Edward Bolme - Tom 1 - Alabastrowa Laska.txt

(934 KB) Pobierz
W Starych Imperiach

	- Złodziejka! Zabiła go!
	Kehrsyn odwróciła się i uciekła, gdy fałszywy świadek wpadł w kolejny atak kaszlu.
	Biegła krętymi, wąskimi zaułkami, unikając baryłek z odpadkami i kuląc się pod sznurami z praniem. Każdy jej oddech wzbudzał kłęby pary. Gdy była ścigana jako dziecko, wykorzystywała swe niewielkie rozmiary, szybkie nogi i znajomość terenu, by wymykać się prześladowcom, lecz nic z tego już jej nie zostało. Była dorosła, dość osłabiona z powodu ciągłego głodu, i przebywała w Messemprar dopiero od kilku miesięcy. Co więcej, była zdecydowanie gorszej sytuacji niż kiedykolwiek jako dziecko. Wszyscy miejscy strażnicy oraz służący miastu najemnicy stali się jej wrogami.
	Jej jedyna nadzieją było to, że nie zdołają jej zidentyfikować.

Z mrocznych uliczek Faerunu.
Z marginesów cywilizowanego społeczeństwa.
Z najciemniejszych cieni.

Łotrzykowie

Dedykacja

	Dla pełnych poświęcenia ochotników Międzynarodowego Sojuszu Aniołów Stróżów. Oddałem im dwa i pół roku oraz przednie zęby. To, co oni dali mnie, było bezcenne.

Podziękowania

	Podziękowania i barwa dla: Petera Archera za to, że dał mi nowy wyzwanie; Phila Athansa za konstruktywną krytykę; Seana K Reynoldsa za to, że był bezdenną skarbnicą informacji; Heather Easterling za naukę starountherskiego; Glena Olivera i Sharon Blackford za pilnowanie wszystkiego; Jessiki Kristine za to, że była zdumiewającą perfekcjonistką; Taty za odpowiednie wychowanie i Mamy za to, że uwolniła mnie od ograniczeń.

PROLOG

CZASY KŁOPOTÓW

Zimrilim czuł, jak serce dudni mu w piersi uderzeniami, które wydawały się ostatnimi w jego życiu. Wszystkie jego doświadczenia, jest stanowisko jako kapłana wojennego, dokonywane przez niego pogromy heretyków, represje przeciwko innym religiom untherskiego panteony, pełnienie obowiązków mistrza ceremonii podczas egzekucji setek, jeśli nie tysięcy obywateli, agresywna wspinaczka po drabinie władzy w jednej z najbardziej bezlitosnych spośród znanych organizacji religijnych, całe jego życie w społeczeństwie zbudowanym na cierpieniu i znoju, wszystko to pozostawiło go żałośnie nieprzygotowanym na to, co stało się na tym położnym na uboczu polu.
	Patrzyli na boginię.
	Sama Tiamat, Smocza Królowa, stała po przeciwległej stronie pola, jej pięć pokrytych łuską głów kołysało się w hipnotyzującym, wężowym tańcu. Nie istniało nic, co przewyższało pożądliwe, chciwe zło Tiamat. Nie istniało większa groźba dla boga-króla, któremu służył Zimrilim.
	Owszem, oni również mieli boga po swojej stronie: Gilgeam, Pan Wojen, Ojciec Zwycięstwa, Bóg Nieba i Miast, Najwyższy Władca Untheru, Chessenty, Treskel, Chondath, Turmish, Shaar oraz Puszczy Yuir, który od ponad dwóch tysięcy lat rządził żelazną ręką ze swego tronu w Untherze.
	Bóg-król stał dumnie wyprostowany pośrodku ich szeregów, a na jego pięknej twarzy nie widniał nawet ślad strachu. Złote włosy o broda lśniły w świetle słońca, a za zbroję służyła mu wyłącznie spódnica z brązowych łusek, z których każda była równie gruba jak dłoń Zimrilim. Podtrzymywana szerokim opasem sięgającym aż do żeber, chroniła jego męskość i pozwalała podziwiać wzbudzającą zachwyt sylwetkę, oczarowywać wyznawców i zastraszać wrogów.
	Zimrilimowi trudno było wyobrazić sobie doskonalszą fizyczną istotę niż Gilgeam. Jego barki były tak szerokie, że na każdym z nich mogłaby wygodnie dorosła kobieta (zresztą często tak właśnie robiły podczas oficjalnych orgii). Ręce miały mięśnie wielkości arbuzów i ścięgna silne jak stal. W dłoniach trzymał wielki bojowy buzdygan, o długiej rączce równie grubej jak ręka Zimrilim, zwieńczony nabijaną kolcami kulą z litego brązu, która ważyła więcej, niż Zimrilim potrafiłby unieść.
	Gilgeam zawsze oliwił ciało, by odbijające się promienie słoneczne lepiej kontrastowały z zacienionymi wgłębieniami wycyzelowanej muskulatury.
	Wojska boga-króla ustawiły się w szyku pod jego bezpośrednimi rozkazami. Najbliżej niego znajdowali się wysocy kapłani, do których starszyzny należał Zimrilim. Otaczali ich ochroniarze Gilgeam, wybrani przez niego osobiście żołnierze składający się na tuzin falang. Każdą flankę chronił legion lojalnych żołnierzy, których morale wzmacniali krążący pośród nich drobniejsi kapłani, intonując błogosławieństwa i modlitwy. Sykofanci, słudzy i inne niebiorące udziału w walce osoby zgromadziły się na tyłach, wybąkując swe błagania niczym owce, bezradni, jeśli wojska Gilgeam spotkałaby zagłada.
	W normalnych okolicznościach widok sił Gilgeam skłoniłby wrogą armię do ucieczki… jednak ci żołnierze nie tylko nie uciekli, lecz ceowo ich odszukali. Zasadzili się na procesję, gdy Gilgeam objeżdżał swą krainę.
	I choć Gilgeam był wysoki, wzrostem nie dorównywał wyzywającemu go smoczemu potworowi.
	Legendy głosiły, że pięć głów Tiamat potrafiło szerzyć śmierć, każda w innej formie. Ogień, błyskawice, kwas… Zimrilim wiedział, że przy tak potężnym arsenale zwykli śmiertelnicy, tacy jak on, nie wytrwają długo. Odegrają oczywiście swą rolę, w walce ze sobą nawzajem starając się zmieść z powierzchni ziemi wiarę i uwielbienie wspierające obydwa bóstwa, lecz w ostatecznym rozrachunku wszystko rozstrzygnie się między dwojgiem nieśmiertelnych.
	Słońce odbijało się od potu skraplającego się na ogolonej głowie Zimrilim. Otarł dłonią czoło, rozmazując ozdabiające je trzy błękitne kręgi. Były one tradycyjnym symbolem oznaczającym przynależność do kleru oraz grona użytkowników potężnej magii – a ich moc utrzyma się, póki zachowa życie. Podobnie jak wiara Zimrilim wspierała Gilgeam, tak boskość Gilgeam dawała moc ponadnaturalnym zdolnościom Zimrilim.
	Kapłan popatrzył na wojska Tiamat, które zaczęły się zbliżać. Z oddziałów Gilgeam posypały się strzały, uderzając w pierwsze tego dnia ofiary.
	Zimrilim cieszył się, że nie jest żołnierzem, walczącym za trzy posiłki i miedziaka dziennie, kimś, kto nie rozumie ponurej powagi tej bitwy. Wiedział, że gdzieś pośród wrogich sił znajdował się podobny mu wysoki kapłan, który tak samo jak on ma świadomość, iż zagłada zmiażdży jednego bądź drugiego. Pod koniec dnia jeden z nich upadnie, pozbawiony boga, odarty z mocy. W najgorszym przypadku zginie i nie będzie mógł liczyć boga, który poprowadzi go w życie po śmierci. W najlepszym przeżyje, zbiegnie, ukryje się i przybierze nową tożsamość, aby uciec przed gniewem wyznawców zwycięzcy.
	Jarzmo przeznaczenia zaciążyło na barkach Zimrilima. Podobnie jak cały jego lud, znosił je z radością i wiedział, że siła, która lepiej opanuje tę sztukę, okaże się ostatecznie zwycięska.
	- Tam – zagrzmiał Tukulti, wysoko kapłan z Miasta Ognistych Drzew. Wskazał ręką. – Widzę Furifaxa. Niech Gilgeam sprawi, abym zdołał roztrzaskać mu czaszkę.
	Zimrilim spojrzał w tamtym kierunku i obok wysokiego elfa na rączym rumaku ujrzał banitę. Stało się więc, jak podejrzewali, Tiamat przynajmniej tymczasowo sprzymierzyła się z Furifaxem. Bez wątpienia wykorzystał on swoją znajomość lasu, aby doprowadzić siły Tiamat na pole bitwy, i zaaranżował pułapkę, by zaskoczyć Gilgeam, gdy ten będzie podróżował do miasta Shussel, gdzie jako wysoki kapłan rządził Ekur Okrutny.
	Wojska Tiamat się zbliżyły. Choć oczekiwane na możliwość szarży sprawiało dotkliwy ból, walka rozpoczęła się aż nazbyt szybko. Zimrilim zesłał na wrogów moc Gilgeam, przewodząc boską potęgę boska-króla poprzez własne ciało. Tiamat wyzwoliła straszliwą broń na zgromadzonych żołnierzy, powalając zarówno wrogów, jak i przyjaciół. Wydawszy z siebie potężne ryknięcie, Gilgeam skoczył do ataku, a jego buzdygan siał śmierć równe łatwo, jak sierp rolnika ścina kłosy. Krew i kończyny, plewy bitwy, fruwały dookoła, gdzie tylko stąpnął.
	Harmider był niewyobrażalny. Tysiące żołnierzy uderzyło na siebie nawzajem. Raz za razem rozbrzmiewały odgłosy ścierającego się brązu, stali, drewna i ciał. Napór walczących groził Zimrilimowi zmiażdżeniem. Wojownicy po obydwu stronach rzucili się naprzód, ubijając ziemię i próbując przerwać wrogie szeregi.
	Jęki i wrzaski żołnierzy, zapach potu, krwi, strachu i śmierci, powaga bitwy, wszechobecny chaos i groźba utrata życia wszystko to sprawiało, że walka każdego żołnierza stawała się osobistym zmaganiem o przetrwanie w miejscu, w którym horyzont w żadnym kierunku nie sięgał dalej niż piętnaście metrów. Z góry sypały się strzały. Błyskawice uderzały z bezchmurnego nieba, a wielkie jęzory płomieni wybuchały z palców czarowników. W środku górowała Tiamat. Jej potężne głowy chroniły ogromne boki, próbując jednocześnie ugodzić nieśmiertelnego wroga.
	Zimrilim i Tukulti starali się odsłonić flankę bogini, używając potężnej magii, aby porażać tych, którzy próbowali chronić Tiamat. Odważni untherscy żołnierze wypełnili szczeliny, jakie udało się stworzyć czarodziejom, i podczas gdy Zimrilim oraz Tukulti modlili się o ich siłę i męstwo, próbowali przebić skórę Smoczej Królowej włócznią i mieczem.
	Zimrilim ujrzał, jak jeden z sierżantów wbił włócznię głęboko w bok Tiamat, po czym naparłszy mocno, zanurza ją niemal całkowicie w jej ciele. Zimrilim zerknął na boga-króla, dostrzegając, że ciosem wielkiego buzdygana łamie żuchwę jednej z głów Tiamat.
	Wargi Zimrilima wykrzywiły się w oczekiwaniu zwycięstwa – wielka bestia słabła!
	Właśnie wtedy usłyszał dudniący hałas. Podniósł wzrok i zobaczył grupę rydwanów kierujących się na ich pozycję, by uderzyć na wysokich kapłanów.
	- Tukulti! – krzyknął ostrzegawczo. Za późno, już spadła na nich burza.
	Długa lanca żołnierza w dywanie jadącym na czele przebiła Tukultiemu pierś, natychmiast go zabijając. Żołnierz pozwolił, by jego ciało ciągnęło się przez chwilę za rydwanem, a potem strząsnął je w kurz.
	Zimrilim uchylił się przed włócznią wystającą z drugiego rydwany, lecz koń uderzył go piersią i pozbawił zmysłów. Zaplątał się w końską uprząż, a rumak ciągnął go za sobą przez jakiś czas, póki podtrzymujące go rzemienie n...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin