II Carmack Cora - Coś do ukrycia.pdf

(923 KB) Pobierz
Mojej mamie.
Dziękuję za to, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką
i nauczycielką i w niczym nie przypominasz tych dziwacznych
mamuś z mojej książki.
Kochałaś mnie i kochałaś słowa. I mnie nauczyłaś tego
samego.
Dziękuję ci po tysiąckroć.
1. Cade
Właściwie powinienem już przyzwyczaić się do całej sytuacji
i nie czuć się dłużej tak, jakbym dostawał kopa prosto w serce,
ilekroć ich widziałem.
Właściwie powinienem już przestać dobrowolnie torturować
się widokiem dziewczyny, którą kochałem, z innym facetem.
Może i powinienem, ale sprawy miały się totalnie inaczej.
Parszywie ostatnio wiało i powietrze było lodowate. Pod
butami skrzypiał wczorajszy śnieg. Dźwięk wydawał się
nienaturalnie głośny, zupełnie jakbym zamiast na kawę z
przyjaciółmi szedł na szubienicę.
O tak, przyjaciele.
Parsknąłem śmiechem, tym w rodzaju och-naprawdę-boki-
zrywać, i z moich ust uniósł się kłąb pary. Widziałem ich, stali
przyklejeni do siebie na rogu ulicy. Bliss zarzuciła ramiona na
szyję Garricka i opatuleni ciasno, ukryci pod grubą warstwą ubrań,
przypominali parę z reklamy albo z jednego z tych plakatów, które
przesyłają ci na zamówienie, koniecznie z ramką w komplecie.
Nienawidziłem tych plakatów. Reklam również.
Próbowałem nie być zazdrosny, bo przecież już poskładałem
się do kupy.
A jednak byłem zazdrosny.
Chciałem, by Bliss była szczęśliwa. Teraz, gdy wsunęła
dłonie w kieszenie kurtki Garricka, zdecydowanie na taką
wyglądała. To była część problemu. Nawet gdybym zdołał pozbyć
się wszystkich ciepłych uczuć, jakie kiedykolwiek żywiłem wobec
Bliss, już sam widok tej szczęśliwej parki sprawiał, że czułem
paskudną zazdrość.
Tak naprawdę byłem cholernie nieszczęśliwy. Starałem się
bez przerwy mieć jakieś zajęcie, poznałem parę osób i powoli
układałem sobie życie w Filadelfii, ale daleki byłem od euforii.
Zaczynanie czegoś od początku jest totalnie do dupy.
W skali od jednego do przemoczonego kartonu pod
śmietnikiem, moje mieszkanie zasługiwało na porządną ósemkę.
Nasze stosunki z Bliss były nieco dziwaczne. Studencki kredyt
urósł do rozmiarów góry lodowej i groziło mi, że któregoś dnia
mnie przygniecie. Myślałem, że przynajmniej dalsze studia
sprawią, że coś w moim życiu będzie wreszcie okej, ale i tu się
pomyliłem.
Byłem najmłodszy z całej ekipy. Wszyscy poza mną spędzili
już trochę czasu w normalnym świecie i posiadali coś, co nazywa
się doświadczeniem zawodowym. Posiadali również życie
towarzyskie, najczęściej wspólne. Byłem samotny jak najbardziej
oddalony od drzwi kibel w męskim akademiku. Nieużywany i
niepotrzebny. Mieszkałem w Filadelfii od trzech miesięcy i jedyną
robotą, jaką dostałem, był epizod w reklamie. Grałem bezdomnego
i zajebiście się ubawiłem.
O tak, wiodłem fantastyczne życie.
Wiedziałem, że Bliss mnie zauważyła, bo wyjęła ręce z
kieszeni Garricka. Odsunęła się trochę od swojego faceta i obróciła
się w moim kierunku.
– Cade! – zawołała radośnie.
Uśmiechnąłem się. Okej, okej, może faktycznie od czasu do
czasu miałem okazję coś zagrać.
Podszedłem do nich i Bliss mnie uściskała. Krótko. Pewnie z
poczucia obowiązku. Uścisnęliśmy sobie ręce z Garrickiem.
Nieważne, jak bardzo byłbym na niego wkurwiony, nadal go
lubiłem. Nigdy nie próbował powstrzymywać Bliss od spotkań ze
mną i napisał mi piękną laurkę, kiedy składałem papiery na
Temple. Nie łaził w kółko jak agresywny kocur i nie znaczył
terytorium. Nie kazał mi spadać. Teraz również po prostu się
przywitał i powiedział:
– Fajnie cię widzieć, Cade.
Nie udawał.
– I was fajnie widzieć – oznajmiłem.
Przez moment staliśmy w krępującej ciszy, aż wreszcie Bliss
zatrzęsła się teatralnie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin