråskär. 
Kościół był wypełniony do ostatniego miejsca, całe prezbiterium usłane 
kwiatami, wieńcami i wiązankami z jedwabnymi wstążkami ze słowami 
pożegnania. 
Patrik nie chciał patrzeć na białą trumnę stojącą w powodzi kwiatów. 
W wielkim kamiennym kościele panowała niesamowita cisza. Na pogrze-
bach starych ludzi słyszy się szmer rozmów i uwagi w rodzaju: Tyle się na-
cierpiała, śmierć to dla niej prawdziwa łaska, a żałobnicy już myślą o kon-
solacji. Tym razem tak nie było. Ludzie w milczeniu siedzieli w ławkach, 
rozmyślając o tym, jaka to straszna niesprawiedliwość. Nie powinno tak 
być. 
Patrik chrząknął i spojrzał w górę. Mrugał, żeby odpędzić napływające 
mu do oczu łzy. Ścisnął Erikę za rękę. Garnitur go uwierał, w ogóle czuł, że 
się dusi. Musiał poluzować kołnierzyk, żeby odetchnąć głębiej. 
Z kościelnej wieży odezwały się dzwony, ich bicie odbijało się echem 
od ścian. Wszyscy drgnęli, spojrzeli na trumnę. Pani pastor wyszła z zakry-
stii i podeszła do ołtarza, przed którym kiedyś brali ślub. Wtedy panował 
nastrój radosnego podniecenia. Teraz – głębokiej powagi. Patrik próbował 
wyczytać z jej twarzy, czy ona również uważa, że tak być nie powinno. Czy 
przepełnia ją niewzruszona wiara w boski zamysł i sens tego wszystkiego. 
Wierzchem dłoni wytarł łzy. Erika dyskretnie podała mu chusteczkę. 
Dzwony ucichły, zapadła cisza, pani pastor rozpoczęła nabożeństwo. Głos 
jej zadrżał, ale już po chwili dźwięczał donośnie. 
– Wszystko może się zmienić w jednej chwili. Ale Bóg zawsze jest przy 
nas. Dzisiaj także. 
Patrik patrzył na jej poruszające się wargi, ale przestał słuchać. Nie 
chciał. Wiara, która towarzyszyła mu od dzieciństwa, znikła. W tym, co się 
stało, nie ma żadnego sensu. Znów uścisnął dłoń Eriki. 
– Z prawdziwą dumą informuję państwa, że prace postępują zgodnie 
z harmonogramem. Za mniej więcej dwa tygodnie nastąpi uroczyste otwar-
cie Badhotellet we Fjällbace. 
Erling W. Larson wyprostował się i potoczył wzrokiem po sali, jakby 
się spodziewał oklasków. Radni ograniczyli się do kiwania głowami. 
– To wielka sprawa dla mieszkańców całej okolicy – dodał. – Kończymy 
generalny remont skarbu, jakim jest ten budynek, a jednocześnie otwiera-
my nowoczesne centrum odnowy biologicznej. Czy też, jak to dziś eleganc-
ko mówią, spa. – Palcami zrobił w powietrzu znak cudzysłowu. – Zostały 
ostatnie prace wykończeniowe, próbny rozruch z udziałem zaproszonych 
gości i oczywiście przygotowanie wspaniałego przyjęcia inauguracyjnego. 
– Bardzo ładnie, ale mam kilka pytań. – Mats Sverin, od niedawna szef 
wydziału finansów gminy, machnął piórem, żeby zwrócić uwagę Erlinga. 
Erling udawał, że nie słyszy. Nie znosił zajmować się administracją i fi-
nansami. Szybko oznajmił, że zamyka obrady, i zaszył się w swoim prze-
stronnym gabinecie. 
Nikt nie wierzył, że Erling mógłby się podnieść po fiasku, jakim się za-
kończył reality show Fucking Tanum1, a jednak mu się udało. Porwał się na-
wet na jeszcze większy projekt. Nawet gdy zalała go fala krytyki, ani na 
chwilę w siebie niezwątpił. Był urodzonym zwycięzcą. 
1
 Historia opisana w Ofierze losu (wszystkie przypisy tłumaczki). 
Cała ta historia mocno go jednak wyczerpała. Pojechał odpocząć do 
centrum odnowy biologicznej do Ljuset do Dalarny. Okazało się to szczęśli-
wym zrządzeniem losu. Gdyby nie to, nie poznałby Vivianne. Spotkanie 
z nią wywołało przełom w jego życiu, zarówno zawodowym, jak i prywat-
nym. Nigdy żadna kobieta nie pociągała go tak mocno. Właśnie realizował 
jej wizję. 
Nie mógł się powstrzymać, żeby do niej nie zadzwonić – po raz czwar-
ty tego dnia – ale sam jej głos przyprawił go o miłe łaskotanie w żołądku. 
Aż wstrzymał oddech. 
– Witaj, kochanie – powiedział, gdy podniosła słuchawkę. – Chciałem 
się tylko dowiedzieć, co u ciebie. 
– Erling – powiedziała takim tonem, że poczuł się jak usychający z mi-
łości sztubak. – To samo, co przed godziną, gdy ostatnio dzwoniłeś. 
– To świetnie – zaśmiał się z cielęcym zachwytem. – Chciałem się tylko 
upewnić, że u ciebie wszystko w porządku. 
– Wiem i kocham cię za to. Ale zostało nam jeszcze dużo do zrobienia, 
a chyba nie chcesz, żebym musiała pracować do późnego wieczoru. 
– Oczywiście, kochanie. 
Postanowił więcej nie dzwonić, żeby jej nie przeszkadzać. Wieczory są 
święte i tak ma zostać. 
– No to pracuj, ja też popracuję. – Zanim się rozłączył, cmoknął kilka 
razy w słuchawkę. Potem rozparł się w fotelu, splótł ręce na karku i pozwo-
lił sobie na chwilę marzeń o wieczornych uciechach. 
W całym domu unosił się zapach stęchlizny. Annie pootwierała drzwi 
i okna, żeby przewietrzyć. Rodzice zawsze spali na pięterku. Zajrzała jesz-
cze do synka, potem zarzuciła na ramiona szal i z gwoździa przy drzwiach 
zdjęła wielki zardzewiały klucz. Poszła na skały, wiatr przewiewał ją na 
wskroś. Przystanęła i patrzyła przed siebie. Dom miała za plecami. Oprócz 
niego na wyspie stał jeszcze tylko jeden budynek, latarnia morska. Szopa 
przy pomoście była tak mała, że się nie liczyła. 
Podeszła do latarni. Gunnar widocznie naoliwił zamek, bo klucz obrócił 
się zaskakująco łatwo. Drzwi skrzypnęły, gdy je otwierała. Zaraz za nimi 
wznosiły się wąskie, strome schody. Trzymając się poręczy, weszła na górę. 
Widok zapierał dech w piersi. Zawsze tak na nią działał. Patrząc w jed-
ną stronę, miało się przed sobą morze, aż po horyzont. Z drugiej rozciągał 
się archipelag większych wysp, skalistych wysepek i szkierów. Latarnia, od 
wielu lat nieczynna, była pomnikiem minionych czasów. Jej lampa zgasła, 
niesiona wiatrem słona woda pokryła rdzą metalową obudowę i okucia. 
W dzieciństwie uwielbiała się bawić w tym malutkim pomieszczeniu. 
Przypominało wiszący wysoko nad ziemią domek do zabawy. Mieściło się 
w nim tylko łóżko, ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin