Justiss Julia - Kurtyzana.pdf

(1747 KB) Pobierz
Julia Justiss
Kurtyzana
Tłu​ma​cze​nie:
Mał​go​rza​ta He​sko-Ko​ło​dziń​ska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Daj​że spo​kój, Jack! Swe​go cza​su by​łeś sko​ry do każ​dej
hecy!
Jack Car​ring​ton, ka​pi​tan Pierw​sze​go Re​gi​men​tu Gwar​dii Pie​-
szej, pod​niósł wzrok znad ster​ty na wpół roz​pa​ko​wa​nej odzie​ży
i przyj​rzał się uważ​nie sto​ją​ce​mu na pro​gu mło​de​mu ele​gan​ci​-
ko​wi, któ​ry go za​gad​nął.
– Po​słu​chaj, Au​brey, ja też się cie​szę, że cię wi​dzę – od​parł
z wes​tchnie​niem. – Po​chle​bia mi, że tak bar​dzo łak​niesz mo​je​go
to​wa​rzy​stwa. To nie​po​dob​ne do cie​bie, byś zja​wiał się przed
śnia​da​niem. Co​kol​wiek jed​nak przy​szło ci do gło​wy, nie je​stem
za​in​te​re​so​wa​ny żad​ny​mi wy​pra​wa​mi. Do​tar​łem do Lon​dy​nu
póź​nym wie​czo​rem i jak wi​dzisz, jesz​cze na​wet się nie roz​go​ści​-
łem. Czy ten wy​pad nie może za​cze​kać?
Nie​zra​żo​ny od​mo​wą Au​brey Lu​dlo​we pod​szedł do przy​ja​cie​la
i od​su​nąw​szy jego ne​se​ser, na​lał so​bie piwa z dzba​na na sto​le.
– Są pew​ne nie​cier​pią​ce zwło​ki spra​wy – oświad​czył z prze​ko​-
na​niem. – A poza tym, po cóż sam się zaj​mu​jesz po​rząd​ka​mi?
Masz od tego po​ko​jow​ca.
– Gdy tyl​ko do​bi​li​śmy do brze​gu, da​łem wol​ne or​dy​nan​so​wi,
by jak naj​prę​dzej mógł się spo​tkać z ro​dzi​ną – od​parł Jack. –
Jesz​cze nie zna​la​złem ni​ko​go na za​stęp​stwo.
Au​brey mach​nął ręką.
– No to szyb​ko znajdź ko​goś i niech on się zaj​mie two​imi ła​-
cha​mi – za​su​ge​ro​wał. – Lek​cja za​czy​na się lada mo​ment, a je​śli
się nie po​śpie​szy​my, naj​lep​sze miej​sca będą już po​zaj​mo​wa​ne.
Za​sko​czo​ny Jack po​cią​gnął spo​ry łyk piwa.
– Po​sta​no​wi​łeś wy​cią​gnąć mnie z domu nie​mal o świ​cie tyl​ko
po to, bym wziął udział w ja​kiejś lek​cji? – spy​tał z nie​do​wie​rza​-
niem. – Od​kąd to u cie​bie taki za​pał do edu​ka​cji? W Oks​for​dzie
pod​czas stu​diów nie pa​ła​łeś żą​dzą zgłę​bia​nia wie​dzy!
Au​brey ha​ła​śli​wie od​sta​wił ku​fel.
– Ależ to nie jest kwe​stia ślę​cze​nia nad nud​ny​mi książ​czy​na​-
mi! – za​wo​łał. – Gdzież​by tam! To coś znacz​nie lep​sze​go. To naj​-
waż​niej​sze wy​da​rze​nie w Lon​dy​nie, bio​rąc pod uwa​gę, że se​zon
jesz​cze się nie za​czął. Wierz mi, przy​bę​dą na nie wszy​scy sza​-
nu​ją​cy się dżen​tel​me​ni. Jako do​bry przy​ja​ciel po​sta​no​wi​łem za​-
dbać o to, by i cie​bie tam nie za​bra​kło.
Jack wpa​try​wał się w Au​breya.
– Ja​kaś lek​cja jest naj​waż​niej​szym wy​da​rze​niem w Lon​dy​nie?
– Sta​rał się ogar​nąć umy​słem tok ro​zu​mo​wa​nia sta​re​go dru​ha
i na​gle coś za​świ​ta​ło mu w gło​wie. – Au​brey, czy przy​pad​kiem
nie je​steś za​wia​ny?
Lu​dlo​we za​chi​cho​tał.
– Ależ by​naj​mniej, choć nie prze​czę, że prze​gry​zł​bym coś dla
po​krze​pie​nia du​cha. Pie​czo​na po​lę​dwi​ca by​ła​by mile wi​dzia​na,
lecz czas nas goni. – Wy​rwał z rąk Jac​ka sta​ran​nie zło​żo​ną ko​-
szu​lę i ci​snął ją na łóż​ko. – Idź w mun​du​rze, i tak masz już na
so​bie re​gu​la​mi​no​we spodnie. Szyb​ko, fech​mistrz za​my​ka drzwi
punk​tu​al​nie o wpół do ósmej.
– Nie wie​rzę, że zmu​szasz mnie do lek​cji szer​mier​ki! – Jack
na​gle przy​po​mniał so​bie kłę​by dymu, wrza​ski ran​nych, huk wy​-
strza​łów i szczęk orę​ża, kie​dy znaj​do​wał się w środ​ku wiel​kiej
bi​twy, sie​kąc z za​pa​mię​ta​niem sza​blą na lewo i pra​wo. – Nie,
dzię​ku​ję – burk​nął po​nu​ro. – Mam pew​ne po​ję​cie o fech​tun​ku
i li​czę na to, że już ni​g
dy nie będę mu​siał do​sko​na​lić umie​jęt​no​-
ści.
– I ja mam taką na​dzie​ję. – Au​brey na​gle spo​waż​niał. – Sły​sza​-
łem, że pod Wa​ter​loo do​szło do nie​li​chej jat​ki. Pro​po​nu​ję jed​nak
in​ne​go ro​dza​ju ry​wa​li​za​cję i je​stem pe​wien, że po​wi​tasz ją
z ocho​tą. Za​ufaj mi, przy​ja​cie​lu. Czy kie​dy​kol​wiek spro​wa​dzi​-
łem cię na złą dro​gę?
Jack przy​po​mniał so​bie roz​licz​ne wy​bry​ki, do któ​rych na​kła​-
niał go Au​brey od dzie​ciń​stwa po cza​sy stu​denc​kie.
– Wie​lo​krot​nie – od​parł z uśmie​chem.
– Tym ra​zem bę​dzie ina​czej. – Au​brey nie tra​cił do​bre​go hu​-
mo​ru. – Je​śli uznasz, że cię zwio​dłem, za​żą​dasz do​wol​nej re​-
kom​pen​sa​ty, ale je​stem pe​wien, że bę​dziesz mi dzię​ko​wał. To,
co zo​ba​czysz, od​mie​ni two​je ży​cie! Wie​lu już tego do​świad​czy​ło.
Ale dość ga​da​nia, mu​sisz się prze​ko​nać na wła​sne oczy! Bę​-
dziesz mi dzię​ko​wał, to pew​ne.
– Do​brze, już do​brze – ustą​pił Jack, wy​raź​nie za​in​try​go​wa​ny,
i po​śpiesz​nie przy​wdział mun​dur. – Jako że przy​mu​szasz mnie
do po​zo​sta​wie​nia rze​czy w nie​ła​dzie, cze​go nie cier​pię, w ra​-
mach re​kom​pen​sa​ty ku​pisz mi śnia​da​nie.
– Na​tych​miast po po​je​dyn​ku – obie​cał Au​brey. – A te​raz bie​-
giem! Do​roż​ka cze​ka.
Jack ru​szył za nim, z wpra​wą wsu​wa​jąc gu​zi​ki w pę​tel​ki.
– Po​wiedz mi jesz​cze, dla​cze​go za​trzy​ma​łeś się tu​taj, w Al​ba​-
ny? – za​py​tał Au​brey, kie​dy zbie​ga​li po scho​dach. – Dor​rie szy​-
ku​je się do de​biu​tu, praw​da? Dla​cze​go za​tem nie wpro​wa​dzi​łeś
się do ro​dzin​nej po​sia​dło​ści?
– Mama i Do​ro​thy przy​ja​dą do Lon​dy​nu do​pie​ro za mie​siąc –
od​parł Jack. – Wiesz, że sta​ry Qu​is​ford nie ru​szy się z Car​ring​-
ton Gro​ve, do​pó​ki ro​dzi​na nie wy​je​dzie, i w żad​nym ra​zie nie
po​zwo​li, by ktoś poza nim otwo​rzył nasz tu​tej​szy dom. Kie​dy na​-
po​mkną​łem, że do ich przy​jaz​du za​mie​rzam za​trzy​mać się
u Gril​lo​na, pe​wien mój przy​ja​ciel, ofi​cer, któ​re​go re​gi​ment jesz​-
cze nie po​wró​cił z Pa​ry​ża, za​ofe​ro​wał mi swo​je po​ko​je w Al​ba​-
ny.
– Za​tem po​zo​sta​niesz w Lon​dy​nie aż do przy​jaz​du ro​dzi​ny? –
drą​żył Au​brey, kie​dy wsia​da​li do do​roż​ki.
– Mu​szę tyl​ko za​ła​twić kil​ka spraw oso​bi​stych, a po​tem wy​jeż​-
dżam na wieś. Bra​ku​je mi świe​że​go po​wie​trza, a poza tym chcę,
żeby mama i Dor​rie na​cie​szy​ły się moim po​wro​tem.
– Nie je​stem prze​ko​na​ny, czy wy​go​spo​da​ru​ją dla cie​bie czas –
za​uwa​żył Au​brey i dał znać do​roż​ka​rzo​wi, aby ru​szał. – Kie​dy
moja mama eks​pe​dio​wa​ła moją sio​strę, przy​go​to​wa​nia były tak
in​ten​syw​ne, jak​by wy​po​sa​ża​ła całą ar​mię. Słusz​nie mnie​mam,
że po​wró​cisz wraz z nimi na roz​po​czę​cie se​zo​nu?
– Ma się ro​zu​mieć – przy​tak​nął Jack. – Przy​je​dzie​my, gdy tyl​ko
usta​lę z Eric​so​nem wszyst​kie szcze​gó​ły wio​sen​ne​go wy​sie​wu.
Obie​ca​łem Dor​rie, że będę to​wa​rzy​szył jej na przy​ję​ciach
i przed​sta​wię ją wszyst​kim moim to​wa​rzy​szom bro​ni, któ​rzy po​-
ja​wią się w sto​li​cy. Mu​szę też do​pil​no​wać, by od​wie​dzi​ło nas od​-
po​wied​nio licz​ne gro​no atrak​cyj​nych ka​wa​le​rów do wzię​cia. In​-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin