Phyllis Dorothy James - Zakryjcie jej twarz.pdf

(1268 KB) Pobierz
P.D.
James
Zakryjcie
jej twarz
przełożyła
Barbara Kopeć
Prószyński i S-ka
Warszawa 1995
Tytuł oryginału:
“Cover Her Face”
Copyright © by P. D. James 1962
Projekt okładki:
Jerzy Matuszewski
Fotografia na okładce:
Jarosław Madejski
Redaktor prowadzący serię:
Dorota Malinowska
Opracowanie merytoryczne:
Jan Koźbiel
Opracowanie techniczne:
Barbara Wójcik Anna Bonisławska
Łamanie:
Grażyna Janecka
Korekta:
Danuta Brzezińska
ISBN 83-86669-56-X
Biblioteczka Konesera
Wydanie 1
Wydawca:
Prószyński i S-ka
02-569 Warszawa, ul. Różana 34
Druk i oprawa:
Wojskowa Drukarnia w Łodzi
Łódź, ul. Gdańska 130
Rozdział pierwszy
1
Równo trzy miesiące przed zabójstwem w Martingale pani Maxie
wydała przyjęcie; wiele lat później, gdy proces był już tylko na wpół
zapomnianym skandalem i pożółkły stronice wyścielających szuflady
gazet, Eleanor Maxie wspominała ów wiosenny wieczór jak pierwszy
akt tragedii. Wybiórcza i przewrotna pamięć nasyciła zupełnie nor-
malną, uroczystą kolację aurą niepokoju i złych przeczuć, nadając jej
cechy rytualnego zgromadzenia pod jednym dachem ofiary i podej-
rzanych, zainscenizowanego wstępu do morderstwa. Właściwie nie
wszyscy podejrzani byli obecni. Felix Hearne, na przykład, nie przy-
jechał w ten weekend do Martingale. A jednak we wspomnieniach
pani Maxie on także siedział przy stole u jej boku, spoglądając roz-
bawionym, nieco sardonicznym wzrokiem na wstępne poczynania
aktorów dramatu.
Oczywiście przyjęcie, wtedy, gdy naprawdę miało miejsce, było
tyleż zwyczajne, co nudne. Troje z gości: dr Epps, pastor i panna
Liddell, przełożona schroniska dla dziewcząt St. Mary's, zbyt często
spotykało się przy takich okazjach, by oczekiwać po sobie nowych i
ekscytujących wrażeń. Catherine Bowers była niezwykle milcząca,
Stephen Maxie zaś i jego siostra, Deborah Riscoe, z trudem hamowali
irytację z powodu faktu, że przyjęcie wypadło akurat w pierwszy od
ponad miesiąca weekend, który Stephen mógł spędzić z dala od zajęć
w szpitalu. Pani Maxie właśnie zatrudniła jedną z niezamężnych
matek panny Liddell jako pokojówkę i dziewczyna po raz pierwszy
podawała do stołu; jednak zawisłe nad stołem uczucie skrępowania
nie mogło przecież wynikać ze sporadycznej obecności Sally Jupp,
podającej półmiski i uprzątającej talerze ze zręcznością, którą panna
Liddell obserwowała z pełną samozadowolenia aprobatą.
Niewykluczone wszakże, iż przynajmniej jeden z gości odczuwał
całkowitą błogość. Bernard Hinks, pastor z Chadfleet, był kawalerem
i każda odmiana od pożywnych, lecz niejadalnych potraw jego siostry
- której żadne zaproszenia nie były w stanie wywabić z plebanii -
stanowiła ulgę, przy której blakły subtelności stosunków towarzy-
skich. Ten łagodny mężczyzna o słodkim wyrazie twarzy, wygląda-
jący na więcej niż swoje pięćdziesiąt cztery lata, uważany był po-
wszechnie za roztargnionego i nieśmiałego we wszystkim z wyjąt-
kiem doktryny Kościoła. Teologia stanowiła jego główną, a właściwie
jedyną pasję intelektualną; parafianie, którzy nie zawsze rozumieli
jego kazania, z radością przyjmowali to za dowód erudycji swojego
duszpasterza. W wiosce panowało powszechne przekonanie, że na
plebanii zawsze służą radą i pomocą, a jeśli nawet ta pierwsza bywała
niekiedy nieco mętna, to na drugą na ogół można było liczyć.
Dla doktora Charlesa Eppsa obiad oznaczał pierwszorzędny posi-
łek w towarzystwie dwóch czarujących rozmówczyń, miły odpoczy-
nek od trywialnych trudów wiejskiej praktyki. Był wdowcem, a w
Chadfleet mieszkał od trzydziestu lat i na tyle znał swoich pacjentów,
że mógł z dużą pewnością stwierdzić, którzy z nich będą żyć, a którzy
umrą. Jego zdaniem żaden lekarz nie miał na to zbyt wielkiego
wpływu; mądrość polegała na tym, aby umrzeć sprawiając jak naj-
mniej kłopotów bliźnim i jak najmniej bólu sobie, postęp zaś w me-
dycynie - na przedłużaniu życia pacjenta o kilka przykrych miesięcy
ku większej chwale lekarza prowadzącego. Mimo to nie był tak głupi i
niedouczony jak sądził Stephen Maxie i niewielu z jego pacjentów
stawało przed czasem przed obliczem Stwórcy. Opiekował się panią
Maxie podczas obu jej ciąż, a dla jej męża pozostał lekarzem i przy-
jacielem - o ile oczywiście otępiały mózg Simona Maxie potrafił
jeszcze rozpoznać i docenić przyjaźń. Teraz zaś siedział przy jego
stole i nabierał widelcem suflet z kurczaka jak człowiek, który zasłu-
żył na obiad i nie zamierza ulegać nastrojom innych ludzi.
- A więc przyjęłaś Sally Jupp z dzieckiem, Eleanor? - Doktor
Epps nigdy nie wahał się oznajmiać rzeczy oczywistych. - Miłe z nich
stworzenia. To chyba przyjemnie mieć znów w domu dziecko.
- Miejmy nadzieję, że Martha się z tobą zgodzi - odparła sucho
Zgłoś jeśli naruszono regulamin