Iwan Bunin - Wieś.docx

(211 KB) Pobierz

Iwan Bunin

Wieś

tłumaczyła Zofia Petersowa

1979
Warszawa Czytelnik

I

Pradziada Krasowów, nazywanego przez czeladź Cyganem, dziedzic Durnowo zaszczuł niegdyś chartami: Cygan odbił jemu, swemu panu, kochankę! Durnowo kazał Cygana wyprowadzić na pole za Durnówką, posadzić go na pagórku, nadjechał ze sforą i krzyknął: „Bierz go!” Cygan, siedzący dotąd w odrętwieniu, rzucił się do ucieczki, a przed gończymi uciekać nie należy…

Dziadowi Krasowów nadano wolność. Przeniósł się z rodziną do miasta i wkrótce stał się głośny: został słynnym złodziejem. W Czarnej Słobodzie wynajął chałupkę dla żony, zasadził ją do plecenia koronek na sprzedaż, a sam z jakimś mieszczaninem Biełokopytowem pojechał grabić cerkwie w guberni. Kiedy go złapano, zachowywał się tak, że przez długi czas zachwycał się nim cały powiat: stoi sobie jakoby w pluszowym kaftanie, w kozłowych butach i bezczelnie ruszając szczękami, błyskając oczyma, głosem pełnym najwyższego uszanowania przyznaje się do najdrobniejszych nawet sprawek z całej ich niezliczonej ilości:

– Tak jest. Tak jest.

A rodzic Krasowów był drobnym handlarzem. Jeździł po powiecie, mieszkał przez jakiś czas w rodzinnej Durnówce, otworzył nawet sklepik, ale zbankrutował, rozpił się, wrócił do miasta i wkrótce umarł.

Nasłużywszy się po sklepach, zabrali się do handlu i jego synowie, Tichon i Kuźma. Jadą, bywało, na wozie ze skrzynią na środku i przeciągle wrzeszczą:

– Ba-a-a-by, to-o-war! Ba-a-aby, to-o-war!

Towar – lusterka, mydełka, pierścionki, nici, chustki, igły, obwarzanki – w skrzynce, zaś na wozie wszystko, co gdzie zdobyto przez wymianę: zdechłe koty, jajka, płótno, gałgany…

Ale przejeździwszy tak lat kilka, bracia kiedyś o mało się nawzajem nie pokrajali nożami – i rozeszli się, aby do grzechu nie dopuścić. Kuźma poszedł na posadę do hurtownika, a Tichon wynajął zajazd przy szosie w pobliżu stacji Worgoł, prawie pięć wiorst od Durnówki, i otworzył szynk oraz mały sklepik: „handel różnych towarów, hierbaty, cukru, tytuniu, cygar i jennych”.

Pod czterdziestkę broda jego przeświecała już tu i ówdzie siwizną, ale po dawnemu przystojny był, wysoki i postawny, twarz miał surową, smagłą, troszeczkę dziobatą, w ramionach był szeroki i kościsty, w rozmowie – pewny siebie i ostry, w ruchach – zręczny i prędki. Tylko brwi zaczęły mu się marszczyć częściej, a oczy – błyszczeć jeszcze silniej niż kiedyś.

Niezmordowanie posyłał po naczelników policji ową głuchą jesienną porą, kiedy ściąga się podatki i kiedy po wsiach idą targi za targami. Niezmordowanie skupował od ziemian zboże na pniu, dzierżawił za bezcen ziemię… Długo żył z kucharką-niemową: „nieźle – przynajmniej nic nie wypaple”, miał z nią dziecko, które matka we śnie zadusiła na śmierć, potem ożenił się z podstarzałą pokojową starej księżniczki Szachowej. A ożeniwszy się i wziąwszy posag, „wykończył” potomka zbiedniałych Durnowów, tęgiego, łagodnego panicza, łysego w dwudziestym piątym roku życia, ale z przepyszną kasztanowatą brodą. I chłopi aż zakrzyknęli z dumy, kiedy Tichon objął mająteczek Durnowów: przecież prawie cała Durnówka składa się z Krasowów!

Dziwowali się też, jak on to robi, że nadąża jednocześnie wszędzie: i handluje, i kupuje, i prawie co dzień bywa w majątku, i okiem jastrzębia czyha na każdą piędź ziemi… Dziwowali się i mówili:

– Srogi! Ale za to jaki gospodarz!

I sam Tichon Iliicz upewniał ich w tym. Często pouczał:

Żyję – nie marnotrawię, a złapiesz się – obłupię. Ale sprawiedliwie! Jam, bracie, człowiek rosyjski! Twojego ani za darmo nie chcę, ale swojego, zwróć uwagę, nawet grosika nie oddam! Głaskać – nie! pamiętaj, nie pogłaszczę!

A Nastasja Pietrowna – chodząca jak kaczka, stopami do siebie, przewalająca się z nogi na nogę z powodu ustawicznych ciąż, które kończyły się rodzeniem nieżywych dziewczynek, żółta, opuchnięta!, z rzadkimi białawymi włosami – mówiła stękaj...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin