Alexander McCall Smith - Niedzielny klub filozoficzny.pdf

(880 KB) Pobierz
ALEKSANDER McCALL SMITH
NIEDZIELNY KLUB
FILOZOFICZNY
(Przełożył: Michał Juszkiewicz)
Prószyński i s-ka
2005
1
Isabel Dalhousie widziała, jak młody mężczyzna spada z najwyższej galerii, z samej
jaskółki. Tragiczny lot trwał jedno mgnienie oka. Isabel zdążyła zauważyć tylko rozwiane
włosy,
sylwetkę odwróconą do góry nogami, koszulę i poły marynarki opadłe aż na pierś oraz
odsłonięty
brzuch. Potem nieszczęśnik zniknął jej z oczu; uderzywszy w locie o balustradę
amfiteatru,
wpadł głową naprzód pomiędzy rzędy krzeseł na parterze.
Co ciekawe, pierwsza myśl Isabel skierowała się w stronę wiersza W.H. Audena, w
którym poeta opisał upadek Ikara. Podobne wydarzenia, twierdził Auden, zawsze mają w
tle
zwyczajnych ludzi, zajętych powszednimi sprawami. Ludzie ci nie odrywają wzroku od
swoich
zajęć. Nie widzą chłopca spadającego z nieba. Rozmawiałam ze znajomą, pomyślała
Isabel.
Rozmawiałam ze znajomą, gdy z nieba spadł chłopiec.
Ten wieczór i tak pozostałby w jej pamięci, nawet gdyby to, co się stało, nie wydarzyło
się. Miała mieszane uczucia co do Rejkiawickiej Orkiestry Symfonicznej, o której nigdy
nie
słyszała ani słowa i w żadnym wypadku nie wybrałaby się na jej koncert, gdyby nie
sąsiad, który
niemalże siłą wcisnął jej bilet. Ciekawe, pomyślała wtedy, czy w Rejkiawiku naprawdę
działa
zawodowa orkiestra symfoniczna, czy może to zespół amatorów? Niemniej jednak, rzecz
jasna,
nawet amatorom należy się publiczność, skoro już przyjechali taki kawał drogi do
Edynburga,
aby dać późnowiosenny koncert; nie po to trudzili się długą podróżą z Islandii, żeby teraz
grać
dla pustej sali. Isabel poszła więc na koncert i wysiedziała do przerwy. Pierwszą część
koncertu
wypełniła wiązanka kompozytorów romantycznych, niemieckich i szkockich: Mahler,
Schubert
oraz Hamish McCunn.
Jak na ostatnie dni marca, wieczór był niezwykle ciepły, skutkiem czego w Usher Hall
panowała dusznawa atmosfera. Isabel na wszelki wypadek ubrała się lekko i była z tego
bardzo
zadowolona, ponieważ na amfiteatrze temperatura, jak było do przewidzenia,
przekroczyła
komfortowy limit. Podczas przerwy zeszła po schodach do foyer, z ulgą rozkoszując się
chłodniejszym powietrzem, wypełniającym korytarze. Wystrzegała się zatłoczonego baru,
z
którego dochodziła kakofonia głosów i rozmów; była więcej niż pewna, że natknie się tam
na
znajomych, jako że w Edynburgu nie sposób wybrać się dokądś i nie spotkać kogoś
znajomego.
Tego wieczoru Isabel nie była jednak w nastroju do rozmów. Kiedy przyszedł czas, aby
powrócić
na salę, zastanowiła się przez chwilę, czy może by tak odpuścić sobie drugą połowę
koncertu,
lecz porzuciła ten zamysł; zawsze miała opory wewnętrzne, które powstrzymywały ją
przed
zachowaniem mogącym sugerować brak uwagi lub, co gorsza, brak powagi. Wróciła
zatem na
swoje miejsce. Na poręczy fotela, tak jak go zostawiła, leżał program; zerknęła do niego,
żeby
sprawdzić, co ją czeka w drugiej części koncertu. Wzięła głęboki wdech, Stockhausen!
Isabel miała ze sobą małą lornetkę teatralną, niezwykle przydatną nawet w amfiteatrze,
który wcale nie był aż tak wysoki. Wycelowawszy ją w odległą scenę, przyjrzała się
dokładnie
wszystkim muzykom po kolei. Nigdy nie mogła oprzeć się tej pokusie na koncertach. W
zwyczajnych okolicznościach nie wolno gapić się na innych przez lornetkę, ale na sali
koncertowej jest to dozwolone, a nawet jeśli raz na jakiś czas szkła odwracają się w stronę
widowni - to któż może to zauważyć? Smyczki rejkiawickiej orkiestry były takie sobie,
nie było
na czym zawiesić oka, ale już w dętych drewnianych Isabel wypatrzyła klarnecistę o
niesamowitej twarzy: wysokie kości policzkowe, głęboko osadzone oczy i podbródek,
rzekłabyś,
wyciosany toporem. Nie odrywając oczu od tych nadzwyczajnych rysów, Isabel myślała o
dawnych pokoleniach twardych Islandczyków oraz Duńczyków z jeszcze odleglejszej
przeszłości, których ciężka praca wydała na świat tę rasę: kobiety i mężczyzn, w pocie
czoła
uprawiających nędzną wyżynną ziemię, z najwyższym trudem wiążących koniec z
końcem;
rybaków polujących na dorsze w stalowoszarych wodach północnych mórz; kobiety
usiłujące
wykarmić dzieci mięsem suszonych ryb i mąką owsianą. A zwieńczeniem wszystkich tych
wysiłków był klarnecista.
Odłożyła lornetkę i usiadła wygodniej w fotelu. Należało przyznać, że orkiestra grała na
całkiem przyzwoitym poziomie. Wykonanie McCunna było pełne wigoru, ale ten
Stockhausen…
Kto dziś jeszcze gra Stockhausena? Być może, pomyślała Isabel, ma to być znak pewnego
obycia
w kulturze: przyjechaliśmy z Rejkiawiku, to prawda, Rejkiawik to takie małe miasto,
gdzie
diabeł mówi dobranoc, zgadza się, ale proszę - przynajmniej potrafimy zagrać
Stockhasena
równie dobrze jak wszyscy. Zamknęła oczy. Orkiestra na gościnnych występach doprawdy
nie
powinna zmuszać swoich gospodarzy do słuchania tak okropnej muzyki. Przez krótką
chwilę
Isabel zastanowiła się nad koncepcją kurtuazji orkiestrowej. Z całą pewnością należy w
takich
sytuacjach unikać incydentów w skali politycznej: niemieckie orkiestry, co zrozumiałe, z
dużą
ostrożnością dobierały utwory Wagnera do repertuaru swoich zagranicznych tournee -
przynajmniej w niektórych krajach. Zamiast niego preferowano kompozytorów
okazujących
więcej… skruchy. Isabel odpowiadał ten stan rzeczy, bo nie lubiła Wagnera.
Stockhausen zamykał program koncertu. Kiedy dyrygent w końcu zszedł z podestu, a
oklaski ucichły, Isabel wyślizgnęła się ze swojego fotela i poszła do toalety. Dosyć skąpe
te
brawa, oceniła, mogło być lepiej. Może to wina Stockhausena? W łazience odkręciła kran
i
przepłukała usta - w Usher Hall nie zainstalowano tak nowoczesnych urządzeń jak
wodotryski z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin