Krol zlodziei - Evan Currie.pdf

(992 KB) Pobierz
Evan Currie
STAR ROGUE 1
KRÓL ZŁODZIEI
King of Thieves
Przekład Małgorzata Koczańska
Rozdział 1
Kapitan Morgan Passer poczuł cały ciężar swojego ciała opierający się
na stopach, gdy wylądował w doku stacji kosmicznej Unity 1. Nowa
placówka była trzy razy większa od stacji Liberty, której miejsce zajęła, i
stanowiła jedną z siedmiu konstrukcji zaplanowanych do budowy po
Drasińskim Ludobójstwie. Ponad rok minął od ostatnich strzałów inwazji.
Ziemia wciąż odczuwała skutki tamtych wydarzeń - liczbę ofiar
szacowano obecnie na setki milionów. Kapitan Passer nie mógł się jednak
nadziwić, że tak niewiele zniszczeń widać było z kosmosu.
Krzywizna Ziemi wciąż pozostawała inspirującym i zachwycającym
widokiem - tak samo jak mniej więcej dwa wieki wcześniej, a przynajmniej
Passer lubił w to wierzyć. Planeta wydawała się niebiesko-biała i czysta.
Nietknięta spustoszeniami, których kapitan doświadczył osobiście. A poza
tym spokojna.
Morgan skrzywił się i oderwał wzrok od Ziemi. Popatrzył w dal, na
czerń kosmosu. Na wysokiej orbicie nad stacją unosił się jeden z okrętów
klasy Heros.
"Odyseusz", król wojowników.
Stanowił prawdopodobnie najbardziej śmiercionośne połączenie
technologi militarnych, jakie udało się stworzyć w histori zarówno Ziemi,
jak i koloni Priminae. Każdy z Herosów mógłby zapewne zniszczyć
planetę, a nawet gwiazdę, o ile kapitan i załoga mieliby w sobie
prawdziwego ducha kamikaze. Zwłaszcza "Odyseusz" wyrobił sobie
wyjątkową reputację na Ziemi, a krążyły plotki, że również w koloniach.
Okrętem dowodził człowiek, który według wszelkich znaków na niebie i
ziemi powinien być dawno martwy. Jego załoga sprostała wyrobionej przy
kapitanie opini i była z niej bardzo dumna.
Jednak nowy okręt Passera różnił się od Herosów.
Kapitan opuścił pokład obserwacyjny i skierował się na odprawę, gdzie
już go oczekiwano.
Admirał zerknęła znad biurka, gdy Morgan wszedł, i gestem nakazała,
aby usiadł. Nawet w przeszłości Gracen nie przejmowała się
formalnościami w stosunkach z podwładnymi, ale ostatnie wydarzenia
chyba skłoniły ją do odrzucenia choćby resztek oficjalnego protokołu.
Drugiego mężczyzny w gabinecie nie dało się nie rozpoznać - to był
Łazarz we własnej osobie, czyli kapitan Eric Stanton Weston.
Morgan zajął miejsce i zerknął na starszego kapitana. Przypomniał
sobie, co o nim wiedział. Sam służył w marynarce od początków kariery,
ale Weston zaczynał jako komandos i skakał po formacjach jak
przysłowiowy konik polny. Nikt nie kwestionował jego kompetencji ani
talentów taktycznych, chociaż Morgan niejeden raz słyszał złoś-liwe lub
niechętne komentarze na temat strategi kapitana "Odyseusza".
Eric na powitanie skinął Morganowi głową, ale nie odezwał się słowem.
Passer go nie winił. On też wolał nie przerywać tego, czym zajmowała się
właśnie admirał.
Gracen wreszcie podniosła głowę i z rozbawieniem popatrzyła na
swoich kapitanów.
- Witam, panowie. Chciałam porozmawiać z wami dwoma, ponieważ w
najbliższej przyszłości może się zdarzyć, że będziecie pracować razem.
Morgan wyprostował się, nie całkiem pewny, co to miało oznaczać.
Nie dostał nawet drobnych wskazówek, jakie będzie jego pierwsze
zadanie, chociaż wiedział oczywiście, że wkrótce nadejdą w tej sprawie
rozkazy. Jego okręt właśnie przeszedł testy i był gotów do lotu, podobnie
jak załoga. Wieść o współpracy z Westonem oznaczała natomiast, że
raczej nie należało oczekiwać służby przy Sztabie Układu Słonecznego.
"Dostaniemy zadanie w dalekiej przestrzeni kosmicznej".
Weston na "Odyseuszu" został przydzielony do światów Priminae, miał
też patrolować przestrzeń w jeszcze dalszym zasięgu. Stanowił grot
włóczni sił zbrojnych, ale zajmował się również eksploracją kosmosu i
pełnił rolę ambasadora Ziemi.
Krążyły plotki, że "Odyseusz" wkrótce otrzyma długoterminową misję
daleko poza przestrzenią zbadaną nawet przez Priminae.
Właśnie o takich zadaniach marzyli chyba wszyscy we flocie
kosmicznej.
- O zadaniach "Odyseusza" porozmawiamy później, kapitanie. - Gracen
spojrzała na Westona, a ten skinął głową. - W tej chwili skupmy się na
"Autolikosie" kapitana Passera.
Niedawno wypuszczony ze stoczni OFK "Autolikos" był najnowszym
dzieckiem Morgana, jego jedyną prawdziwą miłością i zapewne
najwspanialszym kawałkiem stali we wszechświecie. Niszczyciel klasy
Włóczęga był chyba ostatnią jednostką zaprojektowaną i skonstruowaną
wyłącznie przez Ziemian, ponieważ Priminae zaproponowali pomoc w
budowie nowej stoczni w Układzie Słonecznym w oparciu o własne
specyfikacje.
- Chcemy, żeby "Autolikos" został wypróbowany w głębokim kosmosie -
wyjaśniła admirał. - Jeżeli spełni nasze oczekiwania, będzie zajmował się
zwiadem dalekiego zasięgu. Jak obaj panowie wiedzą, uzbrojenie
"Autolikosa" nie dorównuje temu z "Odyseusza", ale to nie znaczy, że
można je lekceważyć.
- Bezwzględnie, admirał Gracen - zapewnił Passer z nieskrywaną
dumą.
- Zwłaszcza biorąc pod uwagę, co udało się osiągnąć "Odysei", która
zapewne miała połowę tego, czym wypakowano "Auto" - dodał Weston,
wspominając o swoim poprzednim, rozbitym okręcie. - Na pewno nie
należę do tych, którzy nie doceniają potencjału Włóczęgów, pani admirał.
- Wiedziałam, że tak będzie - uśmiechnęła się lekko Gracen, po czym
przeniosła spojrzenie na Passera i podsunęła mu po blacie kartę. -
Pańskie rozkazy, kapitanie.
Morgan podniósł cienkie urządzenie, przycisnął do niego kciuk, żeby
czujnik rozpoznał jego dane biometryczne. Rzut oka na streszczenie
wystarczył - Passer przenikliwie spojrzał na zwierzchniczkę.
- Pani admirał?
- Dobrze pan przeczytał, kapitanie. W rozkazach jest lista gwiazd -
odparła Gracen z powagą. - Obserwując te obiekty przez teleskop Webba,
wykryto anomalie. Klasyfikowano je jako błędy, zjawiska naturalne i tym
podobne... Ale wziąwszy pod uwagę, czego się dowiedzieliśmy o wrogach i
ich umiejętnościach, nie możemy już sobie pozwolić na lekceważenie
takich oznak.
- To prawda, pani admirał - mruknął Passer, nie przerywając czytania.
Rozkazy były jasne, nie musiał o nic więcej pytać.
Miał poprowadzić "Auto" na każdą z podejrzanych gwiazd, podejść na
tyle blisko, na ile się ośmieli, a potem powrócić z każdą informacją, jaką
uda mu się zdobyć. Najistotniejszym zadaniem było oczywiście
sprawdzenie, czy dane ciało niebieskie nie stało się przyczółkiem wroga,
który dokonał niedawno inwazji na Ziemię. Wszyscy wiedzieli, że
Drasinowie gdzieś tam są, choć odkąd ostatni najeźdźcy zostali zniszczeni
lub przegnani z Układu Słonecznego, nikt nie znalazł po nich śladu.
Nawet ich jedyna znana baza okazała się zupełnie pusta, pozostały
tylko kolektory słoneczne rojące się na orbicie wokół gwiazdy, którą
kiedyś zajęli Drasinowie.
Rodziło się zatem oczywiste pytanie, gdzie, do cholery, podział się
wróg? Pytanie to zadawał sobie każdy przywódca polityczny na Ziemi... i w
koloniach Priminae. Wszyscy też żądali odpowiedzi na wczoraj. Zadanie
było zatem najwyższej wagi i Passer od razu zaczął się zastanawiać,
dlaczego nie powierzono go zdecydowanie potężniejszemu "Odyseuszowi",
lecz właśnie "Autolikosowi".
- Pani admirał... - Zerknął na Gracen. - Dlaczego właśnie "Auto"?
Admirał westchnęła, a Morgan zauważył, że Weston lekko zesztywniał.
Robiło się interesująco.
- Eric? - Gracen zachęciła starszego kapitana.
Weston skinął głową, ale odezwał się dopiero po namyśle: - W ostatniej
bitwie odkryliśmy dość szybko, że rdzenie mocy Priminae mają jedną
podstawową i potencjalnie zabójczą wadę. Owszem, zapewniają
nadzwyczajnie wysokie zasoby energi dla uzbrojenia, grawitację i różne
inne udogodnienia... ale też zakrzywiają czasoprzestrzeń i są zasilane
masami planetarnymi.
Paser skinął głową. Tyle wiedział. Okręty budowane przez Priminae
mogły dosłownie latać na czym się dało. Wszystko, co udało się znaleźć,
byle miało masę, wrzucało się do rdzenia osobliwości, a ten funkcjonował
Zgłoś jeśli naruszono regulamin