Ks. A. Kraetzig SI - Janssen i historia reformacji (1894).pdf

(741 KB) Pobierz
K
S
. A. K
RAETZIG
SI
JANSSEN
I
HISTORIA REFORMACJI
KRAKÓW 2015
www.ultramontes.pl
SPIS TREŚCI
Str.
CZĘŚĆ PIERWSZA ............................................................................................ 3
CZĘŚĆ DRUGA .............................................................................................. 18
CZĘŚĆ TRZECIA ............................................................................................. 32
CZĘŚĆ CZWARTA .......................................................................................... 49
CZĘŚĆ PIĄTA .................................................................................................. 59
CZĘŚĆ SZÓSTA ............................................................................................... 72
CZĘŚĆ SIÓDMA .............................................................................................. 88
–––––––––––
2
JANSSEN I HISTORIA
REFORMACJI
K
S
. A. K
RAETZIG
SI
–––––––––––
CZĘŚĆ PIERWSZA
––––
"Gęste ciemności zaległy niemiecką ziemię; wiedza, literatura, sztuka
drzemały, przytłoczone ciężarem scholastyki, lub wyrodziły się w śmieszne
subtelności. Poczucie religijne skarłowaciało, jeśli nie znikło zupełnie.
Duchowieństwo świeckie i zakonne, począwszy od papieża, aż do ostatniego
kleryka, głęboko było pogrążone w występkach, oddane całą duszą zabiegom o
rzeczy doczesne a przede wszystkim o pieniądze. Tak – nawet odpustem i
świętościami posługiwał się kler, aby zaspokoić swą chciwość. Socjalne
stosunki w Niemczech straszne były i upokarzające zarazem. Czarna noc
niewoli ducha, naukowej stagnacji, upadku religii i wszelkiego rodzaju nędzy,
panoszyła się wkoło na schyłku średnich wieków. Jęk bólu i tęsknoty za
wyzwoleniem brzmiał od Morza Północnego aż po brzegi Adriatyku!... Któż
będzie tym upragnionym wybawcą? Oto on powstał w osobie Marcina Lutra,
który nauką swą świat wyswobodził, narodom dał pokój i szczęście, Niemcy
uwolnił spod jarzma chciwego Rzymu i podniósł do dzisiejszej wielkości".
Tak mniej więcej wygląda krajobraz Niemiec w świetle zachodzącego
słońca średnich wieków, skreślony malowniczym piórem protestanckich
dziejopisarzów. A biada, stokroć biada temu, kto by o wiarogodności tego
obrazu śmiał powątpiewać; bo wyłącznie nieomylna historiozofia niemiecka
rzuci na jego głowę nieodwołalną klątwę potępienia! I rzecz dziwna, nieledwie
rzekłbym cudowna: groźny ten anatemat przez trzy wieki trzymał wszystkich
jakby na uwięzi pod wpływem czarodziejskiego zaklęcia. Reformacja uchodziła
za dzieło Boga, którego wybranym, opatrznościowym narzędziem był Luter.
Kościół Chrystusowy spaczył się i zeszpetniał: konieczną więc było rzeczą, aby
Luter odświeżył go i sprostował. Dogmat to był historyczny, który nie tylko
protestanccy pisarze i kaznodzieje głosili, ale i wielu katolików czerpało z tych
baśni, jakby ze źródeł najwiarogodniejszych, szerząc już i w katolickich kołach
3
niechęć i wstręt ku własnemu Kościołowi. Nadeszła wreszcie chwila, gdzie
bojaźń klątwy straciła swą władzę. Dzieła
Möhlera
i
Döllingera
wydały o
reformacji sąd wprost przeciwny dziełom protestanckim. W końcu uderzył w nie
grom najpotężniejszy, zjawiło się historyczne dzieło, źródłowo a sumiennie
opracowane, które spokojną krytyką i przedmiotowym zestawieniem faktów,
wywracało po kolei wszystkie kłamstwa nieomylnych doktrynerów. Były to
"Dzieje narodu niemieckiego (Die
Geschichte des deutschen Volkes)
od końca
wieków średnich", napisane przez
Dr. Janssena.
Jak nowy a rozległy widok
roztacza się tu przed okiem czytającego! "Gore! gore!" zawołali na to
protestanccy historycy; "po przeczytaniu tego dzieła runie cała nasza budowa,
ogień przepali ją i zniszczy aż do fundamentów. Pomocy! Tak – rządowej nawet
wzywamy pomocy: boć przecież sami nie możemy zamknąć ust Janssenowi".
Koryfeusze dziejopisarstwa epoki reformacyjnej, dobyli najostrzejszych
piór, by zwalczyć strasznego przeciwnika. Kaverau, Ebrard, Köstlin ważyli
każde słowo Janssena na szali najsurowszej krytyki. Ale niestety! wszystkie
jego źródła, przeważnie protestanckie nawet, były nieposzlakowanej czystości –
i dlatego pp. pastorom nie pozostało nic innego, jak krytykować a raczej lżyć
jezuickie tendencje, jezuicką logikę, jezuicką obłudę itp. Ale wkrótce ukazał się
tom II, i oto aureola, okalająca dotychczas czoło nieśmiertelnego reformatora,
rozsypała się w proch, a Luter, ów pogromca papizmu, stanął teraz w całej
brzydocie swych sprzeczności i błędów z własnych jego pism wykazanych.
Krytyka jeszcze zacieklej zaczęła szarpać autora, lecz dzieło jego szło wciąż
naprzód a naprzód, i dziś stanęło już przy 4 (włącznie) tomie "Dziejów". W
dalszym toku nieco bliżej w tym dziele rozpatrywać się będziem, nie tak ze
stanowiska krytycznego, jak raczej badając jego osnowę i prawdziwość i
architektoniczny ustrój całokształtu. Bo wszystkie cztery tomy razem wzięte,
stanowią jakoby jeden obraz mozaikowy religijnych, socjalnych i naukowych
stosunków w Niemczech. I ta właśnie przyczyna usprawiedliwia dotychczasowe
milczenie pisma naszego o tym dziele.
Aby choć w części wykazać konieczność reformacji a raczej, aby ją
naukowo usprawiedliwić, potrzeba było wieki średnie a przede wszystkim
ostatni ich okres przedstawić w jak najgorszym świetle. Tak zwani
reformatorowie wystąpić mieli na kartach dziejowych, jako narzędzia Boże,
których posłannictwem była naprawa Kościoła. Potrzeba więc było nimbem
chwały otoczyć ich skronie, a stan Kościoła najczarniejszymi skreślić kolorami.
Wspomnieliśmy już, że w istocie tak też się stało, a pierwszy lepszy podręcznik
protestanckiej historii kościelnej naocznie przekona nas o tym. Czy też to
4
wszystko jest prawdą? Takie pytanie nieraz zadawali sobie katolicy a nawet i
sumienniejsi protestanci. Czy to wszystko jest prawdą? takie też pytanie
postawił sobie Dr. Janssen. Odpowiedź na nie stała się dlań zadaniem życia
całego. Przez lat 20 badał on wszystkie źródła i to nie tylko archiwa państwowe
we Frankfurcie, ale i wszystkie urzędowe, protestanckie pisma. Dopiero po
tyloletniej pracy przyszło na świat dzieło, które, jak to przyznają sami
protestanci, usunęło piedestał z pod nóg reformatorskiej legendy i doszło do
tego rezultatu, że reformacja w naukowym i religijnym kierunku, przynajmniej
tak, jak ją przedstawia protestancka legenda o opatrznościowym posłannictwie
Lutra, najzupełniej była zbyteczną: bo już przedtem zaprowadził ją był sam
Kościół katolicki. To udowadnia czcigodny autor jasno i treściwie. Idźmy w
ślad jego dowodów.
Okres zdrowego rozwoju i nowego życia w Niemczech, rozpoczynający
się od połowy XV w., stoi w ścisłym związku z działalnością niemieckiego
kardynała Mikołaja Cues, zwanego także
Cusanus,
jak również z wynalezieniem
sztuki drukarskiej. Kardynał stoi na schyłku średniowiecza, jak olbrzym
duchowy, jak prawdziwy reformator Kościoła i szkoły na ojczystej niwie. Już w
r. 1451 rozpoczął on z rozkazu papieża swą czynność reformacyjną, tylko nie od
zachwiania papieskiej powagi, ale przeciwnie od jej umocnienia. Opat Tritemius
porównuje go do "Anioła pokoju i światłości, który w cieniach nocy i zamętu
przywrócił jedność Kościoła, powagę najwyższej jego głowy umocnił i zasiał
ziarno nowego życia". Nie naruszał on w niczym kościelnego organizmu a tym
mniej wiary, bo trzymał się tej zasady, że "nie człowiek oczyszczać ma i
odnawiać świętość, ale przeciwnie świętość człowieka odnawiać powinna".
Dlatego więc zaczął reformować najprzód samego siebie. "Niezmordowany w
pracy, pełen prostoty i skromności, miłosierny ojciec ubogich, przebiegał on
Niemcy, pouczając i każąc, podnosząc i pocieszając. Wówczas to dźwignął on
karność kościelną, podniósł kształcenie duchowieństwa i katechetyczne nauki
ludowe, rozwinął czujność nad kaznodziejskim urzędem i wystąpił z
nieprzebłaganą surowością przeciw nadużyciom". Tak skreślił Janssen na
podstawie współczesnych świadectw postać rzeczywistego reformatora
kościelnego w Niemczech. Nadto kardynał, jak świadczy Tritemius, posiadał
całą wiedzę swego wieku, i dlatego to zwrócił on się najprzód do teologii, którą
na nowo odbudowywać zaczął na podstawie mistrzów prawdziwej scholastyki;
mistykę oczyścił z panteistycznych pojęć, którymi, niestety, przesiąkła była na
wskroś, i zażądał wreszcie umiejętniejszego traktowania dogmatyki. W naukach
przyrodniczych on pierwszy na 100 lat przed Kopernikiem, tyle miał odwagi, że
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin