Rafaelsen Ellinor
Obietnice 11
Teatr życia
Postacie:
Gunnhild Johnsen
Guro, Kristian, Emilie, Syver, Anna i Jonas - dzieci Gunnhild i Hallgrima
Wilhelm Bleker - wędrowny kuglarz
Bernhard Lindt - malarz
1
Emilie była wyraźnie przestraszona. Gunnhild stała nieco bezradnie, rozdarta pomiędzy dwa różne, wypływające z poczucia obowiązku uczucia. Jedno wzywało ją do wyjścia na zewnątrz, żeby pomóc gasić pożar w namiocie, drugie nakazywało pozostać z córką, która wyraźnie dała do zrozumienia, że za bardzo się boi, by zostać znów sama w wozie.
Gunnhild wybrała pozostanie z Emilie. Przez okno widziała, że ogień szaleje gwałtownie przy głównym namiocie. Czerwone płomienie sięgały nieba i rzucały odpychającą, migotliwą, czerwonawą poświatę na cały teren cyrku. Wszystko wokół otulone było jakby krwawą mgłą. Gunnhild sama nie wiedziała, skąd jej to przyszło do głowy, ale to porównanie czyniło nastrój jeszcze bardziej przygnębiającym. Mimo że wiatr wiał w przeciwnym kierunku, w wozie czuć było kwaśną, drażniącą woń spalonego płótna namiotu i jego drewnianej konstrukcji. Dochodziły też do nich przerażające ostre trzaski wydawane przez pękające od gorąca belki.
Pożar gasiło wiele osób, przyjechała też straż pożarna z miasta i Gunnhild czuła, że lepiej zrobi pozostając teraz z Emilie.
- Kto to był, mamo? Emilie nadal trzęsła się ze strachu.
- Nie mam pojęcia. Nie widziałam go przecież. Chodź...
Gunnhild otoczyła ramieniem plecy dziewczyny i zaprowadziła ją do sofy. - Usiądź... Zrobię ci filiżankę gorącej czekolady...
Emilie siadła, ale przez cały czas była spięta i rzucała ukradkiem pośpieszne spojrzenia przez małe okienko znajdujące się nad sofą. Nie uspokoiła się aż do chwili, kiedy Gunnhild zrobiła jej czekoladę i usiadła przy niej otoczywszy ją ramionami.
- To musiał być jakiś włóczęga... któryś z tych miejskich wyrzutków - powiedziała pocieszająco. - Pewnie go już nigdy więcej nie zobaczysz. Niedługo pojedziemy dalej do Hamburga. Właściwie nie było w tej chwili całkiem pewne, kiedy to miałoby nastąpić, pomyślała spoglądając na czerwoną łunę za oknem. Wyglądało na to, że gaszący zaczęli przejmować kontrolę nad pożarem.
Płomienie nie były już tak bardzo widoczne, więcej było teraz dymu niż ognia. Ale czy mogli kontynuować tournee bez namiotu?
- Nie mamo, on nie mógł być stąd - powiedziała
Emilie potrząsając głową. - On mówił przecież po norwesku! Powiedział moja mała Emilie, a nie po niemiecku meine kleine Emilie.
- Tak... Gunnhild musiała przyznać, że to akurat też ją zaniepokoiło, ale nie chciała tego córce okazać. Zamiast tego powiedziała lekko: - Wielu Norwegów mieszka w Niemczech, Emilie. I... może był w pobliżu i usłyszał jak rozmawiasz po norwesku z Jonasem lub Wilhelmem albo... ze mną. I mógł spytać innych o to, jak się nazywasz i... Sama słyszała, jak niewiarygodne było to tłumaczenie.
To, że Emilie nie uwierzyła w nie, było też zupełnie wyraźne, kiedy przerwała jej gwałtownie:
- Ale dlaczego powiedział moja mała...
- Jest tylu dziwacznych i pokręconych ludzi - powiedziała Gunnhild. - Musisz pamiętać o tym, że jesteś ładną, młodą dziewczyną, Emilie. Może zauważył cię w trakcie przedstawienia, w tej czerwonej sukni... To może robić wrażenie na mężczyznach w każdym wieku. I wtedy... stałaś się jego ulubienicą... Im dłużej mówiła, tym bardziej sama stawała się niespokojna. Nie podobała jej się myśl o tym, że obcy mężczyzna, wszystko jedno, mówiący czy nie-mówiący po norwesku, mógł siedzieć na widowni cyrku i snuć fantazje na temat jej córki. A na dodatek pójść za nią! Myśl o tym, że Emilie być może pojedzie do Kopenhagi i stanie się zupełnie samo-
dzielna, okazała się teraz jeszcze bardziej przerażająca. Mimo tego, że Gunnhild chciała, żeby córka osiągnęła swój cel i by spełniły się jej plany na przyszłość, gdzieś tam w głębi duszy miała nadzieję, że ten epizod zmusi Emilie do ponownego przemyślenia propozycji angażu, którą otrzymała z teatru variétés w Kopenhadze.
Nie zaszkodziłby jej przecież jeszcze jeden rok w roli asystentki Wilhelma. Ten rok pozwoliłby jej dojrzeć, nabrać więcej doświadczeń, które mogłaby zabrać ze sobą w świat, a ponieważ od następnego sezonu mieli pracować w cyrku Norbeck w Norwegii, dobrze byłoby mieć Emilie przy sobie. Emilie już dawno nie była w Norwegii. Dobrze by było mieć wszystkich
- wszystkie dzieci - razem, w jednym kraju.
- Nie chcę, żebyś o tym ciągle myślała, Emilie
- powiedziała, lekko ściskając ramiona córki. - Na pewno go już nigdy nie zobaczysz. Ale... - dodała
- ...nie zaszkodzi, jeśli będziesz trochę bardziej uważać...
Przy namiocie pracowała zarówno straż pożarna, jak i pracownicy cyrku ze wszystkich sił starający się ugasić pożar. Szczęściem w nieszczęściu było, że pożar został odkryty tak szybko i można było rozpo...
lena552